R O Z D Z I A Ł II [część 1]
Początkowo spacerowały w ciszy, podziwiając otaczającą je przyrodę. Królewski ogród był ogromny, a dla tych, którzy przebywali w nim po raz pierwszy mógł być labiryntem. Nie wiedzieli, że został urządzony według określonego planu, a wszystkie ścieżki prowadziły do serca ogrodu, gdzie znajdowała się fontanna.
Jeden z ogrodników, bowiem roślinami zajmowało się kilku, zauważając nadchodzące dziewczyny, wstał, zdejmując słomiany kapelusz z głowy i złożył powitalny ukłon. Dopiero gdy przeszły obok niego, założył go z powrotem, a następnie wrócił do wykonywanej chwilę wcześniej pracy.
Miały okazję zachwycać się nie tylko lokalnymi kwiatami czy krzewami, ale również tymi bardziej egzotycznymi. Przykład taki stanowiły chociażby kolczaste krzewy, które właśnie mijały. Ich jasnofioletowe pąki były wielkości pięści dorosłego mężczyzny i kwitły tylko raz w roku. Na dodatek płatki ich kwiatów były jak najbardziej jadalne, słodkie w smaku.
Podążały ścieżką, każda zastanawiając się nad czymś innym. Księżniczka układała w głowie myśli, analizując wszystkie możliwe rozmowy, jakie miała przeprowadzić. Natomiast Shane... Cóż, zadawała sobie pytania, na które nie znała jeszcze odpowiedzi. Mogła tylko liczyć, że wkrótce wszystkiego się dowie albo przynajmniej części.
Niedługo potem dotarły do samej fontanny. Magia biła od kamiennego posągu mającego przedstawiać mniejsze bóstwo — Irate, boginię wód słodkich. Ludzie wyobrażali ją sobie jako uśmiechniętą kobietę o uroczej, niewinnej twarzy. Stała delikatnie pochylona do przodu, w jednej dłoni trzymała suknię odsłaniając bose stopy, natomiast w drugiej — wodną lilię tuż przy jej nosie.
Usiadły razem na podstawie, wciąż nic nie mówiąc. Dwórka postanowiła poczekać, aż jej przyjaciółka zacznie. Nie chciała wywierać na niej presji.
— Zostawcie nas same — księżniczka poleciła swoim służkom.
Te oddaliły się, jak powiedziała, dając dziewczynom prywatną przestrzeń, w której mogły normalnie porozmawiać i podzielić się problemami. Rudowłosa westchnęła głęboko.
— Shane, jako przyszła królowa moim obowiązkiem jest poślubienie mężczyzny. Zawsze sądziłam, że będzie to osoba, którą szczerze pokocham.
Urwała na moment, rozważając, w jaki sposób ułożyć kolejne słowa. Astor zacisnęła usta, natarczywie myśląc, czy zadać pytanie, które dosłownie przed chwilą pojawiło się w jej głowie. Pokusa okazała się jednak silniejsza. Oblizała usta.
— Czy jest ktoś taki obecnie?
Od razu pomyślała o rycerzu z blond włosami. To wyjaśniłoby ich dziwne zachowanie. Hope jednak pokręciła głową z cieniem uśmiechu na twarzy. Co mógł znaczyć? ,,Domyśliła się"? ,,To niedorzeczne"? Obie opcje były tak samo prawdopodobne.
— Nie ma — odpowiedziała krótko.
— To co zaszło między Waszą Wysokością a sir Luthianem? — spytała nim zdążyła ugryźć się w język.
Jakiej reakcji oczekiwała? Złości? To na pewno, ale w życiu nie spodziewałaby się, że Hope... wybuchnie śmiechem i to bynajmniej nie fałszywym. Szczerym, melodyjnym i dziewczęcym. Przyjemnym dla ucha. Nauka manier nie poszła na marne. Zachowywała się jak prawdziwa królewna.
— Shane, Shane... Rozśmieszyłaś mnie. Co miałoby zajść? On jest moim rycerzem, ja królewską córą. Ma dbać o moje bezpieczeństwo.
Rozważała jej słowa przez chwilę. Mogła mówić prawdę albo dobrze kłamać. Ewentualnie to ona była przewrażliwiona i dostrzegała rzeczy, których tak naprawdę nie było. Podświadomość mówiła, żeby zaufać słowom dziewczyny. Chciała wierzyć swojej przyjaciółce, naprawdę chciała, lecz coś nie pozwalało jej. Ludzie byli tylko ludźmi. Nawet najbliżsi skłamią, jeśli jest taka potrzeba. Ona też by tak postąpiła. Gdyby dzięki temu nie przysparzała zmartwień osobom, które kochała, oszukałaby ich. A mimo to pragnęła wierzyć. Pragnęła wierzyć, że tak nie jest, że powiedziałaby prawdę. W końcu ufały sobie. Nikomu nic by nie zdradziła, nawet jeśli mieliby zmusić ją do tego siłą. Lojalność ceniła nade wszystko i być może takim myśleniem samą siebie poddawała złudzeniom, ale wolała dopuścić tę lepszą wersję niż tę, która dokładała jej smutku i rozczarowania.
— W każdym razie, nie to chciałam ci powiedzieć. — Shane spojrzała na nią. — Jak mówiłam, moim obowiązkiem jest wyjść za księcia, a najlepiej jak dzięki temu oba królestwa coś zyskają — ponownie urwała, lecz tym razem na parę sekund. — Dzisiaj przybędą kandydaci na mojego przyszłego męża. Przed zachodem słońca. Za parę godzin.
† † †
Po rozmowie w ogrodzie obie podążyły do swoich komnat, aby przygotować się na przybycie książąt. Obowiązkiem damy dworu było towarzyszyć przyszłej królowej. Podobno ona sama dość niedawno została poinformowana o audiencji, co wyjaśniało nakład pracy przez ostatnie dni, przez który nie znalazła chwili, aby zawiadomić swoją przyjaciółkę o najnowszych wieściach. Nie miała jej tego za złe. Poznała pod jaką presją musiała być, a w tego typu sytuacjach o wielu rzeczach się zapomina. To naturalne.
Suknia czekała już przygotowana. Miała kolor błękitnego nieba z wyszywanymi złotą nicią wzorami wzdłuż brzegu spódnicy, długich szerokich rękawów oraz dekoltu. Nigdy nie ubierała się w bardzo wytworne sukienki. Nie lubiła ich, czuła się źle będąc w centrum uwagi, a tego dnia to Hope miała lśnić i sprawiać, że oczy książąt będą skierowane tylko na nią. Nie śmiała jej tego odbierać.
Na złożonym w kostkę ubraniu stały złote balerinki, które doskonale pasowały do całego stroju. Zastanawiała się, co tym razem służąca zrobi z jej długimi włosami. Były one tak nieporęczne, że najchętniej ścięłaby je i to z jaką satysfakcją! Jedyne co dziewczynę powstrzymywało to sprzeczka z księżniczką, która nigdy by nie wybaczyła tak haniebnego czynu jak skrócenie według niej najpiękniejszych włosów na świecie. Szczerze nie rozumiała jej zachwytu. Co takiego podziwiała? Jedynie ich długość była ekstremalna i nic więcej.
Przechadzała się po komnacie, czekając na kobietę, która miała pomóc dwórce przygotować się. Zniknęła dość niedawno, więc niedziwne, że denerwowała się, że nie zdążą na czas. Stanęła przy niewielkim regale z książkami. Sięgnęła po jedną. Uwielbiała czytać o otaczającym ją świecie, a szczególnie o różnych rodzajach broni. Ciekawiło ją otoczenie, jak i miecze, włócznie czy łuki. Miała ogromną wiedzę na ich temat. Dobrze wiedziała, jaką bronią posługują się wojownicy Vatmirii. Każdy kołczan posiadał dwadzieścia jeden strzał, które były zaczarowane oraz powiązane ze sobą. Kiedy grot trafiał w ofiarę lub w cokolwiek innego, wracał na miejsce po kilku minutach w stanie idealnym. Vatmiriańscy łucznicy korzystali ze strzał, które po wycelowaniu potrafią przebić człowieka na wylot.
Przyglądała się przedmiotowi, obracając go w dłoniach. Nigdy w żadnej księdze nie znalazła informacji o pewnym sztylecie, który znalazła parę lat temu. Zawsze trzymała go przy sobie, w tamtej chwili również. Intrygował ją na swój własny niewytłumaczalny sposób. Ostrze było niebywale ostre. Kiedy raz musnęła opuszkiem palca jego czubek, poczuła, jak ten przecina skórę, z której zaraz poleciała krew. Rękojeść została wykonana z bardzo jasnego drewna, na którym zostały wygrawerowane dziwne, ale zarazem interesujące symbole w nieznanym jej języku. O nich też nic nie znalazła. W pewnym stopniu przypominały runy. Niektóre były bardziej pozawijane niż pozostałe, bardziej złożone. Wielcy uczeni spisali kilkadziesiąt odmian znaków runicznych, kilku prostszych nawet się nauczyła. Tyle że te na sztylecie nie wiązały się z tymi odmianami w żaden sposób. Zupełnie jakby te były nowym, osobnym językiem.
Westchnęła, odkładając książkę na miejsce akurat w momencie, kiedy drzwi komnaty zostały otworzone, a do środka weszła osobista służąca Shane — Esmee. Niska brunetka z włosami do ramion, ubrana w skromną sukienkę. W dłoniach trzymała niewielki kuferek, który zaraz odłożyła gdzieś na bok.
— Esmee, gdzie się podziewałaś? — spytała natychmiast, aby dowiedzieć się szczegółów.
— Och, wybacz mi, panno Shane! - Dygnęła. — Jej Wysokość i księżniczka mnie wezwali. Spójrz, co przyniosłam.
Podeszła do kuferka, aby go otworzyć. W środku znajdował się naszyjnik. Duży i złoty, z niebieskimi kamieniami szlachetnymi.
— Ojej — wykrztusiła, nie wiedząc, co więcej powiedzieć. — Nie spodziewałam się... Nie mogę...
Na twarzy Esmee zagościł szeroki uśmiech.
— Oczywiście, że możesz panno Shane, a nawet musisz! Kupiec zachwalał, że te kamienie pochodzą z kopalni tenimejskiej. Widzisz, jak reagują na światło? To prezent od króla i jego córki. Chcą, abyś go dzisiaj założyła.
Rozłożyła całą wypowiedź na części pierwsze. Z jakiegoś powodu pragnęli, aby Shane tego wieczoru wyglądała... Cóż, bardzo dobrze, co z pewnością przykuje uwagę królewskich synów. Oczywiście nie w tak dużej mierze jak Hope, gdyż ona na pewno założy coś bardzo rzucającego się w oczy.
Zastanawiała się, dlaczego? Czy tym gestem mieli zamiar coś jej przekazać?
Chcą, abyś go dzisiaj założyła.
Chcą, abyś tego wieczoru lśniła.
Przyjrzała się biżuterii jeszcze raz, dostrzegając jak największy kamień mienił się w świetle.
Tak... z pewnością będzie.
— Na Akines, jak późno! Nie mamy czasu, panno Shane! Trzeba się tobą zająć! — wykrzyczała, pośpiesznie pchając damę dworu w kierunku drzwi. — Sądziłam, że to nie będzie potrzebne, ale musisz KONIECZNIE iść do łaźni. Wyglądasz niczym troll z bagien! Znowu jeździłaś konno, prawda? Na pewno tak, nikt podczas przejażdżki nie potrafi doprowadzić się do takiego stanu jak ty.
Astor przewróciła oczami, nie mogąc powstrzymać uśmiechu malującego się na jej twarzy. Esmee była bardzo energiczną kobietą, która otaczała opieką Vatmiriankę, wkładając w to swoje szczere chęci, a nawet okazywała troskę. Zajmowała się nią od małego, przez co obie były do siebie przywiązane. Niczym siostry, choć między nimi było dobre dwadzieścia lat różnicy.
† † †
Po niespełna godzinie była gotowa, aby towarzyszyć księżniczce w audiencji. Przemierzała korytarz w kierunku komnaty Hope z zaskoczeniem stwierdzając, że obuwie, które założyła było nadzwyczaj wygodne. Nie ciążyły jej na stopach, wręcz przeciwnie, prawie ich nie czuła.
Wstrzymała oddech, dotykając opuszkami palców biżuterię. Chłód bijący od kamieni delikatnie smagał dekolt, powoli naznaczając skórę. Wciąż nie wierzyła, że miała coś tak kosztownego i pięknego na szyi.
Nie należała do rodziny królewskiej, aby pozwolić sobie na takie luksusy. Była damą dworu, to prawda, ale to nie znaczyło, że należała do rozrzutnych osób. Ubierała się odpowiednio do swojej pozycji, ale nie żeby próbować dorównać królowi czy księżniczce.
Skręciła, wchodząc w kolejny korytarz. Przeszła jeszcze kawałek, kiedy stanęła przed odpowiednimi drzwiami. Zapukała.
Para strażników stojąca po obu stronach wejścia nie zaprotestowała. Ich zadaniem było trzymanie z dala nieproszonych gości, którzy mogliby coś zrobić królewskiej córze lub szperać w jej rzeczach. Shane Astor do nich nie należała.
Rozejrzała się, czekając cierpliwie na jakąś odpowiedź. Przez okna w zachodniej części zamku wpadały promienie słońca, rozświetlając(?) korytarz, jakby dopiero co nastał poranek. Jakby dopiero ten dzień się rozpoczął, a ona znowu miała przed sobą śniadanie, czytanie książek, obiad i jazdę konną. To było takie mylące... Przynoszące złudną nadzieję na kolejny niczym nie wyróżniający się dzień, aby uczynić go lepszym lub po prostu ciekawszym.
Tym razem czekało ją spotkanie z książętami. Nie wiedziała czego powinna oczekiwać. Równie dobrze wszystko pójdzie szybko i sprawnie, jak i będzie dłużyć się w nieskończoność, a to zależało od wielu czynników.
Odwróciła się w stronę drzwi, gdy usłyszała, jak się otwierają. Następczyni stanęła w nich, napotykając na chwilę spojrzenie przyjaciółki. Zerknęła na twarz, a następnie na sukienkę. Wyglądała... jak bogini. Włosy miała zaplecione w koka z warkoczy, który odsłaniał jej nieskazitelną twarz i wąską szyję. Automatycznie zaczęła przeczesywać palcami swoje, po raz kolejny utwierdzając się w przekonaniu, jak były nieposkromione. Ekstremalnie długie, sięgające za biodra. Esmee jedynie przód delikatnie podpięła z tyłu, aby włosy nie nachodziły szatynce na twarz. Miała wrażenie, że w ten sposób tylko podkreśliła ich nijakość.
Z kolei w uszach księżniczki znajdowały się złote kolczyki w takim samym kolorze jak bransolety na nadgarstkach oraz niemal sięgająca ziemi suknia bez rękawów. Na środku gorsetu, w tkaninę, wszyto trzy rubiny, a te w dolnej części ubioru przypominały coś na wzór losowo rozmieszczonych, niedużych kwiatów.
Odsunęła się, pozwalając jej wyjść z progu. Nie mogła z siebie wykrztusić słowa. Pośpiesznie dygnęła dopiero przypominając sobie o obecności rycerzy.
— W-wasza Wysokość — wyjąkała.
Nie zauważyła tego, ale na policzkach Hope pojawiły się rumieńce. Zawstydziła ją reakcja przyjaciółki. Zawstydziła ją tak banalna i głupia rzecz, a jak będzie postępować przy książętach? Musiała zachować się nienagannie, być wytrwała, miła, ale też władcza. Nie okazywać słabości. Jak powtarzali jej nauczyciele: po prostu idealna.
Odchrząknęła, czując jeszcze większe gorąco i stres.
Gdy dama dworu stanęła wyprostowana, ta spojrzała na jej dekolt, zauważając naszyjnik. To nieco poprawiło nastrój przyszłej królowej.
Założyła, pomyślała niemal unosząc kąciki ust.
† † †
Sala tronowa służyła jednocześnie jako sala balowa, dlatego była bardzo ogromna, w końcu musiała pomieścić wiele osób. Po drugiej stronie, naprzeciwko ogromnych wrót i na szczycie niedługich schodów, stał wykonany ze złota tron, a na nim czerwona poduszka. Zwyczajem w Vatmirii było, że królowa stała po lewej stronie tuż obok monarchy, a królewski doradca po prawej jako jego prawa ręka. W ten sposób prezentowały się trzy najważniejsze osoby w państwie, nie licząc potomków pary królewskiej.
Hope usiadła, gdyż to właśnie jej dotyczyło spotkanie, a w szczególności jej przyszłości. Shane zajęła miejsce po prawej. Nie widziała jak księżniczka będzie wyglądała z perspektywy książąt, ale patrząc na kolor sukni podejrzewała, że wtopiła się w krzesło niczym kameleon.
Dwórka nie bez powodu miała złote dodatki, a ruda suknię. Złoto symbolizowało moc i władzę. Chciano pokazać potęgę swego kraju, a nawet wzbudzić strach.
Astor kierowanie się znaczeniem kolorów chwilami uważała za niestosowne, wręcz absurdalne, jednak prawdą było, że ona również mocno wierzyła w przesądy. Nie jeden raz się sprawdziły i to bynajmniej nie przypadkiem, więc miała pewność, że to nie był tylko jakiś wymysł w religii.
Wstrzymała powietrze, kiedy wrota stanęły otworem. Jej dłoń automatycznie powędrowała za plecy, gdzie znajdował się sprytnie ukryty, pod kilkoma warstwami materiału, sztylet. Dotknęła go, upewniając się, że był na swoim miejscu. Nieco się odprężyła. Z nim czuła się pewniej.
Do środka wszedł pierwszy kandydat, a tuż za nim jego towarzysz. Mężczyzna miał na sobie długi, szeroki płaszcz z szerokimi rękawami do łokci, spod którego wystawała czarna, dopasowana koszula z kołnierzem. Lewy rękaw jak i przód ubioru łączył srebrny łańcuszek, a oprócz tego ubrany był w prążkowane spodnie oraz wysokie buty. W porównaniu do Hope prezentował się nadzwyczaj skromnie.
— Książę Carick z królestwa Etry — przedstawił się, kłaniając.
Jego dziwny akcent od razu zwrócił uwagę dziewcząt. Mówił twardo, naciskając na drugie sylaby wyrazów. Brzmiał egzotycznie, ale i ciekawie na swój własny sposób.
Wspólnym językiem wszystkich krajów był detemiński, jeden z najprostszych do nauczenia. Vatmirianów uczono go na drugim stopniu nauki, na co nie mogli pozwolić sobie wszyscy.
— Miło mi tu gościć trzeciego w kolejce do tronu księcia i mam nadzieję, że mojego przyszłego męża. — Uśmiechnęła się życzliwie.
Blondyn odwzajemnił uśmiech, po czym przywołał gestem ręki osobę za sobą.
— Przyznam szczerze, że długo rozważałem, co mógłbym księżniczce takiego ogromnego kraju ofiarować... — przerwał na chwilę, zaciskając wargi. — Ostatecznie stwierdziłem, że musi to być coś, co mnie wyróżni spośród pozostałych książąt, więc pragnę Ci zaprezentować tańczące drzewko.
Trochę starszy od niego — ubrany równie zwyczajnie — mężczyzna, wyszedł zza jego pleców. W dłoniach trzymał doniczkę, w której rosła roślinka wielkości zwykłego kwiatu. Miała czerwone liście, a ponadto wyglądała jak miniaturowa wersja normalnego drzewa o rozłożystych koronach. Podał je Carick'owi, po czym wyciągnął flet poprzeczny. Przyłożył instrument do ust i zaczął grać delikatną melodię. Dziewczyny wpatrywały się wyczekująco w roślinkę, lecz ona nawet nie drgnęła. Dopiero po kolejnych nutach zaczęła poruszać gałęziami, kołysając się na boki, czemu towarzyszył szum liści.
— To rzadki gatunek, rosnący tylko w moim kraju, a sam do tej pory spotkałem tylko kilka — kontynuował. — Kiedy słyszą przyjemną dla ucha muzykę, tańczą, ale kiedy słyszą fałsz... — Muzyk, jak podejrzewały, zagrał parę niepoprawnych dźwięków, na co drzewko zareagowało od razu. Mocno się trzęsło, gubiąc liście. — Jak widać, nie są zadowolone. — Zaśmiał się ze swojego żartu.
Jeśli w ten sposób chciał oczarować swoją potencjalną kandydatkę na żonę... To udało mu się. Ona, jak i dama dworu były zachwycone. Żadna z nich nigdy nie widziała tańczącego drzewka ani nie wiedziała, że w ogóle takowe istnieje!
— Dziękuję bardzo za prezent, książę. Doceniam gest — powiedziała zafascynowana.
Shane zeszła po schodach, podchodząc do gości. Uśmiechnęła się serdecznie, składając ukłon. Następnie odebrała podarek i wróciła na swoje miejsce, stając obok Hope.
— To zaszczyt, Wasza Wysokość.
Obydwoje pokłonili się, a następnie wyszli. Szatynka odłożyła doniczkę na stolik obok, który przyniesiono przed spotkaniem.
Księżniczka zaprezentowała się tak jak powinna. Była przekonana, że nie będzie w stanie wykrztusić z siebie najmniejszego słowa. Poszło lepiej niż się spodziewała i chociaż jedną rozmowę już odbyła, nie mogła powiedzieć, że książę Carick jej nie zaskoczył. Sądziła, że każdy będzie chciał dziewczynę przekupić bogactwami swojego królestwa. Zaimponował jej, jak i zaciekawił swoją osobą. Miała nadzieję, że kiedy ponownie się zobaczą miło spędzi czas w jego towarzystwie.
Gdy wrota ponownie stanęły otworem, młody następca wszedł szybkim krokiem do sali, a za nim... Czworo mężczyzn dźwigających ogromne kufry. Szedł wyprostowany, dumnym krokiem z pewnym siebie uśmieszkiem na twarzy. Białe kryształy służyły jako guziki ciemnego płaszcza, który pozostał rozpięty. Koszula miała srebrzysty odcień podobnie jak spodnie.
Dama dworu otworzyła usta całkowicie zszokowana.
— Książę Neron z Celesty. — Złożył ukłon. — Słyszałem wiele o urodzie Waszej Wysokości i muszę przyznać, że wyglądasz lepiej niż się spodziewałem. Oboje będziemy tworzyć świetną parę, a nasze kraje tylko zyskają. — Wyszczerzył się.
Shane zerknęła na przyjaciółkę. Była spokojna, neutralna, ale dałaby sobie rękę uciąć, że nie podobała się jej postawa mężczyzny.
— Zaiste — odparła sucho.
Neron, mężczyzna o równie rudych włosach co Hope, uśmiechał się to do dziewczyny siedzącej na tronie, to do szatynki. Cisza spowiła salę, póki ten jej nie przerwał, przypominając sobie o pewnej rzeczy.
— A, tak. Byłbym zapomniał. Pragnę podarować mojej przyszłej żonie bogactwa mego kraju. — Mężczyźni unieśli wieka, ukazując w jednym złoto, a w drugim najróżniejsze klejnoty. — Prawdą jest, że nie posiadam tyle ziem, co Vatmiria, ale z łatwością mogę stwierdzić, że kosztowności mamy aż nad to.
Dziewczyny nie raz miały do czynienia z narcystycznymi hrabiami, hrabinami, czy królami, ale książę Neron z łatwością bił ich na głowę. Shane zacisnęła usta, aby nie powiedzieć, czy zrobić czegoś, czego będzie żałować.
— Dobrze to słyszeć.
Neron uśmiechnął się jeszcze szerzej, po czym sięgnął po coś do kieszeni. Okazało się to być srebrnym pierścieniem z fioletowym kamieniem. Przyglądał się mu przez chwilę, po czym westchnął teatralnie.
— Chciałbym podarować Waszej Wysokości osobisty prezent. Ten pierścień został zrobiony specjalnie na moje życzenie. Liczę, że go przyjmiesz. Oczywiście to nie jest pierścionek zaręczynowy, ten jest zbyt skromny.
Hope odchrząknęła, przerywając ten niedorzeczny teatrzyk. Nie miała najmniejszej ochoty ciągnąć z nim rozmowy dłużej niż to koniecznie. Postanowiła szybko to zakończyć.
— Dziękuję bardzo za pierścień, książę. Założę go przy najbliższej okazji — Zmusiła się do uniesienia kącików ust.
Astor zbliżyła się do Nerona, uśmiechając się uprzejmie, dobrze ukrywając wobec niego niechęć. Dygnęła, a następnie odebrała od niego biżuterię. Nie zauważyła jak z zaciekawieniem przyglądał się jej naszyjnikowi. Ona w przeciwieństwie do niego skupiła się na tym, że zaraz wyjdzie z sali i nie będzie musiała go dłużej oglądać. Denerwował dwórkę od samego początku, a myśl, że nie będzie musiała dłużej znosić jego narcystycznego zachowanie była ogromną ulgą.
Postawiła parę kroków, kiedy dobiegł do niej donośny chichot Nerona.
Co do...
Z zaskoczenia przystanęła, z powrotem odwracając się do księcia. Próbował opanować swój nagły wybuch śmiechu.
— Oj, naprawdę, naprawdę... Nie sądziłem, że do tego się posuniesz, księżniczko.
Uniosła brwi. Zaczynał zachowywać się dziwnie, a jeszcze dziwniejsze było, że nie zwracał się już do Hope, a do niej. Błyszczące oczy uważnie obserwowały damę dworu, obejmując szponami jej ramiona. Wzdrygnęła się, czując ich przeszywające spojrzenie. Ani trochę nie podobało się jej to uczucie.
Obejrzała się za siebie, myśląc, że może rudowłosa stała za nią, lecz ona wciąż siedziała na tronie. Była równie zdziwiona, a może i bardziej.
— Kto? Ja? — Wskazała na siebie palcem.
— Owszem.
Pewność w jego głosie jeszcze bardziej zbiła ją z tropu.
— Ależ co Wasza Wysokość mówi? Przecież...
— Nie musisz dłużej udawać, wszystkiego się domyśliłem.
Zmrużyła oczy.
Co on, na bogów, wygadywał?
— Chyba nie rozumiem.
Zaśmiał się.
— To bardzo proste. Rozkazałaś służącej, aby ciebie udawała, żebyś ty w tym czasie mogła ,,zbadać grunt". Udałoby to się, gdyby została lepiej... wyuczona. Szkoda słów na jej maniery i postawę. W przeciwieństwie do niej, Wasza Wysokość zachowała się jak dobrze wychowana dama.
Hope nie wiedziała jak zareagować. Szok sparaliżował ją. Nie tylko był samolubnym człowiekiem, ale również zakłamanym i fałszywym. Prawił jej komplementy, a potem obrażał, bo coś sobie ubzdurał?
— Książę jest bardzo mądry i spostrzegawczy — pochwalił Nerona jeden z mężczyzn.
— Wiem, głupcze, nie musisz mi o tym przypominać. — Brzmiało, jakby się oburzył, ale cały czas był uśmiechnięty i najwyraźniej dumny ze swojego odkrycia.
To dla niego komplement?, pomyślała, spostrzegając jak bardzo książę był obłąkany.
— To niedorzeczne. Skąd w ogóle taki pomysł?
Podszedł powoli do szatynki, stojąc z nią twarzą w twarz. Zacisneła usta, czując się przytłoczona jego bliskością.
To było przerażające.
Chciała się odsunąć, ale poczuła, jak mocno chwycił jej przedramię. Wzdrygnęła się zszokowana tym nagłym ruchem, opuszczając sygnet na marmurową podłogę. Dźwięk odbijającego się o posadzkę pierścienia rozbrzmiał echem w głowie dwórki. Czuła niewyobrażalny strach przeplatający się ze złością. Jak on śmiał naruszać jej przestrzeń osobistą?
— Mówiłem. Chciałaś ,,zbadać grunt". Rozumiem cię. Obawiałaś się nas. Bałaś się, że nie znajdziesz wymarzonego męża, dlatego chciałaś sprawdzić mnie i pozostałych, udając kogoś innego.
Shane zacisnęła zęby. Strach powoli zanikał, ustępując miejsce gniewu. Wyrwała się z uścisku, po czym rozmasowała obolałe miejsce. Wątpiła żeby miał do czynienia z kobietami. Nie tylko był nachalny, ale brakowało mu delikatności.
Hope widząc zaistniałą sytuację, w końcu otrzasnęła się z dziwnego amoku. Nie mogła dłużej siedzieć bezczynnie. Do niej należało zapobiec możliwej kłótni. Mimo że Neron nieźle zalazł jej za skórę, musiała go uratować. Shane nie dawała sobą pomiatać, czasami bywała porywcza, a konsekwencje tego odcisną się mocno na obydwu królestwach. Nie mogła do tego dopuścić.
Wstała, ruszając w stronę tej dwójki. Straż była na jej zawołanie, ale chciała załatwić sprawę bez konieczności ich wspracia.
— Nazywam się Shane Astor i jestem dwórką księżniczki Hope. To co Wasza Wysokość mówi jest bezpodstawne, a ponadto nie ma najmniejszego sensu — powiedziała powoli i wyraźnie, aby wszystko dotarło do tego jego pustego móżdżka. — Myślę, że jest książę winny jej ogromne przeprosiny za obrażenie przyszłej królowej i matki Vatmirii.
Patrzyła na niego wymownie, licząc, że swoim nienawistnym spojrzeniem przekona półmózga do swojej racji.
Rudowłosa stanęła obok nich, kiedy ci patrzyli na siebie nawzajem. Dziewczyna z prawdziwą niechęcią i złością, natomiast mężczyzna ze stoickim spokojem i nostalgią.
— Panno Shane... — zaczęła księżniczka, lecz nie dane jej było skończyć.
Neron wyciągnął dłoń w stronę włosów szatynki. A może policzka? Następne wydarzenia potoczyły się w zastraszającym tempie.
Jednym szybkim ruchem odtrąciła dłoń księcia, jednocześnie wyciągając sztylet i przystawiając go do jego gardła.
— Shane! — Okrzyk przerażenia, jak i ostrzeżenia rozniósł się po całej sali.
Nie minęła sekunda, kiedy poddani Nerona rzucili się na dwórkę, przewracając księżniczkę, a straż wbiegła do środka zaalarmowana krzykiem. Potem, co się wydarzyło to bijatyka z użyciem broni oraz magii, rozdzierające salę krzyki, krew na marmurowej posadzce i chaos spowijający zamek.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro