41
Dymitr, Chicago
Ranek był dla mnie katorgą, miałem kaca a nawet dwa. Kac moralny był nie do zniesienia, po cholerę ja do niej dzwoniłem. Zrobiłem z siebie takiego kretyna. Jej narzeczony pewnie myśli, że mieszam jej w głowie. Nie dziwię mu się, też bym nie chciał, żeby moja laska miała taki bliski stosunek z jakimś typem. Na kilometr dało się wyczuć, że za sobą nie przepadamy.
Sytuacja była napięta, dlatego nie chciałem się zgodzić na te spotkanie z Olivią. Bardzo nalegała, dlatego jej uległem.
Działałem instynktownie. Chciałem uratować to dziecko. Musiałem. Byłem żołnierzem, myślałem jak żołnierz. Dbałem o innych, taki był mój obowiązek. Zapewniałem ludziom bezpieczeństwo.
Z góry zbiegali jeszcze ludzie. Torowali mi drogę. Przepychałem się by wspiąć w górę. Przeskakiwałem po trzy stopnie. Łapałem się barierki by było mi łatwiej. Czułem już dym, który wdzierał mi się do płuc. Podrażniał moje drogi oddechowe co utrudniało mi oddychanie.
W końcu znalazłem się na siódmym piętrze. Były dwie pary drzwi. Próbowałem nacisnąć na klamkę w jednych z nich ale nie ustąpiły. Wiedziałem, że bez wywarzenia nie dostanę się do środka. Odsunąłem się i całą swoją siłą napierałem na drzwi barkiem aż wyleciały z zawiasów.
-Halo! Jest tu ktoś?-krzyknąłem przez materiał koszulki. Zacząłem rozglądać się po małym mieszkaniu.Ogień zajął większą część mieszkania. Miałem problem z patrzeniem, strasznie szczypały mnie oczy. Palące się drewno było już czarne. Nagle zawalił się na mnie stojący w płomieniach karnisz. Czułem jak moja kurtka się przepala. Ściągnąłem ją szybko razem z bluzą. Zostając tylko w białej koszulce rzuciłem się na ziemię. Słyszałem już wyjące syreny. Strażacy byli blisko.
W pokoiku zaraz obok kuchni leżała nieprzytomna dziewczynka.Miała na oko dziesięć lat. Wziąłem małą pod ramię i przeczołgałem się z nią do wyjścia. Jej stan utrudniał mi działanie. Jednak zaraz potem trzymałem ją na rękach i schodziłem po schodach, uważnie by tylko się nie potknąć.
Dziewczynka miała kręcone blond włosy. Zamknięte oczy jakby spała i rozchylone usta. Jej policzki były ubrudzone. Prawą rączkę miała poparzoną.
Wychodząc z budynku odetchnąłem świeżym powietrzem. Matka dziewczynki zaczęła biec w naszym kierunku.
Oddałem ją w ręce ratowników medycznych, którzy od razu się nią zajęli. Leżała na noszach jak kukiełka, w ogóle się nie ruszała. Adrenalina podpowiadała mi, że byłem w lekkim szoku. Liczyłem na to, że tej małej nic nie będzie. Stałem obok i wszystkiemu się przypatrywałem jak próbowali ją docucić. Dookoła strażacy próbowali ugasić pożar. Chwilę później podszedł do mnie policjant.
-Sierżant Dymitr Naziomow-przedstawiłem się by wiedział, że jestem z branży. Na miejscu dostrzegłem już telewizję.
-Dobrze, że Pan tu był-poklepał mnie po ramieniu. Odszukałem wzrokiem Oliwię, miała przerażoną twarz. Podszedłem do niej a ona rzuciła mi się na szyję.
Na prośbę Olivii podrzuciłem ją do brata.Trochę zajęło mi jej uspokojenie. Drżała, bardzo się bała o tą małą. Uważała, że dobrze postąpiłem. Nie odzywała się dużo. Była pogrążona w myślach. Ale szczerze jej się nie dziwię.
Benjamin z pewnością wiedział jak się zając roztrzęsioną siostrą. Potrzebowała teraz oparcia a ja musiałem zobaczyć co z tą małą więc skierowałem się w stronę szpitala. Miałem trudności z dojściem do odpowiedniego miejsca. Budynek był duży a kobieta w rejestracji nie chciała udzielić mi wiadomości. Próbowałem ją jakoś przekonać ale to na nic. Nawet jak powiedziałem, że to ja uratowałem tą dziewczynkę to pokiwała głową i tym gestem dała mi do zrozumienia, że nie zrobiło to na niej większego wrażenia. Już miałem się poddać i zrezygnowany zacząłem kierować się do wyjścia ale kiedy miałem się mijać z jakaś kobietą spojrzała na mnie i rozpoznałem w niej matkę małej.
-To pan!-przytuliła się do mojej klatki piersiowej głośno wciągając powietrze- Tak bardzo panu dziękuję. Gdyby nie pan moja mała córeczka..-powiedziała łamiącym się głosem.
-Spokojnie, już wszystko dobrze. Co z nią?
-Lekarze mówią, że zostanie kilka dni na obserwacji, opatrzyli jej już rękę. Podejrzewają, że zatruła się dymem.
-Rozumiem.Jest pod kontrolą najlepszych specjalistów więc nie ma czym martwić.
-Wiem o tym. Chciałby pan ją zobaczyć? Jest pan jej bohaterem.
Zacisnąłem usta w cienką linię. Nie lubiłem jak tak się o mnie mówiło. Wcale nie byłem bohaterem. Oni byli dobrzy i nie wciągał ich mrok. Ja byłem w nim często pogrążony. Na szczęście koszmary pojawiały się już coraz rzadziej.
Przeszliśmy do małej szpitalnej salki gdzie leżała blondyneczka. Miała zabandażowaną rękę i zmęczony wzrok. Na mój widok szeroko się uśmiechnęła. Usiadła na łóżku i wyciągnęła rączki w moją stronę.
-Bohater-jej słodki głosik wypowiadał te słowo w kółko, pogładziłem ją po głowie.
-Jak się czujesz?-zapytałem z troską w głosie.
-Już dobrze. Ale jestem bardzo śpiąca-powiedziała i ziewnęła przeciągle pocierając oczka.
-Powinnaś teraz dużo odpoczywać. Spróbuj zasnąć kochanie-jej matka podeszła dając całusa blade czółko- Będę przy tobie.
-A ty bohaterze też będziesz?-poprawiła się na podusze, stałem obok łóżka, zaskoczyła mnie swoją prośbą. Na początki się zawahałem ale potem rozważyłem, że to nawet dobry pomysł.
-Będę na posterunku. Już nic ci nie grozi-uśmiechnąłem się do niej siadając na fotelu w rogu sali.
-Nie musi pan..-jej matka pomimo, że mówiła coś innego to słyszałem w jej głosie ulgę. Sama też czuła się bezpieczniej gdy ktoś był obok.
Zastanawiałem się gdzie jest ojciec dziewczynki. Nikogo oprócz nich dwóch tutaj nie było. W jakiś sposób czułem się odpowiedzialny by zapewnić im bezpieczeństwo.
-I tak nie mam nic lepszego do roboty-wzruszyłem ramionami rozsiadając się wygodnie. Wyciągnąłem przed siebie nogi i odchyliłem głowę do tyłu. Było już późno więc postanowiłem się zdrzemnąć.
Obudziło mnie ciche mamrotanie, wstałem zaniepokojony. Dziewczynka rzucała się po łóżku, jej matka siedziała obok leżąc w połowie na łóżku, widocznie była taka wycieńczona, że nie miała siły zareagować.
Dotknąłem delikatnie ramienia. Otworzyła oczka i spojrzała na mnie przerażona. Widziałem tam jakiś nieznany błysk. Byłem pewny, że miała koszmar.
-Heeej-powiedziałem łagodnie, odgarniając jej włoski na bok-Miałaś zły sen prawda? Spróbuj o tym nie myśleć.. Nawet nie wiem jak masz na imię.
-Amy-wyszeptała cichutko.
-Więc mała słodka Amy. Powiedz mi w co lubisz się bawić?
-Księżniczki. Mam swój zamek i różowego jednorożca, a tam jest bardzo bardzo dużo kwiatków i tęcza z waty cukrowej-pisnęła o mało co nie klaszcząc w dłonie.
Na samą myśl dziewczynka miała rozmarzoną minę a zły koszmar odszedł w niepamięć.
-Cii.. mama śpi. Nie możemy jej obudzić-obszedłem łóżko i nakryłem ramiona kobiety kocem, który leżał na łóżku.
Dziewczyna zakryła usta z lekkim chichotem. Wyciągnąłem telefon i napisałem szybkiego sms'a: "Z małą wszystko okej. Jestem z nią w szpitalu, nie martw się".
-No to powiedz mi księżniczko jakie masz największe marzenie?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro