Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

26

Olivia

Błąkałam się dłuższą chwilę po mieście. W końcu weszłam do jakiegoś baru, zamówiłam kilka szotów i wypiłam je za razem. Dopiero jak wyszłam zaczęły działać. Pojechałam taksówką pod apartament Benjamina. Chciałam złożyć mu niezapowiedzianą wizytę. Wiedziałam, że mnie przygarnie na noc. Pukałam chyba z dziesięć razy kiedy w końcu ktoś mi otworzył. Za drzwiami stał mężczyzna w garniturze z wystającymi spod koszuli kabelkami. Domyślałam się, że to ochroniarz brata.

-Ja do Bena, mogę wejść?-odezwałam się zanim zdążył coś powiedzieć, lekko się zachwiałam gdy przechodziłam przez drzwi.

-Pana Clarka jeszcze nie ma. Mówił, że będzie późno.

-To nic poczekam, najwyżej się prześpię w pokoju gościnnym-ściągnęłam kurtkę rzucając ją na krzesło, niezdarnie przeszłam do kuchni i z lodówki wyjęłam piwo.

-Czy coś się stało panno Olivio?

-Wszystko w porządku, chce się wyluzować. Ciężki dzień-wyjaśniłam, upijając łyk. Nie pamiętam jak miał na imię ten ochroniarz. Benjamin często ich zmieniał. Widząc, że nie chce rozmawiać wycofał się najprawdopodobniej do swojego gabinetu.

Czułam tu jak u siebie. Włączyłam muzykę i zaczęłam chodzić po pomieszczeniu co róż pijąc trunek. Telefon ciągle milczał, Aleksander się nie odezwał od naszej kłótni, miał mnie gdzieś. Co prawda cieszyło mnie to że chociaż Dymitr napisał. Dobrze, że podałam mu swój numer. Mieliśmy się jutro spotkać rano, wiedziałam, że nie mam rewelacyjnej kondycji ale chciałam się poruszać. Nie byłam dobra na długie dystanse. Mogłam tańczyć godzinami ale bieganie chociażby przez godzinę było dla mnie katorgą.

W lodówce znalazłam jeszcze jakieś czekoladowe ciasto, było przepyszne. Zjadłam wszystkie pięć kawałków. Kończyłam już kolejną butelkę piwa. Czułam się ociężała a mój mózg był już zaćmiony.

Nie wiem ile czasu minęło odkąd tu przyszłam ale byłam już naprawdę senna. Skierowałam się do pokoju na końcu korytarza. Miałam wziąć prysznic by zmyć z siebie cały dzisiejszy dzień ale było mi tak ciężko na żołądku, że musiałam coś z tym zrobić. Pochyliłam się nad toaletą. Policzyłam do trzech, wsadziłam palce do gardła i zwymiotowałam. W trakcie usłyszałam ciche odchrząknięcie.

-Znowu masz problemy z odżywaniem?-zapytał głos za mną, spuściłam wodę. Oparłam się o deskę klozetową i spojrzałam na niego odległym wzrokiem.

-Za dużo wypiłam. Wiesz jaką mam słabą głowę. Jutro będę tego żałować-jęknęłam i zwymiotowałam jeszcze raz. Benjamin podszedł i przytrzymał moje włosy, które dziwnym zbiegiem okoliczności się rozwaliły. Zaczął mi masować kark.

-Co się stało? Kłopoty w raju?

-Nie bądź niemiły. Pokłóciliśmy się- oparłam rękę na czole, przymykając oczy-Nie chce o tym mówić.

-Nie chce być wścibski.

-Wcale nie jesteś-zakpiłam z brata, lekko odtrącając jego rękę. Podniosłam się z klęczek i nie patrząc w lustro umyłam zęby nową szczoteczką.

-Nikt nie jest doskonały-Benjamin pokręcił głową, stał z założonymi rękoma opierając się o framugę, miał na sobie brązowe spodnie i białą koszulę. Żebyśmy nie byli spokrewnieni chętnie bym się z nim umówiła. Byliśmy różni ale dobrze się dogadywaliśmy. Ja i Marcel z wyglądu byliśmy identyczni, wdaliśmy się w ojca. A Benjamin poszedł po matce. Miał taki sam charakter jak ona i równie ciemne włosy.

Przechodząc obok niego lekko stuknęłam go w ramię. Położyłam się do zimnego łóżka. Tęskniłam za swoją bawełnianą pościelą. Ta satynowa nie była w moim stylu.

-Przyniosę ci wody-powiedział Benjamin i wyszedł, męczyłam się. Przewracanie się na boki tylko mnie irytowało. Odbijało mi się wymiocinami. Nie lubiłam tego. Godzina do spania była wczesna ale potrzebowałam regeneracji. Moja głowa i żołądek szczególnie.

-Obiecuję, że nie będę pić przez następne stulecie-pożaliłam się kiedy Ben stawiał butelkę wody na szafce nocnej.

-Uchylę okno, strasznie śmierdzi-powiedział wykonując swoje wypowiedzi. Usiadł na fotel i podwinął rękawy-Na pewno nie chcesz pogadać?

-Ja umieram Ben, pozwól mi umrzeć w spokoju-wiem że mój głos został stłumiony przez poduszkę ale sądząc po jego śmiechu zrozumiał o co mi chodziło.

-Okej, łapię. Posiedzę dopóki zaśniesz.

-Dziękuję. Jesteś najlepszym bratem na świecie-uśmiechnęłam się pomimo tego cholernego stanu. Jutro będę żałowała, że w ogóle się urodziłam. Nie miałam siły na nic, przynajmniej już tyle nie myślałam. Czułam się jakbym w kółko latała na helikopterze. W końcu po długich męczarniach odpłynęłam.

➖➖➖

To nie był koniec. Moje narzekanie dopiero się zaczynało. Wstałam z okropnym bólem głowy, w dodatku przed piątą. Duszkiem wypiłam wodę i poszłam w poszukiwaniu większej ilości. Od razu może jeszcze jakiś tabletek przeciwbólowych. Kac mnie chciał wymęczyć doszczętnie a przecież dopiero wstałam. Okropnie chciało mi się pić. Jak sobie pomyślałam, że miałam jeszcze iść biegać z Dymitrem od razu robiło mi się niedobrze. W pierwszej chwili chciałam odwołać spotkanie ale stwierdziłam, że tego nie zrobię. Chciałam go zobaczyć.

W kuchni siedział Benjamin jedząc śniadanie i przeglądając coś w laptopie. Weszłam pociągając nogami z kwaśną miną. Patrzył na mnie ze współczuciem. Wyciągnęłam z szafki kubek i nalałam  kawy z ekspresu.

-Wypij sok pomidorowy, jest dobry na kaca. Nie wyglądasz najlepiej.

-Dzięki, wolę kawę-związałam po kołtunione włosy w koka i upiłam łyk. Skrzywiłam się. Była mocna-Jakim cudem wczoraj wróciłeś tak wcześnie? Zazwyczaj pracujesz do późna.

-Byłem na randce z Mo, kiedy zadzwonił Joe i powiedział, że przyszłaś pijana. Musiałem wrócić i się tobą zająć- wytłumaczył, a ja z każdą chwilą czułam jak się pogrążam, spuściłam głowę. Moje stopy nagle były takie interesujące, chyba musiałam zmienić kolor paznokci.

-Przepraszam, że zepsułam ci randkę-burknęłam, wylałam resztę kawy do zlewu. Byłam ubrana w te ciuchy co wczoraj. Chwyciłam za torbę.

-A ty gdzie?- zapytał Ben patrząc przez ramię. Od razu wstał i podszedł do mnie.

-Wracam do hotelu. Muszę się zmierzyć z rzeczywistością. Nie jestem przecież małą dziewczynką- W sumie to było tylko część prawdy. Tak naprawdę musiałam się przebrać by zdążyć do parku na umówiona godzinę. A ze względu na mój stan wszystkie czynności zajmowały mi strasznie dużo czasu.

Brat przytulił mnie na pożegnanie. Ruszyłam do hotelu z prośbą, żeby nie było tam mojego narzeczonego.

➖➖➖

Czekałam w parku na Dymitra już od kilku dłuższych minut. Siedziałam przy fontannie. Zdążyłam chyba wypić już z pięć litrów wody. Do łazienki hotelowej chodziłam co chwilę. Na szczęście na razie miałam przerwę od sikania. Tak jak chciałam Aleksa nie było, aż się zdziwiłam bo było bardzo wcześnie. Wiem, że to pracoholik ale o tej porze zazwyczaj dopiero wstawał.

O tej porze nie było za dużo ludzi w parku, co prawda widziałam gdzieniegdzie biegające osoby albo które uprawiały jogę. Ranki też były coraz zimniejsze, ale kto by się tym przejmował. Prawdziwi miłośnicy sportu nie mieli z tym problemu.

Trochę mi odeszły mdłości, ale dalej huczało w głowie. Lubiłam przebywać na świeżym powietrzu. Jako dziecko mogłam siedzieć na dworze od rana do wieczora. Rodzice zawsze się denerwowali jak nie chciałam przyjść na obiad. Powinnam zadzwonić do taty. Dawno nie rozmawialiśmy.

Minęło już ponad pół godzinny odkąd przyszłam. Nie zamierzałam dłużej czekać. Wstałam i od razu usłyszałam swoje imię.

-Liv! Zaczekaj.

W moją stronę biegł Dymitr. Najwyższa pora. Właśnie miałam odpuścić.

❌✖❌

Kiedy wena najdzie trzeba to wykorzystywać. Wolna chwila i proszę,kolejny rozdział! Mam nadzieję że miło się czyta.

Pozdrawiam,
Ux.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro