Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

45. Wszystko przeze mnie

Czerwiec, dziesięć lat temu

C.D.

Shorty wstała i poszła się umyć. Miała ochotę zapalić i musiała zadzwonić do Aarona, a nie chciała robić tego przy Irze. Wychodząc, zerknęła na niego. Spał z pięścią pod policzkiem, na twarzy znowu miał te chorobliwe rumieńce. Dotknęła jego czoła. Wydawało jej się, że gorączka wróciła. Miała nadzieję, że to dlatego, iż leki przestały działać, a nie przez to, co robili w nocy.

Myśląc o tym, że jest niewyżytą suką, wstała, żeby podać mu tabletkę i butelkę z wodą.
- Ira. - Pogłaskała go po włosach. - Obudź się.

Chłopak otworzył oczy.
- Nie chcę już - burknął, nurkując twarzą w poduszce.

- A ty o jednym, mały zboku. Tabletki musisz wziąć. Usiądź.

Sapał coś, ale usiadł. Napił się najpierw wody, i to tak porządnie, a potem przyjął lek.

- Jesteś głodny? - spytała, zdając sobie sprawę, że wczoraj nic nie jedli. Adrenalina zrobiła swoje i oboje nie czuli głodu. Ira zaprzeczył ruchem głowy. Shorty pomyślała, że podczas tego gestu, wyglądał jak mały chłopiec.

- Spać mi się tylko chce - wyjaśnił i znowu się położył.

- To śpij. Zjemy coś, jak poczujesz się lepiej. - Zostawiła go, zabrała pistolet, papierosy oraz telefon i wyszła na zewnątrz. Przeszła kawałek, żeby nie smrodzić pod oknami. Zapaliła i zaciągnęła się.

O, kurwa, jak jej tego brakowało. Prawie tak, jak porządnego ruchania, ale na to musiała jeszcze poczekać. Skarciła się za takie głupie myślenie. Dobrze wiedziała, że nie będzie żadnego później.

Wyciągnęła telefon i odblokowała. Bolt dzwonił kilkanaście razy.

- Wy tępe chuje, naprawdę myślicie, że jestem taka głupia? - powiedziała cicho. Jednak prawda była taka, że się bała, i to jak cholera. Z jakichś nieznanych jej powodów grupa uzbrojonych ludzi urządziła sobie teksańską, a właściwie meksykańską masakrę - brakowało tylko piły motorowej. A teraz, prawdopodobnie, ci sami ludzie wydzwaniali do niej z telefonu Bolta. Jednego była pewna, nie robili tego po to, żeby ją pozdrowić. Musiała zadzwonić do Aarona, a potem wywalić kartę SIM. Miała zrobić to wczoraj, bo kupiła nową w markecie, ale zajęła się Irą i zapomniała. Dobrze wiedziała, że telefon co jakiś czas łączył się z najbliższą anteną i w ten sposób mogli mniej więcej określić ich położenie. Metoda ta nie była zbyt dokładna, a obszar do przeszukania spory. To dawało im pewną przewagę.

Spojrzała na zegarek. Było bardzo wcześnie. Za wcześnie, żeby Aaron odebrał telefon, ale miała to gdzieś. Wybrała numer i czekała. W końcu usłyszała zaspany głos swojego bossa.

- Saro, pojebało cię? Wiesz, która godzina? - szeptał, chyba nie chciał obudzić żony.

- Bolt nie żyje - powiedziała prosto z mostu.

- Co, kurwa?! - Musiał wyjść z sypialni, bo już nie szeptał.

- Powiedziałam, że Bolt nie żyje.

- Ale... Jak, kurwa! - Nie rozumiał, co do niego mówi?

- Dostał kulę w łeb. - Wspomnienie wróciło. - Jestem w Meksyku.

- A co ty tam, do chuja, robisz?

- Przyjechaliśmy po Irę.

- Kurwa, nic nie rozumiem. Możesz pełnymi zdaniami. Wstęp, rozwinięcie, zakończenie. Takie podstawy, których uczą dzieci w szkole.

- Bolt dogadał się Donem Jorge i oddał mu Irę, żeby ten zrobił z niego zawodnika. Chcieli go wystawiać w nielegalnych walkach na śmierć i życie - wyjaśniła, myśląc o tym, że już prościej się nie da.

Zapanowała cisza, podczas której Shorty wyobraziła sobie, jak Aaron siedzi w fotelu przy biurku w tym swoim atłasowym szlafroczku z lamówką wokół kołnierza i opiera czoło na dłoni, próbując to wszystko sobie poukładać.

- Dlaczego zginął? - zapytał w końcu.

- Nie mam pojęcia. Do budynku wpadła uzbrojona grupa ludzi i chyba wszystkich zlikwidowali. Bolt pomógł mi uciec i zabrać Irę. Aaron...?

Mężczyzna po drugiej stronie głośno westchnął.
- Tak?

- Wydaje mi się, że oni nas szukają.

- Kurwa. Chcą zlikwidować świadków. O Boże. - Jego głos zniekształcił się, jakby przecierał twarz dłonią. - Mam po was wyczarterować odrzutowiec?

- Tak chyba byłoby najlepiej - odparła nie bez żalu, patrząc gdzieś na wschód, gdzie słoneczna tarcza unosiła się nad horyzontem.

- Prześlij mi adres, sprawdzę, czy jest tam odpowiednio duże lotnisko i dam ci znać. Ale... Saro, jakbyś nabrała jakichkolwiek podejrzeń, to nie czekaj. Wsiadaj w samochód i jedź.

- Jasne. Na razie. - Rozłączyła się, napisała mu adres i poszła się przejść.

Zapowiadało się, że znowu będzie gorąco. Ci, którzy pracowali uczciwe, już zaczynali swój dzień. Z każdą kolejną minutą mijało ją coraz więcej samochodów i ludzi. Podejrzewała, że to obsługa aquaparku, o którym wspominała kobieta z recepcji.

Miała ochotę pójść tak, jak wskazywały drogowskazy. Chciała zobaczyć to magiczne miejsce, które przyciągało turystów, ale nie mogła zostawiać Iry samego. Poza tym była już głodna jak jasna cholera.

Gdy wróciła do pokoju, z łazienki dochodziły odgłosy przelewającej się wody, więc domyśliła się, że Ira poszedł się umyć. Zdziwiła się, że już wstał. Odłożyła telefon, podniosła buteleczkę po alkoholu i wyrzuciła ją do śmietnika. Nie zamierzała za nią płacić, choć mogła być w cenie pokoju. Nie wiedziała, bo nie przeczytała regulaminu, nigdy tego nie robiła.

Ira wyszedł z łazienki, wycierając ręcznikiem włosy. Na sobie miał spodenki, które mu kupiła.

- Myślałam, że chciało ci się spać? - zapytała.

- Bo tak było, ale jak wyszłaś, to już nie mogłem zasnąć.

- Ogarnij się, to pójdziemy coś zjeść - powiedziała, przeglądając ulotkę, którą Ira zostawił na łóżku. Widać też przyciągnęła jego uwagę.

Chłopak naciągnął koszulkę. Nim materiał opadł, Shorty zauważyła, że opatrunek nadawał się na wymianę.

- Rozbieraj się! - rozkazała.

Ira rzucił jej zaskoczone spojrzenie.

- No, co tak stoisz. Ściągaj koszulkę! - ponagliła.

- Mieliśmy iść coś zjeść.

- I pójdziemy, ale najpierw zmienię ci opatrunek.

- A! - westchnął chłopak i zdjął t-shirt.

- A? - roześmiała się. - A tyś co sobie pomyślał, świntuchu?

Uśmiechnął się pod nosem.
- Nic - odpowiedział.

- Aha, akurat. - Zaczęła odklejać plaster, który przytrzymywał sterylny opatrunek. - Cholera, przykleił się do rany.

Ira zerknął na swoją pierś.
- To odetnij w koło, tylko nie odrywaj. Samo odejdzie z uszkodzoną skórą, gdy się zagoi - powiedział zupełnie obojętnie, jakby go nie ruszał ten widok.

- Tak jest, panie doktorze przemądrzały. Skąd taka wiedza? - zadrwiła.

Ira uciekł wzrokiem gdzieś w bok.
- Jak się dostaje wpierdol od szóstego roku życia, to trzeba wiedzieć, jak lizać rany - odparł. - Sam to zrobię. Mam dwie ręce i nie jestem dzieckiem, żebyś musiała mnie niańczyć. - Wyjął opatrunek z jej rąk i poszedł do łazienki. Po chwili wrócił. Wziął swoją koszulkę z napisem: mam wyjebane, założył ją i, patrząc na Shorty, wskazał napis. - Innej nie było?

- A co ci się w tej nie podoba? - spytała obrażona. Tylko lekarstwa zaczęły działać, a już nie była mu potrzebna. No, jasne. Po co mu taka stara baba. - Pozbieraj nasze rzeczy - rzuciła, idąc do toalety.

**

Ira ze złością zebrał to, co walało się po pokoju. Nie tak wyobrażał sobie dzisiejszy poranek. Czuł się wykorzystany. Shorty okazała się kolejną osobą, która dostała, co chciała i której nie był już potrzebny. To było nawet gorsze niż to, co zrobili mu Bolt, Zahar, Jorge i sam Shadow, bo w przeciwieństwie do nich, Sarę lubił, i to bardzo. Od tamtego dnia była mu w pewien sposób bliska, a po tym, co zaszło między nimi w nocy, myślał, że ona też go lubiła.

Postawił papierową torbę, w której Shorty przyniosła zakupy, na łóżko i zauważył, że wyświetlacz jej telefonu znowu się podświetlił. Zerknął. Bolt dzwonił kolejny raz. Skoro Shorty nie odbierała, to był niezbity dowód, że chciała go wykorzystać bez świadków. Odebrał.
- No, nareszcie - powiedział, sądząc, że rozmawia z Boltem.

- Ira? - usłyszał nieznany głos.

- Kto mówi? Gdzie jest Bolt?

- Bolt... nie może teraz podejść, oddał mi słuchawkę i poleciał na stronę - powiedział nieznany Irze mężczyzna.

- A Zahar?

- Zahar jest zajęty, ale możesz porozmawiać ze mną. Powiedz mi, gdzie jesteście, żebym mógł przekazać to Boltowi. On bardzo się martwi, wiesz?

Ira parsknął.
- Akurat, uważaj, bo uwierzę. Bolt martwi się tylko o swoje psy - odpowiedział.

- I o ciebie. Poważnie. Powiedz, gdzie jesteście?

Ira wyjrzał przez okno.
- W jakimś motelu przy aquaparku - powiedział, patrząc na wysoką zjeżdżalnię, która była widoczna nad budynkami.

Za jego plecami drzwi z łazienki lekko trzasnęły, gdy Shorty opuściła pomieszczenie.

- Co ty gadasz sam do siebie? Bo jak do mnie, to musisz głośniej... - Pobladła, gdy zobaczyła, że trzymał jej telefon w ręce. - Kurwa, rozłącz się! - Rzuciła się w jego stronę. - Natychmiast! - Wyrwała mu telefon z ręki. - Ja pierdolę, co mu powiedziałeś?! - zapytała.

Ira patrzył na nią zupełnie zbity z tropu agresywnym zachowaniem. Nie rozumiał, czemu się tak ciskała?
- A co mu miałem powiedzieć? - zapytał. Jej zdenerwowanie udzieliło się i jemu.

- To ja cię, kurwa, pytam? Co mu powiedziałeś, do chuja!

- Wszystko! - rzucił przez zaciśnięte zęby. A kiedy zobaczył, że uszła z niej cała energia, dodał: - Bolt chciał wiedzieć, gdzie jesteśmy.

- To nie jest Bolt - powiedziała prawie przez łzy. - Nie sądziłam, że jesteś taki głupi i naiwny.

- Wiem, że nie. Ale on przekaże...

- Bolt nie żyje! - przerwała mu.

Ira zamarł. Wydawało mu się, że Shorty powiedziała, że Bolt umarł, ale chyba mu się przesłyszało. Patrzył na nią intensywnie w nadziei, że zrobi jej się głupio i przestanie sobie z niego żartować. Mogła nazywać go głupkiem, dzieciakiem, małym zbokiem, to wszystko by jej wybaczył, ale takie żarty go nie bawiły.

- On i Zahar zginęli, gdy uciekaliśmy - wyjaśniła.

Ira patrzył jej w oczy, przenosząc szybko wzrok z prawej na lewą tęczówkę i odwrotnie, doszukując się oznak kłamstwa. Gdzieś w jej oczach musiał znaleźć prawdę. I zrozumiał, że to była prawda.
- Dlaczego mi nie powiedziałaś?

- Źle się czułeś, nie chciałam cię dobijać - wyjaśniła, podchodząc bliżej i chwytając go za ramiona.

Odwrócił twarz. Nie chciał na nią patrzeć, był zły.
- Nie zginęliby, gdybyśmy ich nie zostawili - powiedział oschle.

- Kurwa! Naprawdę tak uważasz? Gdybyśmy ich nie zostawili, leżelibyśmy tam martwi razem z nimi. Zacznij wreszcie myśleć, Ira. Ci ludzie strzelali do cywili. Myślisz, że czemu do nas wydzwaniają? Bo chcą się nas pozbyć. Rozumiesz? Dlatego pytam, co mu powiedziałeś?

- Nic. Tylko że jesteśmy w motelu koło aquaparku - wyjaśnił.

- Czyli wszystko. Powiedziałeś temu najemnikowi wszystko, co chciał wiedzieć.

- Komu? - zapytał Ira, czując, że robi mu się niedobrze.

- Najemnicy. Ludzie, którym płacisz za robienie takich rzeczy. Ktoś ich wynajął, żeby zlikwidowali... Ira? - Rzuciła się do przodu, żeby go złapać, bo odsunął się nagle na podłogę. - Jezu! Ira, co ci jest?

- To przeze mnie - jęknął, opierając głowę o łóżko.

- Co ty bredzisz, jak przez ciebie? Ktoś zaplanował to wcześniej. - Głaskała go po plecach.

- Tak. On to zrobił. Bolt by żył... Oni by żyli, gdybym nie uciekł. - Przycisnął pięści do skroni. - Wszystko przeze mnie.

- Nie, Ira. Nie możesz tak myśleć. On... - Zamilkła, chyba zdała sobie sprawę, że nie wie, o kim on mówił. - Jaki on? - spytała.

- Mój ojciec - powiedział Ira, nie podnosząc wzroku.

- Twój ojciec? - Zdziwiła się.

- Shadow! - Spojrzał w jej zaskoczoną twarz. - On jest moim ojcem. Powiedział mi to. Słyszysz? Wtedy... w jego samolocie, chciał mnie ze sobą zabrać, ale ja uciekłem. Gdybym tego nie zrobił, oni wszyscy żyliby teraz.

Zaprzeczyła ruchem głowy. Ira pomyślał, że nie chciała wierzyć w to, co mówił. Nie dziwił się jej, to było tak popieprzone, że aż niewiarygodne.

- Znam Shadowa z Klubu. To przerażający człowiek. Najgorszy ze wszystkich, jacy tam przyjeżdżali - powiedziała, jakby przyjmując jego wyjaśnienie. - Kurwa, muszę zapalić. Pozbieraj wszystko. Rozejrzyj się. Sprawdź, czy nic nie zostawiliśmy. Zaczekam przed drzwiami.

***

16 marca, obecnie

Reese miała dzień wolny i była z tego powodu bardzo zadowolona. Potrzebowała chwili dla siebie. Codzienne nadgodziny i praca z Irą trochę nadwyrężyły jej siły. Niby nie trwało to długo, ale sześć dni po dziesięć godzin to stanowczo za dużo.

By odreagować umówiła się z koleżankami ze szkolnych lat. Posiedziały w kawiarni, poplotkowały o tym kto z kim i dlaczego. Obrobiły dupy starym oponętkom. Pośmiały się, wspominając dawne wybryki, i zjadły furę ciasta z czekoladą.

Okazało się, że Reese, jako jedyna, nie została jeszcze matką. Jej obie przyjaciółki miały już odchowane pociechy i w pewnym momencie, gdy zaczęły o nich opowiadać i wymieniać się doświadczeniami, Reese poczuła się jak drugie koło w monocyklu.

Siedziała obok koleżanek i słuchała ich z coraz mniejszym zainteresowaniem. Za to coraz intensywniej myślała o Irze i wszystkim tym, co już o nim wiedziała, a nie było tego zbyt wiele.
Ira był wyjątkowo tajemniczym mężczyzną. Sam nic o sobie nie wiedział i może właśnie to sprawiało, że był taki...

Szczery, pogodny, otwarty? Nie wiedziała jak to nazwać, ale jednego była pewna, on zupełnie nie pasował jej na gangstera, a tym bardziej mordercę. Chociaż nie, chyba nie do końca taki był, pomyślała, wspominając jego wybuchy złości i to, co opowiadały inne pielęgniarki. Z ich relacji wynikało, że Ira tolerował tylko ją i Aziza, z którym nawiązał szczególną nić porozumienia. Na tyle szczególną, że Aziz, wspominając jej o swoich spostrzeżeniach, spalił buraka.

- Wydaje mi się... - powiedział konspiracyjnym tonem, rozglądając się na boki - że Ira jest bi. - Pokiwał głową z przekonaniem i poszedł do swoich zajęć. Gdy próbowała potem coś z niego wyciągnąć, zaciskał usta w wąską linię i nie chciał nic powiedzieć.

Po tej rozmowie zaczęła szukać na to dowodów, ale jedyne, co zauważyła, to to, że wciąż czuła na sobie jego wzrok. Właściwie już jakiś czas temu spostrzegła, że się jej przyglądał i czasami mówił coś takiego, jakby nawiązując do jakiegoś wcześniejszego wydarzenia. Nie wiedziała o co mu chodziło, więc nie podejmowała tematu. Miała co do tego pewną teorię. Mianowicie uważała, że Ira mylił jakieś wydarzenia z przeszłości z obecnymi. Być może mylił także ją z jakąś kobietą, którą znał kiedyś. Oczywiście schlebiało jej, że się nią interesuje. Lubiła podobać się mężczyznom, zwłaszcza tym przystojnym i musiała przyznać, że doktor Song miał w tym temacie rację, Ira był przystojny.

- Czas na mnie - powiedziała Reese z udawaną wesołością do swoich koleżanek. Od jakiegoś czasu i tak nie słuchała, o czym rozmawiały, więc postanowiła skoczyć na zakupy i wrócić do domu. Pożegnała się, złapała taksówkę i pojechała do marketu.

Godzinę później taszczyła torby z zakupami po schodach przed domem. Nagle drzwi otworzyły się i ze środka wyszedł George. Bez słowa odebrał jej torby, a potem spojrzał na nią surowym wzrokiem.

- Mogłaś zadzwonić, przyjechałbym po ciebie - powiedział i wszedł do domu.

Reese stanęła, patrząc na otwarte drzwi. Czy on ją właśnie opierniczył? Fajnie było czuć, że komuś na niej zależy, nawet jeśli to był tylko George.

Gdy weszła do kuchni, jej torby stały na stole, a on, splótłszy ramiona na piersiach, wspierał się o blat przy zalewie.

- Po co tyle tego nakupiłaś? Przecież mamy co jeść - powiedział z wyrzutem.

- Bo chcę się dołożyć. Pomóc ci. Gdybyś przyjął pieniądze, nie zrobiłabym tego, ale ty jesteś uparty. Cholera, George, nie musisz ze wszystkim radzić sobie sam. Możemy pomóc sobie wzajemnie.

Rzucił jej spłoszone spojrzenie.
- Co masz na myśli? - zapytał.

Poczuła, że chyba przyszedł moment na wyjaśniania.
- To... - Nabrała powietrza. - Że mogę ci pomóc z utrzymaniem domu, porządkami, dziećmi... Przynajmniej do czasu, gdy nie znajdę sobie własnego mieszkania.

- Przecież cię nie wyrzucam - odparł, zerkając na podłogę.

Podeszła bliżej.
- A nie boisz się, że ludzie zaczną plotkować? Może już to robią.

Spojrzał jej w oczy, przez chwilę patrzyli na siebie. W tym momencie Reese czuła to napięcie między nimi, które mogli rozładować tylko w jeden sposób. Tu i teraz, na podłodze czy stole, to nie miało znaczenia, zgodziłaby się na wszystko na cokolwiek miałby ochotę.
Patrzyła na niego intensywnie, w myślach kochając się już z nim przy tym zlewie, o który się opierał.

Rozchylił usta, jakby chciał coś powiedzieć, a ona prawie rzuciła się na niego, ale wtedy usłyszała trzaśnięcie drzwiami. Odsunęła się szybko, robiąc przestrzeń między nimi. Oboje musieli szybko ochłonąć, choć do niczego nie doszło.

Do kuchni weszła uśmiechnięta Willow.
- Hejka - rzuciła, zaglądając do torby z zakupami. Potem spojrzała na nich, najpierw na ojca, a później na Reese i znowu na niego. - Przeszkodziłam wam w czymś? - zapytała uśmiechając się wymownie.

- Nie! - George zaprzeczył szybciej niż Reese zdążyła o tym pomyśleć. Po czym zabrał się za rozpakowywanie zakupów. - A ty co taka rozczochrana jesteś? - zapytał córkę.

- Bo biegłam - odparła Willow i wpakowała winogrono do ust.

- Niemyte - powiedział George, zabierając jej kiść. Wsadził do cedzaka, a potem pod bieżącą wodę. Przełożył do miseczki i postawił przed Willow.

Reese spojrzała na niego z wyrzutem.
- Ona jest dorosła, George. Mogła sama to zrobić. Przestań traktować ją jak dziecko.

- Aha - przytaknęła Willow. - Dokładnie tak. Sama umiem umyć sobie winogrona.

George już miał odpowiedzieć, gdy zadzwonił jego telefon. Wyciągnął go, zerknął na wyświetlacz i odebrał.
- Proszę chwilę zaczekać, przejdę do gabinetu - powiedział, po czym odwrócił się, wskazał Reese i rzekł: - Z tobą jeszcze nie skończyłem. - Wyszedł.

Reese zerknęła na Willow, a ta na nią. Obie miały zaskoczone miny. Zaczęły się śmiać.

- Co on miał na myśli? - spytała Willow, zajadając kolejne winogrono.

- Nie mam pojęcia, ale domyślam się, że chodzi o te zakupy. Ma mi za złe, że zrobiłam je bez jego wiedzy.

- Oho, wkroczyłaś na teren samca alfa. W kuchni zawsze rządził tata. Mama robiła tylko kawę, bo on lepiej gotował. Ma do tego talent. A ponadto... powiedziałaś, że jego mała córeczka jest już dorosła. Masz przerąbane. - Zaśmiała się Willow.

- A co...? Może nie mam racji. Nie jesteś dorosła?

- Jestem - Willow się uśmiechnęła.

- Przypudrowałabym to czymś. Golf to zdecydowanie za mało - powiedziała Reese, wskazując szyję Willow. - Twój ojciec dostanie zawału, jak to zobaczy.

Dziewczyna poprawiła stójkę i przerzuciła włosy do przodu.

- Widzę, że Adam się rozkręca. Czyli co... Wy już po? - kontynuowała Reese.

- Nie. Dalej nie jestem pewna. A on zaczyna się już wkurzać. Wczoraj powiedział, że go prowokuję, a potem zostawiam i że tak się nie robi.

- No... bo się nie robi. Ja wiem, że fajnie jest widzieć, jak mężczyzna reaguje na twój dotyk, ale podniecanie go tylko w takim celu to...

- Ale ja nic nie zrobiłam! - przerwała jej Willow. - Nie dotykałam go. Pozwoliłam się tylko pocałować, a on sam dobrał się do mojej szyi i nie reagował, gdy prosiłam, żeby przestał.

- U... To nieładnie - stwierdziła Reese, przyglądając się siostrzenicy. - Powinnaś z nim porozmawiać. Powiedzieć mu, co czujesz i o swoich wątpliwościach.

- Albo z nim zerwać - stwierdziła smutno Willow.

- A tam... zaraz zerwać. Skąd takie myśli?

- Ktoś mi dzisiaj powiedział, jak zobaczył te malinki, że Adam nie ma pojęcia o tych sprawach i powinnam z nim zerwać - wyjaśniła Willow, uśmiechając się nieznacznie i rumieniąc.

Nie umknęło to uwadze Reese.
- Ktoś? Jakiś inny chłopak? - Szturchnęła ją lekko. - Tak ci powiedział? Że masz z nim zerwać? To może on zazdrosny jest, co? Ty? Willow, w coś ty się wplątała? W miłosny trójkąt?

Willow patrzyła najpierw na stół, a potem spojrzała na Reese, wtedy ona dostrzegła w oczach siostrzenicy radosne podniecenie.

- On... Nie wydaje mi się, żeby był zazdrosny. Ale jest trochę starszy i wie trochę... - zamyśliła się - nie, on wie dużo więcej niż Adam i nie jest taki nachalny.

- Nie? Nie zabiera się za macanie? A to ciekawe - sarknęła Reese.

- Nie, ale... Nie wiem jak ci to powiedzieć. - Willow złapała się za uszy, chyba ją piekły.

- Czekaj! Czy ty się z nim dziś przespałaś? Bo jesteś jakaś bardzo podekscytowana.

- Nie. To znaczy tak! I tak i nie. Boże, nie wiem, jak to powiedzieć. Byłam z nim, ale nie fizycznie. Rozumiesz?

Reese pokręciła głową, nie miała pojęcia, o czym mówiła Willow.

Dziewczyna westchnęła głośno.
- Byliśmy ze sobą tylko duchowo, mentalnie, ale to było tak realnie, że gdyby trwało dłużej to... Nie wiem, może... Czułam się, jakby mnie dotykał, chociaż tego nie robił. Jakby był... Nie powiem tego głośno. - Zakryła usta, ale cała jej twarz, aż promieniała z radości. - My tylko wspólnie oddychaliśmy. Nic więcej.

Reese wiedziała, jak zareagować.
- Matko - powiedziała. - Tak bez macania?

Willow przytaknęła.

- Gdzieś ty takiego faceta dorwała? Weź się podziel - roześmiała się szczerze. - Słyszałam o takich praktykach, ale nigdy nie próbowałam. To się chyba z Indii wywodzi i ma coś wspólnego z ich filozofią nirwany, mantry i tak dalej - zamyśliła się, a po chwili dodała: - czyli co? Adam idzie w odstawkę?

Willow wzruszyła ramionami.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro