Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

.6. Zawsze dostaję to, co chcę

Dwadzieścia lat temu

— Ktoś puka do drzwi — powiedział Bolt, wytrącając Aarona ze skupienia, w które ten usilnie próbował wprowadzić swój umysł.

To otwórz — odparł, nie odrywając wzroku od książki, którą czytał i od pół godziny starał się skupić i przyswoić wiedzę w niej zawartą. Był już naprawdę zdenerwowany tym, że Bolt ciągle zmieniał stacje i nie potrafił się zdecydować. Gdyby jego towarzysz nie był takim ignorantem, Aaron zaproponowałby mu, żeby też coś poczytał. Wiedział jednak, że Bolt nie należał do ludzi, którzy czytają coś więcej, niż nekrologi w gazecie, a wszystko po to, by sprawdzić, który z konkurentów wykitował.

Bolt stęknął, wstając z sofy, na której siedział. Podniósł pistolet z ławy i ruszył do wejścia. Zawsze powtarzał, że nie lubił hoteli i tego, że drzwi do pokoi nie miały wizjera. Tylko Bóg jeden wiedział, kto stał po drugiej stronie.

Aaron podniósł wzrok znad książki.

Bolt odbezpieczył broń, stanął obok drzwi przy ścianie i głośno zapytał:
— Kto tam?

— To ja, Kiet Bui.

Bolt zerknął na Aarona z głupią miną i szepnął:
— Kto, kurwa?

— Tłumacz — odpowiedział Blacksmith. — Wpuść go.

Bolt otworzył drzwi, zmierzył wzrokiem stojącego przed nimi Taja, po czym odsunął się, by zrobić mu miejsce. Mężczyzna wszedł do środka, a Bolt wyjrzał na korytarz, zapewne by sprawdzić, czy nikogo tam nie było. Potem wsadził trzymany pistolet za pasek z tyłu spodni.

Aaron wiedział, że Bolt nie cierpiał tego robić, bo było to wyjątkowo mało profesjonalne i głupie, a Bolt przecież był profesjonalistą. Niestety szelki z kaburą zostawił na łóżku, a prawdopodobnie nie chciał straszyć faceta.

Taj pomaszerował od razu do Aarona, który wrócił do czytania. Gdy mężczyzna otworzył usta, Aaron uniósł palec wskazujący do góry i syknął. Taj został tak z płucami wypełnionymi powietrzem, które nabrał, by wypowiedzieć to, czego się prawdopodobnie dowiedział.

Aaron doczytał akapit do końca.
— Przepraszam, nie chciałem stracić wątku — wyjaśnił swoje zachowanie. — Słucham, czego się pan dowiedział?

Aaron siedział na fotelu przy niewielkim stoliku w pobliżu okna. Taj rozejrzał się dookoła. Nie było drugiego fotela, a na dodatek nie poproszono go, by usiadł, musiał poczuć się trochę urażony, ale cóż z tego. Nie były równy Aaronowi i musiał o tym wiedzieć.

Więc… Chłopiec, na którego zwrócił pan uwagę, jest sierotą. Jego ojciec był inżynierem czy kimś takim. Pochodził z Europy, chyba z Norwegii albo Szwecji. Jego ekipa budowała zaporę na rzece. Matka chłopaka zakochała się w nim. Wie pan jak to jest…

— Rozumiem, był biały, a tutaj to wystarczy, żeby kobiety rozkładały nogi.

Taj zmieszał się, chyba nie bardzo spodobało mu się to, co powiedział Aaron, jednak nie zaoponował.
— Tak… W jej przypadku chyba wystarczyło. Matka dziewczyny twierdzi, że ta liczyła na to, że on zabierze ją do Europy, zwłaszcza, gdy się dowie, że zaszła z nim w ciążę. Dziecko się urodziło, budowa została ukończona, a on wyjechał, ponoć bez pożegnania.

— Czyli mamy tu prawdziwy melodramat. Ile matka chce za chłopca?

— Ona nie żyje. Popełniła samobójstwo. Rodzina obwinia o to chłopca i jego ojca, który… — Zawiesił głos.

Aaron z zainteresowaniem zerknął na Taja, a potem na Bolta.
— Który? — ponaglił.

— Który był pisac.

— Pisac?

— Demon, tak powiedziała babka chłopca. Nazwała tego człowieka demonem o szklanych oczach.

Obaj biali mężczyźni spojrzeli na siebie. Żyli w świecie, w którym tym określeniem śmiało można było nazwać niejednego człowieka.

— Tu jest suma, która ich interesuje. — Taj wyciągnął złożoną w kostkę karteczkę.

Aaron wziął ją, rozwinął i spojrzał na Taja takim wzrokiem, żeby tamtemu aż się nogi ugięły. Po czym wstał, opuścił apartamentowy salon i wszedł do sypialni. Po chwili wrócił, niosąc plik pieniędzy. Taj wytrzeszczył oczy, chyba nie sądził, że biali mieli taką gotówkę przy sobie. Aaron wyciągnął plik w kierunku Taja, ale nie puścił go, gdy tamten chwycił pieniądze.

— Rozumiem, że rodzina dostanie tylko połowę — stwierdził, patrząc na tłumacza.

Zapytany nie odpowiedział, tylko gapił się na Blacksmitha, a ten uśmiechnął się prawie przyjaźnie i kontynuował:
— Dostanie pan drugie tyle, jak załatwi to tak, żeby było legalne. Jakby co, proszę dzwonić. Chłopca, proszę, przyprowadzić za dwa dni na lotnisko.

— Za dwa dni?

— Co? Za mało czasu? My też go nie mamy. A teraz żegnam. — Usiadł z powrotem w fotelu i wziął do ręki książkę. Taj schował pieniądze i wyszedł. Bolt zamknął za nim drzwi.

— Coś się tak przypalił na tego szczeniaka? Mało to bachorów, które za darmo można mieć? — zapytał, bo nie szczególnie przepadał za dziećmi, wolał psy.

— Zawsze dostaję to, czego chcę, a kasa się zwróci, zobaczysz. To inwestycja — odpowiedział Aaron.

***

Niedziela 17 października. Obecnie.

Karta medyczna i pendrive, które szeryf Anthony Wright dostał od doktora Songa przeleżały do poniedziałku w schowku w samochodzie. Anthony wiedział, że jeśli zabierze je do domu, to nie wytrzyma i zamiast odpoczywać, będzie przeglądał zdjęcia i szukał jakiegoś punktu zaczepienia.

Żona i tak była już na niego zła, bo po mszy pognał do kliniki, zamiast iść z nią w odwiedziny do znajomych. Miał jednak serdecznie dość tych niedzielnych odwiedzin raz u jednych raz u drugich i wysłuchiwania, jakie to oni mają fantastyczne dzieci, jakież to nowe konkursy i nagrody zdobyły i ile urosły od ostatniego razu. Po prostu szlag go trafiał, gdy tego słuchał i musiał udawać, że go to interesuje, gdy najzwyczajniej w świecie miał to w dupie. Na dodatek po każdej takiej wizycie, jego żona popadała w coraz większą depresję, bo oni dzieci mieć nie mogli. Oczywiście Anthony nie raz proponował żonie adopcję, ale ona zaparła się, że chce sama urodzić. Jednak zamiast szukać pomocy u specjalisty, latała codziennie do kościoła i liczyła na cud. W końcu Anthony nie wytrzymał i, wychodząc kiedyś z domu, rzucił mimochodem, że zamiast do pierwszej ławki Jillian powinna iść do zakrystii, bo w końcu pastor ma dwoje dzieci i dawno z krzyża nie spuszczał, to jest szansa na cud.
Żona przez miesiąc się do niego nie odzywała.

Minęło już trochę czasu od tamtego wydarzenia i zdawało się, że Jillian pogodziła się z tym, z czym Anthony pogodzony był od lat. Może kiedyś, gdy był młodszy, marzył o ojcostwie, ale teraz, gdy bliżej mu było do pięćdziesiątki niż czterdziestki, nie wyobrażał sobie żeby podporządkować całe swoje życie pod rytm dnia dziecka. Nie, to nie było dla niego.

W poniedziałek szeryf służbę miał już od samego rana. W domu nie zjadł śniadania, bo od jakiegoś czasu jego żołądek buntował się przed tak wczesnym posiłkiem, dlatego wypił tylko herbatę ziołową i pojechał na komisariat. Tu zrobił sobie kawę, wyciągnął kanapki i zaczął ponownie przeglądać zdjęcia. Czuł się trochę dziwnie, bo w Tatomie raczej nie zdarzały się takie sprawy, a on nie był pasjonatem ani tatuaży, ani męskiego ciała. Przez chwilę pomyślał, że powinien to zlecić Sofii, ale potem doszedł do wniosku, że sam zrobi to najlepiej, bo skupi się na istotnych szczegółach, a nie podziwianiu, niewątpliwie imponującej, muskulatury NN.

Ugryzł kanapkę i powoli, zdjęcie po zdjęciu, przyglądał się czarnym tatuażom. Musiał przyznać, że były wyjątkowo dobrze zrobione i bardzo szczegółowe. Ramiona i barki pokrywały rysunki szerszych i węższych, przeplatających się czasem niczym wstążki, czarnych linii lub wstęg. Niektóre były całkiem czarne, inne posiadały wewnątrz geometryczne wzory: trójkąty, prostokąty, czy nachodzące na siebie romby — te wyglądały trochę jak groty strzał. Były też takie z falami wewnątrz, a pod nimi znajdowały się wstęgi wypełnione drobnymi kropkami, jakby miały imitować piasek. Wstęgi pięły się od dłoni, wijąc się ku górze aż do barków, gdzie przybierały kolisty kształt, niczym tarcza, wewnątrz znajdowały się twarze o szkaradnie wygiętych ustach i wybałuszonych oczach — po jednej paskudnej gębie na każdym barku i piersi. Spod wstęg na plecach wyłaniały się dwa tygrysy w dziwnych stylizowanych pozach. Otaczały je wzory i napisy w nieznanym Anthonemu języku. Poniżej na biodrach i bokach napisy znowu przechodziły we wstęgi, które spływały wokół ud, kolan i dalej, aż do stóp.

Anthony widział już kiedyś coś takiego na żywo, gdy był z żoną na wakacjach na jednej z wysp Polinezji. Maoryscy wojownicy pokryci takimi tatuażami wykonywali wówczas taniec haka peruperu, wymachując pałkami, tupiąc i robiąc paskudne miny.

— Jakiś tancerz sadomasochista, ciekawe gdzie zostawił pałkę? — szepnął Anthony. — Wyciął kawałek zdjęcia z napisami i wkleił w wyszukiwarkę obrazów. — Sak Yant — przeczytał — symbole ochronne Muay Thai, które są znakiem siły, mocy i nieustraszoności. Bliźniacze tygrysy oznaczają najwyższy poziom mocy... Coś mu ta moc nie pomogła — mruknął sam do siebie, po czym upił spory łyk kawy i skrzywił się. — Cholera, zapomniałem posłodzić. — Zabrał kubek i poszedł do pomieszczenia socjalnego, gdy wrócił na jego miejscu siedział Benjamin i gapił się w monitor.

— Rany, szefie, nie wiedziałem, że lubi pan chłopców — zażartował podkomendny.

Anthony postukał się palcem w czoło. Benjamin zrozumiał aluzję i wstał z miejsca.
— To teraz będziemy się z nazistami użerać? — zapytał, przepuszczając szeryfa, by ten mógł usiąść na swoim miejscu.

— Czemu z nazistami? — Anthony, odstawił kubek na biurku.

— A kto normalny tatuuje sobie swastykę na nadgarstku?

— Swastykę? — zdziwił się szeryf i spojrzał na zdjęcie, które widniało teraz na monitorze. Na pierwszy rzut oka symbol faktycznie przypominał swastykę, ale jej ramiona nie były ze sobą połączone. — To nie jest swastyka — stwierdził Wright, po czym zrobił to samo, co z poprzednim zdjęciem, jednak nie uzyskał odpowiedzi.

— Może w naszych archiwach? — zaproponował Benjamin.

— Tak, właśnie zamierzałem to zrobić. — szeryf powtórzył poprzednie czynności, tym razem uzyskał odpowiedź.

— Korporacja Blacksmith… — przeczytał Benjamin. — Logo przedstawia cztery młoty kowalskie, które oznaczają siłę, zapał, wiedzę i umiejętność. Korporacja zrzesza szereg firm z różnych dziedzin na całym świecie… A co to ma wspólnego z naszym NN? I kto normalny tatuuje sobie logo firmy, w której pracuje?

— No, właśnie — Anthony zamyślił się. — Jak się nazywała firma, na którą zarejestrowany jest Shelby?

— Zaraz sprawdzę — odparł Benjamin i wyszedł. Po chwili wrócił z aktami. — Tentis LLC.

Szeryf zaczął przewijać listę, niestety nazwa, którą podał podwładny, nie znajdowała się na niej. Wydało się to dziwne. Anthony kliknął kilka dowolnych nazw firm, przeczytał, gdzie zostały zarejestrowane, na kogo i jaką prowadziły działalność. Potem wpisał nazwę, którą podał mu Benjamin, ale informacje na jej temat zostały utajnione. To sprawiło, że szeryfowi coraz bardziej nie podobało się, że w klinice leży facet, o którym nic nie wiadomo. Każde odkrycie rodziło tylko coraz więcej pytań, na które Anthony chyba nie chciał znać odpowiedzi.

Do biura zaglądnął Ethan.
— Dzwonili z SPD — oznajmił.

Anthony poczuł, że zaczyna go boleć żołądek. Jakim cudem Departament Policji z Seattle dowiedział się już o NN? Jeszcze tego brakowało, żeby się tu zwalili i zaczęli grzebać mu w papierach. Za nimi pewnie przywleką się wewnętrzni, a oni zawsze coś znajdą.

Kurwa, zaklął w myślach.
— Czego chcieli?

— Poinformować, że z soboty na niedzielę zatrzymali dwoje obywateli z naszego miasta. Tym sposobem sprawa zaginięcia Willow O'Brien została rozwiązana.

— O czym ty, do cholery, mówisz? — Zdenerwował się Anthony.

— O tym, że w niedzielę po południu pastor zgłosił zaginięcie córki. Nie minęły siedemdziesiąt dwie godziny, więc nie wszczynaliśmy procedury. A teraz SPD zgłasza, że mają ją u siebie. Przymknęli ją i Adama Telly'ego, za posiadanie.

— Wiedziałem, że ten gówniarz się w końcu doigra — skomentował szeryf.

— Tylko że to córka pastora siedzi za dragi. Telly'ego wypuścili dziś rano.

— Chyba, kurwa, żartujesz?

— Nie, niestety. I… przyszedł pastor i chce z tobą rozmawiać.

Anthony westchnął, tylko tego mu teraz brakowało.
— Dobrze, poproś go tu. — Wyłączył monitor komputera i wyprosił Benjamina.

Pastor wyglądał, jakby nie spał całą noc. Był blady i miał podkrążone oczy. Gdy szeryf go zobaczył, podziękował w duchu Bogu, że ten jednak nie pobłogosławił go potomstwem, które spędzałoby mu sen z powiek i wyprowadzało ciężko zarobione pieniądze z portfela.

Anthony wskazał pastorowi miejsce na przeciwko siebie i, nie czekając, aż tamten ułoży sobie wszystko w głowie, po prostu oświadczył:
— Postaram się zrobić wszystko, co w mojej mocy, żeby Willow wyszła z aresztu, ale na razie nie jestem w stanie nic panu powiedzieć. Sam się dopiero dowiedziałem.

— Szeryfie… Anthony, ona nie jest taka. To dobra dziewczyna.

— George, z doświadczenia wiem, że rodzice najmniej wiedzą o swoich dzieciach… I w sumie vice versa. Nie martwiłbym się na razie na zapas. Za trochę trawki powinni ją jutro wypuścić, ale wpis w aktach będzie już miała.

Pastor zrobił minę, jakby miał się rozpłakać.
— Tylko że to nie było „trochę trawki”, ale cały kilogram amfetaminy — wyrzucił w końcu z siebie, a łzy pociekły mu po policzkach.

Anthony zrobił minę, jakby w pysk dostał. Podniósł się z miejsca i wyszedł, po chwili wrócił z żółtą karteczką w dłoni, na której miał zapisany numer prowadzącego sprawę. Wybrał numer, odczekał chwilę, a gdy udało mu się połączyć, przedstawił się i wyjaśnił w jakiej sprawie dzwonił. Gdy skończył rozmawiać, jego mina mówiła, że Willow ma przerąbane.

— Najlepiej będzie, jak tam pojedziemy i z nią porozmawiamy — wyjaśnił.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro