Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

R O Z D Z I A Ł I

Wolność.

To było coś, co czuła w tamtym momencie. Szum liści, chłodny wiatr we włosach... Uczucie godne zapamiętania i doświadczania na nowo przy każdej możliwej okazji.

Choć wiele rzeczy dawało jej szczęście, nic nie równało się z emocjami, których doznawała podczas jazdy konnej.

Gnała przez las, nie zważając na nic. Pozwoliła sobie zapomnieć o zmartwieniach oraz obowiązkach, jakie czekały na nią po powrocie. Zaciagnęła się świeżym powietrzem, przymykając na chwilę oczy. Liczyła się tylko ona, koń i otaczająca ich natura. Czarny ogier o pięknej równie ciemnej grzywie wydawał się podzielać entuzjazm właścicielki. Szybko i łatwo pokonywał odległości. Był bardzo silny, co z kolei stanowiło powód, dlaczego został wybrany spośród innych koni na prezent dla Shane od samego króla z okazji jej szesnastych urodzin.

Pociągnęła za wodze, zatrzymując swojego towarzysza, gdy dotarli do rozwidlenia dróg. Rozejrzała się po miejscu, do którego dotarli. W tej części, las gęstniał, a drzewa rosły znacznie wyższe. Dziewczyna nie zauważyła żadnych dzikich kwiatów Yull, które rosły po stronie wschodniej — od strony zamku — co było charakterystyczne dla ich gatunku. Wiedziała, że to znak, aby udać się w drogę powrotną. Znowu straciła poczucie czasu, ale czy to jej wina, że upływał on błyskawicznie, gdy tylko dosiadała konia?

— Wracajmy, Kazarze.

Zawróciła, nie pospieszając go. Chciała jeszcze trochę nacieszyć się chwilą wytchnienia.

Po jakimś czasie dziewczyna zdecydowała się na spacer. Szła przed siebie, prowadząc konia. Z każdej strony do jej uszu dochodziły najróżniejsze odgłosy. Pracującego dzięcioła, szumu liści, czy śpiewu tutejszych ptaków. Spojrzała do góry, przykładając dłoń do czoła, aby uchronić oczy przed przedzierającymi się przez gałęzie promieniami słońca. Po jego położeniu wywnioskowała, że dochodziło południe.

Westchnęła.

Gdyby tylko mogła mieć władzę nad czasem...

Nie chodziło o to, że przeszkadzała jej moc, którą została obdarowana przez boginię magii, Telię. Wręcz przeciwnie, uwielbiała ją, ale za marzenie nie wymierzali kar, prawda?

Zatrzymała się na chwilę, aby wyjąć ze skórzanej torby jabłko. Podała owoc ogierowi, a ten zjadł je z wielką chęcią, na co uniosła kąciki ust. Wtedy też usłyszała nawoływania.

— Panno Shane!

Po czym rozległ się strzał.

Zwierzę zarżało niespokojnie. Spłoszone stanęło na dwóch kopytach, a chwilę potem zaczęło szarpać się. Dwórka mogłaby dać słowo, że o mało co nie wyrwało się.

— Ciii, spokojnie. Już dobrze — mówiła, trzymając mocno wodze i głaszcząc Kazara po pysku.

Słysząc brzęk metalu, obejrzała się za siebie. Wysoki mężczyzna z delikatną zbroją zsiadł ze swojego wierzchowca i zmierzał w jej kierunku. Od razu dostrzegła miecz z charakterystyczną rękojeścią, na której widniało godło kraju oraz błyskotliwe spojrzenie.

— Sir Luthian? — Nie ukrywała zaskoczenia.

— Panna Shane... — Uśmiechnął się delikatnie, a następnie ukłonił, jak nakazywały maniery. - Zabieranie konia do lasu w czasie sezonu polowań nie jest mądrą decyzją.

Uniosła jedną brew na ukrytą zaczepkę rycerza.

— A wołanie mnie było rozsądnym posunięciem? Prawdopodobnie spłoszyłeś zwierzynę.

Parsknął śmiechem na jej uwagę. Tak jak przypuszczał, nie mogła pozostawić tego bez komentarza, czy chociaż drobnego gestu, który wyrażałby jej irytację. Choć nie byli przyjaciółmi, znał damę dworu na tyle, żeby to wiedzieć.

Shane Astor wydawała się być interesującym przypadkiem, nie tylko dla niego. Została wychowywana w zamku przez najlepszych nauczycieli, którzy latami wpajali jej różne wartości, ale mimo to uparcie trzymała się swoich.

— Słuszna uwaga — przyznał.

Położył dłoń na szyi czarnego ogiera. Wciąż drżał. Głaskał go, aby dodać mu otuchy, lecz nie zauważył jak siedemnastolatka przyglądała mu się kątem oka. Choć skupienie było wymalowane na jego twarzy, nie umknął uwadze dziewczyny wesoły błysk w niebieskich oczach. Średniozarysowana szczęka i delikatny zarost dodawały mu męskości. Zresztą uważała, że i bez niego wyglądał on równie dobrze. Jasne włosy nadal pozostawały idealnie ułożone pomimo jazdy, a nie potargane jak jej, nawet kiedy miała je zaplecione. Nie zdziwiłaby się, gdyby wrócił z pola bitwy równie przystojny i idealny.

— Co cię do mnie sprowadza?

Podobnie jak Luthian, nie uważała go za przyjaciela, czy bynajmniej za kolegę, ale często mówiła do niego na ,,ty" poza zasięgiem innych ludzi z zamku. Chyba tak jej po prostu zostało, kiedy robiła to za dzieciaka.

— Księżniczka posłała mnie po Ciebie. Prosiła, aby przekazać, że chce z Tobą porozmawiać. To ważne.

Zmarszczyła brwi.

— Hope rozkazała, abyś osobiście po mnie przyjechał?

— Dokładnie — przytaknął wreszcie spoglądając na zaskoczoną dziewczynę.

Dziwne.

Po co królewska córka miałaby wysyłać po nią swojego osobistego rycerza? Zwłaszcza, że miał on ważniejsze obowiązki. Próbowała znaleźć logiczne wytłumaczenie, ale nic sensownego nie przychodziło jej do głowy. Rycerz uśmiechnął się, widząc zdziwienie przyjaciółki księżniczki, co jeszcze bardziej ją zmieszało.

— W takim razie nie każmy czekać Jej Wysokości — wydukała wreszcie.

— Oczywiście.

Oderwał dłoń od konia, a następnie podszedł do białej klaczy i ją dosiadł. Zachowywał się zwyczajnie, więc czemu widząc jego spokój sama czuła się spięta?

— Pojadę pierwszy.

Słysząc to wzdrygnęła się, nagle zdając sobie sprawę, że na chwilę odpłynęła. Pokiwała jednak głową.

— Będę tuż za tobą.

Luthian nie czekając na Shane, ruszył w stronę zamku. Gdy oddalił się, dziewczyna wypuściła głośno powietrze, czując jak się zestresowała. Przyłożyła dłoń do czoła, przymykając oczy. Niepewność nie działała na jej korzyść, a tylko pozbawiała poczucia komfortu.

Wsiadła na Kazara, uważając na zaplecione w długiego, brązowego warkocza włosy. Ubrana w dość starą, białą koszulę i niczym niewyróżniające się brązowe spodnie mogła wygodnie i jak tylko chciała jeździć konno w przeciwieństwie do sztywnych sukienek. Poza tym, służące nie byłyby zachwycone widokiem brudnej, kosztownej sukni, dobrze o tym wiedziała.

Wróciła jednak do wydarzenia, które miało miejsce jeszcze jakąś minutę temu. Za nic nie mogła ustalić przyczyny osobistej wizyty Sir Luthiana. To co mogło być oczywiste od razu stawało się absurdalne. Mógł równie dobrze przestać służyć księżniczce, ale i tak nie dostałby tak banalnego i niedostowanego do jego statusu zadania. Zważywszy na fakt, że pomimo młodego wieku, miał już kilka zasług dla kraju. Mężnie walczył na froncie za pomocą miecza i magii, więc pozbawienie go tytułu i pozycji byłoby najzwyczajniej w świecie nierozsądne.

Jak ona nie cierpiała niejasnych sytuacji...

— Na Akines, co się mogło stać? — wyszeptała jeszcze nim ruszyła.

† † †

Przejeżdżając przez stolicę nigdy nie obyli się bez ciekawskich spojrzeń kupców, czy kupujących, mających na oku najrozmaitsze rzeczy. Nie było co się dziwić, w końcu tylko wysoko urodzeni mogli sobie na nie pozwolić. Od razu więc przychodziła myśl, że jeźdźcy to bardzo ważne osoby, jak chociażby rycerze, broniący królestwa. Ci, o których czynach słyszał nie jeden Vatmirian szczególnie wyróżniali się na tle pozostałych.

— Sir Luthian! — zawołał jeden z kupców, rozpoznając go, tym samym wywołując jeszcze większe poruszenie.

Oczywistym jest, że nie każdy widział na oczy każdego wojownika. Dlatego też tylko zdecydowana mniejszość ustaliła tożsamość jednego z jeźdźców.

— Pozdrowienia! — zawołał ktoś z tłumu.

— Niech bogowie mają Cię w opiece!

Okrzyk mężczyzny wystarczył, aby pozostali zaczęli witać rycerza i życzyć mu wszystkiego, co najlepsze. Natomiast blondyn cały czas jechał w kierunku zamku, którego wrota znajdowały się już w zasięgu wzroku, choć nadal daleko. Przyjmował wiwaty, kiwając głową i uśmiechając się.

Shane w tamtym momencie wydawała się być cieniem na tle błyszczącego klejnotu Vatmirii. Nie zwracano na nią większej uwagi. Zauważyła jedynie, jak para kobiet szeptała między sobą, od czasu do czasu na nią zerkając. Nieład na głowie i codzienne ubrania nie czyniły z niej piękności. Jak przypuszczała brązowowłosa, komentowały jej wygląd i kim niby jest, że posiada konia, a także przebywa w towarzystwie kogoś takiego jak Sir Luthian.

W tutejszym królestwie, aby cię znano i o tobie pamiętano musiałeś coś osiągnąć. Dziewczyna nie miała okazji zrobić czegoś, co by ją wyróżniało spośród innych. Mimo iż przez pewien czas mogła sobie przypisać pierwsze miejsce w kategorii bycia najgorętszym tematem wśród mieszkańców królestwa, tak naprawdę nikt poza ludźmi pracującymi na zamku nie wiedział, jak wygląda. Może była tymczasowo ,,popularna", ale nie rozpoznawalna.

Nie pragnęła tego. Wolała odstąpić blask chwały komuś innemu. O ile Luthian dobrze sobie radził w takich sytuacjach, jak sądziła, ona zwyczajnie by nie potrafiła.

Poniekąd rozumiała zdziwienie plotkująch mieszczanek. Pozory mówiły co innego niż to, jaka była prawda. Mimowolnie uniosła kącik ust.

Zabawne.

Mówi się, że zamek stanowi początek jak i koniec stolicy. Początek, ponieważ to jego najpierw zbudowano, dopiero później kawałek dalej Mirię. A koniec, dlatego że jest jej zakończeniem. Ponadto ma szczególne znaczenie dla mieszkańców królestwa. Nie na darmo mówi się ,,dopóki zamek nie upadnie, Vatmirianie nie przestaną walczyć".

† † †

Strażnicy stojący po obu stronach wrót, nie powiedzieli ani słowa, gdy Shane wraz z sir Luthianem przejechali przez drewniany most, a następnie znaleźli się na dziedzińcu, którego podłoże składało się z kamieni. O tej porze dnia roiło się tu od służących noszących brudne ubrania do prania, drewno na opał, wodę ze studni, czy jedzenie do kuchni. Każdy pracował, nawet kilkuletni chłopcy, pomagając każdemu, kto tej pomocy potrzebuje.

Zeszli ze swoich wierzchowców, gdy jeden ze służących podszedł do nich w celu zaprowadzenia zwierząt do stajni. Shane poklepała Kazara po szyi, nim się z nim rozstała.

— Pójdę do zamku, księżniczka mnie oczekuje — zwróciła się do rycerza.

Miała zamiar dygnąć i odejść, aby zrobić to, co do niej należało, ale męski głos przeszkodził jej w tym.

— Nie ma takiej potrzeby. Powiedziała, żebyś zaczekała na nią przy wejściu do ogrodu. — Splótł ręce z tyłu, prostując się.

Uniosła brwi.

— Rozumiem...

Zapewne będą rozmawiać na świeżym powietrzu, jak się domyślała. Kłamałaby mówiąc, że nie intrygował jej powód, dla którego została wezwana. Rzadko kiedy to się zdarzało, a jeśli już to było coś bardzo pilnego. Niepokoiła się. Jeszcze sam osobisty rycerz księżniczki Hope sprowadził dwórkę...

Ach, znowu dopadły ją te natarczywe myśli!

Przygryzła dolną wargę, co nie umknęło uwadze blondynowi, który nieoczekiwanie poczuł delikatne ciepło na policzkach. Odwrócił wzrok. Nigdy nie myślał o Shane jako o osobie, która znalazłaby miejsce w jego sercu. Owszem, była na swój sposób intrygująca. Rzadko kiedy rozumiał jej działania i decyzje. Wywoływały w nim zdziwienie, niedowierzanie, ciekawiło go, co nią kieruje. Jednak... To nijak nie wiązało się z jego definicją miłości. Wiedział, że zakocha się w kobiecie, która urzeknie go swoim dobrym sercem oraz czynami. Mimo że otaczało go mnóstwo pięknych kobiet, nie zwracał uwagi na ich urodę. To rzecz drugorzędna. Dlatego nie mógł obdarzyć takimi potężnymi uczuciami kogoś takiego jak Shane Astor. Wyglądem mogłaby uwieść niejednego, wiedział to jako mężczyzna, ale w jej zachowaniu nie widział niczego wyjątkowego. Niczego, w czym mógł się zakochać.

Niekomfortowa cisza nadal trwała między stojącą naprzeciw siebie dwójką. Żadne z nich nie wiedziało, co zrobić, aby ją przerwać, dopóki dziewczyna nie odezwała się.

— Sir Luthianie... Powinnam już iść. — Nawinęła na palec niesforny kosmyk włosów wyraźnie zakłopotana.

De Castelise stłumił śmiech, wyraźnie rozbawiony. Bawiła go niezręczność, którą czuli, choć tak naprawdę nie mieli ku temu powodów. Pokręcił głową z niedowierzaniem.

Zakłopotanie dwórki zniknęło ustępując zaskoczeniu. Zmrużyła oczy, nie wiedząc, co chodziło po głowie irytującemu żołnierzowi. Ten widząc to, uśmiechnął się jeszcze szerzej.

— Mogę? — Podał ramię, maskując swoją złośliwość życzliwością.

Nie często miał okazję drażnić dziewczynę, ale bez wątpienia uwielbiał to robić. Wiedział, jak się zachowywać, aby grać jej na nerwach.

Zerknęła na niego podejrzliwie, nie od razu odpowiadając. Proponował odprowadzenie jej osoby, co uważała za bardzo miły gest, jednak zdążyła już się przekonać, że za tym kryje się coś więcej.

— Oczywiście. — Posłała mu niechętny uśmiech i chociaż wciąż nieprzekonana, chwyciła ramię mężczyzny.

Odmówienie było niestosowne, tym bardziej będąc w centrum uwagi, aczkolwiek nikt ze służących nie dawał tego po sobie poznać.

Sir Luthian nie mógł powstrzymać się od krótkiego chichotu.

Taka nieufna..., pomyślał.

Shane Astor przewróciła tylko oczami, postanawiając to zignorować.

Opuścili dziedziniec, aby zaraz wejść na arenę treningową. Od razu do ich uszu dotarły głośne odgłosy walczących rycerzy, doskonalących swoje umiejętności bojowe i magiczne oraz łuczników strzelających do tarcz. Na obszar placu zostało rzucone zaklęcie wyciszające przez jednego z sześciu arcymagów, należących do armii. Niejednokrotnie hałas burzył spokój, podobnie jak porządek panujący w zamku, dlatego zdecydowano się na taki krok.

Szli, trzymając się granic areny, żeby nie zostać przypadkiem zranionym. Dwórka zdawała się być pochłonięta obserwowaniem innych, przyglądała się im zafascynowana. Gdyby nie to, że towarzyszący jej mężczyzna ją prowadził, zapewne potknęłaby się. Zresztą nie tylko.

Przypatrywała się strzelcom. Szybko wyciągali kolejne strzały z kołczanów, napinali swoje łuki i puszczali cięciwy, chybiąc, ale także wielokrotnie celując w sam środek. Widoczne skupienie i precyzja w czasie wykonywanego treningu były dla Shane czymś zjawiskowym. To coś innego niż towarzyszenie księżniczce, czy wspólne uczestniczenie w najróżniejszych wydarzeniach, a podczas nich witanie gości lub rozmowa z nimi. Nie potrafiła spędzać czasu wolnego na spacerze po ogrodzie, robiła to wyłącznie wtedy, gdy potrzebowała miejsca na własne przemyślenia. W innych przypadkach to było dla niej potworne nudne.

Przeniosła swoją uwagę na parę ścierających się ze sobą mężczyzn. Wyższy i lepiej zbudowany zaatakował swoim mieczem, tym samym zderzając się z bronią przeciwnika, który zablokował cios. Korzystając z chwili nieuwagi kolegi, podciął mu nogi, a gdy upadł na ziemię, pnącza obwiązały jego stopy i nadgarstki, unieruchamiając. Zwycięzca przyłożył ostrze do szyi przegranego.

— Widziałam lepsze. — Skrzywiła się. Liczyła na coś bardziej widowiskowego.

— Słucham? — spytał blondwłosy, kompletnie zdezorientowany.

W przeciwieństwie do Shane, on przywiązał uwagę do tego, aby nie wylądowała plackiem na ziemi.

— Mówię o treningu rycerzy. Wszyscy walczą tak... — urwała, szukając odpowiedniego słowa. — Tandetnie?

— Wtedy już dawno Vatmiria przestałaby istnieć, a panna Shane nie zwracałaby uwagi wszystkich wokół swoimi dziwnymi hobby i kontrowersyjnym wizerunkiem.

Spojrzała na niego z prawdziwą chęcią odpłacenia się. Nawet w tamtym momencie musiał coś takiego powiedzieć!

Otworzyła usta, aby skrytykować jego zachowanie, ale szybko doszła do wniosku, że nie będzie to komentarz na wysokim poziomie. Kolejna myśl, jaka wpadła jej do głowy to skomentowanie wad sir Luthiana, ale... czy on jakieś w ogóle miał?

— Ach, jesteśmy! — zawołał wesoło, gdy znaleźli się przed kamienistym łukiem.

Udało ci się, ale tylko ten jeden raz, pomyślała, postanawiając ostatecznie puścić w niepamięć zaczepkę. Nie miała już szansy, aby odpowiedzieć ciętą ripostą.

— Księżniczki jeszcze nie ma? — Rozejrzała się, nie dostrzegając nikogo innego niż otaczających ją mężczyzn. - Sądziłam, że będzie czekać.

— Jestem przekonany, że niedługo się zjawi. Ostatnio ma pełno obowiązków.

Miał rację. Sama widziała jak Hope nie mogła odpędzić się od zajęć. Źle sypiała, a nauczyciele przygotowujący ją do roli królowej wymagali coraz więcej. Zamiast powiedzieć, że nie daje rady, wolała sprostać oczekiwaniom. Próbowała przekonać przyjaciółkę, aby poprosiła o mniejszy nakład pracy i być może zmianę rozkładu zajęć, lecz ta pozostała nieugięta. Nawet wymusiła na Shane obietnicę, że nie będzie interweniować.

Westchnęła. Nie chciała stracić jej zaufania. Nie wiedziała, czy potem udałoby się je odzyskać, a życie u boku królewskiej córki... Choć nie zawsze za nim przepadała, to było wszystko, co posiadała.

— Martwisz się o Jej Wysokość, prawda?

Pokiwała głową, unikając jego przystojnej twarzy.

— Bardzo.

Nastała krótka chwila ciszy. Nie zajęło długo De Castelise'owi zrozumienie Shane. Cicho i dyskretnie wypuścił powietrze.

Tak się przejęła...

— Panno Shane, znam powód Twoich trosk... Dlatego zapewniam Cię, że nie masz ku temu powodu. Księżniczka jest rozsądna, zrobi to, co właściwe.

Spojrzała na niego, mrugając. Nie ze zdziwienia, wiedziała, że sir Luthian czasami potrafił być wobec dziewczyny mniej irytujący niż zwykle. Po prostu nie spodziewała się usłyszeć od niego tak miłych i pokrzepiających słów.

Widząc serdeczny uśmiech blondyna, nie pozostało jej nic innego jak go odwzajemnić. Chciała odpowiedzieć, podzielić się wątpliwościami, które wciąż miała, gdy nagle... Zauważyła trzy postacie podążające w ich stronę. Szły wzdłuż czerwonych krzewów, wyznaczających ścieżkę. Dziewczyna dygnęła.

— Wasza Wysokość.

Rycerz początkowo nie zdawał sobie sprawy z przybycia księżniczki. Dopiero gdy Astor złożyła ukłon, szybko odwrócił się, robiąc to samo i jednocześnie spuszczając wzrok.

— Wasza Wysokość.

Hope powitała ich delikatnym uśmiechem. Shane od razu dostrzegła, że nie należał on do tych szczerych. Przyjrzała się jej dyskretnie. Skromna, zielona suknia idealnie podkreślała kolor jej włosów. Rude loki zwykle były upięte w elegancką fryzurę, lecz tym razem dano im pełną swobodę. Zielone oczy wyglądały na obojętne, a na dodatek wydawała się być wypoczęta. Nie posiadała podkrążonych oczu ani znużenia, które przez ostatnie dni było wypisane na jej twarzy. Luthian miał rację, zrobiła, co powinna. Szatynka spojrzała na niego kątem oka. Jak zawsze spokojny.

— O czym rozmawiacie? — Hope spytała uprzejmie, lecz trochę spięta.

— O niczym istotnym. My tylko... — dama dworu ucięła. Nie była przygotowana na wymówkę.

— ...omawialiśmy nową naukę arcymaga Teora — Luthian dokończył szybko za nią, nim ktokolwiek mógł mieć jakieś podejrzenia, że kłamią, a w szczególności dwie służące stojące tuż za księżniczką.

W duchu podziękowała mu za tak idealne zgranie.

W tym momencie rozmowa stanęła, a atmosfera zaczęła gęstnieć. Rycerz jak i królewna przyglądali się sobie, ale bardziej trafnym określeniem byłoby, że mierzyli się wzrokiem. Rudowłosa była całkowicie poważna, potrafiła doskonale ukrywać emocje, tego ją uczono, lecz bystre oko Shane dostrzegło, jak niespokojna w towarzystwie rycerza była.

Miała już pewność. Coś między nimi zaszło.

Nie wiedziała, co w takiej sytuacji zrobić. Zignorowali dziewczynę jak i wszystko wokół, aby móc przyglądać się sobie, tym samym przekazując jakieś informacje. Czuła jakby znalazła się w samym środku poważnej, dobrze ukrytej kłótni, choć nie brała w niej udziału. Najchętniej przerwałaby ją, ale to było jak rzucenie się prosto w jedną z paszcz Enku.

— Wasza Wysokość. — Brzęk.

Nowoprzybyły zwrócił uwagę wszystkich. Był to wysoki mężczyzna z jasnymi, kręconymi włosami za ramiona. Jak każdy rycerz nosił zbroję, a przy pasie miecz. Uśmiechnął się serdecznie, spoglądając na księżniczkę.

— Przepraszam, że przeszkadzam, ale mam sprawę do sir Luthiana. Chciałbym zamienić z nim parę słów, jeśli pozwolisz oczywiście — powiedział, chyląc czoło.

— Nie widzę przeciwskazań — odrzekła, unosząc kąciki ust.

Sir Elyas i sir Luthian ukłonili się, a następnie odeszli. Dama dworu odprowadziła ich wzrokiem.

Stanęli nieopodal, rozmawiając. W pewnej chwili zaśmiali się obydwoje, a następnie razem zmierzyli w stronę wyjścia z areny treningowej. Przyjrzała się jeszcze raz Luthianowi. Po prostu czuła potrzebę obserwowania go jeszcze przez chwilę. Przystojny rycerz podawany jako przykład. Irytujący, ale troskliwy wobec innych, wielkoduszny. Pamiętała, jak był wobec niej miły, kiedy został giermkiem. Uśmiechnięty, promieniujący radością. Oczami wyobraźni widziała tamtego małego chłopca, który ostatecznie wyrósł na silnego mężczyznę, walczącego o pokój i szczęście mieszkańców kraju. A mimo to, dalej dostrzegała w nim ten sam blask, którym emanował kiedy był młodszy. Uwielbiała go. Podziwiała. Jego czyny i dobre serce. Miłość do ojczyzny, dla której ryzykował życiem w czasie bitwy. Chciał poświęcić się w imieniu czyjegoś dobra. To coś czego nie mogła pojąć, coś niewyobrażalnego.

— Shane Astor — księżniczka zwróciła się do swojej damy dworu, wyrywając ją z rozmyślań. — Powinnyśmy porozmawiać. Proszę, chodź ze mną do ogrodu.

Kiwnęła głową.

Nic dziwnego, że dawniej była zakochana w blondynie. Wiedziała jednak, że to przeszłość, a ich ścieżki, choć się przeplatają, kiedyś w końcu zostaną rozdzielone.

Pogodziła się z tym, jak i z faktem, że uczucia między nimi nigdy nie było, a resztek tego, co czuła, właśnie się pozbyła.

Uśmiechnęła się blado.

— Naturalnie.

3027 słów

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro