48
Olivia, Chicago/Meksyk
-Liv, może jednak polecę z tobą?
-Nie nie. Poradzę sobie. Zrobię tak jak zaplanowałam, dziecko niczego nie zmienia. Zresztą masz inne plany. Liam zaprosił cię na kolację z rodzicami, nie możesz odmówić.
-Jak tylko będziesz mnie potrzebować będę pod telefonem. Liam, może poczekać, niezależnie od tego jak seksowny jest-zaśmiałam się pomimo trudnej chwili, obejmowałam ją mocno. Próbowałam się nie rozpłakać, byłam rozchwiana emocjonalnie.
-Dziękuję, jesteś prawdziwą przyjaciółka.
-Powodzenia-powiedziała uśmiechnęła się biorąc do ręki swoją walizkę.
-Napisz jak dolecisz do Nowego Jorku-poprosiłam odwracając się, żeby odejść w swoją stronę. Akurat zaczęli wywoływać moj lot.
Impreza Aleksandra dobiegła końca pomimo, że było ledwo po północy. Ludzie powoli wychodzli. Zostali jego najbliżsi przyjaciele i ja. Przez całą imprezę piłam wodę na zmianę z sokiem. Miałam na sobie czarną sukienkę z wyciętym dekoltem w kształcie litery V.
Poszłam do kuchni w wynajętym apartamencie, żeby donieść jeszcze orzeszków. Słaba była ta służba skoro nie zauważyła takiego przeoczenia.
Byłam zła i zmęczona, dlatego wszystko mnie już denerwowało. Zachowywałam się jak zupełnie inna dziewczyna ale zrzucałam to na hormony.
-Tu jesteś-Aleks oparł się na wyspę, odwróciłam się i obdarzyłam go tylko zimnym spojrzeniem. Miałam dość udawania, że się dobrze bawię. Przez chwilę miałam wrażenie, że na jego miejscu stoi Dymitr. Ocknęłam się kiedy ponownie się odezwał-Dobrze się czujesz? Jesteś jakaś rozkojarzona.
Miał na sobie jak zawsze garnitur, tylko że dziś był on w kolorze bordowym.
-Jestem po prostu zmęczona.
Wyjął coś z kieszeni i położył na blacie przykrywając to ręką. Założyłam włosy za ucho, patrząc na niego wyczekująco.
-Nie nałożyłaś pierścionka.
-Co? Ahh, zapomniałam jak myłam ręce-wymyśliłam kłamstwo na poczekaniu, mam nadzieję, że nie zauważył mojego zawahania.
-Olivio, widziałem jak go zdjęłaś. Specjalnie.
Czyli przed imprezą w łazience kiedy się szykowałam to mi się nie przewidziało. Obserwował mnie. W takim razie pora wyłożyć karty na stół.
-Bo widzisz.. ja już nie chce go nosić, Aleks. To koniec między nami-powiedziałam na jednym wydechu, cała się trzęsłam z tych nerwów. Nie wiedziałam czego się spodziewać, bałam się jego reakcji.
-Dlaczego?
-Bo cię nie kocham-wytłumaczyłam najprościej jak umiałam. Starałam się chociaż udawać opanowaną.
-Zostawiasz mnie dla niego?-zapytał zaciskając szczękę, widocznie się spodziewał takiej rozmowy.
-To nie istotne. Dymitr nie ma z tym nic wspólnego.
-Właśnie, że tak-warknął-Myślisz, że będzie chciał przygarnąć babę z cudzym bahorem? On w ogóle wie, że jesteś w ciąży?
-Skąd? Cataley'a. Kurwa.
-Myślałaś, że pozwolę ci tak odejść?-podszedł niebezpiecznie blisko a ja odruchowo się cofnełam-Wiesz jak chciałem mieć dziecko.
-Nie jest twoje-palnęłam, ścisnął mnie za ramię.
-Nie lubię kłamstw. Wiem, że z nim nie spałaś.
-Puszczaj-zaczęłam się szarpać-Nie chce z tobą być!-wrzasnęłam, wygrywając się z jego uścisku ale był zbyt mocny-Już wolę wychować je sama niż z takim tyranem jak ty.
-Zastanów się co mówisz. Zapewnie wam wszystko. Twoja kariera i tak już jest skończona. Nie ukrywajmy, że twoje ciało po porodzie będzie wymagało wiele pracy.
-Kurwa czy ty siebie słyszysz? Jesteś popierdolony-walnęłam go z pięści w pierś. Patrzył na mnie szalonym wzrokiem.
-Chodź-chwycił mnie za rękę i pociągnął w stronę salonu. Stanął na środku i wyprostował się prosząc wszystkich o ciszę.
-Co robisz?-zapytałam zdezorientowana. Ludzie spojrzeli na nas a Aleksander mnie objął.
-Spodziewamy się dziecka. Lepszego prezentu nie mogłem sobie wymarzyć Liv-ogłosił i zwrócił się do mnie z obrzydliwym uśmieszkiem-Będziesz świetną matką.
-Stary gratulacje.
-No kochani trzeba przyspieszyć ślub.
-Teraz to już nie pośpicie.
Zaczęli się przekrzykiwać i nas przytulać, szczerze gratulując. Robiłam dobrą minę do złej gry. Gdyby wzrok mógłby zabijać mój prawie ex narzeczony już by nie żył.
-Moi rodzice jak i tata Olivi bardzo się cieszą z wnuka-powiedział z dumą Aleksander, patrząc na mnie ze zwycięską minął. Co on sobie wyobrażał? Pewnie myślał, że jest panem sytuacji. Teraz będzie chciał mnie szantażować.
-Rozmawiałeś z moim ojcem?-zapytałam stojąc w osłupieniu. Zignorował mnie i zaczął rozmawiać ze swoim kolegą. Jakim prawem ten chuj rozmawiał z moim ojcem o tej sprawie. Dopiero dowiedziałam się, że jestem w ciąży a on wszystkim to rozgaduje. Dobrze, że jeszcze na facebooku o tym nie napisał.
W tym momencie znienawidziłam Cataleye była moją przyjaciółką a mnie wydała. Czemu to zrobiła? Wszyscy są przeciwko mnie.
Byłam jak w amoku. Stałam i próbowałam nie rozpłakać się na oczach wszystkich. Aleksander się śmiał i miał wyjebane na to co czuje. Wszystko się zawaliło. Nie chciałam tego dziecka, nie w takim momencie.
-Gdzie idziesz?-zapytała jakaś dziewczyna o czarnych włosach, chyba miała na imię Polina. Kiedyś często widywałam ją na spotkaniach w gronie bogatych przyjaciół Aleksa.
-Położyć się. Słabo się czuje-wyszeptałam z wielką gulą w gardle.
-Masz rację, powinnaś odpoczywać. Jesteś strasznie blada-potarła moje ramię w geście wsparcia. Nic więcej jej nie odpowiedziałam. Poszłam do sypialni. Usiadłam na łóżku opierając głowę na rękach. Moje włosy opadły na twarz. Byłam bardzo zdenerwowana. Potrzebowałam chwili oddechu. Chciałam ukojenia. Znalazłam teelefon i wybralam numer.
-Halo?
-Potrzebowałam usłyszeć twój głos-powiedziałam cicho pociągając nosem.
-Wszystko w porządku?
-Tak, wiesz bo... ta impreza jest do dupy. Strasznie tu sztywno-westchnęłam a on się zaśmiał.
-Może to dziwne ale miałem właśnie o tobie myślałem-powiedział a ja uśmiechnęłam się przez łzy napływające do moich oczu-Liv, dzwonili z wojska, muszę się stawić. Jutro po południu mam samolot.
Jego głos był tak poważny, że aż miałam gęsią skórkę. Pokręciłam przecząco głową, wiedziałam że tego nie widzi. Wszystko zaczęło się walić. Najpierw ta ciąża, teraz Dymitr wraca na wojnę. Przecież to koszmar. Ja chyba śnie, cholera muszę się jak najszybciej obudzić.
-Liv?
-Wsiadam w najbliższy samolot. Nie wypuszczę cię bez pożegnania-głos mi się załamał.
-Nie chcę się z tobą żegnać. Nie teraz kiedy wszystko zaczęło się układać.
Ujrzałam w drzwiach Aleksandra. Miał nieodgadniony wyraz twarzy, stał z założonymi rękami.
-Dymitr. Muszę kupić bilet. Zobaczymy się za kilka godzin.
-Czekam-po tym krótkim zapewnieniu się rozłaczyłam. Przygryzałam wargę.
-Grasz mi na nerwach. Czy ty naprawdę myślisz, że Cię tam puszczę?
-Tak. Wyjedzie w pewności, że ktoś na niego będzie czekał, a tymczasem się rozczaruje. Jak wrócę wszystko zrobimy po twojemu. Weźmiemy ślub, urodzę ci dziecko, będziemy szczęśliwą rodziną. Pomyśli, że się nim tylko zabawiłam a ty będziesz górą jak zawsze. Przecież tego chcesz.
-Mądra dziewczynka-podszedł do mnie i pocałował mnie w usta. Czułam do siebie tylko obrzydzenie. Zamierzałam zranić człowieka, który nie zasługiwał na takie traktowanie ale nie miałam innego wyjścia. Dymitr musi wrócić na wojnę a ja muszę go przekonać, że powinien żyć dla siebie nie dla innych.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro