Rozdział 5.
Isabelle:
Nic nie zrozumiałam z tego, co mi powiedziała ta blondynka. Głos miała jednak poważny i wypowiedziała te słowa z taką mocą, że nie wróżyło one nic dobrego.
Owszem, od Klausa dowiedziałam się, że wszyscy tutaj jesteśmy tylko dlatego, że chcą przemienić nas w wampiry, a później stworzyć jakąś armię. Jednak nie powiedział mi, dlaczego chcą to zrobić.
Albo chciał, ale ja od razu po tym, co oznajmiła mi ta dziewczyna, wybiegłam z sali i błądziłam po korytarzach, po czym zrezygnowana znalazłam się tutaj. Oparta o gładką ścianę, którą pokrywały pajęczyny, wpatrując się przez chyba jedyne duże okno w tym budynku.
Nie miałam pojęcia, gdzie się znajduję. Budynek wydawał się bardzo stary i kruchy, tak kruchy, że najmniejszy podmuch wiatru mógłby go przewrócić. Wiele sal, które nie były przeznaczone dla więźniów – bo tym po części byliśmy – stało opuszczonych, emanując bladą poświatą. Znajdowało się w nich wiele starych, zapomnianych maszyn medycznych. Zużyte strzykawki oraz krople zaschniętej krwi można było tutaj spotkać na każdym kroku. Domyślam się, że to może być...
– Szpital, tak. – dokończył jakiś dziewczęcy głos. Obróciłam szybko głowę, przez co uderzyłam nią o ścianę.
– Auć – syknęłam i zaczęłam rozmasowywać sobie obolałe miejsce.
– Ból szybko minie, zresztą musisz się do niego zacząć przyzwyczajać – skomentowała dziewczyna i usiadła koło mnie. Mimowolnie odsunęłam się od niej. Mogła być w moim wieku, może trochę starsza, jednak jej głos przerażał mnie tak samo, jak tej blondynki. – Przepraszam, nie chciałam cię przestraszyć – powiedziała już łagodniej.
– Kim jesteś? – spytałam cicho, starając się opanować drżenie mojego głosu, ale po ostatnich wydarzeniach było to wyjątkowo trudne.
– Zależy, co chcesz wiedzieć.
Spojrzałam na nią. Była wyjątkowo ładna. Długie, kręcone, brązowe włosy, opadały jej na ramiona oraz przysłaniały połowę twarzy. Nie wiedziałam, jak ona to wytrzymywała, ja już dawno oszalałabym z takimi włosami. Moje krótkie i gęste, i zawsze spięte, w zupełności mi wystarczyły.
– Wydajesz mi się jakoś dziwnie znajoma – oznajmiłam po chwili. Brunetka zaśmiała się ciepło.
– Dużo osób mi to mówi. Jestem Hope Mikaelson. – Wyciągnęła do mnie dłoń. Przejrzałam się jej podejrzliwie.
– Dalej, ja nie gryzę. No cóż, teoretycznie. – Uśmiechnęła się.
Nie przekonała mnie zbytnio, jednak uścisnęłam jej rękę.
– Jestem Isabelle – Wzruszyłam ramionami. – Więcej nie pamiętam.
Spojrzała na mnie smutno.
– Przykro mi. Jednak tata uznał, że tak będzie lepiej.
Wstałam gwałtownie i powiększyłam odległość jaka nas dzieliła.
– Twój tata?
– Tak, Klaus to mój ojciec. Ale nie miej mu tego za złe – dodała szybko – on jest dobrym mężczyzną. Zmienił się, a to jest tylko gra. To Caroline jest tą złą. To wszystko był jej pomysł – mruknęła pod nosem.
– Caroline to ta blondynka? Ona jest twoją matką? – spytałam.
Hope pokręciła energicznie głową.
– Wolałabym umrzeć, niż mieć taką matkę. Ona jest... partnerką mojego ojca. Kocha ją, a ona to wykorzystuje. Tak naprawdę to zawsze był dla niej tylko zabawką, już raz go zostawiła, a teraz wróciła z tym szaleńczym planem podboju świata. – Dziewczyna prychnęła. – Nigdy jej nie lubiłam, kiedy byłam mała, mama opowiadała mi o niej. Śmieszna sprawa, w sumie. Zdradziła wtedy swojego chłopaka, swoją drogą mega przystojnego – dodała pod nosem, chcąc, żebym jej nie usłyszała – z moim ojcem, po czym przestali się sobą interesować, a raczej ona przestała się interesować moim tatą. Później ojciec wyjechał do Nowego Orleanu, gdzie urodziłam się ja i zaczął spotykać się z Camille, a Caroline urodziła bliźniaki i zaczęła chodzić ze Stefanem Salvatore...
– Dlaczego mi to wszystko mówisz? – przerwałam jej. – Nie obchodzi mnie z kim się spotykali...
– A powinno – oznajmiła.
– Co? Nie, posłuchaj. Wystarczająco mi już powiedziałaś. Ja bym chciała po prostu odzyskać pamięć i wrócić do domu.
– To nie jest takie proste, Isabelle. Wolałabym, żebyś wysłuchała mojej historii, ale skoro nie chcesz, to ja nie będę cię zmuszać, chociaż uważam, że jest ona dosyć ważna. – Wstała i otrzepała sobie kurz ze spodni. – Przyszłam tutaj tylko, bo ojciec mnie prosił, żebym cię znalazła i doprowadziła do pokoju – spojrzała na zegarek. – Za czterdzieści minut usłyszysz gong, który będzie oznaczał, że nadeszła pora treningu. Korin cię zaprowadzi. – Skinęłam głową i ruszyłam za dziewczyną.
Szłyśmy w milczeniu, a mnie zaczynały gryźć wyrzuty sumienia, że nie pozwoliłam jej dokończyć. I za każdym razem jak widziałam, że ukradkiem ocierała łzy, zastanawiałam się co mi chciała powiedzieć. Sama opowieść nie wydawała mi się jakoś przerażająca, ale teraz miałam wrażenie, że to był tylko wstęp. A ja przerwałam jej rozwinięcie.
– Jesteśmy – powiedziała, kiedy znalazłyśmy się przed metalowymi drzwiami z numerem 75.
– Ile w sumie jest takich pomieszczeń? – spytałam.
Hope wzruszyła ramionami.
– Dużo. – Położyła dłoń na drzwiach, wymruczała coś i pociągnęła za klamkę.
Spojrzałam na nią zaskoczona.
– Jak ty to zrobiłaś?
Jednak dziewczyna nie odpowiedziała. Popchnęła mnie, przez co znalazłam się znowu w tym przeklętym, ciemnym pomieszczeniu. Zaczęło mi już brakować dużego, brudnego okna w korytarzu.
– Isabelle? – Wzdrygnęłam się na dźwięk swojego imienia. Przez ten czas zdążyłam zapomnieć o obecności Korin, przez co zrobiło mi trochę głupio. Podeszłam i usiadłam koło niej.
– Mogę cię o coś zapytać? – powiedziałam, przerywając ciszę. Dziewczyna lekko skinęła głową. – Dlaczego tutaj jesteś?
– Myślisz, że mnie porwali, prawda?
– Tak – odpowiedziałam zdziwiona.
Korin westchnęła cicho.
– W szkole zawsze uważali mnie za słabeuszkę. Nie uczyłam się za dobrze, ale wystarczająco, by zaczęli nazywać mnie kujonką. – Spojrzała na mnie. – Chciałam coś zmienić. Chciałam, żeby role się odwróciły. Żeby to oni bali się mnie.
– I wtedy spotkałaś Caroline – szepnęłam.
Skinęła głową.
– Zaproponowała mi, że mnie wyszkoli, że stanę się kimś lepszym. Zgodziłam się. Może ci się to wydawać nieodpowiedzialne, i może faktycznie wtedy było, ale mnie to nie obchodziło. Ślepo jej uwierzyłam i tak znalazłam się tutaj. Dobrowolnie. Większość osób trafiła tutaj w taki sposób.
– Nie ja.
– Tego nie wiesz, bo nie pamiętasz jaka byłaś przedtem.
Chciałam coś dodać, kiedy zabrzmiał gong. Korin wzdrygnęła się lekko. Drzwi otworzyły się jak za dotknięciem magicznej różdżki.
– Chodź. Już czas, żebyś pokazała Caroline co potrafisz.
***
Rosemary:
Pozwolił mi płakać około godzinę. Po tym czasie coś w nim pękło.
– Przestań się mazać jak cholerne trzyletnie dziecko! – wydarł się naprawdę wkurzony.
– Nikt nie kazał ci tutaj ze mną siedzieć – mruknęłam i pociągnęłam nosem, co go jeszcze bardziej rozzłościło.
Widziałam, jak pod oczami stopniowo pojawiają się mu żyły, a jego oczy robią się całkowicie czarne. Także jego uzębienie się zmieniło. Tam, gdzie powinien być trzeci ząb pojawiły się niemalże wilcze kły. Z jego gardła wydobył się syk tak straszny, że przyprawił mnie o drgawki na całym ciele. W głowie przeszła mi ciemna myśl, że może być to moja ostania minuta życia, ale szybko wyrzuciłam ją z głowy. Widziałam jak Kol zaciska zęby i dyszy z wysiłku oraz jak pojawiają mu się żyły na szyi.
–Wychodź z tego pokoju! – wycharczał przez zaciśnięte zęby, a ponieważ się nie ruszałam, dodał:
–JUŻ!
Dopiero jego ostry krzyk mnie otrzeźwił. Wybiegłam na dwór, mocno zatrzaskując drzwi, przez co miałam nadzieję obudzić wujka Elijaha. Moją głowę zaprzątała tylko myśl o ucieczce. Swój szaleńczy bieg zakończyłam gdzieś w starym mieście, choć nie wiedziałam dokładnie gdzie. Zrezygnowana opadłam na najbliższą ławkę, myśląc, co dalej. Moja mama zaginęła, a raczej uciekła. Siostra sprzymierzyła się z wrogami, a na dodatek dzisiaj prawie zginęłam. To było dla mnie za wiele, dlatego znów się popłakałam.Normalnie nigdy nie byłam taką beksą, ale to wszystko wydarzyło się tak szybko. Nagle usłyszałam jakiś świst. Chwyciłam za kawałek patyka, który leżał obok mnie.
– Jezu!–krzyknęłam na co Kol uśmiechnął się lekceważąco.
–Jeszcze nim nie jestem, ale może kiedyś– powiedział szyderczym głosem.
– Idź sobie stąd – wysyczałam, mocniej zaciskając palce na swojej bardzo prowizorycznej broni. Brwi chłopaka podjechały do góry.
– Bo co? Zaatakujesz mnie tym patykiem? Powodzenia.
– Nie dziękuję – wymruczałam i poczułam, że się lekko zarumieniłam. Siedzieliśmy chwilę w milczeniu. Serce biło mi jak młotem. Całe moje ciało mówiło mi uciekaj! Ale ja nadal siedziałam skulona na ławce, obawiając się wykonać jakikolwiek ruch. Po dzisiejszym wydarzeniu zaczęłam bać się Kola. W jednej chwili był łagodny jak baranek, a w drugiej zmieniał się w potwora. Nigdy nie było wiadomo, na jaką akurat chwilę trafiłam.
– Rosemary, odłóż ten kij! Bo mnie zaraz szlak jasny trafi!
– A jak tego nie zrobię, to zmienisz się tak jak wtedy? – odpowiedziałam mu z pewnością w głosie. Kol zamachnął się i jednym sprawnym ruchem wyrwał mi patyk z ręki, złamał, i wyrzucił daleko przed siebie. – Gratuluję. Bałeś się kawałka drewna, kto by pomyślał.
– Nie denerwuj mnie, kochana. Przyszedłem tutaj tylko dlatego, że Elijah mnie o to poprosił. – Wziął głęboki oddech. – Freya rzuciła zaklęcie lokalizujące, żeby ustalić, gdzie znajduje się twoja siostra. Nic niestety to nie wykazało. Dowiedzieliśmy się jedynie, że Isabelle jest gdzieś w Europie, a dokładne miejsce chronią bardzo potężne czary ochronne, rzucone prawdopodobnie przez Hope. Ma dziewczyna talent – dodał pod nosem i zniknął, zostawiając mnie samą.
***
Isabelle:
W sali treningowej nic się wielce nie zmieniło od mojej ostatniej wizyty, z wyjątkiem tego, że stało w niej ponad tuzin dziewczyn.
– Nie ma tutaj chłopaków? – szepnęła Korin, kiedy ustawiałyśmy się w rzędzie.
– Są, ale ćwiczymy osobno. Później walczymy tylko razem.
Już miałam się jej zapytać, o jaką walkę chodzi, kiedy drzwi otworzyły się z hukiem i weszła przez nie Caroline. Spojrzałam na resztę dziewczyn. Wszystkie wyglądały na mocno przerażone, a moja przyjaciółka miała łzy w oczach.
– Witam – przywitała nas ze sztucznym uśmiechem na twarzy. – Chciałabym, żebyście poznały waszą nową koleżankę. Isabelle, słoneczko, podejdź tutaj. – Nerwowo przełknęłam ślinę. Nie wiedziałam, dlaczego ta blondynka wzbudzała taki postrach, przecież wyglądała jak typowa Barbie. Postanowiłam, że przynajmniej ja jej się nie dam. Podeszłam do niej pewnym krokiem. – Zapewne myślicie, że będzie ze mną walczyć, jednak dzisiaj to wy, pokażecie jej czego się tutaj nauczyłyście. – Przyjrzała się uważnie wszystkim. – Korin, do klatki.
– Ja już walczyłam wczoraj, proszę pani – powiedziała.
– I bardzo słabo ci to wyszło. Może przynajmniej przed Isabelle się nie zbłaźnisz.
– Oczywiście, proszę pani.
Na drżących nogach weszła do klatki, a za nią Caroline.
– Pamiętaj, czego się tutaj nauczyłaś – pouczała blondynka. Różowa muszkieterka pierwsza zadała cios, jednak Caroline z łatwością go odparowała i uderzyła z podwojoną siłą. Korin przetoczyła się przez całą długość klatki, jednak szybko się podniosła, nie zwracając uwagi na krew, która leciała jej z nosa. Podbiegła do pudła i wyciągnęła z kołek.
– Korin...
– Powtarzała pani, że w walce wszystkie chwyty są dozwolone.
Podbiegła do zaskoczonej Caroline i wykorzystując chwilę jej nieuwagi, kopnęła ją mocno w brzuch i w kolano, przez co ona zgięła się wpół. Chwyciła ją od tyłu za gardło i przyłożyła kołek do jej serca. Moja przyjaciółka dyszała wyczerpana, ale była wyraźnie z siebie zadowolona. Coś mi się wydawało, że pierwszy raz zrobiło coś takiego.
– I właśnie w tym problem, Korin. Chwyty to nie wszystko. Trzeba jeszcze nauczyć się walczyć.
Uśmiech znikł z twarzy szatynki. Caroline chwyciła rękę, która przytrzymywała jej gardło i obróciła przez nią dziewczynę tak, że znajdowała się ona teraz do niej plecami. Wolną dłonią wytrąciła kołek z jej ręki, który spadł na ziemię z hukiem. Przygwoździła ją do podłogi i wyszeptała jej coś do ucha, po czym dosłownie wbiła rękę w jej pierś. Korin ryknęła przeraźliwie.
– Caroline! Zostaw ją! – Do sali wbiegł Klaus, a za nim Hope. Miałam ochotę ich teraz uściskać, podobnie jak reszta dziewczyn. – Czy ty zwariowałaś? Mogłaś ją zabić!
Hope podeszła do skrzyni i wyjęła fiolkę z krwią, którą rano pokazywał mi Niklaus i wlała jej zawartość do ust Korin. Patrzyłam jak jej uszkodzona klatka piersiowa powoli się zrasta.
– Zabierz ją do sali szpitalnej – nakazał jej ojciec. – Ja muszę porozmawiać z Caroline.
***
Jeśli rozdział wam się spodobał to pozostawcie po sobie jakiś ślad :D
To jest zdecydowanie najdłuższy rozdział jaki kiedykolwiek napisałam, a przy napisaniu perspektywy ze strony Rosemary pomogła mi przyjaciółka, za co jej dziękuję. Następna notka będzie przesunięta o dwa lata, czyli coraz bardziej zbliżamy się do tej tragedii. Swoją drogą, jak myślicie co może być tą tragedią? :)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro