38. Nie mów nikomu
7 marca, obecnie
Ira otworzył oczy, bo mu się śniło, że coś go przydusza. I dobrze mu się śniło, bo na wysokości oczu dostrzegł opięte obcisłą bluzką okrągłe piersi. Z nie małym wysiłkiem, bo wolałby jednak patrzeć na te piersi, przeniósł wzrok na szyję i ramiona wyciągnięte nad nim.
- Jeszcze trochę - usłyszał szept.
Przełknął ślinę, bo zaschło mu w gardle. Poczuł, że zaczyna się dusić. Brakowało mu powietrza i przestrzeni, jakby zawieszona nad nim kobieta odebrała mu wszystko.
- Już prawie - dodała.
Ira musiał się z nią zgodzić. Całe spektrum odczuć owładnęło jego ciałem. Nagle oprzytomniał. Musiał zwalczyć rodzące się podniecenie i nie dać jej kolejnego powodu do naśmiewania się z niego.
- Co robisz? - zapytał.
Reese, bo to musiała być ona, pisnęła, podskoczyła i chciała uciec z jego serduszkiem, ale w porę chwycił ją za ramiona i przytrzymał. Musiał przyznać, że w cywilnym ubraniu i rozpuszczonych włosach była jeszcze seksowniejsza. A do tego ta tęcza nad jej głową. Znowu poczuł, że krew odpływa mu tam, gdzie nie powinna. Na dodatek Reese patrzyła na niego tymi błękitnymi jak ocean oczami, które... zmieniały kolory? Takie to było piękne, że nie mógł oderwać wzroku.
- Przepraszam - szepnęła. - Nie chciałam cię obudzić.
Uniósł brwi zaskoczony. Naprawdę go przepraszała? To chyba nie mógł być jej dłużny.
- A ja, że wcześniej nie zauważyłem, jaka jesteś piękna - powiedział również szeptem, głupkowato się uśmiechając. Spojrzał na kobiece dłonie wsparte na jego piersi i zaciskające się na pluszowym serduszku palce. - Dlaczego kradniesz moją maskotkę?
- Ja nie kradnę... Tylko... jak ci ją dawałam, to zapomniałam coś z niej wyjąć.
- Ty mi ją dałaś? Kiedy? - Machnął ręką, żeby odgonić coś, co latało mu przed twarzą.
- Na Walentynki. - Zarumieniła się.
Przez chwilę miał ochotę przyciągnąć ją do siebie i wgryźć się w te różowe usta, a potem może zedrzeć z niej tę bluzkę, która i tak nie ukrywała tego, co warto było zobaczyć.
Otrząsnął się i puścił jej ramiona. Stanęła prosto, miętosząc pluszaka.
- Oddam ci je, tylko... - Wyciągnęła złotą bransoletkę z zawieszkami w kształcie gwiazdek. - Należała do mojej mamy - wyjaśniła.
Zrobiło mu się jakoś dziwnie na wspomnienie o matce. Swojej nie pamiętał. Nawet nie wiedział, czy żyła. Zamrugał, żeby wyostrzyć wzrok. Coś mu się ta cała Reese rozmazywała.
- Proszę. - Oddała serduszko.
Odebrał je, położył na piersi i objął ramionami.
- To... jak się czujesz? - zapytała.
W tej chwili wyglądała jakoś tak niewinnie, jasno, wręcz świetliście i Ira zaczął się zastanawiać, co jej się stało? Wzruszył ramionami.
- Bez zmian, ale chyba dobrze.
- To dobrze. - Uciekała wzrokiem przed jego spojrzeniem. Wstydziła się? - Widziałeś się już z Nickiem?
- Z kim?
- Z Nickiem. Leżał tu razem z tobą. - wskazała przeciwny kąt sali.
Ira przeniósł tam wzrok. Wzdrygnął się. W kącie czaił się mrok, choć przecież był dzień.
- Nie. Nie wiedziałem, że ktoś tu był razem ze mną.
Założyła z jednej strony włosy za ucho.
- We dwóch byłoby wam raźniej. Samemu musi ci się nudzić. Ja nie mogę już do ciebie przychodzić czytać ci, bo muszę nadrobić to i owo.
Czekaj! Co? Przychodziła do niego, gdy był nieprzytomny? A tu ją ma. Uśmiechnął się w duchu. No i wyszło, kto kogo podnieca.
- Ale wiesz, że molestowanie jest karalne? - zapytał. Chciał zobaczyć jej reakcję.
Strzeliła buraka.
Bingo, pomyślał, rozbierając ją wzrokiem. W końcu jej ubranie i tak było przeźroczyste, równie dobrze mogła go nie mieć. Znowu zamrugał i odkrył, że tylko mu się wydawało.
- Więc pamiętasz? Ja cię przepraszam. Naprawdę. Tylko raz cię pocałowałam, w te Walentynki, a ty się zaraz potem obudziłeś. Więc chyba możemy uznać, że to dzięki mnie. Proszę nie zgłaszaj tego. - Złapała go za ramię.
Ira musiał przyznać, że go zaskoczyła. Tak sobie tylko palnął z tym molestowaniem. Przez myśl mu nie przeszło, że mogłaby go obmacywać. A może jednak nie była taka niewinna, jak się wydawała? Teraz też go dotykała i to bez żadnego skrępowania. Na dodatek czuł jej dotyk w miejscu, w którym nie było jej dłoni.
- Proszę, nie zgłaszaj tego. Proszę - skomlała.
Oj, prosiła się. Nagle go olśniło. Przecież mógł to wykorzystać przeciwko niej, a na swoją korzyść. Nie pamiętał poprzedniego pocałunku, to należał mu się drugi.
- Nie zgłoszę - powiedział powoli. Odetchnęła z ulgą. - Jak dostanę całusa - dodał, patrząc na jej usta, które z bladego różu, przeszły w ognistą czerwień, która wręcz wołała o to, by jej skosztować.
Znowu spąsowiała, ale tym razem jeszcze bardziej.
- Ale...
- Ale co? Teraz nie masz odwagi, a przedtem miałaś?
Przygryzła policzek od środka.
- Jak chcesz - powiedział, sięgając po przycisk alarmu. - Ciekawe, co doktor Song na to.
- Czekaj! Nie... Nie rób tego. - Przełknęła ślinę.
Zaskoczyła go tym, że nie zripostowała każdej jego wypowiedzi. Zaczął się nawet zastanawiać, czy na pocałunku się skończyło. Może była z tych, co to gwałcą nieprzytomnych pacjentów. To by w sumie tłumaczyło, czemu tak silnie na niego działała. Zwłaszcza dziś. Coś musiało być na rzeczy.
- Dobra, ale obiecaj, że nikomu nie powiesz - odparła.
Na jej ramieniu usiadł motyl. Ira widział go wyraźnie.
- Obiecuję - odparł, przyglądając się niebieskim skrzydełkom. Chabrowe czy kobaltowe?
- Z ręką na sercu - dodała.
Kurwa!
- Z ręką na sercu obiecuję, że nikomu nie powiem.
- Przysięgasz na Boga? - upewniła się.
- Ty żarty sobie robisz czy jak? Jestem ateistą. Mogę ci nawet przysiądz na jaja Temudżyna.
- I będziemy kwita?
Już chciał jej powiedzieć, że od tego to się raczej zaczyna, ale zrezygnował.
- Tak. Będziemy.
- No, dobra - zgodziła się i podeszła bliżej. Pochyliła się nad nim. Pachniała tak słodko, że zabrakło mu tchu jak poprzednio.
Wtedy dotarło do niego, że właściwie nie był na to gotowy. Tak sobie powiedział, ale jakoś nie wierzył, że się zgodzi. Chciał jej tylko zagrać na nosie. Jak teraz miał się z tego wycofać? Już widział, jak mu będzie dokuczać, gdy powie jej, że żartował. Chociaż nie, nie żartował, chciał tego. Chciał skosztować tych ust w kolorze wina, które chyba wcześniej były czerwone.
- Będziesz tak na mnie patrzył? - zapytała.
- A co? Przeszkadza ci to?
- Trochę krępuje.
- Za dużo myślisz. - Złapał ją za kark i przyciągnął do siebie. Coś, co miało być całusem przerodziło się w długi pocałunek. Ze zdziwieniem stwierdził, że niewiele umiała i była praktycznie bierna. Jej mąż musiał być niezłym palantem. Jednym z tych, którym się wydawało, że szczytem marzeń ich kobiety jest ostre piętnastosekundowe rżnięcie. Zrobiło mu się jej żal. Pewnie nawet nigdy nie miała orgazmu. Albo musiała robić to sama.
Gdy ją puścił, spostrzegł, że usta i policzki miała zaczerwienione, oczy błyszczące, a oddech przyśpieszony. Musiało jej się podobać.
- Nie powiem nikomu - szepnął.
- Nie mów - odparła. Podniosła się i uciekła.
**
Na korytarzu Willow złapała swój plecak oraz kurtkę i pognała jak szalona. Nie wiedziała czemu, ale chciało jej się śmiać. Poszła po bransoletkę, a zaliczyła najlepszy pocałunek w swoim dziewiętnastoletnim życiu.
Wypadła zza rogu i wbiła się z impetem w faceta, który tam stał. Złapał ją za ramiona i ustawił do pionu.
- Zwolnij, Willow O'Brien - powiedział lekko zdenerwowanym tonem.
Willow zdębiała. Ze wszystkich mrocznych typów ona musiała wpaść akurat na ojca Jacoba. Ten typ był przerażający.
- Proszę mnie puścić - pisnęła i opuściła głowę, by nie musieć patrzeć w te przenikliwe, zielone oczy. Ale on, zamiast to zrobić, ujął ją za brodę i zmusił, żeby uniosła twarz.
- Powiedz swojemu chłopakowi, żeby się ogolił - powiedział, przyglądając się.
Willow zasłoniła się, a gdy ją puścił, pognała jeszcze szybciej.
***
Czerwiec, dziesięć lat temu.
Shadow poderwał się z poduszki. Znowu mu się śniło, że spadał. Ciągle miał ten sen. Wydawało mu się nawet, że poza tym nie śni mu się nic innego. Odrzucił kołdrę zamaszystym ruchem i wstał, by pójść do łazienki. Gdy wrócił objął spojrzeniem ciało śpiącego chłopaka. Przyglądał się rozczochranym jasnym włosom, które miały taki sam kolor jak jego. Barkom i ramionom pokrytym tatuażem. Krzywej linii kręgosłupa, bo Ira spał jakoś tak koślawo z jedną nogą podkurczoną. A potem jego wzrok natrafił na to miejsce, tuż nad pośladkami. Po obu stronach kręgosłupa chłopak miał dwa dołeczki Apolla, które strasznie kręciły Shadowa. Usiadł z powrotem na łóżku, pochylił się nad uchem Iry.
- Wstawaj! - powiedział, choć miał ochotę zrobić coś innego, coś czego nie zrobił, pomimo tego że chciał.
Ira mruknął coś niezrozumiałego i przekręcił się na bok. Shadow spostrzegł, że chłopak musiał mieć fajniejszy sen niż on.
- Kto ci się śnił? - zapytał.
Ira ocknął się momentalnie i chciał zwiać, ale Shadow złapał go i przygniótł ciałem.
- Zadałem ci pytanie. Kto ci się śnił?
- Spierdalaj zboku jeden!
Shadow chwycił go za krocze.
- Kto ci się śnił?
- Nie twoja sprawa. Puszczaj!
- Ja? - poruszył dłonią.
- Kurwa! Nie dotykaj mnie. - Ira wygiął się, ale Shadow trzymał mocno.
- Kto, Ira? Powiesz, albo zaliczysz zaraz bardzo mokry poranek.
- Kurwa! Luiza. Śniła mi się Luiza. Odpierdol się! - przyznał w końcu.
Shadow zabrał dłoń.
- Zrób co masz zrobić, tylko nie zapaskudz łóżka, i przyjdź na śniadanie. Nie lubię jadać sam. - Wyszedł.
**
Ira wziął poduszkę nakrył nią twarz i zawył w nią wściekłe. Już nie wiedział, co było gorsze: to że Shadowowi stawało przy nim, czy to, że jemu stanął przy Shadowle. Ale musiał przyznać, że ulżyło mu, że stary zbok się do niego nie dobierał.
Poleżał jeszcze chwilę, czekając aż uniesienie samo minie, a potem ubrał się i wyszedł. Shadow siedział już w części samolotu, w której były fotele podróżne. Ira zauważył, że mężczyzna miał na sobie granatowy garnitur oraz koszulę pod kolor. Gestem ręki zaprosił go, żeby zajął miejsce naprzeciwko. Ira usiadł, a starszy z braci podał mu talerz i sztućce oraz szklankę.
- Dziękuję Hallvor, możesz iść. - Shadow odprawił starszego z braci. - Poradzimy sobie, prawda? I nie będziemy się wzajemnie atakować.
Ira patrzył na stół, był bardzo głodny, właśnie zdał sobie sprawę, że nie pamiętał, kiedy jadł. Chyba jeszcze w samochodzie podczas podróży z hacjendy.
- Jajko na miękko? - zaproponował Shadow i podał mu jedno. - Bierz, co chcesz.
Ira pomyślał, że nie powinien korzystać z jego gościnności, ale był już naprawdę głodny. Zrobił sobie kanapkę i gryzł ją powoli.
- Zrobiłeś, co miałeś zrobić? - zapytał Shadow, smarując bułeczkę masłem.
- Chuj ci do tego - burknął Ira.
- Aj, cóż za słownictwo. Czyli nie. Wolisz się męczyć?
- Sam się męczysz.
- Nie, Ira. Bo ja nie mam z tym problemu. Nie jestem obciążony katolicką doktrynacją i nie uważam, żeby masturbacja była czymś złym. Tam, gdzie cię wychowano, demonizuje się wszystko co przyjemnie i cielesne, a jednocześnie zarabia się na tym pieniądze. Pewnie wam wmawiali, że onanizowanie się to grzech ciężki, a jedynym miejscem, w którym powinno się znaleźć nasienie to kobieca wagina. Katolicyzm zabrania masturbacji w małżeństwie, a co dopiero poza nim. A przecież nikogo nie powinno obchodzić w jaki sposób zaspokajam swoje potrzeby, czy potrzeby żony. W islamie nie mają tego problemu. Niby seks pozamałżeński jest zakazany, ale możesz zawrzeć kontrakt małżeński, choćby na czas podróży. - Ugryzł bułkę. - A w małżeństwie możesz robić co chcesz, pod warunkiem, że sprawiasz tym przyjemność też tej drugiej stronie.
- Nie interesuje mnie to. Nie jestem wierzący. Więc jeśli próbujesz mnie nawrócić na swoją poronioną wiarę, jedną czy drugą, to sobie daruj. Szkoda twojego czasu i gęby.
- Aj, znowu się tak wyrażasz, jakby cię od pługa oderwali. Rzucasz tym mięchem, jakbyś innych słów nie znał.
- Jak ci się nie podoba, to mogę sobie iść.
- Bardzo mi się nie podoba, ale nad tym popracujemy.
- Nie zamierzam z tobą nad niczym pracować.
- Więc wolisz obijać pyski i ryzykować życie za kasę, której nawet nie zobaczysz? Nie bądź naiwny, Ira. Dla nich jesteś tylko maszynką do robienia pieniędzy, jak się nie będziesz sprzedawał, to wylądujesz na śmietniku albo na części.
- Bolt by...
- Bolt był trzecim, który cię sprzedał, i to temu wieprzowi Fuentesowi. A wiesz, kto stanie naprzeciw ciebie w ringu? Wiesz kogo wystawili? Nie równego ci przeciwnika, ale doświadczonego wojownika, który wygrywa każdą walkę! Słyszysz? Każdą! Tak chcesz skończyć? Z przetrąconym karkiem w wieku piętnastu lat?
- Mam szesnaście lat.
- Nie, Ira, nie masz szesnastu lat. Ten imbecyl nie wiedział, kiedy się urodziłeś, więc wpisał, co uważał. A że byłeś, i nadal jesteś wyższy od rówieśników, to dorzucił ci roczek.
- Skąd wiesz? Byłeś tam?
- Chyba wiem, kiedy cię spłodziłem.
- Nie jesteś moim ojcem!
- To się niedługo okaże, ale radziłbym ci zacząć przyzwyczajać się do tej myśli.
- Nie będę się do niczego przyzwyczajał. Nazywam się Blacksmith, i tak zostanie.
- Naciesz się, póki możesz. Bo jeżeli testy genetyczne wyjdą pozytywnie, rozniosę w sądzie tego twojego Blacksmitha na butach. I zapewniam, że nie tylko dostanę wyłączną opiekę nad tobą, ale pociągnę na dno całą tę jego cencikową organizację przestępczą. - Roześmiał się. - Co ja plotę... Przecież on się zrzeknie ciebie, jak tylko się dowie, że jesteś moim synem. Podkuli ogon i zwieje.
- Tego nie wiesz - burknął Ira, do którego zaczęło docierać, że Shadow może mieć taką moc, władzę, koneksje, czy jak to nazwać.
- Ira, proponuję ci życie...
Zza drzwi wynurzyła się twarz Hallvora.
- En russer har kommet - powiedział.
- Allerede? - Shadow cisnął serwetkę na talerz, wstał i wyszedł. Hallvor poszedł za nim.
Ira złapał ciastko, wsadził do ust i podążył ich śladem. Liczył na to, że uda mu się zwiać.
Shadow, znowu w swojej paskudnej masce, wyszedł na schodki. Hallvor stanął tuż za nim, a obok przystanął Haki.
- Przyjechałem po chłopaka! - krzyknął ktoś z zewnątrz. To nie był głos Zahara, tylko Bolta. - Proszę go wypuścić!
- Zapłaciłem za dwadzieścia cztery godziny, a one jeszcze nie minęły! - odkrzyknął Shadow.
- To w ogóle nie powinno mieć miejsca. Fuentes wystawił go bez mojej zgody. Zwrócę pieniądze!
- Panie Bolter, tu nie chodzi o pieniądze i pan dobrze to wie. - Hallvor szepnął mu coś na ucho. - Radzę panu zabrać swoją sukę z dachu magazynu i wrócić tam, skąd pan przyjechał. Chyba że nie zależy panu na chłopaku?
- Zależy! Dlatego tu jestem.
- Proszę mnie nie rozśmieszać. Gdyby było tak, jak pan mówi, on siedziałby dziś w szkolnej ławce albo obracał panny na plaży, a nie szykował się do nielegalnej walki. - Odwrócił się do Hallvora. - Vi flyr bort!
---------
En russer har kommet. - Przyszedł Rosjanin.
Allerede? - Już?
Vi flyr bort! - odlatujemy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro