Rozdział IV
Alex
– Harry... – Zerkam z rozbawieniem na River, która właśnie przedstawia Coltona swojemu nowemu stajennemu, i zastanawiam się, czy moja przyjaciółka przypadkiem nie oślepła w ostatnim czasie. Przecież Ezra za moment zamorduje naszego kumpla wzrokiem. – Poznałeś już Alex, a to jest Colton Graham, mój przyjaciel. – Jasne, jeszcze mu powiedz, że próbował cię podrywać, odkąd zrozumiał, po co ma to coś między nogami, myślę i kręcę głową.
Kiedy ci dwaj witają się – a raczej próbują zaznaczyć teren – dociera do mnie z oddali odgłos silników. Zerkam w stronę wjazdu na farmę Riv i dostrzegam... Cholera. Aż sapię z zaskoczenia.
Jasne, powiedziałam Poppy, że może wpaść na imprezę urodzinową mojej najlepszej przyjaciółki, bo mała suszyła mi o to głowę przez cały tydzień, odkąd podsłuchała moją rozmowę z Melody, a ja najwyraźniej mam miękkie serce, bo nie umiałam jej odmówić. Mimo wszystko nie sądziłam, że Poppy przekona do tego Rydera.
Przecież Ryder nie chodzi na imprezy. Żadne.
Nikt nigdy nie widział tego człowieka w barze, a przynajmniej nie odkąd zmarła jego żona.
To... niepokojące.
Czuję na sobie spojrzenie River, kiedy ta zauważa, że na jej podjeździe parkuje nie tylko Caleb Ward, który akurat często pomaga jej na farmie, lecz także Ryder. Chryste, cała pąsowieję.
– Poppy nie dała mi żyć – mamroczę, a ona śmieje się cicho.
Odrobinę się wycofuję, kiedy wszyscy ci ludzie witają się ze sobą i wymieniają uściski, i z szybko bijącym sercem czekam, aż Ryder i Poppy podejdą do mnie.
I robią to, a ja przez pierwsze sekundy nie wiem, jak się zachować.
– Panno C! – piszczy dziewczynka i kiedy się pochylam, uwiesza mi się na szyi. Odruchowo ją przytulam i zanim zdążę to przemyśleć, biorę na ręce, bo nie chcę, żeby Ryder tak nade mną górował. Gdy jednak podnoszę na niego wzrok, widzę w jego spojrzeniu coś dziwnego. Lustruje mnie uważnie, jakby... Jezu, może wcale nie chce, żebym trzymała tak Poppy?
Otwieram już usta, by coś powiedzieć, ale on mnie uprzedza:
– Panno Cloverly, uroczo pani wygląda – komplementuje mnie, aż zapominam języka w gębie. W tej samej chwili ucieka ode mnie wzrokiem i naprawdę nie wiem, jak powinnam to interpretować.
Cholernie się tego nie spodziewałam, ale zdążam jedynie wymamrotać jakieś podziękowania, kiedy River zwołuje nas wszystkich do domu, za co jestem jej bardzo wdzięczna. Stawiam Poppy na ziemi i prawie tam biegnę, byleby wydostać się spod palącego spojrzenia szarych oczu Rydera.
Ten facet robi coś dziwnego z moim... wszystkim, na litość boską. Z moim wszystkim.
W domu skupiamy się na Willy, która niczym prawdziwa królowa zamieszania nie może się powstrzymać przed tym, by pożartować sobie z mężczyzn i uścisnąć dziewczyny.
Uwielbiam przebywać w Bluey's Ranch. Każdy kąt tego miejsca jest wypełniony miłością, nawet jeśli brakuje tutaj rodziców River. Ta strata wciąż boli i chyba nigdy nie przestanie, a dodatkowo... Cholernie martwię się o moją przyjaciółkę. Wiem, że ma jakieś kłopoty, choć nie chce mi niczego powiedzieć. Ale znamy się tak długo, że dobrze zauważam wszelkie zmiany w jej zachowaniu, a także to, jak ostatnio zmizerniała. Wiem też, że jeśli będę naciskać, Riv zamknie się w sobie i to potrwa jeszcze dłużej. Dlatego cierpliwie czekam, aż będzie chciała podzielić się ze mną tym, co ją trapi. I po prostu jestem obok. W razie gdyby mnie potrzebowała.
Chwilę później River zarządza, byśmy udali się nad rzekę, czym zaskakuje prawie wszystkich. Rozszerzam oczy, ale ona się wcale nie waha, tylko wydaje polecenia, każąc chłopakom zanieść jedzenie i napoje właśnie tam.
Wzruszenie ściska mi gardło. To... dobre, pełne ulgi uczucie dające mi nadzieję, że River zaczęła trudny proces leczenia swoich ran. Tam, nad rzeką, spędzała prawie wszystkie wieczory z rodzicami, a odkąd ich nie ma, nie mogła tam wrócić.
Chcę wiedzieć, co się zmieniło, ale na to także przyjdzie czas.
Zresztą podejrzewam, że maczał w tym palce pewien kowboj uparcie wpatrujący się w River od prawie tygodnia. Ależ jestem ciekawa, co z tego wszystkiego wyniknie, i liczę, że moja przyjaciółka nie skończy ze złamanym sercem.
Bo jeśli tak, to Ezra skończy z połamanymi nogami, i może nie tylko.
Już moja w tym głowa.
Wciąż nie możemy się zebrać do wyjścia, aż w końcu Wilma nie wytrzymuje i dosłownie wyrzuca nas z domu. Przy wtórze jej śmiechu wytaczamy się na werandę, a potem panowie ruszają przodem z naręczem półmisków, misek i butelek.
Nagle koło mnie i Riv pojawia się nagle Poppy, strasząc nas tak, że o mało nie potykamy się o własne nogi.
– A wiesz, Rivie?! – krzyczy do mojej przyjaciółki, która ledwie powstrzymuje parsknięcie śmiechem, słysząc, jak mała się do niej zwraca. – Tata obiecał mi, że zaprosi pannę Cloverly na randkę!
Sapię z zaskoczenia i chwieję się na nierównej ścieżce, a zaraz potem wbijam przerażone spojrzenie w River. Czuję, jak zaczynają mnie palić policzki, i choć kręcę głową, by ta nie wpadała na pomysł, aby kontynuować ten temat, ona posyła mi cwany uśmieszek i rzuca:
– Ach, tak? A kiedy dokładniej?
Poppy mruży nosek i przez chwilę wyraźnie zastanawia się nad odpowiedzią.
– Mówił, że gdy zgaśnie słońce. – Parskam śmiechem, a zaraz potem tuszuję to udawanym napadem kaszlu, aż w oczach pojawiają mi się łzy. – Ale to chyba znaczy, że dzisiaj, prawda? – docieka dziewczynka, a w jej oczach błyszczy tak wiele emocji, że aż mnie to przeraża. Następnie spogląda przed siebie, a ja idę jej śladem i...
Najpierw zauważam pośladki Rydera. Kuszące, krągłe i pewnie tak twarde, że mam ochotę wbić w nie zęby...
Opanuj się, Alex, fukam na samą siebie i unoszę wzrok. Słońce w oddali już chyli się ku zachodowi. Naprawdę niewiele trzeba, by... zgasło.
Nie wiem, dlaczego w ogóle myślę o tym, że randka z Ryderem jest jakąkolwiek opcją.
Nie jest. Nie może być.
Jezu, dlaczego tak się zachowuję? Nie mam piętnastu lat, żeby ekscytować się jakimś facetem, na litość boską.
Ale to Ryder Southon, podpowiada mi złośliwy głosik w głowie, a nie jakiś tam facet.
– Kiedy zajdzie słońce... Powinien powiedzieć: „Kiedy zajdzie słońce", prawda? – mamrocze tymczasem Poppy, jakby poprawiała swojego ojca. – Dorośli są czasem tacy głupiutcy, co nie, Rivie? – pyta i śmieje się cicho, a sekundę później już jej nie ma. Biegnie przed siebie, mija zaskoczonych mężczyzn i znika w gąszczu roślin tuż przed rzeką.
– Chryste... – jęczę i trochę zwalniam, bo właśnie coś do mnie dotarło.
Ryder nie powiedział Poppy, że zaprosi mnie na randkę, kiedy zajdzie słońce. Powiedział, że zrobi to, kiedy słońce zgaśnie, czyli... nigdy.
Aż się krzywię pod nosem i od razu próbuję zmienić bieg myśli, bo świadomość, że Ryder w ogóle nie jest mną zainteresowany, trochę mnie uwiera.
Mimo wszystko.
– Ta mała jest większą manipulatorką niż Wilma – komentuję, na co River się śmieje.
– Bo niby masz coś przeciwko temu, tak? – Szturcha mnie łokciem, przez co prawie wysypuję zawartość miski z sałatką. Posyłam jej pełne oburzenia spojrzenie.
– Widziałaś Rydera, stara? – sapię. – Żadna, powtarzam: żadna kobieta nie miałaby nic przeciwko, żeby pójść z tym facetem na randkę.
– To o co chodzi?
Wypuszczam powietrze przez nos z głośnym świstem. Rozczarowanie rozlewa się w moim sercu i to naprawdę okropne uczucie.
– O to, że to się nie stanie, rozumiesz? – mówię, kiedy już prawie docieramy do krzaków oddzielających podwórko od rzeki. – Wydaje mi się, że on... Wiesz, że nie pogodził się ze śmiercią żony – wypowiadam na głos moją największą wątpliwość.
Jak mogłabym się równać z Aliyah Southon? Jak mogłabym nawet z nią konkurować? Tak bardzo się kochali, wszyscy to widzieli. Ryder jest jednym z największych farmerów w tej części Teksasu. Stanowi zarówno tutaj, jak i w okolicach coś na kształt celebryty z tym swoim majątkiem, uprawami, sprzętem gospodarskim i rasowymi końmi trzymanymi tylko dla rekreacji. Ludzie lubią plotki o nim, więc przez te wszystkie lata niejednokrotnie docierały do mnie jakieś informacje.
A wieść o śmierci Aliyah dotarła chyba nawet poza granice hrabstwa.
Przysięgam, że nigdy nie widziałam większej ilości osób na jakimkolwiek pogrzebie.
Na samo wspomnienie widoku Rydera tamtego poranka czuję ciarki na plecach. I nie chcę o tym myśleć, nie teraz i chyba nie nigdy.
– Może to ty powinnaś go zaprosić? – pyta mnie jeszcze River, ale jedynie sztyletuję ją spojrzeniem.
W następnej chwili docieramy do końca ścieżki, a znad rzeki dobiegają nas odgłosy śmiechów i rozmów. Wystarczy, że mijamy krzewy, i już wiem, co się wydarzyło, że River zdecydowała się tutaj wrócić. Sapię ze wzruszenia, gdy dostrzegam odrestaurowany zakątek nad rzeką – miejsce, które jej rodzice tak bardzo kochali.
– Wow – szepczę i spoglądam na przyjaciółkę, a potem dodaję ciszej: – Mówiłam ci już to kiedyś, Riv. Jeśli ty nie przelecisz swojego pastuszka, ja to zrobię.
Wybuch panny Kay przewiduję za trzy, dwa...
– Nawet nie próbuj go pod... – oburza się, a ja wybucham śmiechem, przez co Riv milknie. – Zamknij się – warczy jeszcze, a ja puszczam do niej oczko.
– Przyjemności, Riv – dodaję, przez co ona, oburzona na całego, po prostu sobie idzie.
Wodzę za nią wzrokiem, aż nagle coś zmusza mnie, bym spojrzała w bok i... właśnie w tej samej chwili napotykam uważne spojrzenie Rydera.
Uśmiech gaśnie mi na ustach i zastanawiam się, czy widział, jak rechotałam się na całego. Poprawiam materiał czerwonej sukienki, czując się nagle wyjątkowo niezręcznie.
Ale powiedział, że wyglądam uroczo, przypominam sobie.
Uroczo.
Cudownie.
Uroczo wygląda też Poppy w tej różowej koronkowej sukience i różowych kowbojkach. Wiem, że ma też różowy kapelusz, ale pewnie zostawiła go w samochodzie.
A ja...
Kiedy wkładałam tę kieckę – dobra, gdzieś głęboko w sercu może i liczyłam na to, że Poppy zmusi tatę do przyjazdu tutaj – na pewno nie liczyłam na to, że zostanę nazwana uroczą.
Uroczą, cholera.
Obrzucam Rydera wzrokiem, podczas gdy on nadal na mnie patrzy. Wokół nas krążą ludzie, rozmawiając i śmiejąc się, ale my utknęliśmy w jakiejś bańce, z której trudno jest mi się wydostać.
A on...
Z pewnością nie jest uroczy.
Stoi z boku, trzymając kciuki w szlufkach dżinsów, przez co spojrzenie co rusz ucieka mi do tego szerokiego skórzanego pasa z wizerunkiem mustanga. A wyżej jest tylko lepiej. Czarna koszula wydaje mi się tak miękka, tak cudownie układa się na szerokim torsie tego faceta, że mam ochotę się do niego przytulić i sprawdzić, czy rzeczywiście czułabym się w jego ramionach tak dobrze, jak mi się wydaje. Górne guziki zostawił rozpięte, przez co mogę dostrzec czarne włoski porastające jego klatkę piersiową. Materiał opina się mocno na umięśnionych barkach, a teraz, kiedy Ryder odrobinę odchyla głowę, jego szyja zostaje wyeksponowana, jest szeroka i mocna, pokryta schludnie przystrzyżonym zarostem.
Unoszę spojrzenie i stwierdzam, że patrzenie na twarz Rydera Southona powinno być zabronione jakimiś przepisami prawa. Ta twarz, cholera... jest doskonała. Twarde rysy, mocno zarysowane policzki, pełne usta, grube brwi i prawie srebrne oczy, wokół których tworzą się zmarszczki świadczące o tym, że ten facet lubi się uśmiechać. Albo lubił. Kiedy jeszcze...
Dobra, znowu myślę o jego żonie.
Muszę przestać.
W tej cholernej chwili.
A kiedy dostrzegam stojącą na stoliku z drewna butelkę whiskey, już wiem, co mi w tym pomoże.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro