Wpis 2
7. luty 2021. Dzień przywitał mnie promykami słońca, prześwitującymi przez rolety dzień-noc. Żartuję. Obudził mnie budzik w telefonie, a dokładnie jakaś melodia z ustawień fabrycznych. Kiedyś ustawiałem utwory innych zespołów jako budzik, ale po którejś już zmianie telefonu na nowszy, zaniechałem tego. Był czas, że moim budzikiem był utwór "Mob Rules". Muszę przyznać, że Ronnie James Dio mógł przyprawić mnie o zawał tym kawałkiem, szczególnie o tak wczesnej porze. Teraz jednak zdecydowałem się na nieco bardziej stonowany repertuar.
Zwlokłem zatem swoje doczesne szczątki, złożyłem łóżko, po czym zjadłem coś ciepłego. Po śniadaniu zalałem wrzątkiem kakaowy proszek opisany na opakowaniu jako cappucino. Nie jestem kawoszem. Mam jednak w zapasach trochę kawy, na wypadek, gdyby jakiś znajomy pokusił się o złożenie mi wizyty. Musiałby być szaleńcem w czasach zarazy, aby to uczynić. Zresztą przed zarazą owe wizyty również nie były natarczywe. Stan zagrożenia utrzymuje się przez coraz to nowe miesiące, a z każdym kolejnym nawet moja introwertyczna dusza zaczyna odczuwać dyskomfort. Wracając do kawy, w torebeczce zostało niewiele proszku, więc uznałem za stosowne pozostającą tam zawartość opróżnić, a samą torebkę wyrzucić.
Była niedziela. Dzień wolny od pracy. Udałem się zatem do lasu. Po przekroczeniu linii drzew i upewnieniu się, że nie ma nikogo w pobliżu, zdjąłem maskę i odetchnąłem. Nie mam już siły na to wszystko. Tak oddychając bez skrępowania zimnym powietrzem poczułem, że żyję, a przynajmniej, że oddycham. Idąc, wsłuchiwałem się w chrupanie śniegu pod butami. Tak się zasłuchałem, że nie zauważyłem, kiedy w miejsce drzew pojawiły się zabudowania. Naprędce nałożyłem maskę i rozejrzałem się. Nikt mnie nie widział, na szczęście. Jeszcze tego by brakowało, abym dostał jakiś mandat. Skierowałem się do domu.
Po powrocie co nieco poczytałem, a następnie zasiadłem wygodnie w fotelu, odpaliłem laptopa i zacząłem przeglądać czeluści internetu. Zdarza mi się obejrzeć filmiki ze zwierzętami, więc codzienny przegląd internetów rozpocząłem właśnie od tego. W dalszej kolejności zacząłem przeglądać filmiki dotyczące sumeryjskich bóstw. Zazwyczaj były uwieczniane z czymś w rodzaju przenośnego dysku w dłoni. Kto wie, może owymi bóstwami byli przedstawiciele odległych cywilizacji badający nasz gatunek? Żeby tylko tyle. Może w ogóle życie ludzi na ziemi to wynik jakiegoś galaktycznego grantu na prace badawcze, udzielonemu jakiemuś międzygwiezdnemu uniwersytetowi? Wygląda jednak na to, że grant się skończył i goście z kosmosu opuścili nasz niedopracowany gatunek. O ile tak było, rzecz jasna.
Siedzę sobie tak w tym internecie i od niechcenia sprawdzam pocztę, a tam powiadomienie. Okazało się, że na portalu o zjawiskach paranormalnych, którego jestem członkiem, znajdowała się wiadomość. Nawet nie podejrzewałem kto mógłby być nadawcą tej wiadomości, gdyż z nikim tam nie pisałem. Głównie tylko przeglądałem tam różne ciekawostki, czy to astrologiczne, czy o duchach.
Odłożyłem na chwilę laptopa, a co za tym idzie poskromiłem na kilka chwil ciekawość. Zdałem sobie sprawę, że od powrotu do domu nic nie jadłem, więc udałem się do kuchni. Produktem, który najbardziej mnie wołał pośród żółtawej poświaty lodówkowej żarówki była mortadela. Nie, nie zrobiłem kanapki. Pokusiłem się o nieco większe szaleństwo. Ukroiłem kilka nieco grubszych kawałków i wrzuciłem pojedynczo na patelnię. Kiedy jeden plasterek się usmażył, zastępowałem go kolejnym. Gdy wszystkie kawałki były już na talerzu, rzuciłem na zawartość kilka kleksów musztardy. Mniam. Mnie smakuje. Czasem dorzucam też keczup. O czym to ja miałem pisać?
Kiedy już napełniłem się strawą udałem się w stronę fotela. Idąc, zerknąłem w stronę okna, za którym parapet pokryty był warstwą śniegu. Podszedłem do okna, otworzyłem je i strąciłem śnieg z parapetu. Oczywiście wcześniej spojrzałem czy ktoś nie idzie po chodniku. Na uprzątnięty już parapet rzuciłem kilka garści nasion dla ptaków, niech mają. Zamknąłem okno i odstawiłem torebkę z nasionami gdzieś z boku.
W końcu zasiadłem na fotelu męczony ciekawością co mnie może czekać w tej skrzynce odbiorczej portalu. Nie spodziewałem się tego, co tam zobaczyłem. Napisał do mnie pewien jegomość podający się za jakiegoś podróżnika w czasie. Twierdził, że jest z roku 2112 i na dowód tego przytoczył mi przykłady wydarzeń jakie dojdą do skutku w najbliższych godzinach. Może będzie lepiej jak przytoczę to co napisał:
Możesz wierzyć lub nie, ale jestem z przyszłości, a dokładnie z roku 2112. Na dowód tego, że nie jestem jakimś oszołomem, jak wy to mówicie, płaskoziemcem, podam kilka rzeczy jakie wydarzą się w Twoim otoczeniu w ciągu najbliższych godzin: 1-ulicą pod Twoim oknem będzie jechał motocyklista. Straci kontrolę nad pojazdem i w rezultacie uderzy w murek, a następnie poleci kilka metrów w powietrzu. Przy okazji zniszczy murek, który będzie trzeba odbudować, 2- zostaniesz szczęśliwym posiadaczem przyzwoitej sumy po tym jak obstawiony przez Ciebie sportowiec odniesie zwycięstwo, 3-na parapet, który ozdabiasz nasionami dla ptactwa w tym samym momencie przyleci gołąb, wróbel i kruk. Kiedy się wydarzą, napiszę ponownie.
Hahaha. Taka była mniej więcej moja reakcja na tą wiadomość. Po przeczytaniu tych rewelacji uznałem, że najsensowniejszą rzeczą jaką mogłem w tej chwili zrobić było udanie się do łazienki. Kiedy wyszedłem z niej już nieco lżejszym, włączyłem czajnik elektryczny. Tak się złożyło, że zachciało mi się rozpuszczalnej witaminy C. W trakcie oczekiwania na gotującą się wodę sprawdziłem wyniki meczów i okazało się, że wygrałem jakieś dwie stówy. Uznałem to za przypadek i zasiadłem na fotelu, laptop już leżał zamknięty na stole. Siedziałem tak gapiąc się w stronę okna. Byłem zamyślony. Nie pamiętam już o czym myślałem. Patrzyłem więc na to okno. Najpierw na parapecie pojawił się gołąb. Nic szczególnego, pomyślałem. Chwilę potem do skubania dołączył kruk i już we dwójkę skubali nasiona. Zaczęło robić się ciekawie i zacząłem czuć się niepewnie. W końcu przyleciał wróbelek. To są już jakieś jaja, pomyślałem. Siedziałem tak więc już nie zamyślony, lecz z wykrzywioną twarzą pełną zdziwienia. Zdziwienie jednak dopiero się pojawiło, gdy usłyszałem huk. Ptactwo pouciekało, a ja podszedłem do okna zobaczyć co się stało. Dojrzałem leżący na boku motor w towarzystwie popękanych cegiełek murka. Był też motocyklista, który bardziej martwił się tym, żeby nikt nie zadzwonił na policję, niż tym, co z nim jest. Chwilę potem kilku przechodniów pomagało mu sprzątnąć motor z ulicy, a ja stałem z jeszcze bardziej wykrzywioną twarzą przyglądając się temu wszystkiemu.
Ochłonąłem nieco, ale dalej przetwarzałem w głowie ostatnie wydarzenia. Na pewno wykraczały one poza ramy przypadku. Mógłbym tłumaczyć te wydarzenia jakimś niezwykłym zbiegiem okoliczności, ale tego było za dużo. Kim jest ten człowiek? Czy faktycznie pochodzi z przyszłości? Wspominał, że odezwie się do mnie po spełnieniu wymienionych punktów z wiadomości. Oczekiwałem nerwowo na jakieś powiadomienie. Minął kwadrans, potem następny. Nie mogłem usiedzieć więc krążyłem po mieszkaniu tak, jak w czasach, gdy uczyłem się na egzaminy. Gdybym był palaczem to zapewne kopciłbym, oczekując. W końcu usłyszałem dźwięk powiadomienia. Nie chciało mi się iść już do laptopa więc zalogowałem się na ten portal z telefonu. Była tam wiadomość o następującej treści:
Tak jak pisałem, jestem z przyszłości. Przejdę więc do rzeczy. Jestem Florian i uznałem, że byłbyś zainteresowany pewnego rodzaju wymianą. Ty mi pokażesz obecne czasy, oprowadzisz tu i tam, a ja w ramach rewanżu zabiorę Cię do przyszłości, gdzie poznasz realia, z jakimi się stykam na co dzień. Jeśli byłbyś zainteresowany to spotkajmy się jutro w południe pod Pałacem Dembińskich. Jeśli zastanawiasz się, jak mnie poznasz, nie zaprzątaj sobie tym głowy. Ja poznam Ciebie.
Nie wiem co o tym myśleć. Chyba się wybiorę jutro pod ten pałac. I tak nie mam planów na jutro. Tymczasem, mam dość wrażeń jak na ten dzień. Zobaczymy co się wydarzy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro