.16. Szklane oczy
Ostrzeżenie! Drogi Czytelniku, rozdział zawiera opisy przemocy seksualnej wobec dzieci. Jako autorka w żadnym razie nie popieram i nie propaguję takich zachowań. Są one dla mnie wyjątkowo odrażające i nieludzkie.
***
23 grudnia, szesnaście lat temu.
Bolt zaparkował w garażu pod Klubem. Zaciągnął ręczny, wyłączył silnik, odpiął pas i, wysiadłszy, rozejrzał się po pomieszczeniu. Spodziewał się, że garaż będzie pusty, tymczasem wewnątrz stało kilka samochodów. Najwyraźniej tutejsi dżentelmeni, znudzeni byli już przedświątecznymi przygotowaniami i postanowili zażyć trochę rozrywki.
Mężczyzna przeszedł przez podziemny garaż, minął windę i wszedł na schody, którymi dostał się na parter budynku. Tu skierował się od razu do pomieszczeń, które zajmowały pracujące w klubie dzieci. Bez pukania otwierał po kolei drzwi do niewielkich pokoi i sprawdzał, w którym z nich znajduje się przywieziony przez Sancheza chłopiec. Gdy nie znalazł go w żadnej sypialni, wrócił do saloniku, wskazał palcem najstarszą dziewczynkę i zapytał:
— Gdzie jest chłopiec, którego przywieziono dziś rano?
Dziewczynka wzruszyła tylko ramionami.
— Zabrali go — powiedziała i wróciła do malowania długich paznokci.
— Gdzie?
— Nie wiem. Pani Ashanika kazała wszystkim chłopcom zebrać się w dębowym salonie. Jego też zabrali, choć ledwo stał na nogach.
Bolt odwrócił się i szybkim krokiem poszedł do wskazanego przez dziewczynkę pokoju.
Jeszcze tego brakowało, żeby gówniarz obraził któregoś z szacownych gości Klubu. I kto będzie się musiał przed nimi płaszczyć? On i Ashanika, bo Aaron się tu nie zjawi, nie dziś i nie jutro, a już na pewno nie przyjedzie tu w święta. Trzeba było chłopca od razu zostawić w Klubie i przyuczyć do zawodu, a nie oddawać go staremu Tajowi. Mały smarkacz o niespotykanej urodzie zarobiłby sporo kasy, a tak mogą być z tego tylko kłopoty.
Zapukał do drzwi salonu, a nie doczekawszy się odpowiedzi, nacisnął klamkę i wszedł do środka. Salon był pusty. Bolt przeszedł przez pomieszczenie i udał się do sypialni, która znajdowała się obok; ona również była pusta.
— Kurwa — zaklął. Przecież nie będzie tak chodził od pokoju do pokoju i szukał, mógłby niechcący przeszkodzić komuś, komu lepiej nie przeszkadzać. Postanowił udać się do pomieszczeń ochrony.
Niewielki stolik, przy którym ochroniarze zazwyczaj grali w karty, był pusty, a przy monitorach siedział Tank. Gdy zobaczył Bolta skinął mu tylko głową i wrócił do przyglądania się obrazowi z kamer.
Bolt podszedł do niego, stanął za jego plecami i zaczął przyglądać się monitorom.
— Czego albo kogo szukasz? — zapytał Tank.
— Chłopca, którego przywiózł dziś Sanchez.
— Aaa tego. Jest w kazamatach. — Tank wskazał monitor. Zaciemnione pomieszczenie miało imitować lochy i służyło specyficznym gustom niektórych klientów.
Bolt klepnął Tanka w ramię, podziękował i szybko wyszedł. Czuł, że musi zabrać chłopca, zanim ten narobi im kłopotów. Przeszedł szybko korytarzami i, mijając bar na parterze, usłyszał, że ktoś go wołał. Odwrócił się, klnąc w myślach, ponieważ rozpoznał ten głos. Przy barze, w towarzystwie Ashaniki, siedział stary senator i uśmiechał się przyjaźnie. Bolt zacisnął pięści i przywołał na twarz najbardziej szczery uśmiech, jaki potrafił zrobić.
— Senatorze Lanetti, jak miło pana widzieć! — Stary chuju — dodał w myślach.
— Bez nazwisk proszę, panie Bolt. Czyż nie takie są zasady?
— Tak, zgadza się. — Wtrąciła się Ashanika. — Tu każdy może być, kim chce. Lekarz - senatorem, senator - sportowcem, ksiądz - gwiazdą popu, a
— Ale pedofil zawsze zostanie pedofilem — przerwał jej Bolt.
Oboje, senator i kobieta, zamarli ze zdziwienia. Nie spodziewali się, że najbliższy współpracownik Aarona Blacksmitha może wyrażać się w taki sposób o gościach Klubu.
— Na szczęście istnieją takie miejsca jak to — kontynuował Bolt, łagodnie się uśmiechając — w których każdy może być sobą. Prawda, panie senatorze?
— Prawda. — Senator uniósł szklankę z grubego szkła, w której znajdował się bursztynowy płyn. — I za to się teraz napiję — dodał, po czym odwrócił się do barmana i zamówił to samo dla Bolta.
— Nie mogę, prowadzę — bronił się Bolt
— Jeden panu nie zaszkodzi, zwłaszcza że, zdaje się, iż dopiero pan przyjechał? Nie zamierza pan chyba zaraz nas opuścić? Właśnie mieliśmy zamówić kolację. Proszę do nas dołączyć. Z pewnością ma pan coś ciekawego do opowiedzenia.
Bolt niepewnie obejrzał się. Był głodny, ale przecież przyjechał tu w konkretnym celu.
— Słyszałem, że jest pan hodowcą psów. Nie mylę się? — zagaił senator
— Nie. Nie myli się pan — odpowiedział Bolt, zastanawiając się, czy senatora naprawdę interesuje ten temat.
— Proszę mi coś więcej o tym opowiedzieć. — Wyciągnął rękę w kierunku stolika. Bolt poszedł za nim. Już dawno nikt nie pytał go o pasję, której poświęcił życie. Usiedli, a senator wlepił w niego stare oczy, z których biła ciekawość. — Lubię ludzi z pasją — powiedział. — Sam też kocham zwierzęta.
— Hoduje pan psy? — zapytał Bolt z wyraźnie słyszalną nadzieją w głosie.
Ashanika roześmiała się.
— Ależ skąd, senator jest zapalonym myśliwym. Kocha zwierzęta w trochę inny sposób — wyjaśniła.
— Rozumiem — odparł Bolt, zabierając się za jedzenie krwistego steka, który właśnie mu podano. Zerknął przy tym na Ashanikę, gdyż to ona go zamówiła. Zastanawiał się, skąd wiedziała, jakie steki lubił? Ich znajomość była raczej platoniczna. Bolt bywał tu tylko wtedy, gdy musiał i to przeważnie w towarzystwie Aarona.
— To jakie psy pan hoduje? — dopytywał senator.
— Agresywne — wyjaśnił Bolt. — Tylko takie lubię i tylko takie przynoszą mi zysk.
— A kto kupuje agresywne psy?
— Zdziwiłby się pan, jaki jest na nie popyt. Oczywiście, każdy pies może być niebezpieczny, to tylko kwestia wychowania i odpowiedniej tresury.
— W naszym stanie zabronione jest hodowanie takich psów.
Bolt uśmiechnął się z przekąsem.
— Marihuana też jest zabroniona, a to papierosy i alkohol robią większe spustoszenie w organizmie. — Uniósł swoją szklankę i napił się.
— Tak, to prawda, ale przecież rząd nie może popierać narkomanii.
— Za to popiera alkoholizm.
— Nie przesadzajmy, panie Bolt. Ze wszystkiego trzeba umieć korzystać rozsądnie — odpowiedział senator, wkładając do ust kawałek pstrąga i popijając go łykiem źródlanej wody. — Nie odpowiedział pan na moje wcześniejsze pytanie. Jakie rasy psów pan hoduje? Proszę się nie bać i wyznać tę wielką tajemnicę.
— Głównie trzy: amstaffy, rottweilery i pit bull terriery.
— Dlaczego akurat te? — dociekał senator.
— Bo gdy raz chwycą, to nie puszczą. Są wierne i waleczne i mają w sobie tę dzikość. Nie wiem, czy będzie pan wiedział, co mam na myśli — wyjaśnił Bolt.
— Doskonale wiem, co ma pan na myśli. Spotkał pan kiedyś wilka na wolności? Spojrzał mu pan w oczy, panie Bolt? Widział pan, jak otwiera pysk, marszczy nos i szczerzy kły? Jak z pyska cieknie mu ślina, a sierść na grzbiecie jeży się? O tak, wiem, czym jest dzikość, panie Bolt. Widziałem takie spojrzenie nie tylko w lesie, ale nawet tutaj.
— Tutaj? W mieście?
— Nie w mieście. W waszym Klubie.
— W Klubie? My tu nie hodujemy dzikich zwierząt.
— Mówiłem to już pani Ashanice, a teraz powiem panu. Zmarnowaliście tego chłopca. Mogła być z niego naprawdę piękna i miła lalka. Prosiłem Aarona, żeby pozwolił mi się nim zająć, ale się nie zgodził. Powinien pan to pamiętać, był pan tam wtedy. Sam mi go pan zaproponował.
— Nie wiem, o czym pan mówi, senatorze.
— Zapewne o chłopcu, którego zaproponowałam dziś panu senatorowi — wtrąciła się Ashanika. Bolt zmierzył ją badawczym spojrzeniem. — Sam kazałeś go tu przywieźć, myślałam, że ma pracować jak inne dzieci — tłumaczyła się.
Bolt wziął ostatni kawałek steka do ust, odłożył sztućce i wstał.
— Proszę wybaczyć, ale muszę coś załatwić. Ashanika, mogę cię prosić na chwilę?
Kobieta podniosła się z miejsca i razem opuścili pomieszczenie, by móc swobodnie porozmawiać.
— Wiesz, że ten chłopiec jest adoptowanym synem Aarona Blacksmitha?
Ashanika przełknęła ślinę i zrobiła wielkie oczy, Bolt miał nadzieję, że czuła się, jakby ktoś wylał jej na głowę kubeł zimnej wody.
— Skąd mogłam wiedzieć? Nic mi nie powiedzieli. Po prostu przyprowadzili go i oznajmili, że to na twój rozkaz. Myślałam, że odkupiłeś go z jakiegoś burdelu w Meksyku.
— Przyprowadź go!
— Ale… On nie jest sam.
— Domyślam się, że nie jest, skoro umieściłaś go w kazamatach. Idź po niego!
— To nie jest najlepszy pomysł.
— Co… boisz się zobaczyć jak dorosły mężczyzna pcha fiuta w tyłek dziecka? Masz go przyprowadzić, teraz!
— Ale Shadow z nim jest.
Bolt zdębiał i choć nie był wierzący to w tym momencie pomyślał, że sam Szatan musiał brać w tym udział.
**
Zupełnie nagi Ira siedział na zimnej podłodze wyłożonej kaflami imitującymi kamienne bloki z jakich mogłyby być zbudowane lochy. Ręce miał za plecami, zakute w kajdany i przypięte łańcuchem do ściany, którą również wyłożono takimi samymi kaflami. Na usta założono mu knebel, żeby nie mógł krzyczeć. Podobnie jak chłopcu, którego w tym momencie starannie wiązał wysoki mężczyzna ubrany w czarny garnitur.
Wcześniej młodemu Blacksmithowi udało się zniechęcić starego dziada, którego ładna kobieta nazywała senatorem, wyłącznie przy użyciu spojrzenia. Obleśny dziad na widok Iry uśmiechnął się szeroko i próbował nawet dotknąć jego ust, ale chłopiec warknął na niego i obrzucił zabójczym spojrzeniem; tym samym, którym częstował przeciwników z ringu. Dziad wycofał się, twierdząc, że stracił apetyt. Więc gdy parę godzin później przyszło mu, razem z kilkoma innymi chłopcami, stanąć przed człowiekiem w czarnej masce przypominającej kominiarkę, która zakrywała nawet oczy, postanowił zrobić to samo. Zacisnął szczękę i usta, dłonie zwinął w pięści, a oczy przymrużył. Cała jego postawa aż krzyczała, że się nie bał.
Teraz Ira wiedział, że to był błąd, bo ubrany na czarno mężczyzna, którego nazywano Shadow, wybrał właśnie jego.
Krępowany chłopiec zawył z bólu, gdy Shadow zacisnął węzeł. Mężczyzna pogłaskał go po głowie, a potem odwrócił zamaskowaną twarz w kierunku Iry. On skulił się przy ścianie, miał ochotę wtopić się w nią, zniknąć, stać się niewidzialnym. Jeszcze nigdy tak się nie bał. Podświadomie czuł, że ten człowiek nie cofnie się przed niczym, że może zrobić mu coś strasznego.
Mężczyzna kucnął obok niego i ujął go mocno pod brodę, by odwrócić twarz Iry w swoją stronę. Pachniał intensywnie mocnymi perfumami.
— Już nie jesteś taki hardy — powiedział. Miał dziwny akcent, a wypowiedziane słowa brzmiały twardo. Pogłaskał Irę po włosach dłonią odzianą w skórzaną rękawiczkę, a potem wskazał związanego chłopca. — Przyjrzyj się dobrze. To ofiara dla bestii, którą każdy z nas ma w sobie. Wszyscy jesteśmy skalani złem, a ono żąda ofiar. Ty też masz w sobie bestię i wiesz o tym. Musisz ją karmić, by nie pożarła ciebie samego. Spójrz na niego. Czy nie masz ochoty zrobić z nim wszystkiego, co przyjdzie ci do głowy?
Z mrocznego kąta wyszedł drugi mężczyzna, był zupełnie nagi, a na głowie miał taką samą maskę jak Shadow. W dłoni trzymał bat, który wyciągnął w kierunku kompana. Shadow przyjął przedmiot, stanął obok mężczyzny, zamachnął się i zdzielił go po nagiej skórze na plecach. Tamten syknął i opadł na kolana. Wtedy Shadow ponownie go uderzył.
— Mocniej — syknął bity mężczyzna. Shadow zamachnął się. — Nie. Nie ty. Chcę, żeby on to zrobił. — Wskazał Irę.
Shadow odwrócił twarz w demonicznej masce w stronę Iry.
— Nie mam nic przeciwko, choć sam bardziej lubię zadawać ból niż patrzeć. — Podszedł do Iry, rozkuł go i wręczył mu bat. — Wiesz, co robić. Nakarm swoją bestię, bo inaczej on rzuci swojej na pożarcie ciebie i tego drugiego.
Ira zaprzeczył ruchem głowy. Usta mu drżały. Nie rozumiał tego, co się działo. Nie wiedział, czemu ma to wszystko służyć. W głowie kołatało mu się tylko jedno słowo, które zasłyszał kiedyś na ulicy — ancel.
Jak żywy stanął mu przed oczami obraz chłopaka, który wyszedł stamtąd po kilku miesiącach odsiadki. Nie był już taki jak wcześniej. Jeden z braci z gangu Dwóch Tygrysów wskazał go wtedy i powiedział do Iry:
„Módl się, żebyś tam nie trafił. Tam wepchną ci fiuta do tyłka, aż będziesz wył z bólu. I będą to robić raz za razem, jeden po drugim, i nikt ci nie pomoże. A potem będziesz taki jak on. Pusty w środku.”
Ira zadawał sobie pytanie: czy miejsce, w którym się teraz znajdował, to właśnie był ancel, przed którym go ostrzegano?
Shadow popchnął go w kierunku nagiego mężczyzny, który nie odrywał od Iry wzroku. Pomimo maski chłopiec czuł na sobie to palące spojrzenie. Już wcześniej, gdy zmusili go, żeby się rozebrał, nagi mężczyzna głośno wyraził swój zachwyt nad wytrenowaną sylwetką Iry.
— Uderz go! — rozkazał Shadow. Ira cofnął się o krok. — Na co czekasz? Bij!
Zamachnął się, bat smagnął skórę, a mężczyzna przymknął oczy, odchylił głowę do tyłu i szepnął: — Mocniej.
Ira zdzielił go jeszcze raz. Facet zadrżał, wziął do ręki swojego penisa i zaczął się masturbować.
„Pusty w środku.” — Rozbrzmiało w głowie Iry. Spojrzał na genitalia nagiego mężczyzny i poczuł, że wzbiera w nim gniew. Zacisnął zęby, zamachnął się i zdzielił go po dłoni, w której ten trzymał swoje przyrodzenie. Facet uśmiechnął się tylko perwersyjnie. Odwrócił na plecy związanego chłopca, zarzucił sobie jego nogi na ramiona i splunął na rękę.
Chłopak ze łzami w oczach spojrzał na niego, jakby błagał go o pomoc.
Ira wyciągnął knebel z ust.
— Nie! — krzyknął. — Nie sprawisz, że będzie pusty w środku! — Doskoczył do mężczyzny i kopnął go z całej siły w tył głowy. Ogłuszony opadł całym ciężarem na leżącego pod nim chłopca. Ira zepchnął go na bok, złapał za włosy i zaczął okładać pięścią jego twarz. Bił raz za razem, dysząc wściekle. Nagle coś złapało go za włosy i poderwało do góry. Ira chwycił twardą dłoń Shadowa i spróbował go kopnąć, ale ten zdzielił go z całej siły w twarz. Irę zamroczyło, upadł obok.
Shadow podniósł bat, kucnął, a potem zdjął maskę. Miał jasną karnację i kręcone blond włosy, które opadały mu na oczy w kolorze wyblakłego lodu. Ira poczuł się, jakby patrzył na swoje odbicie.
— Nie, synu, nie sprawię, że staniesz się pusty. Przeciwnie, wypełnię cię po brzegi — powiedział, po czym wstał i zamachnął się.
Bat świsnął, przecinając powietrze z niewiarygodną prędkością i siłą. Uderzył w plecy Iry, rozcinając skórę. Instynktownie zasłonił głowę. Bat ponownie przeciął powietrze, a potem skórę na plecach. Powtórzyło się to kilka razy, a kiedy świst ustał i Ira chciał się podnieść, nagi mężczyzna rzucił się na niego. Przygniótł go swoim ciałem do podłogi, chwycił za nadgarstki i wywinął mu ręce do tyłu. Ira zdał sobie sprawę, że nie ma jak uciec. Zacisnął mięśnie pośladków, licząc, że to powstrzyma gwałciciela. Ból jaki poczuł, nie mógł się równać z tym zadanym batem, był znacznie gorszy. Krzyczał, ale nikt nie przyszedł, żeby mu pomóc.
Skrępowany chłopiec leżał obok i płakał cichutko, żeby nie zwrócić na siebie uwagi.
Shadow stał z boku i przyglądał się. Potem powoli zaczął się rozbierać. Gdy to robił, nie odrywał lodowatego spojrzenia swoich oczu od przepastnej czerni oczu Iry.
— Te oczy — szepnął na tyle głośno, że Ira to usłyszał — przypomniały mi kogoś, kogo poznałem dawno temu. Tamte również wypełniały się łzami, gdy bez litości pieprzyłem ich właścicielkę. — Powoli podszedł do towarzysza. Gdy tamten zorientował się, że Shadow był gotowy, odsunął się, by zrobić mu miejsce. Shadow złapał Irę za ramię i odwrócił go na plecy.
— Zabiję was — szepnął Ira. — Dopadnę i zabiję. — Zacisnął pięści, aż paznokcie wbiły mu się skórę dłoni. Zrobiło mu się gorąco, a chwilę później przeszedł go zimny dreszcz i tak na zmianę. Marzył o tym by zemdleć, ale nie było mu to dane. Czuł każde pchnięcie i każdy oddech tego człowieka na swojej twarzy. Czas rozciągnął się w trwającą w nieskończoność chwilę. Sufit nad nimi wirował, a twarda i zimna podłoga falowała w rytm ruchów mężczyzny. Ira zaczynał tracić jasność myślenia. Zdawało mu się, że mężczyzna dotyka go w taki sam sposób, w jak robił to sobie przedtem ten drugi. Świat wirował coraz mocniej, a serce Iry biło tak szybko, jak nigdy dotąd.
Na chwilę przed tym, gdy Shadow go puścił, Ira pomyślał, że nie chce być pusty w środku.
Potem ktoś otworzył drzwi z impetem i do zaciemnionego pomieszczenia wpadło światło z korytarza. Rozległy się krzyki oburzenia. Ten drugi mężczyzna, rzucił się w kierunku ładnej kobiety i mężczyzny, który z nią przyszedł.
Shadow pogłaskał Irę po twarzy, a potem pocałował go w usta. Gdy krzyki nabrały na sile, wstał i wyprostował się. Był znacznie wyższy od towarzysza ładnej kobiety. Kiedy odwrócił się do nich twarzą, wszyscy umilkli.
**
Bolt czuł, że krew w nim wrze. Gdyby olał senatora, być może zdążyłby na czas. Zgwałcony chłopiec wyglądał, jakby miał zaraz wyzionąć ducha. Podłoga pod nim była mokra od krwi. Bolt zacisnął szczękę, aż rozbolały go zęby. Miał wielką ochotę obić ryje tym dwóm. Gdy jeden z nich rzucił się z pyskiem do Ashaniki, wymachując obwisłym fiutem, Bolt ledwo się powstrzymał. Zrobił to tylko dlatego, że Shadow był stałym klientem, który zostawiał tu kupę kasy.
Ashanika próbowała załagodzić sytuację, ale sflaczały fiutek nie przestawał się awanturować. Wówczas Shadow podniósł się z klęczek. Bolt wiedział, że to on, choć nigdy nie widział jego twarzy, to rozpoznał tę posturę niedźwiedzia. Gdy Shadow się odwrócił, Bolta zatkało.
„Szklane oczy" — przypomniał sobie określenie, które usłyszał w Tajlandii, gdy Aaron kupował małego Irę.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro