Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 1.

Cztery lata przed tragedią. Nowy Orlean. Isabelle:

Siedziałam przy stole w kuchni i czytałam poranną gazetę. Moja  mama  przygotowywała własnie śniadanie  dla mnie i  mojej siostry, kiedy usłyszałam ciche pisknięcie. Spojrzałam na blat i zobaczyłam na nim kropelki krwi, w które moja mama wpatrywała się  jak zahipnotyzowana. Wstałam z krzesła i lekko potrząsnęłam ją ramieniem.

– Mamo? Wszystko w porządku? –  spytałam.

Kobieta wzdrygnęła się  lekko na dźwięk mojego głosu i poszła po apteczkę.

– Tak, córciu - powiedziała, opatrując  zraniony palec. – Tylko śniadanie będziecie musiały zrobić  sobie same.

–Dlaczego? – głos mojej siostry  dochodził ze schodów. 

– Bo mama zraniła się w palec! Gdybyś tutaj była, a nie cały czas gapiła się w komputer, to byś wiedziała! – odkrzyknęłam jej. 

Mogło to się wydawać chore, wręcz niezdrowe, ale nienawidziłam swojej starszej siostry. Denerwował mnie jej każdy  ruch, każde wypowiedziane przez nią  słowo. Może  był  to jakiś  uraz z dzieciństwa. Rose nigdy się  mną  nie zajmowała, nie bawiła, mimo że  różnica wieku między nami wynosiła 4 lata. Wolała towarzystwo swoich znajomych.

–Możecie się  chociaż  dzisiaj nie kłócić?–  upomniała mnie mama.

– Jakbyśmy mogły, to byśmy się  nie kłóciły – wymruczałam pod nosem.

– Słyszałam!

Nasza mama ma bardzo dobry słuch. Słyszy praktyczne wszystko, nic się  przed nią  nie ukryje. Często pytałam ją  o ten "dar", ale zawsze tylko wzruszała ramionami i ucinała rozmowę.

Rosemary zeszła na dół i pocałowała mamę w czoło. Przewróciłam oczami i zaczęłam wycierać blat, a siostra zamiast pomóc  mi posprzątać  ten bałagan, zaczęła  robić  sobie kanapki.

–Ej! - oburzyłam się. – Mamo powiedz jej coś!

Spojrzałam wzrokiem pełnym wyrzutu na swoją rodzicielkę. Nie było  jej jednak tam, gdzie się  przed chwilą znajdowała, tylko rozmawiała przez telefon. Szturchnęłam siostrę i podeszłyśmy bliżej. Pokazałam Mery, że ma być  cicho.

 –Nie wiem jak mogłam stracić  kontrolę, Elijah. Nigdy  mi się  to nie zdarzało.... –Głos mamy zadrżał. – Musisz mi pomóc.

Nie słyszałam odpowiedzi wuja, ale mama szybko odłożyła słuchawkę i otarła łzy, a ja i Rosemery wróciłyśmy do wcześniej wykonywanych zajęć.

–Rose, Izzy, ja wychodzę. Jak przyjdzie tata, to powiedzcie mu, że obiad jest ten co wczoraj.

–Kiedy  wrócisz? – spytałam ją.

W odpowiedzi usłyszałam tylko trzaśnięcie drzwiami. Zdziwiona spojrzałam na siostrę,  ale ona tylko wzruszyła ramionami. 

Nasza mama nigdy się tak nie zachowywała, nigdy nie płakała - przynajmniej nie przy nas, a przede wszystkim nigdy  nie trzaskała drzwiami! Musiało chodzić o coś więcej, niż zwykłe przecięcie palca.

Westchnęłam, kiedy zobaczyłam jak siostra w najlepsze zajada kanapkę. 

– Ciebie nigdy nic nie obchodzi – powiedziałam do niej i zaczęłam ubierać buty. 

Dopiero, gdy znalazłam się przy drzwiach siostra spytała:

  – Dokąd idziesz?

 – Muszę zobaczyć gdzie wybiera się nasza mama. Chcesz dołączyć?

Rose ochoczo skinęła głową. 

***

Trochę nam zajęło odnalezienie mamy. Co chwilę znikała w zaułkach, a najgorsze było to, że wcale nie wybierała się do domu wuja. Poranek w Nowym Orleanie wydawał się wyjątkowo mroczny. Lekka mgiełka unosiła się nad miastem, a  niebo przykrywały ciężkie, ciemne chmury. Pogoda przyprawiała mnie o dreszcze, a mojego humoru nie poprawił fakt, że mama zatrzymała się przed cmentarzem. My z siostrą byłyśmy tutaj po raz pierwszy, więc  tym bardziej zdziwił mnie fakt, że nasza rodzicielka tak sprawnie poruszała się po tej plątaninie nagrobków. Spojrzałam na siostrę, która wydawała się być jeszcze bardziej przestraszona, niż ja byłam. Uśmiechnęłam się  pod nosem. Rosemary zawsze zgrywała taką twardą, a tu proszę.

Szłyśmy jeszcze kawałek, kiedy usłyszałyśmy przyciszone głosy – jeden należał do naszej mamy, a drugi z pewnością do wuja Elijahy. Podeszłyśmy jeszcze bliżej. Teraz widzieliśmy ich twarze. Mama cicho łkała w objęciach wuja, a ten łagodnie głaskał ją po głowie. Nie widziałam, że aż tak byli sobie bliscy.

W naszym domu rzadko rozmawiało się o rodzinie mamy. Osobiście znałyśmy tylko wuja Elijaha, ale mama kiedyś wspomniała, że miała szóstkę rodzeństwa, z czego Henri umarł, kiedy był dzieckiem. Rodzice nigdy nie podali nam imion reszty braci i sióstr. Jednak kiedy byłam mała, podsłuchałam ich rozmowę i usłyszałam jak mama mówiła, że Klaus w końcu się ożenił, a Kol wyszedł na prostą. Miałam wtedy 6 lat. Opowiedziałam o wszystkim Mery, ale ona jak zwykle mnie zbyła. 

  – Rebekah wszystko będzie dobrze. Poradzisz sobie, tak jak radziłaś sobie przez te wszystkie lata. 

 –  Nie, Elijah. Nie dawałam sobie rady. Dziewczynki się nienawidzą, a ja nie potrafię nic na to zaradzić. Myślałam, że mogę być matką, jednak moja prawdziwa natura wygrała. 

–  Nie mów tak. Pamiętam twoją radość, kiedy zaklęcie Frey'i zadziałało. 

Mama pokręciła lekko głową. 

–  Kocham je, ale nie mogę ich dalej wychowywać. Za duże  niebezpieczeństwo im grozi, już  nie tylko z mojej strony. 

– Skąd  wiesz? – westchnął.

Mama prychnęła i odsunęła się od wuja.

– Od dawna nie jestem już tą małą, słabą  dziewczynką, która boi się  burzy, i którą trzeba chronić. Wiedziałam,  że coś przede mną  ukrywasz, więc starałam się  dowiedzieć  o co chodzi.

– Niklaus powrócił, Rebekah. Nie możemy  się  teraz kłócić.

Mama nadąsała się. Dopiero teraz zauważyłam jaka była młoda. Nigdy się  nad tym nie zastanawiałam, ale w porównaniu do mam moich koleżanek,  wyglądała jak nastolatka. Jakby czas się  dla niej zatrzymał. Z wujem było podobnie. Od piętnastu lat nic się  nie zmienił.

– Wiesz dobrze, że tym razem nie Nik jest problemem, tylko Caroline. Nigdy jej specjalnie nie lubiłam – dodała pod nosem.

– Zawsze starasz się go bronić, ale tym razem nawet ty musisz  spojrzeć na to trzeźwo. Nasz brat i jego żona  sieją spustoszenie! Zanim się obejrzysz, a to samo stanie się  z Nowym Orleanem! – oburzył się  wuja.

Mama zmarszczyła brwi.

– Nie stanie się! Nik nie pozwoli skrzywdzić moich dzieci, ani Hope.

Hope, gdzieś już  kiedyś  słyszałam to imię,  ale nie miałam pojęcia  gdzie.

– Hope to nasza kuzynka – szepnęła Mary, widząc, że nie mam pojęcia  o kim oni mówią.

Miałam ochotę  spytać  się  jej skąd to wie, ale uznałam,  że lepiej się  nie odzywać. Mama w każdej  chwili mogła  nas usłyszeć lub, co gorsza, zauważyć.

– Niklaus nie jest już tym samym mężczyzną, którego znałaś. Zmienił się,  Caroline go zmieniła. Znów pragnie władzy i zrobi wszystko, żeby ją  dostać. Nie posunie się  przed niczym. Może  Hope oszczędzi, ale twoje  dziewczynki? – Mama pomyślała chwilę, ale nic nie odpowiedziała. – Właśnie. Wybuchnie walka, a nasze rodzeństwo kolejny  raz się  podzieli.

Mama pokręciła stanowczo głową, na znak, że  ma przestać.

– Nasze rodzeństwo  jest bardziej zjednoczone, niż kiedykolwiek było. I jest mi przykro, że tego nie widzisz – ucięła mama i zaczęła się oddalać od wuja.

Byłam wstrząśnięta tym, co przed chwilą  zobaczyłam  i usłyszałam. Nie rozumiałam jednak połowy z tego co powiedzieli. A sytuacja jeszcze bardziej się  pogorszyła, kiedy zobaczyłam dwie sylwetki, stojące na dachu nagrobka. Szturchnęłam siostrę  i wskazałam palcem na te postacie. Zastanawiało mnie kim byli oraz co ich tutaj sprowadzało. Być  może podsłuchiwali tak samo jak my.

Poczułam jak ktoś ciągnie  mnie za rękę:

– Mama nie wie, że tutaj jesteśmy,  więc  musimy być w domu wcześniej  od niej. Chodź, Isabelle.

Niechętnie  przyznałam jej rację.  Nie wiedziałam tylko, jak ona chce się  wydostać  z tego cmentarza, który był  istnym labiryntem.

Starałyśmy się  wracać  tą  drogą, którą przyszłyśmy, jednak i to okazało się  trudne. Metodą  prób i błędów wydostałyśmy się  ze cmentarza i pobiegłyśmy ile sił  w nogach do domu.  Modliłam się, żeby mama poszła na jakieś  zakupy i nie było jej w domu.

Nagle coś  zrozumiałam i stanęłam.

– Co się  stało? – spytała Rosemary, która po tak szaleńczym biegu ledwie trzymała się  na nogach.

– To nie ma sensu, mamy i tak nie ma w domu – oznajmiłam łamiącym się  głosem.

– Jest, na pewno wróciła – starała uspokoić  mnie siostra. – Nie potrafiłaby nas tak zostawić. 

Kiwnęłam głową na znak,  że się  z nią zgadzam, chociaż i tak byłam pełna obaw, a wszystkie się potwierdziły, kiedy przekroczyłyśmy próg  domu.

– Mówiłam!  – wykrzyknęłam.

Wszystko  znajdowało się  na swoim miejscu, tak jak to zostawiłyśmy. Nie było widać,  że ktokolwiek znajduje, albo znajdował się  w domu.

Opadłam na kanapę i zaczęłam  szlochać.

– I co? Że niby  nas nie zostawi?  – kpiłam. – Tak ją przestraszył ten zraniony palec! Albo Niklaus i Caroline, kimkolwiek oni byli.

– Klaus to brat naszej mamy, a Caroline  to jego żona – podsunęła cicho siostra. 

– Skąd wiesz?

Mary wzruszyła ramionami.

– Wyłapałam to podczas dzisiejszej rozmowy.

Wyrzuciłam bezradnie ręce  w powietrze.

– Jeszcze  lepiej! Musimy się dowiedzieć gdzie jest nasza matka oraz co takiego strasznego zrobił ten Nik, jak go nazywała mama, ze swoją  żoną.

Rosemary zgodziła się  ze mną i ustaliłyśmy, że najlepiej będzie, jeśli  porozmawiamy o tym z wujem.

Och, gdybym tylko wtedy wiedziała, że razem z  siostrą będziemy  tego żałować do końca  życia.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro