Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

41

Dymitr, Chicago

Ranek był dla mnie katorgą, miałem kaca a nawet dwa. Kac moralny był nie do zniesienia, po cholerę ja do niej dzwoniłem. Zrobiłem z siebie takiego kretyna. Jej narzeczony pewnie myśli, że mieszam jej w głowie. Nie dziwię mu się, też bym nie chciał, żeby moja laska miała taki bliski stosunek z jakimś typem. Na kilometr dało się wyczuć, że za sobą nie przepadamy.

Sytuacja była napięta, dlatego nie chciałem się zgodzić na te spotkanie z Olivią. Bardzo nalegała, dlatego jej uległem.



Działałem instynktownie. Chciałem uratować to dziecko. Musiałem. Byłem żołnierzem, myślałem jak żołnierz. Dbałem o innych, taki był mój obowiązek. Zapewniałem ludziom bezpieczeństwo. 

Z góry zbiegali jeszcze ludzie. Torowali mi drogę. Przepychałem się by wspiąć w górę. Przeskakiwałem po trzy stopnie. Łapałem się barierki by było mi łatwiej. Czułem już dym, który wdzierał mi się do płuc. Podrażniał moje drogi oddechowe co utrudniało mi oddychanie.

W końcu znalazłem się na siódmym piętrze. Były dwie pary drzwi. Próbowałem nacisnąć na klamkę w jednych  z nich ale nie ustąpiły. Wiedziałem, że bez wywarzenia nie dostanę się do środka. Odsunąłem się i całą swoją siłą napierałem na drzwi barkiem aż wyleciały z zawiasów.

-Halo! Jest tu ktoś?-krzyknąłem przez materiał koszulki. Zacząłem rozglądać się po małym mieszkaniu.Ogień zajął większą część mieszkania. Miałem problem z patrzeniem, strasznie szczypały mnie oczy. Palące się drewno było już czarne. Nagle zawalił się na mnie stojący w płomieniach karnisz. Czułem jak moja kurtka się przepala. Ściągnąłem ją szybko razem z bluzą. Zostając tylko w białej koszulce rzuciłem się na ziemię. Słyszałem już wyjące syreny. Strażacy byli blisko. 

W pokoiku zaraz obok kuchni leżała nieprzytomna dziewczynka.Miała na oko dziesięć lat. Wziąłem małą pod ramię i przeczołgałem się z nią do wyjścia. Jej stan utrudniał mi działanie. Jednak zaraz potem trzymałem ją na rękach i schodziłem po schodach, uważnie by tylko się nie potknąć.

Dziewczynka miała kręcone blond włosy. Zamknięte oczy jakby spała i rozchylone usta. Jej policzki były ubrudzone. Prawą rączkę miała poparzoną.

Wychodząc z budynku odetchnąłem świeżym powietrzem. Matka dziewczynki zaczęła biec w naszym kierunku.

Oddałem ją w ręce ratowników medycznych, którzy od razu się nią zajęli. Leżała na noszach jak kukiełka, w ogóle się nie ruszała. Adrenalina podpowiadała mi, że byłem w lekkim szoku. Liczyłem na to, że tej małej nic nie będzie. Stałem obok i wszystkiemu się przypatrywałem jak próbowali ją docucić. Dookoła strażacy próbowali ugasić pożar. Chwilę później podszedł do mnie policjant. 

-Sierżant Dymitr Naziomow-przedstawiłem się by wiedział, że jestem z branży. Na miejscu dostrzegłem już telewizję.

-Dobrze, że Pan tu był-poklepał mnie po ramieniu. Odszukałem wzrokiem Oliwię, miała przerażoną twarz. Podszedłem do niej a ona rzuciła mi się na szyję. 


Na prośbę Olivii podrzuciłem ją do brata.Trochę zajęło mi jej uspokojenie. Drżała, bardzo się bała o tą małą. Uważała, że dobrze postąpiłem. Nie odzywała się dużo. Była pogrążona w myślach. Ale szczerze jej się nie dziwię.

Benjamin z pewnością wiedział jak się zając roztrzęsioną siostrą. Potrzebowała teraz oparcia a ja musiałem zobaczyć co z tą małą więc skierowałem się w stronę szpitala. Miałem trudności z dojściem do odpowiedniego miejsca. Budynek był duży a kobieta w rejestracji nie chciała udzielić mi wiadomości. Próbowałem ją jakoś przekonać ale to na nic. Nawet jak powiedziałem, że to ja uratowałem tą dziewczynkę to pokiwała głową i tym gestem dała mi do zrozumienia, że nie zrobiło to na niej większego wrażenia. Już miałem się poddać i zrezygnowany zacząłem kierować się do wyjścia ale kiedy miałem się mijać z jakaś kobietą spojrzała na mnie i rozpoznałem w niej matkę małej.

-To pan!-przytuliła się do mojej klatki piersiowej głośno wciągając powietrze- Tak bardzo panu dziękuję. Gdyby nie pan moja mała córeczka..-powiedziała łamiącym się głosem.

-Spokojnie, już wszystko dobrze. Co z nią?

-Lekarze mówią, że zostanie kilka dni na obserwacji, opatrzyli jej już rękę. Podejrzewają, że zatruła się dymem.

-Rozumiem.Jest pod kontrolą najlepszych  specjalistów więc nie ma czym martwić.

-Wiem o tym. Chciałby pan ją zobaczyć? Jest pan jej bohaterem.

Zacisnąłem usta w cienką linię. Nie lubiłem jak tak się o mnie mówiło. Wcale nie byłem bohaterem. Oni byli dobrzy i nie wciągał ich mrok. Ja byłem w nim często pogrążony. Na szczęście koszmary pojawiały się już coraz rzadziej. 

Przeszliśmy do małej szpitalnej salki gdzie leżała blondyneczka. Miała zabandażowaną rękę i zmęczony wzrok. Na mój widok szeroko się uśmiechnęła. Usiadła na łóżku i wyciągnęła rączki w moją stronę.

-Bohater-jej słodki głosik wypowiadał te słowo w kółko, pogładziłem ją po głowie.

-Jak się czujesz?-zapytałem z troską w głosie.

-Już dobrze. Ale jestem bardzo śpiąca-powiedziała i ziewnęła przeciągle pocierając oczka.

-Powinnaś teraz dużo odpoczywać. Spróbuj zasnąć kochanie-jej matka podeszła dając całusa blade czółko- Będę przy tobie.

-A ty bohaterze też będziesz?-poprawiła się na podusze, stałem obok łóżka, zaskoczyła mnie swoją prośbą. Na początki się zawahałem ale potem rozważyłem, że to nawet dobry pomysł.

-Będę na posterunku. Już nic ci nie grozi-uśmiechnąłem się do niej siadając na fotelu w rogu sali.

-Nie musi pan..-jej matka pomimo, że mówiła coś innego to słyszałem w jej głosie ulgę. Sama też czuła się bezpieczniej gdy ktoś był obok.

Zastanawiałem się gdzie jest ojciec dziewczynki. Nikogo oprócz nich dwóch tutaj nie było. W jakiś sposób czułem się odpowiedzialny by zapewnić im bezpieczeństwo.

-I tak nie mam nic lepszego do roboty-wzruszyłem ramionami rozsiadając się wygodnie. Wyciągnąłem przed siebie nogi i odchyliłem głowę do tyłu. Było już późno więc postanowiłem się zdrzemnąć.


Obudziło mnie ciche mamrotanie, wstałem zaniepokojony. Dziewczynka rzucała się po łóżku, jej matka siedziała obok leżąc w połowie na łóżku, widocznie była taka wycieńczona, że nie miała siły zareagować.

Dotknąłem delikatnie ramienia. Otworzyła oczka i spojrzała na mnie przerażona. Widziałem tam jakiś nieznany błysk. Byłem pewny, że miała koszmar.

-Heeej-powiedziałem łagodnie, odgarniając jej włoski na bok-Miałaś zły sen prawda? Spróbuj o tym nie myśleć.. Nawet nie wiem jak masz na imię.

-Amy-wyszeptała cichutko.

-Więc mała słodka Amy. Powiedz mi w co lubisz się bawić?

-Księżniczki. Mam swój zamek i różowego jednorożca, a tam jest bardzo bardzo dużo kwiatków i tęcza z waty cukrowej-pisnęła o mało co nie klaszcząc w dłonie.

Na samą myśl dziewczynka miała rozmarzoną minę a zły koszmar odszedł w niepamięć.

-Cii.. mama śpi. Nie możemy jej obudzić-obszedłem łóżko i nakryłem ramiona kobiety kocem, który leżał na łóżku.

Dziewczyna zakryła usta z lekkim chichotem. Wyciągnąłem telefon i napisałem szybkiego sms'a: "Z małą wszystko okej. Jestem z nią w szpitalu, nie martw się".

-No to powiedz mi księżniczko jakie masz największe marzenie?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro