Rozdział I
Ryder
– ...i wtedy panna C powiedziała, że dziewczynki mogą bić chłopców, jeśli chłopcy są nieznośni.
– Mhm... – mruczę pod nosem, słuchając Poppy jednym uchem.
Przysięgam, że zazwyczaj staram się być dobrym ojcem. Naprawdę. Dbam o mojego szczeniaczka najlepiej, jak tylko potrafię. Ale w takich chwilach jak ta – a ta konkretna trwa już od tygodnia, odkąd mała wróciła do szkoły – mam ochotę krzyczeć.
Jeśli jeszcze raz usłyszę cokolwiek o pannie C – jak uroczo nazywa Alexandrę moja córka – to osiwieję do reszty.
Wystarcza mi to, że ta cholerna nauczycielka zalazła mi za skórę rok temu i od tamtej pory wciąż nie daje mi spokoju.
– Czekaj, Poppy... – Zatrzymuję ją, otwierając drzwi od Coffee Kick, do którego wybraliśmy się dzisiaj, bo liczyłem, że to wystarczy, by odwrócić uwagę córki od kina. Nie żebym miał coś przeciwko filmom, ale... ile razy można śpiewać z dzieckiem intro tej jednej jedynej bajki, w której bohater musi się nazywać tak jak ja? – Co powiedziała ci panna Cloverly? – dopytuję, licząc, że się przesłyszałem.
Poppy jednak wbiega już do środka lokalu, kompletnie mnie ignorując. Wodzę za nią wzrokiem, bo, przysięgam, to dziecko potrafi mi zniknąć z radaru w ułamku sekundy, i wtedy ją słyszę.
Pannę Cloverly śmiejącą się z czegoś w głos.
I moją córkę wołającą:
– Panno C!
Prawie plączą mi się nogi, ale udaję, że ten dźwięczny odgłos śmiechu tej dziewczyny wcale nie robi na mnie żadnego wrażenia. Potem jednak dostrzegam wyraźnie, jak Alexandra rozszerza odrobinę oczy, zastyga na moment i dość gwałtownie się prostuje. W ułamku sekundy przepoczwarza się w poważną nauczycielkę, chowając swoją prawdziwą naturę gdzieś głęboko. Przede mną. Chowa się przede mną.
Bo jestem „panem Southonem", jak zwykła mnie nazywać.
I zapewne właśnie dlatego czuję się przy niej...
Staro.
Kurewsko staro.
– Poppy! Jak miło cię widzieć – szczebiocze wesoło do mojej córki, która, gdyby tylko mogła, władowałaby się jej na kolana.
Powoli zbliżam się do nich, zastanawiając się, jak mógłbym uciec stąd niepostrzeżenie. Wiem, że mi się to nie uda, bo nie zostawiłbym Poppy, a ona narobiłaby przy ucieczce takiego rabanu, że całe miasteczko dowiedziałoby się, jak to Ryder Southon spieprzał przed nauczycielką swojej córeczki.
– Tata zabrał mnie na lody, bo byłam dzielna u dentysty! – No rzeczywiście nie wystraszyła krzykiem całego miasta, a jedynie połowę. Są postępy.
– Panno Cloverly... River... – witam się z dziewczynami, świadomy, jak idiotycznie brzmi nazywanie Alexandry w ten sposób, ale co mogę zrobić skoro...
– Panie Southon, co za... niespodzianka – odzywa się Alexandra, zaraz po swojej przyjaciółce witającej się ze mną krótkim „cześć, Ryder".
No właśnie. Co mogę zrobić, skoro ona nazywa mnie równie idiotycznie.
Panie Southon.
Chryste.
Czuję się tak, jakbym dorównywał wiekiem Haroldowi. A on ma osiemdziesiąt lat.
I wiedzie ciekawsze życie miłosne od ciebie, kolego, podpowiada mi jakiś głos w głowie.
Podczas gdy ja nie mogę oderwać wzroku od zielonych oczy Alexandry, Poppy opowiada jej cały swój dzień w najdrobniejszych szczegółach. Cholera, czy te oczy zawsze miały odcień moich pastwisk na południe od rancza? Przysięgam, że tam trawa jest najbardziej soczysta, a moje konie skubią ją najchętniej.
O czym ja, do diabła, myślę?
Otrząsam się, zaciskając zęby, i wypuszczam ze świstem powietrze przez nos.
– Poppy, czas na nas – przerywam córce w połowie zdania, na co posyła mi mordercze spojrzenie łudząco przypominające mi sposób, w jaki patrzyła na mnie Aliyah. Czuję ból w sercu, ale nie pozwalam mu rozpromienić się na resztę ciała. Nigdy sobie na to nie pozwalam.
– Och, a może panna C pójdzie z nami na lody, tatusiu? – pyta Poppy.
Jasne, czemu nie? W końcu jeśli umrę na zawał w wieku trzydziestu siedmiu lat, to w końcu przestaną mnie zadręczać te pieprzone zielone oczy.
– Panna Cloverly jest z pewnością zajęta – burczę i zerkam na Alexandrę, a ona, wyraźnie zaskoczona, jedynie otwiera i zamyka usta.
Pełne usta. Idealnie wykrojone. I zawsze czerwone, jakby celem tej dziewczyny było zadręczanie wszystkich mężczyzn w promieniu kilkuset mil. Wiem, że nawet nie powinienem myśleć o niej w ten sposób. To niewłaściwe. I zupełnie niepotrzebne. Okazałbym się jednak idiotą, gdybym chociaż przed samym sobą nie potrafił przyznać, że ta dziewczyna skupia na sobie moją uwagę, ilekroć pojawia się w pobliżu. To zaczęło się rok temu, pierwszego dnia szkoły, gdy zawiozłem Poppy do Marble Falls.
Zobaczyłem ją i na moment zabrakło mi tchu. Stała w białej sukience do kolan wśród dzieci, rozdając uśmiechy na prawo i lewo, a jej rude loki podskakiwały za każdym razem, kiedy obracała się wokół własnej osi, by zgarnąć do siebie kolejnych uczniów. A ci lgnęli do niej niczym ćmy do ognia. I pewnie mógłbym zrobić to samo, a nawet więcej, gdybym nie był zbyt stary i zbyt mądry. Dobrze rozumiałem, że piękne kobiety mogę podziwiać jedynie z daleka.
– Wracam do domu, Alex – odzywa się nagle River, gdy cisza trwa już zdecydowanie zbyt długo i jest zdecydowanie zbyt niezręczna – więc jeśli chodzi o mnie, to jesteś wolna. – Kay wyszczerza się, a Alexandra... cóż, sztyletuje ją spojrzeniem prawie tak dobrze, jak chwilę temu robiła to mnie Poppy.
Tak bardzo uwiera ją myśl o tym, by spędzić z nami popołudnie, najwyraźniej.
– Ja...
– Proszę, panno C – jęczy Poppy, wchodząc jej w słowo, i robi tę swoją minę, przez którą zawsze dostaje wszystko, czego tylko zapragnie. Cholera, mało tego, moja córka uwiesza się na Alexandrze i ujmuje jej twarz w swoje drobne dłonie.
Trochę jej teraz zazdroszczę, ale nigdy się do tego nie przyznam. Przez te wszystkie miesiące, odkąd mała trafiła pod skrzydła panny Cloverly, muszę wysłuchiwać prawie codziennie, jaka to cudowna jest panna C, jakie ma dobre serce, jaka jest piękna.
Jakbym sam tego nie zauważył...
Im dłużej tego słucham, tym mocniej utwierdzam się w przekonaniu, że Poppy jest zbyt cwana jak na swój wiek. Nie posądzam jej o bawienie się w swatkę, ale... Dobrze wiem, że moja mała dziewczynka potrzebuje mamy. Że za nią tęskni, choć nawet jej nie pamięta.
A to łamie mi serce.
– Tatuś obiecał, że po lodach pójdziemy do kina na nowy Psi Patrol. – Cholera, jednak nie zapomniała. – Rozumie pani? NO-WY. Jeśli pójdę tylko z tatą, będę musiała znosić jego wiecznie zły humor...
Dzięki, córko. Naprawdę można na ciebie liczyć.
– Nie mam wiecznie złego humoru – burczę ochrypłym ze złości głosem, na co Poppy musi robić głupią minę, bo Alexandra ledwie powstrzymuje się przed parsknięciem.
– Szczeniaczku... – próbuję ratować samego siebie, ale kiedy ten rudzielec spogląda na mnie tak... Tak miękko, gubię na moment myśl i dodaję dopiero po chwili: – Nie zmuszaj panny Cloverly...
Na litość boską!
Poppy zaczyna chlipać.
– Dobrze, już dobrze... – mówi szybko Alexandra. – Pójdę z wami, jeśli twój tata nie ma nic przeciwko. – Wbija we mnie spojrzenie.
Tylko kobieta potrafi wepchnąć cię w końskie łajno i sprawić, że przeprosisz za to, że śmierdzisz, dźwięczą mi w głowie słowa Harolda i z niebywałą niechęcią muszę mentalnie przyznać mu rację.
Odchrząkuję.
– Tak... – Kurwa, czy ja się czerwienię? Przysięgam, że zdarza mi się to pierwszy raz w życiu. – To znaczy, nie... Nie mam nic przeciwko, Al... – ...exandro. Zagryzam wargę do krwi. – Panno Cloverly. Nie mam nic przeciwko.
Patrzę, jak dziewczyna się krzywi, kiedy słyszy moje słowa. Pewnie myśli jedynie o tym, czy będzie musiała mi pomóc wstać z krzesła, bo przecież jestem taki stary, że...
Nie, koniec.
Koniec myślenia o pannie Cloverly.
A z Poppy będę musiał sobie poważnie porozmawiać, myślę, kiedy już w trójkę kierujemy się do stolika kawałek dalej. Mimo wszystko odsuwam krzesło Alexandrze i czekam, aż usiądzie, a potem powtarzam ten gest względem Poppy, która cmoka mnie w policzek, a potem uśmiecha się od ucha do ucha.
Przy stoliku zapada głucha cisza. Naprawdę. Nawet odgłosy dochodzące z kawiarni, rozmowy nielicznych gości i brzdęk naczyń nie sprawiają, by wśród nas nie było aż tak niezręcznie.
Bo jest.
Alexandra udaje, że skupia się na kolorowankach. Poppy udaje, że nie planuje niczego w tej swojej słodkiej główce, a ja udaję, że to wszystko nie robi na mnie wrażenia.
Po chwili nie wytrzymuję i zapytawszy, kto na co ma ochotę, ruszam do kontuaru. Tam składam zamówienie i czekam, aż zostanie przyszykowane, choć przecież mógłbym zrzucić to na karb kelnerki.
– Panno C, mówiłam tatusiowi, jak tu wchodziliśmy, że pozwoliłaś mi bić chłopców – odzywa się Poppy, kiedy stawiam już kawę dla siebie i Alexandry oraz lody dla małej.
Na nieszczęście dla panny Cloverly, zdążyła sięgnąć po napój, którym teraz się krztusi.
– Nie mogłem uwierzyć, że wychowawczyni mojej córki namawia ją do tak niegrzecznych zachowań – dobijam ją, maskując śmiech sięgnięciem po lody małej.
W oczach Alexandry stają łzy, kiedy próbuje się opanować, a mnie wypełnia samcze zadowolenie. Wyprowadziłem ją z równowagi. Przez moment przestała być sztywną i poważną panią nauczycielką, a stała się trochę bardziej sobą. I za to chyba należy mi się jakiś medal.
Swoją drogą cholernie bardzo chciałbym poznać lepiej tę prawdziwą pannę Cloverly.
– To wyrwane z kontekstu! – broni się, na co Poppy marszczy brwi.
– Co to kontekstu? – pyta, przekrzywiając głowę.
– To znaczy, że nie znamy całej sytuacji, więc nie możemy się o niej wypowiadać, szczeniaczku – tłumaczę jej cierpliwie i znów odnoszę to dziwne wrażenie, że spojrzenie Alexandry mięknie, kiedy na mnie patrzy.
– Poppy, mówiłaś tatusiowi, że Patrick ci dokucza? – pyta moją córkę, aż cały się spinam.
– Który to? – warczę, prostując się i rozglądając, jakby ten gówniarz przebywał w tym lokalu.
– Spokojnie... – słyszę i czuję na swojej dłoni dotyk. Mrugam, a potem zerkam w dół, na moją wielką łapę oplatającą małą filiżankę z kawą. A na niej drobne palce... panny Cloverly. Chryste. Przełykam gwałtownie ślinę, a Alexandra cofa się tak szybko, że mógłbym uznać, że to się nie wydarzyło.
Ale stało się.
Czułem, jak mnie dotyka.
Od kilku lat nie dotknęła mnie żadna kobieta. Ba, nie marzyłem o żadnej kobiecie. Nie... chciałem żadnej.
Tymczasem robi to młoda nauczycielka mojej córki. I na Boga, nie wiem, jak się z tym czuję.
Czas salwować się ucieczką.
– Spokojnie... – zaczyna Alexandra, a ja opuszczam odrobinę gardę. – Poradzimy sobie, prawda, Pops? – Mruga do mojej córki, aż zaciskam zęby.
Pops?
Co to w ogóle ma znaczyć?
Nie mam pojęcia, jak powinienem zareagować. Cieszę się, że one mają taki kontakt, i krwawi mi serce, bo dociera do mnie, że jest coś, czego nie wiem o swojej córce. Nie wiedziałem, że ktoś w ten sposób skraca jej imię. Nie przewidywałem, że w ciągu tego roku mała nawiążę tak bliską relację... z nauczycielką. To znów uświadamia mi, że moja córka potrzebuje kobiecej ręki, że wręcz jej łaknie.
Że być może szuka matki w pierwszej napotkanej kobiecie, która skupiła na niej swoją uwagę.
Tylko że wiem, że Alexandra Cloverly nie jest pierwszą lepszą kobietą. Ona jest... Cholera, ona jest...
Nie kończę tej myśli, nie potrafię.
Za to skupiam się na innej. A ta sprawia, że mam ochotę krzyczeć.
Obiecałem sobie bronić Poppy ze wszystkich sił. Dbać o nią. Sprawić, że niczego jej nie zabraknie. Upewnić się, że nikt jej nie zagraża.
A moja córka nawiązała tę dziwną więź ze swoją nauczycielką. Więź, której nie rozumiem. Z nauczycielką, o której myślę zbyt często.
Serce wybija mi niespokojny rytm. Coffee Kick wydaje się mniejsze niż jeszcze chwilę temu. Czuję pot zbierający mi się na skroniach.
– Wszystko w porządku, panie Southon? – pyta mnie Alexandra, marszcząc brwi.
Panie Southon, kurwa mać.
– Tak – chrypię. – Ale proszę, daj mi znać, jeśli ten cały...
– Patrick?
– Patrick. Jeśli znów będzie dokuczał mojej córce – kończę, a w oczach Alexandry błyska coś dziwnego.
Dobra, może brzmię jak psychopata, ale... Poppy to jedyne, co mi zostało. Jedyna osoba na całym świecie, która trzyma moje serce w garści.
– Szczeniaczku – zwracam się do niej – musimy się zbierać, jeśli chcemy zdążyć na film.
Mała robi zawiedzioną minkę i zerka na w połowie dokończone lody, przez co mam ochotę zdzielić samego siebie.
– Zjedz spokojnie – odzywa się nagle Alexandra. – Na początku zawsze lecą reklamy, więc zdążymy. – Posyła mojej córce ciepły uśmiech, na co mała cała się rozpromienia. Za to ja zostaję obdarzony wściekłym spojrzeniem, pod którego wpływem aż zapadam się w sobie.
Może wcale nie jestem takim dobrym ojcem, jak mi się wydaje?
Nie potrafię odnaleźć odpowiedzi na to pytanie, dlatego wbijam wzrok w filiżankę kawy, która zupełnie mi nie smakuje. Zmuszam się jednak do tego, by powoli ją siorbać, i w milczeniu znoszę obecność nauczycielki mojej córki.
I choć zapewne wychodzę na mruka, nie potrafię się zdobyć na więcej. Nawet wtedy, kiedy Poppy kończy lody i łapie Alexandrę za ręce, by pociągnąć ją w stronę wyjścia. Nawet wtedy, gdy wychodzimy na rozgrzaną popołudniowym słońcem ulicę i kierujemy się do mojego auta. Alexandra wsiada do niego dość niepewnie, aż powstrzymuję się od przewrócenia oczami.
Choćbym naprawdę pragnął, nie mam zamiaru jej porywać. Ani nikogo innego.
Przynajmniej nie w obecności Poppy.
Nic jednak nie poradzę na to, że najbliższe kino znajduje się w Marble Falls i to właśnie tam się kierujemy. Co prawda w Horseshoe Bay jest mała salka z wielkim projektorem i czasami właśnie tam zabieram Poppy, ale dzisiaj nie grają tam z całą pewnością Psiego Patrolu. Mała piszczy, gdy tłumaczę jej, że jedziemy do prawdziwego kina, a Alexandra... posyła mi uśmiech sprawiający, że coś ożywa w mojej piersi. Mam wrażenie, że wnętrze mojego wielkiego – jak dotąd myślałem – samochodu nagle się kurczy, wypełnione zapachem Alexandry. Wdycham go i analizuję, ale nie jestem w stanie określić, czym pachnie ta dziewczyna. Zresztą... czy to istotne?
Ważniejsze jest to, że ta woń osiada na mojej skórze, we wnętrzu pick-upa, na moim cholernym sercu... i jestem pewien, że nie wydostanie się tam przez bardzo długi czas.
W końcu docieramy do Cingery Cinemas, a jakiś kwadrans później siedzimy w wielkiej sali, stłoczeni niczym sardynki.
Ja, Poppy na środku i Alexandra po drugiej stronie mojej córki.
Nie mam zielonego pojęcia, jakim cudem doszło do takiej sytuacji.
Nie mam też czasu, żeby to przeanalizować, bo... ledwie siadamy, a w głośnikach rozbrzmiewa intro piosenki Psiego Patrolu.
– Patrol nasz... – zaczyna śpiewać Poppy, a wtóruje jej kilkanaście dziecięcych głosów wokół nas. – No, tato! – jęczy, a ja potrafię jedynie zerknąć w szeroko otwarte oczy Alexandry.
Nie ma jednak niczego, czego nie zrobiłbym dla mojej córki.
– Już jadą nam z pomocą – fałszuję cicho, przyłączając się do córki, i czuję, jak palą mnie policzki. – Patrol nasz! Radę da!
Chryste, robię z siebie idiotę, myślę, a potem podnoszę wzrok na Alexandrę, i...
Mój dobry Boże.
Ta dziewczyna śpiewa razem z nami i uśmiecha się przy tym szeroko. A jej oczy? Cholera jasna, jej oczy...
Już wiem, że wpadłem w największe tarapaty w swoim życiu.
_____________________________________
Hej!
I jak podoba Wam się powrót do Horseshoe Bay?
Mam nadzieję, że będziecie się bawić dobrze. Historia Rydera i Alex nie pojawi się w całości tutaj, ale będziecie mogli dobrze ich poznać. A i na erę "Kiedy zgaśnie słońce" na papierze nie będzie trzeba długo czekać.
W tej części zobaczycie spoilery do "Kiedy wstanie świt" i "Kiedy zajdzie słońce", więc radzę poznać najpierw tamte historie.
Zostawiam Wam motywy:
🤠samotny ojciec
🤠zakazany związek
🤠związek bez zobowiązań
🤠małe miasteczko
🤠kowbojski romans
🤠różnica wieku
Hasztag zostaje ten sam co u Ezry: #kzsms 🤠 Czekam na Wasze reakcję i liczę, że pokochacie Rydera równie mocno jak pokochaliście Ezrę.
Save a horse, ride Ryder Southon!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro