Rozdział 9.
Jako że mi się nudzi, postanowiłam dodać rozdział wcześniej - taki tam bonus. Tak jak pisałam gdzieś tam przy poprzednich rozdziałach, normalnie będą się one ukazywały we wtorki i soboty. Jeśli chcecie nieco częściej - dajcie znać, a przemyślę sprawę xD
***
Bakugo był naprawdę wściekły. Nie dość, że Kirishima zdenerwował go, zanim wyszli z domu, to jeszcze teraz ten przeklęty Dabi śmiał go dotknąć. Chuj go obchodziło, że jest szefem gangu. On też nim był! Co z tego, że nikt o tym nie wiedział?
- Oi, uspokój się. Musisz być uważny podczas wyścigu, zapomniałeś? A jak będziesz taki wkurzony, to nic z tego nie będzie - powiedziała stanowczo Mina.
Tak samo jak i Kiri, nie była zadowolona z tego, że pomógł zawodniczce Dabiego, zamiast ją pogrążyć. Ci idioci nie rozumieli, że facet od razu by ich za to sprzątnął. Pomoc mu miała swoje plusy, mimo że był jebnięty. Po pierwsze, Katsuki uwolnił Sharka od konieczności podjęcia niekorzystnej decyzji. Po drugie, jeśli facet będzie jeszcze kiedyś potrzebował pomocy, na pewno przyjdzie. Przysługa do przysługi, aż wreszcie zapędzi go w kąt i wykończy. To była nawet lepsza perspektywa, niż jakiś mały sabotaż raz na jakiś czas. Raz, a porządnie. Z pierdolnięciem.
- Też byś była wkurwiona, gdyby jakiś kretyn, który ma się za cholera wie kogo, zaburzył ci przestrzeń osobistą - fuknął w odpowiedzi. Cholernie go nosiło i gdyby nie to, że Kirishima trzymał go za ramię, pewnie by wziął jakąś butelkę i rzucił nią Dabiego w łeb.
Taki przystojny i mroczny... Ale ten charakter. Zmarnowany potencjał.
- Mógł cię zabić za to, że mu przyłożyłeś. Choć trzeba przyznać, że jego mina była piękna. - Kirishima spojrzał na Bakugo z rozbawieniem. Wyglądało na to, że już mu przeszły dąsy.
Rano przedstawił im dopracowany plan działania odnośnie rozprowadzenia narkotyku. Wykorzystał do tego pomysł Aizawy, który wydał mu się logiczny. Kaminariemu przypadła rola dilera, Shark oczywiście miał się ścigać, a on i Mina obserwować uważnie, czy faktycznie umiejętności tamtych kierowców uległy poprawie.
Kirishima chyba pierwszy raz w życiu się wkurwił, kiedy usłyszał początkowy wariant z wykorzystaniem do tego Tetsutetsu. Zarzucił Bakugo, że chciał go udupić i sprawić, że przegra. Potem uznał, że on sam weźmie te dragi i je wypróbuje, skoro już mają wejść w ten rynek. Katsuki kategorycznie odmówił. Nie chciał, żeby Kiri cokolwiek brał. Mogli tym handlować, ale żadne z nich nie miało prawa ruszać towaru. Po prostu nie.
- Jak widzisz, wciąż żyję. Nie wiem, czego tu się bać. To po prostu gość z bliznami i psychopatycznym wyrazem twarzy, który macha bronią, gdy widzi taką potrzebę - burknął, opierając się o Mustanga. Już nieco gniewu z niego zeszło, ale to chyba tylko dlatego, że nie patrzył na mordę Dabiego.
- No tak, w tym jesteście podobni. Jedyne co was różni, to brak blizn u ciebie - odparł Kirishima, ewidentnie chcąc wbić mu szpilę.
- Ja przynajmniej nie mieszam się w handel ludźmi, a on podobnież tak. Jeśli to prawda, to tym bardziej nim gardzę - odparł jedynie, rozglądając się za Kaminarim, który gdzieś zniknął po tym, jak dał cynk, że dragi rozdane. Wreszcie wypatrzył go w pobliżu, jak rozmawiał z jakąś dziewczyną. Trzymał ją za rękę i zmierzali w ich kierunku.
Co do...?
Nie spodziewał się, że ten tłuk ma dziewczynę. Wszyscy obstawiali, że wymyka się na dziwki i nie chce się przyznać, że korzysta z ich usług. Nikt tego nie komentował, a już zwłaszcza Bakugo, który od początku otwarcie wypowiadał się na temat tego, co myśli o ludziach korzystających z usług prostytutek.
- Racja. To druga różnica - odparł Kirishima, również patrząc z zaskoczeniem na zbliżającego się Denkiego.
Zapadła ciężka cisza, gdy ta dwójka wreszcie do nich dotarła. Kaminari uśmiechnął się nerwowo, unikając spojrzenia Bakugo.
- Chciałem wam przedstawić moją dziewczynę, Kyokę. To Shark, Dynamit i Mina, moi najlepsi przyjaciele. - Położył nacisk na słowo „przyjaciele".
- Miło mi was poznać. Możecie mówić mi Jiro. - Dziewczyna uśmiechnęła się lekko, przenosząc wzrok na każde po kolei.
- Jezu, nareszcie jakaś laska w otoczeniu! - Mina klasnęła w dłonie i uśmiechnęła się szeroko, szczególnie zadowolona.
- No, no, Kaminari... nie spodziewałem się, że taka ładna kobieta może cię zechcieć. - Kiri wyszczerzył zęby w uśmiechu. - Czym się zajmujesz? - zapytał.
Kaminari wyglądał jakby odczuł ulgę z tak ciepłego przyjęcia jego dziewoi, jednak gdy spojrzał na aż zbyt spokojny wyraz twarzy Bakugo już wiedział, że ma przejebane. W oczach Katsukiego widniało jedynie pytanie „skąd ją wytrzasnąłeś?".
- Gram w zespole rockowym. A raczej gram i śpiewam. Organizator poprosił mnie, żebym dzisiaj zagrała tutaj po wyścigu - odpowiedziała Kyoka.
- W rockowym? Czad! - podjarał się natychmiast Kirishima. - Zostaniemy dzisiaj na koncercie? - zapytał, przenosząc spojrzenie na Bakugo.
- Nie - odparł ten jedynie. Nigdy nie zostawali, więc dlaczego miałby teraz robić jakikolwiek wyjątek?
Wszyscy spojrzeli na niego, jakby co najmniej zrobił komuś krzywdę. Przecież nie będzie udawał miłego wobec kogoś, kto jest mu całkowicie obcy. Tym bardziej, że nie miał pojęcia, skąd Kaminari wziął tą laskę i czy przypadkiem nie została wysłana po to, by zinfiltrować ich grupę. Różnie mogło być. Mimo że byli bardzo ostrożni, ktoś mógł odkryć, że mają jakieś powiązania z gangiem.
- Ja zostaję - odparł Kaminari.
Odważnie z jego strony.
- Jeśli chcesz - odparł. Na jego usta wypłynął uśmiech pełen jadu, który oznaczał, że za to oberwie.
Czasem miał wrażenie, że te ameby umysłowe zapominały, że są w JEGO gangu. Mógł im rozkazywać, a każda niesubordynacja pociągała za sobą karę. Kirishimie wymierzał ją w łóżku, za to wobec innych nie był tak wyrozumiały.
- Wygląda na to, że zbliża się moja pora. - Kirishima spojrzał na zegarek, po czym musnął wargami szyję Bakugo i okrążył auto, by do niego wsiąść.
Miał jeszcze trochę czasu. Tchórz, wolał uciec niż w tym uczestniczyć.
Odsunął się od Mustanga, gdy Kiri włączył silnik. Ostatni raz spojrzał na Kaminariego i jego kobietę, z niewyobrażalną pogardą, po czym odwrócił się na pięcie i ruszył na tor. Ostatnim, co dotarło do jego uszu, było stwierdzenie Jiro:
- Chyba mnie nie lubi.
**
Touya doskonale rozumiał irytację Shoto, gdy wysłano ich do miasta obok w dzień wyścigu. Jego brat próbował tłumaczyć, że wie z pewnych źródeł, iż ten wyścig się odbędzie, ale zupełnie to zignorowano. „Pogłoski, ot co". Iida musiał słuchać rozkazów z góry i zagroził im zwolnieniem, jeśli nie wypełnią polecenia. Dlatego zapakowali się do auta, zabrali ze sobą praktykanta i ruszyli „rozbić gang narkotykowy".
Na miejscu okazało się, że ów gang składał się z trzech osób, które po prostu jarały zielsko. Co prawda mieli własną plantację marihuany, ale niewielką. Prawdopodobnie na własny użytek.
- Kolejny raz nas odciągnęli - warknął Shoto, gdy już odwieźli delikwentów na posterunek. Było już późno i prawdopodobnie nie było sensu, by jechać na tor.
- Następnym razem, bracie - mruknął w odpowiedzi.
Tracił już do tego cierpliwość. Doskonale wiedzieli, gdzie odbywają się wyścigi. Właściciel toru od lat walczył o pozwolenia na organizowanie ich, ale władze miasta się na to nie zgadzały. W związku z tym każdy wyścig był w zasadzie nielegalny. Nie wspominając o hazardzie i handlu dragami. Być może także ludźmi. Właściciel toru odcinał się od tego. Musiał płacić policji naprawdę duże pieniądze, skoro pozwalała mu prowadzić ciemne interesy.
- Zwolnią nas, jeśli nie będziemy wykonywać rozkazów - mruknął niechętnie Shoto. Izuku siedział na krześle i tylko się na nich patrzył. Prawie się nie odzywał przez cały dzień, jednak nie wyglądał już na tak wystraszonego jak podczas swoich pierwszych dni pracy.
- Wiecie... ja jestem praktykantem, więc teoretycznie nie mam obowiązku jeździć z wami. Jeśli chcecie, pojadę na tor się rozejrzeć. Nic więcej, tylko rozejrzeć - zaproponował teraz. Potarł policzek dłonią, w zamyśleniu.
Bracia spojrzeli na niego z niemałym zaskoczeniem. Żaden z nich nie spodziewał się, że akurat Midoriya okaże się chętny, żeby odwiedzać tak niebezpieczne miejsce.
- Nie możemy cię narażać. Jeśli coś ci się stanie, my za to odpowiemy - stwierdził Touya, mimo że pomysł wydawał się sensowny.
Nadal uważam, że jest zbyt niepewny i strachliwy, by sobie z tym poradzić. Jeszcze by go ktoś tam pobił albo nawet zgwałcił czy zabił.
- Tak na dobrą sprawę Midoriya jest naszą jedyną szansą. - Shoto założył okulary. Z jego twarzy zniknął gniew, zastąpiony przez chłodną kalkulację. - Nie musi wchodzić w tłum. Wystarczy, że obejrzy wyścig, zapamięta jak najwięcej rejestracji i sobie pójdzie. Żeby nie wyglądać podejrzanie, może obstawić. Tyle ludzi się tam przewija, że raczej nie zwrócą uwagi na nową osobę.
- Dokładnie. Słyszałem trochę o tym miejscu. Nikt by się raczej nie zdziwił, gdybym postawił na Sharka, skoro jest jedynym słusznym zwycięzcą. Poradziłbym sobie. - Izuku spojrzał na Touyę poważnie. Widać było, że jest gotów podjąć to wyzwanie.
- Skoro się tak upieracie, zgoda. Ale sam też pojadę - odparł, po czym wyszedł z posterunku, nie czekając aż rozlegną się ich protesty.
Niecierpliwił się. Nie miał nic na Tomurę, a przełożeni skutecznie uniemożliwiali mu zbliżenie się do toru. Miał jednak pomysł, jak to zmienić. Co prawda zaryzykuje zwolnieniem z pracy, ale - jak to mówią - kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana.
Dawno się nie ścigałem. Pora sobie nieco odświeżyć te umiejętności.
Wsiadł do Skody i wyjechał z parkingu. Jeśli miał się ścigać, potrzebował innego auta. Uśmiechnął się na samą myśl o szybkiej, szalonej jeździe na torze. Shoto o tym nie wiedział, ale Touya brał kiedyś udział w wyścigach, tyle że legalnych. Skończył z tym, gdy wstąpił do policji. Teraz jednak poczuł przemożną chęć sprawdzenia, czy dałby radę wygrać po tak długiej przerwie.
Nie dość, że poznałbym innych zawodników, to jeszcze miałbym satysfakcję, że wygrałem. A aresztowanie kilku uczestników zaraz po tym byłoby niczym miód na moje zmęczone serduszko.
Uśmiechnął się nieco psychopatycznie i dodał gazu. Skoda dała mu do zrozumienia, że nie powinien nawet próbować jej piłować, ale zignorował ten sygnał. Tęsknił za szybką jazdą i adrenaliną. To, że na co dzień zachowywał się jak przykładny stróż prawa nie oznaczało, że nie miał swoich tajemnic. Coraz częściej dochodził też do wniosku, że sprawiedliwość nie istnieje. Dlaczego by więc nie skorzystać trochę z życia, oczywiście nie kosztem innych?
Jasne, pomoc innym ludziom i obrona ich przed zagrożeniami była dla niego priorytetem. Niewielu było ludzi tak zaangażowanych w robotę jak on. Tylko że świat był tak cholernie zepsuty... Codziennie był świadkiem tragedii i wszechobecnego syfu. Nie widział zbyt wielkiej nadziei na to, że to się kiedykolwiek zmieni. Dawał z siebie wszystko, ale to było za mało. Ciągle za mało.
Dalej chcę pomagać i to się nie zmieni. Ale dlaczego nie mogę wykorzystać czegoś nielegalnego do zapewnienia sobie rozrywki i przy okazji aresztowania kilku osób? Przyjemne z pożytecznym.
Uśmiechnął się szerzej, od razu się relaksując. Nie mógł się doczekać, aż odezwie się do swoich starych znajomych, by wypożyczyć od nich auto.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro