Killer Queen
She's a Killer Queen!
Słysząc dźwięk policyjnej syreny skręciła w najbliższą uliczkę i ukryła się za ścianą z czerwonej cegły, nadal dysząc. Dźwięk nasilił się, przez co jej serce zabiło szybciej, ale gdy ponownie ucichł, tętno wróciło do normy.
Odetchnęła z ulgą i odepchnęła się od ściany. Spojrzała na gwieździste niebo i wypuściła głośno powietrze. To mógł być jej koniec, koniec Królowej Morderczyni. Dlaczego? Otóż zamiast podania trucizny w szampanie Moët et Chandon, czy też przepysznym, czekoladowym cieście tamtej Halloweenowej nocy zdecydowała się spróbować czegoś nowego i zadźgać ofiarę. Mężczyzna zaczął krzyczeć, co zaalarmowało sąsiadów i skłoniło blondynkę do ucieczki oknem, przeklinając te wszystkie przesiedziane na ławce lekcje wuefu.
Wyszła ze ślepego zaułku i rozejrzała się po dobrze jej znanej First Avenue, na której mieszkała wypatrując jakichkolwiek przechodniów, czy też dzieciaków zbierających cukierki. Jednakże było trochę po dwudziestej czwartej, a ze swoich młodszych lat dobrze pamiętała, że większości dzieciaków kazano wrócić do domu do dwudziestej pierwszej.
Na ulicy zdobionej tylko światłami latarni nie było żywej duszy. Mimo wszystko jako seryjna morderczyni Elena Colins musiała pamiętać o ostrożności, której nigdy nie było za wiele. Zarzuciła kaptur czarnej bluzy swojego byłego już chłopaka, który leżał w bordowej kałuży krwi kilka ulic stamtąd i zwróciła się ku końcowi uliczki. Podeszła do zardzewiałej lekko bramy, która rok wcześniej prowadziła jeszcze do jej podwórka i zmierzyła ją wzrokiem od góry do dołu. Po chwili namysłu zadecydowała, że da radę się na nią wspiąć i przejść przez podwórko do Second Avenue, stamtąd niecały kilometr podziemnym tunelem na Atwater Street, gdzie obecnie mieszkała, lecz to musiało się w najbliższym czasie zmienić.
Postawiła najpierw prawą stopę na jednym zdobieniu bramy, a następnie lewą, trochę wyżej trzymając dłońmi zimne, dość ostre zakończenia przejścia. Powtórzyła czynności około trzech razy i po chwili bezszelestnie znalazła się już na swoim dawnym podwórku. Otarła dłonie o materiał swojej bluzy. Rozejrzała się po otaczających je czterech blokach mieszkalnych i w niektórych oknach ujrzała jeszcze światła. Zaczęła iść przed siebie, po chwili słysząc głos spikera w wiadomościach Seattle z otwartego okna na parterze. Przystanęła na chwilę i zdecydowała się posłuchać.
"...Około pół godziny temu, na Denny Street w jednym z mieszkań miało miejsce brutalne morderstwo młodego gitarzysty, Chosena Jacobsa. Dwudziestodwulatek został dźgnięty kilkakrotnie nożem w klatkę piersiową, po sprawcy nie ma żadnych śladów. Czyżby to była sprawka Królwej Morderczyni? Po drugiej stronie miasta zaś..."
Dwudziestolatka uśmiechnęła się pod nosem, słysząc swój pseudonim. Nadano jej go po tym, jak półtorej roku wcześniej jej ówczesny chłopak został znaleziony martwy we własnym mieszkaniu przy niedopitej lampce szampana Moët et Chandon, o którym mowa była w popularnej piosence zespołu Queen z czasów młodości jej matki. Tak samo potoczył się los pięciu kolejnych młodych mężczyzn, zamieszkujących Seattle.
Wychodząc z podwórka i kierując się do tunelu zaczęła nucić cicho piosenkę, na której cześć została nazwana.
"She keeps Moet and Chandon in her pretty cabinet
'Let them eat cake' she says
Just like Marie Antoinette..."
Schodząc po schodach trzymała swoje czyste, dzięki trzymanym w kieszeni bluzy dłonie w tylnych kieszeniach czarnych jeansów. Przymknęła oczy i zaczęła śpiewać nieco głośniej.
"...A built-in remedy for Khrushchev and Kennedy
At anytime an invitation you can't decline
Caviar and cigarettes well versed in etiquette
Extr'ordinarily nice"
Nagle poczuła, jak na kogoś wpada. Jej serce zabiło szybciej i zdecydowała się unieść powieki.
Przed nią stał uśmiechnięty chłopak, mniej więcej w jej wieku. Podobnie jak ona, założoną miał czarną bluzę z kapturem i czarne jeansy. Miał raczej ciemne włosy i zielone oczy, w które mogłaby wpatrywać się godzinami.
—She's a killer queen
gunpowder, gelatine—kontynuował ciemnowłosy, wyciągając dłoń w jej stronę.
—Guaranteed to blow your mind
Recommended at the price—zaśpiewała z uśmiechem, ujmując jego dłoń.
—Insatiable an appetite
Wanna try?—Śpiewając ten fragment, uniósł ich dłonie, a dziewczyna obróciła się.
Kolejną zwrotkę śpiewali razem, kontynuując taniec.
"To avoid complications
She never kept the same address
In conversation she spoke just like a baroness
Met a man from China
Went down to Geisha Minah
Then again incidentally
If you're that way inclined
she's a killer queen
Perfume came naturally from Paris
For cars she couldn't care less
Fastidious and precise "
Dziewczyna wpatrywała się w oczy chłopaka, które były dla niej wprost fascynujące. Natomiast z twarzy bruneta nie schodził uśmiech, gdy unosił lekko dziewczynę, trzymając ją w biodrach.
"She's a killer queen gunpowder glatine
Dynamite with a laser beam
Guaranteed to blow your mind
Drop of a hat she's as willing as
Playful as a pussycat
Then momentarily out of action
Temporarily out of gas
To absolutely drive you wild - wild
She's out to get you
She's a killer queen gunpowder glatine
Dynamite with a laser beam
Guaranteed to blow your mind"
Zielonooki pochylił się, zbliżając swoją twarz do tej należącej do dziewczyny.
—That's right—bardziej szepnął, aniżeli zaśpiewał, po chwili prostując się i całując jej dłoń—Jaeden, South King Way.
—Elena, Atwater Street—przedstawiła się, nie spuszczając wzroku z bruneta.
—Do zobaczenia jutro o osiemnastej u mnie, Eleno—powiedział, puszczając jej dłoń—sześć przez trzynaście.
—Do zobaczenia, Jaeden—odpowiedziała, uśmiechając się i odwracając się w swoją stronę.
Kolejna ofiara, jak na tacy—pomyślała, stukając szpilkami o podłogę tunelu, prowadzącego do ulicy jej zamieszkania.
—
Wcisnęła palcem prawej dłoni dzwonek do mieszkania na South King Way należącego do poznanego dzień wcześniej mężczyzny. Prawdę mówiąc, może ktoś inny bałby się przebywać na tej ulicy, gdyż podobno parę tygodni wstecz zostało tam popełnione brutalne morderstwo młodej studentki poprzez powieszenie na samej górze jednego z bloków. Ale dlaczego miałaby się bać mordercy, skoro sama nim była?
W lewej dłoni trzymając butelkę Moët et Chandon, poprawiła czarny żakiet, w którego wewnętrznej kieszeni znajdowała się pigułka z substancją, którą zamierzała rozpuścić w lampce szampana swojej ofiary.
Po chwili, w drzwiach stanął mężczyzna ubrany w białą koszulkę i czarne spodnie. Zlustrowała go wzrokiem i przygryzła delikatnie jedną z warg umalowanych czerwoną szminką. Musiała przyznać, że Jaeden był najbardziej pociągającą z jej dotychczasowych ofiar.
—Miło Cię widzieć, Elena—powiedział z uśmiechem, otwierając drzwi i zapraszając ją gestem ręki do środka.
—Ciebie również, Jaeden—odpowiedziała mu, wchodząc i zsuwając czarne szpilki—właściwie wolę El, albo Ellie.
—Zapamiętam, Ellie—odrzekł, przyjmując od niej butelkę trunku i stawiając ją tymczasowo na szafce przed wejściem do salonu—może powieszę?—Spytał, stając za nią i chwytając materiał jej żakietu.
—Lepiej nie—odwróciła się—szybko się przeziębiam.
Zawsze, gdy ktokolwiek chciał powiesić któryś z jej żakietów z wewnętrzną kieszenią używała tej samej, niezwykle skutecznej wymówki. No bo kto chciałby, żeby ta niesamowicie kusząca, zgrabna blondynka się przeziębiła?
Weszli do czarno-białego salonu, połączonego z jadalnią. Rozejrzała się po pomieszczeniu i widząc dominujące tam kolory cieszyła się, że tym razem zdecydowała się na klasyczny numer z winem, a nie na zadźganie, jak dzień wcześniej. Była perfekcjonistką pod każdym względem i widok krwi na białym dywanie chyba by ją zabił.
Jaeden podszedł do stołu i odsunął jej krzesło, na którym po chwili usiadła. Stół był już nakryty czarnym obrusem i śnieżnobiałą zastawą. Chłopak otworzył znajdującą się nieopodal szafkę i wyciągnął dwa kieliszki do szampana które postawił na stole.
—Ellie—zaczął, odkręcając korek butelki—co tak właściwie robisz?
—Studiuję psychologię—odpowiedziała, obserwując jego czyny—a ty?
—Drugi rok kryminalistyki—odparł, nalewając alkohol do pierwszego naczynia—twoje zainteresowania?
—Książki, kryminały i literatura faktu są najlepsze.
—Też tak myślę, masz ulubionego autora?—Podsunął jej kieliszek, po chwili wypełniając drugi.
—Jo Nesbo i Agatha Christie.
—Zgodzę się co do Christie, Nesbo to jak dla mnie dno—postawił butelkę z boku stołu i usiadł naprzeciw dziewczyny.
—Nesbo jest dość nierówny, rozkręca się po kilku książkach—stwierdziła, zgodnie z prawdą—może zraziłeś się "Człowiekiem nietoperzem", ale poczekaj na "Pentagram", a co dopiero na "Policję".
—Zachęciłaś mnie—uśmiechnął się i po chwili wstał od stołu—muszę zajrzeć do jedzenia, zaraz wracam.
Dziewczyna odwzajemniła uśmiech i odprowadziła chłopaka wzrokiem do kuchni. Gdy zniknął za ścianą, sięgnęła do swojej kieszeni po niewielką, śnieżnobiałą pigułkę. Spojrzała na kieliszek stojący po drugiej stronie stołu i skierowała dłoń z pigułką w jej stronę.
Już miała ją upuścić, ale coś jej nie pozwalało. Nie miała zielonego pojęcia, co to było. Przecież nie miała w zwyczaju przywiązywać się do mężczyzn, nigdy wcześniej tego nie doświadczyła. A teraz? Wahała się nad jakimś chłopakiem z średnio zamożnej dzielnicy.
Usłyszała kroki i szybko wrzuciła pigułkę z powrotem do kieszeni. Jaeden podszedł do stołu i postawił na środku czerwone naczynie żaroodporne, po chwili ściągając czarne rękawice i cofając się do kuchni.
Miała jeszcze drugą szansę. Teraz—pomyślała i zanurzyła dłoń w kieszeni żakietu.
—Mam nadzieję, że lubisz kuchnię włoską—usłyszała i prędko wyciągnęła dłoń, patrząc w stronę chłopaka, który po chwili znowu pojawił się w pomieszczeniu z głośnikiem w dłoni.
—Uwielbiam—odezwała się, zgodnie z prawdą i wciągnęła głośno powietrze—pachnie przecudnie.
Jaeden uśmiechnął się i po chwili z głośnika zabrzmiały pierwsze dźwięki "Killer Queen". Usiadł przy stole i wziął talerz dwudziestolatki, by nałożyć jej lasagnę.
—Słyszałaś, że Zabójcza Królowa podobno znowu wczoraj uderzyła?—Zaczął.
—Tak, dość głośna sprawa—odpowiedziała spokojnie. Przez dwa lata nauczyła się, że w takich sytuacjach stres jest najgorszym wyjściem. Tak samo, jak zbędne rozwijanie tematu.
—Pozostaje kwestia, czy to na pewno ona—zastanowił się na głos, podając jej talerz—zawsze robiła to "po cichu". Ona, ona, ona—zaśmiał się pod nosem, nakładając swoją porcję—a może to on? Zabójczy Król, albo dwie osoby. W końcu każda królowa potrzebuje króla, co nie?
—Z pewnością—uśmiechnęła się sztucznie. Akurat ona działała sama, ale on nie musiał, a nawet nie miał tego wiedzieć.
—Więc—zaczął, unosząc kieliszek z musującym winem—za to, żeby nie dosięgnęła nas Zabójcza Para królewska.
Elena chwyciła swój kieliszek parskając śmiechem, chłopak zrobił zresztą to samo.
—Żartuję, za tą kolację—poprawił się.
—Za kolację—powtórzyła z uśmiechem, stukając swoim kieliszkiem o ten, należący do niego.
Co jej się stało? Dlaczego nie wrzuciła tej cholernej pigułki?
Sama nie wiedziała.
—
Od tamtej kolacji minęło już dobre pięć miesięcy i Jaeden, z którym się związała nadal żył w niewiedzy o jej zajęciu. O dziwo, nie powiedziała mu tego, ale naprawdę go kochała.
Zdała sobie sprawę z tego jakoś po dwóch miesiącach ich związku. Po raz pierwszy miała osobę, przy której zapomniała o swoim chorym zamiłowaniu, a nawet coraz trudniej było się w nim spełniać, bo nie miała ochoty o tym myśleć. Wolała myśleć o tym wysokim, przystojnym studencie kryminologii i spędzać z nim każdą wolną chwilę, co zważywszy na okoliczności było dość trudne dla Colins.
Jakie okoliczności? Otóż w Seattle, dwunastego lutego, czyli w dniu jej dwudziestych pierwszych urodzin zaczęto mówić o Zabójczym Królu, który swoim zachowaniem definitywnie chciał przekonać Elenę, że jest od niej lepszy. Swoje ofiary podobnie jak ona, truł szampanem z rozpuszczoną pigułką, jednak ukrywał ciała.
Oczywiste było to, że ona też to potrafiła, a więc zdecydowała się grać w jego grę. Król pierwsze ciało ukrył w piwnicy bloku mieszkalnego, w którym popełnił zbrodnię. Ona natomiast ciało swojej kolejnej ofiary ukryła w należącej do niej szopie na narzędzia. Po tym jej rywal następne ciało wrzucił do kontenera kilometr od miejsca zbrodni, a więc ona "swoje" dwa kilometry, w publicznej toalecie. On podniósł poprzeczkę znacznie wyżej, ciągnąc ciało Sophii Lillis na drugi koniec miasta, a więc co ona robiła teraz?
Jechała miastem z czarnym workiem i szpadlem w bagażniku. Jej celem był sosnowy las, a raczej jego serce. W mieszkaniu na Second Avenue były ślady krwi, a więc wiadomo było, że morderstwo miało miejsce. Tyle, że postanowiła wygrać to raz na zawsze i zakopać ciało pod ziemią, tym samym przezwyciężając Zabójczego Króla.
Po pół godziny znalazła się pod lasem i zaczęła iść w jego głąb. Gdy była młodsza, bała się lasów, i to strasznie. A teraz? Teraz bała się jedynie przegranej z tym cholernym Killer King.
Przeszła dobre dwa kilometry i rozejrzała się po miejscu. Wszędzie drzewa, krzewy i przede wszystkim robaki.
Rzuciła worek na ziemię i chwyciła szpadel w obie dłonie w białych rękawiczkach, zaczynając kopać dół. Miał być jak najbardziej głęboki tak, żeby najlepiej ciała nie znaleziono.
Po pięciu minutach zaczęła oddychać ciężej i usiadła bezradnie na trawie. Naprawdę nie miała pojęcia, co takiego się z nią działo. Może wcześniej też dość szybko się męczyła, ale nie aż tak. Od kilku tygodni rozważała rozmaite opcje do tego stopnia, że zdecydowała iść się w najbliższym czasie na badania krwi, by sprawdzić, czy jakimś cudem nie rozwija się w niej nowe życie, w co osobiście wątpiła.
—Killer Queen, może pomóc?—Wzdrygnęła się, słysząc za sobą znajomy, ciepły głos.
Powoli wstała i odwróciła się. Otworzyła oczy szerzej i zamarła.
Jaeden.
—J-Jae, skarbie—zaczęła panicznie—t-to nie jest to, co myślisz. J-Ja tylko...
Chłopak pokręcił tylko z niedowierzeniem głową i chwycił za szpadel, kopiąc dalej dziurę.
Wpatrywała się w bruneta cały czas z szeroko otwartymi oczyma. Jego ruchy były opanowane, a za razem sprawne i jakby naturalne.
Nim się spostrzegła, ciało znalazło się w dziurze i zostało zasypane przez jej chłopaka. Ten odwrócił się i uśmiechnął się do dziewczyny.
—S-Skąd ty...?—Próbowała ułożyć sensownie zdanie, ale po prostu nie mogła. On, osoba, która stanowczo nie miała wiedzieć jednak się dowiedział?
—Ellie, słonko, spokojnie—powiedział, przytulając blondynkę i chowając jej głowę w zagłębieniu swojej szyi.
—N-Nie rozumiem, jak ty...?
—Dość często mi znikałaś, poza tym zauważyłem te wewnętrzne kieszenie w kurtkach i żakietach—zaśmiał się cicho—to bardzo mądre, ale w "Policji" zaznaczałaś blado ołówkiem niektóre fragmenty, ja studiuję kryminalistykę, więc to nie było takie trudne.
A więc to było bardziej oczywiste, niż jej się wydawało. Nigdy nie wątpiła w to, że jej chłopak był inteligentny, teraz raczej ona zaczynała myśleć, że jest głupia.
—Chwila, ale.. Czy t-ty też...?
—Ja jestem Killer King—powiedział, jakby to nie było nic takiego—w tamtym roku oboje zdecydowaliśmy się na morderstwo w Halloween, jak myślisz, skąd wracałem?
Niebieskooka wstrzymała oddech, przypominając sobie wiadomości tamtej nocy. Spiker zaczął mówić o czymś, co miało miejsce po drugiej stronie miasta, ale ona ruszyła wtedy w stronę tunelu i nie słuchała dalej.
—Swój pozna swojego—zaśmiał się.
Nadal nie mogła w to uwierzyć. Jae, jej Jae mordercą.
—Co teraz z tym zrobimy?—Spytała tak spokojnie, jak tylko mogła.
—Teraz—zaczął—możemy oficjalnie być Zabójczą Parą Królewską i sobie pomagać. Przecież o to chodzi w związkach, prawda? By móc się wzajemnie wspierać w swoich pasjach.
Uśmiechnęła się i splotła ich dłonie.
—Mi to pasuje.
Biorąc uprzednio szpadel i pusty już worek zaczęli oddalać się w stronę wyjścia z lasu w milczeniu, w końcu, dziewczyna odchrząknęła, przyciągając tym samym uwagę bruneta.
—Hm?—Mruknął.
—Kocham Cię—powiedziała, po chwili stając na palcach i łącząc ich usta w delikatnym pocałunku.
Chłopak oddał pocałunek z uśmiechem na ustach, gładząc plecy blondynki.
—Też Cię kocham, moja Killer Queen—odpowiedział jej, po chwili zaczynając nucić piosenkę.
—
Siedziała na czarnej sofie, dziergając kolejny, różowy szaliczek przy akompaniamencie "Killer Queen" i podjadając cukierki, które jej narzeczony kupił dzień wcześniej na Halloween. Zmienili miejsce zamieszkania na Beverly Way, gdyż zważywszy na nowego członka rodziny w drodze tamto było za małe.
Kończąc szalik dla małej Antoinette wypuściła głośno powietrze i oparła dłoń na widocznie wypukłym brzuchu, gładząc go delikatnie.
—Nie wiem co robić, mała—zaczęła—nie wiem, jak mam Cię wychować, ani czego Cię uczyć. Nie wiem dokładnie, jak z twoim tatą, ale ja już chyba do tego nie wrócę. Nie jestem w stanie, Toni—westchnęła—chcę być dobrą mamą, naprawdę niczego nie pragnę bardziej. Tyle, że nie wiem jak mi to wyjdzie.
Tak bardzo była pochłonięta "rozmową" ze swoją córka, że nawet nie usłyszała, jak Jaeden wchodzi do mieszkania. Aktualnie siedział obok niej i obejmował ją ramieniem, co jakiś czas całując w czoło.
—El, ja nie mam potrzeby do tego wracać. Może i to trudne, ale dam radę, w końcu mam dla kogo—mówiąc to, położył dłoń na jej brzuchu i pocałował ją w policzek.
—Więc kończymy z tym?—Spytała, patrząc na zielonookiego.
—Kończymy—stwierdził dosadnie—ale zawsze będziesz moją Killer Queen—uśmiechnął się.
"She's a Killer Queen"
—
Zadzwonił budzik i piętnastolatka otworzyła leniwie oczy, przecierając je. Wyłączyła ten znienawidzony dźwięk w telefonie i rozejrzała się po pokoju.
A więc to był sen—pomyślała.
Odsłoniła zieloną zasłonę z okna znajdującego się nad jej łóżkiem i wyjrzała przez nie. Ukazało jej się całe osiedle udekorowane dyniami, papierowymi nietoperzami czy też duchami.
Gapiła się tak w ten obraz, rozmyślając o swoim śnie. Śnił jej się Jaeden, ten z którym miała matematykę i wuef. Lubiła go, nawet, jeśli nie gadali zbyt dużo. Ale czy jej się podobał?
Chwyciła swój biały Sony i spojrzała na godzinę - 6:50. Nie było już sensu w spieszeniu się na autobus, zadecydowała wcale nie iść do szkoły, zważywszy na dwie lekcje z Lieberherem, na którego póki co nie wiedziała, jak spojrzeć.
Będzie co opowiadać Melly—stwierdziła, rzucając się z powrotem na łózko.
—
Brunet przekręcił się na drugi bok, słysząc dźwięk budzika w słuchawkach. Znowu w nich zasnął.
Westchnął ciężko i podniósł się do pozycji siedzącej, odrzucając szarą pościel na bok. Jego sen był zdecydowanie posrany, wcześniej takich nie miewał.
Lecz nie rozchodziło się o to, co mu się śniło. Raczej, kto mu się śnił.
Była to Elena Colins, z którą od września tego roku dzielił lekcje w-fu i matematyki. Skłamałby mówiąc, że nie myślał o niej kiedykolwiek w inny sposób, niż jako koleżance ze szkoły. Może nie rozmawiali jakoś nie wiadomo ile, ale na tyle by mógł stwierdzić, że drugiej takiej nie ma.
Spojrzał na wyświetlacz telefonu - 6:40. Zawahał się chwilę, czy podnosić tyłek z wygodnego łóżka, ale po chwili stwierdził, że jeśli ma wybrać pomiędzy leżeniem cały dzień bez konkretnego celu, a zobaczeniem w jego opinii najśliczniejszej dziewczyny na świecie, brudzącej się lukrem z halloweenowych babeczek, wybiera zdecydowanie to drugie.
Tak jest, ten oneshot to sen Elenki jak i Jae z Kids with the pumped up kicks. W mojej głowie wyglądał o niebo lepiej, ale chyba nie jest źle.
Wesołego Halloween!
Adzioch
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro