Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 45.

Siemka. Oto kolejny rozdział. Ten jest jeszcze spokojny, kolejne będą bardziej dramatyczne. Tak tylko ostrzegam, czy coś. Miłego czytania~

P.S. Moja wena znowu uciekła i jakoś nie chce wrócić. Jeśli to się będzie utrzymywać, to bardzo możliwe, że zakończę historię wcześniej, niż przewidywałam i zostawię sobie pole dla ewentualnej drugiej części. W związku z tym, nie wszystkie poruszone tutaj wątki znalazłyby rozwiązanie. Będę Was informować na bieżąco, czy się na to zdecyduję, czy jednak spróbuję domęczyć wszystko w jednej książce ;)


***


      Bakugo czuł się tak, jakby to był jakiś chory sen. Brakowało w nim jedynie dużego, drewnianego stołu, który zdobiła krew. Słyszał, jak pejcz uderza o ciało Dabiego, nie był jednak w stanie nic powiedzieć czy zrobić. Nie chciał otwierać oczu i patrzeć, jak cierpi kolejna, ważna dla niego osoba.

- Oi, Baku, nie zachowuj się jak dziecko. Otwórz swoje piękne oczy i popatrz, jak twoja miłość cierpi - zamruczał Hawks.

    Pokręcił głową, nie zamierzając spełniać tego polecenia. Hawks, widząc jego mały bunt, uderzył mocniej w plecy Dabiego. Mężczyzna wydał z siebie głośny jęk, a zaraz potem zaklął szpetnie.

- Jeśli nie chcesz, żebym zabił go już teraz, lepiej posłuchaj - zagroził porywacz.

      Uchylił powieki, zmuszając się, by spojrzeć. Pejcz rozrywał skórę Dabiego, mimo koszulki, jaką miał na sobie. Leżał na podłodze, cały czas patrząc na Bakugo z zawziętością. Jakby chciał mu przekazać, że dla niego to nic i da sobie radę, wytrzyma.

       Nie mogę nic zrobić. Umrze przeze mnie. Umrze...

- Zostaw go już. Dość - szepnął jedynie, przenosząc wzrok na uśmiechniętego Hawksa.

    Satysfakcja na twarzy mężczyzny sprawiała, że robiło mu się niedobrze. Och, jakże go nienawidził. Ten facet był kwintesencją wszystkiego, co obrzydzało go w ludziach. Myślał, że przemocą może dostać wszystko, czego zapragnie i wściekał się, gdy tak nie było. Okrutny człowiek, ale przede wszystkim idiota i tępy tchórz.

- A co będę z tego miał? - zapytał Hawks zaczepnie. Uwielbiał wchodzić we wszelkiego rodzaju negocjacje, które miały na celu upokorzenie ofiary.

      Jakby nie patrzeć, jestem ofiarą. Udawanie, że jest inaczej, nie ma najmniejszego sensu.

- Co tylko zechcesz - wydusił z siebie z trudem.

      Tak dawno nie używał tych słów, że zabrzmiały bardzo obco w jego ustach. Wiedział, że jeżeli nie nabierze dystansu, zostanie ponownie zniszczony. Ale... nie potrafił spojrzeć na to inaczej. Bał się o życie Dabiego i choć wiedział, że nie było szans na jego uratowanie, przynajmniej mógł odwlec w czasie jego śmierć. Marne to pocieszenie.

- Oooch? - Hawks oblizał usta, tracąc chwilowo zainteresowanie Dabim, który oddychał ciężko i chrapliwie, ze zmęczenia i bólu. Jego wzrok był jednak przytomny, mimo tylu przyjętych ciosów.

- Wszystko - powtórzył blondyn, spuszczając wzrok.

      Hawks go brzydził, od pierwszego momentu, w którym go zobaczył. Przywodził na myśl łasicę, która prześlizgiwała się przez wszystkie niebezpieczne sytuacje przy użyciu sprytu... i kajdan. Był starszy od Bakugo o jakieś osiem lat i już na starcie upatrzył go sobie jako ofiarę, którą trzeba było zniszczyć. Dominujący charakter Katsukiego i jego bojowe nastawienie sprawiały, że tym chętniej go dręczył. Jednak to nie on był tym okrutnym. W porównaniu do drugiego oprawcy, Hawks to łagodna owieczka.

- Nie rób tego - wydusił z siebie Dabi. Z trudem podniósł się z powrotem do siadu, zwracając na siebie uwagę porywacza.

- Jesteś bardziej odporny na ból, niż sądziłem. Inni padliby po dwudziestu, może trzydziestu razach - stwierdził Hawks, wplatając dłoń w jego czarne włosy. - W sumie... to też mnie podnieca - mruknął, pochylając się, by przesunąć językiem po uchu Dabiego. - Może ciebie też przelecę?

- NIE! - krzyknął Bakugo, instynktownie szarpiąc się w ich kierunku. Obaj mężczyźni spojrzeli na niego z niemałym szokiem, nie spodziewając się takiej reakcji. - Nie pozwolę, żebyś spartaczył życie kolejnej osobie. Nie...

- Oi, Katsuś. Wolałbym sam się z nim poruchać, niż puścić go do ciebie - wychrypiał Dabi, patrząc na Hawksa z drapieżnym uśmiechem. Mimo tego, że ledwo trzymał się w pozycji siedzącej, dalej chciał go chronić.

- Przestań! Po prostu... przestań - jęknął, ledwo już nad sobą panując.

      Boże, jeśli istniejesz, zabierz go stąd. Pozwól mu dalej biegać po świecie i wkurwiać ludzi. To moja wina, że on tu jest. Wszystko moja wina.

- Jesteście zabawni, gdy próbujecie się nawzajem chronić. - Hawks kucnął między nimi i złapał obu za szczęki. - To waszym zdaniem nie jest miłość? - zapytał, niby przyjaźnie. Było po nim widać, że sytuacja naprawdę przeszła jego najśmielsze oczekiwania.

     Odpowiedziało mu milczenie. Obaj wpatrywali się w niego z zaciętością, nawet gdy już ich puścił, rozmyślając o czymś (zapewne) okropnym. Bakugo widział jednak, że Dabi resztką siły woli trzyma się na nogach, jeśli można to tak określić. Chwilę później opadł z powrotem na posadzkę, od razu przekręcając się na bok, by zminimalizować odczuwany ból.

- Co muszę zrobić, żebyś go stąd wypuścił? - zapytał cicho, przenosząc wzrok na Hawksa.

     W życiu nie spodziewał się, że zada to pytanie po raz drugi w życiu. Za pierwszym razem i tak nie udało mu się wywalczyć uwolnienia dla ważnej osoby, ale może teraz... dopóki nie było z nimi tego potwora w ludzkiej skórze... Może była jakaś szansa?

- Wypuścił? Chyba chcesz zbyt wiele, skarbie. - Hawks cicho się zaśmiał. Podszedł do Bakugo i pchnął go na tyle mocno, że padł na plecy.

- Zrobię, co zechcesz. Co obaj zechcecie. Tylko błagam, niech on przeżyje. Nie będę już uciekał. Zrobię wszystko - wydusił z siebie, z trudem powstrzymując chęć ponownego naplucia mu w twarz.

- Nie ufam ci, skarbeńku. - Hawks zacmokał, przesuwając zakrwawionym pejczem po policzku Bakugo. Chłopak dopiero teraz zorientował się, że ów przedmiot zdobiły łańcuszki. Ciało Dabiego musiało być naprawdę poranione i posiniaczone. Szlag.

- Nie musisz mi ufać. Po prostu mnie sprawdź - odparł, zaciskając dłonie w pięści.

     Pamiętał każdy wpierdol, jaki od niego dostał. Każde nacięcie ciała, wszystkie rany i każdy seks. Pamiętał, jak mężczyzna zmuszał go do wypowiedzenia słowa „panie" i jak pewnego razu dla czystej zabawy użył specjalnych kleszczy, by wyrwać mu kilka paznokci. Pamiętał, jak Hawks strzelił do niego z broni, kiedy usłyszał o pocałunku z Yukine. Każdy szczegół wbił mu się w pamięć tak mocno, że nie był w stanie się tego pozbyć, choć bardzo chciał. Wszystkie emocje odżyły. Ta sytuacja uświadomiła mu, że przeszłość zawsze wraca i że nigdy nie będzie zwycięzcą. Dlatego, gdy oberwał tym cholernym pejczem, nawet nie próbował udawać silnego. Z jego gardła wydobył się nieartykułowany dźwięk, a zaraz po nim następny.

     Hawks bił go po torsie, nie zwracając najmniejszej uwagi na przekleństwa Dabiego. Bakugo miał wrażenie, że są tutaj tylko on i pejcz. Narzędzie wymierzające karę za to, że odważył się mieć przez chwilę dobre życie u boku ludzi, których śmiało mógł nazwać przyjaciółmi.

     Kirishima, Mina, Kaminari i Sero... Nie zasłużył na nich. Nie doceniał ich poświęcenia, dobroci i tych wszystkich chwil, w których śmiał się razem z nimi z byle czego. Miał cholerne szczęście, że ich poznał, a oni mieli pecha, że poznali jego. Tak bardzo ich wszystkich ranił swoim zachowaniem. Sprawy gangu były dla niego ważniejsze, a zbliżenie się do innych ludzi wydawało się być szalonym pomysłem po tym, jak stracił Yukine. Jego serce zostało brutalnie zmiażdżone, gdy patrzył na jego cierpienie i śmierć.

     Zawsze ktoś przeze mnie cierpi. Przyciągam zło. Shoto miał rację. Miał rację...

     Krzyknął i szarpnął się, gdy Hawks uderzył go w krocze, śmiejąc się przy tym jak szaleniec. Po tym uderzeniu odrzucił jednak pejcz na bok i złapał go za biodra, wciskając w nie paznokcie.

- Żałuję, że nie mogę zerżnąć cię dzisiaj, ale obiecałem zaczekać - zamruczał, pochylając się tuż nad twarzą Katsukiego. W sekundę wcisnął obrzydliwy jęzor do jego ust, zmuszając do oddania tego okropnego pocałunku.

     Gdybym mógł, zabiłbym go. Gdybym mógł...

    Po około minucie Hawks oderwał się od niego i oblizał usta, całkiem zadowolony. Patrzył na niego z pożądaniem.

- Skurwiel - warknął Dabi, patrząc na nich mocno zamglonym wzrokiem.

     Katsuki dziwił się, że nadal nie zemdlał po wpierdolu, jaki zgotował mu Hawks. Ba - dziwił się też, że sam nie padł. Przy każdym oddechu czuł okropny ból i nie miał siły ruszyć się choćby o milimetr.

   Wtedy drzwi do pomieszczenia otworzyły się i stanął w nich mężczyzna, którego Bakugo kojarzył, ale nie mógł sobie przypomnieć, gdzie go spotkał. Facet rzucił okiem na całą trójkę i lekko się skrzywił.

- Czego? - warknął Hawks, zwracając na przybysza pełne złości spojrzenie. Nigdy nie lubił, gdy ktoś mu przerywał zabawę.

- Jesteś potrzebny - odparł jedynie mężczyzna, krzyżując ręce na piersi.

     To jest chyba... Spinner?

     Kiedy dotarło do niego, że to ten skurwiel, który ogłuszył Minę i wywołał pożar kasyna, zawrzał w nim gniew. Zdążył zapomnieć o jego istnieniu, a teraz miał go tak blisko i nawet nie mógł go zabić. To było jak nieśmieszny żart.

- Bez obaw, Katsuki. Wrócę do ciebie. - Hawks poklepał blondyna po policzku, po czym wstał powoli z miejsca i przeciągnął się tak mocno, że aż strzeliły kości. Później wyszedł, zostawiając ich samych.

     Zapadła cisza, którą zakłócały jedynie ich chrapliwe oddechy. Bakugo zamknął oczy, nie chcąc patrzeć na Dabiego.

- To on cię wykorzystywał, prawda? - wychrypiał wreszcie brunet. Brzęk łańcuchów podpowiedział Katsukiemu, że zmieniał właśnie pozycję na wygodniejszą. O ile taka istniała.

- Były jeszcze dwie osoby, przy czym jedna z doskoku. Zresztą, nie tylko ja byłem bzykany. Wielu z nas było. Może nawet wszyscy? Każdy wychowawca poprawczaka, łącznie z dyrektorem, kogoś wykorzystywał - szepnął, zaciskając dłonie w pięści. Mówienie sprawiało mu ból, podobnie jak oddychanie. Skoro jednak i tak nie wyjdą stąd żywi, mógł powiedzieć Dabiemu wszystko. Nie miał już nic do stracenia.

- Kim były pozostałe dwie osoby? - zapytał mężczyzna cicho.

- Jednego poznasz jutro. I wątpię, żebyś przeżył to spotkanie - odparł czując, że przez jego ciało przechodzi dreszcz strachu. - A ten drugi... znam tylko przezwisko. Kurogiri. Przychodził raz w miesiącu, jako oficjalny gość dyrektora.

- Gdzieś już słyszałem tę ksywkę - stwierdził Dabi, dziwnie spokojnym głosem. Nieustające brzęczenie jego łańcuchów wywołało w Bakugo irytację. Spojrzał na niego i skrzywił się mocno. Mężczyzna leżał w naprawdę dziwnej pozycji i grzebał przy swoim bucie. Pot ściekał po jego czole, jakby robił coś naprawdę męczącego.

- Co ty odpierdalasz? - zapytał, nie bardzo wiedząc, jak ma zareagować na jego dziwne zachowanie.

- Cóż... Nie zamknęli drzwi, a jeśli uwolnimy się z łańcuchów i znajdziemy coś, czego można użyć jako broni, żaden z nas nie będzie musiał tu zdychać. - Dabi uśmiechnął się nieznacznie, wreszcie wyciągając z buta coś, co wyglądało na scyzoryk.

- Nie wiemy nawet, ilu ich jest. Do tego żaden z nas nie jest w najlepszej formie. To przyspieszenie śmierci, idioto - warknął.

     Jak on może być taki spokojny? Właśnie obskoczył porządny wpierdol, a i tak ucieczka mu w głowie. On jest... niesamowity.

      Ta myśl sprawiła, że aż się na chwilę zawiesił. Do tej pory ani razu nie pomyślał o Dabim w taki sposób. Owszem, cenił jego inteligencję i przebiegłość, a nawet jakimś cudem go polubił. Przeważnie jednak przy jego imieniu pojawiało się słowo „nienormalny" lub „psychol". Określenie „niesamowity" było zaś zarezerwowane dla jego normalniejszego bliźniaka.

- Zamierzasz tu grzecznie leżeć, zamiast próbować? Wybacz, ale to jeszcze głupszy pomysł, niż próba ucieczki. - Dabi przewrócił oczami. Wysunął scyzoryk i zaczął grzebać nim przy łańcuchach krępujących ręce.

- Nie wiesz, na co ich stać. To pieprzone potwory. Raz pozwolili mi myśleć, że uciekłem, by kolejnego dnia zdeptać moje nadzieje na wolność. Nie chcesz wiedzieć, co mi za to zrobili. Dlatego proszę cię, najpierw spróbujmy zyskać na czasie i dowiedzieć się więcej o naszym położeniu - powiedział poważnie, nie spuszczając z niego wzroku.

     Dabi przerwał na chwilę poprzednią czynność, wlepiając spojrzenie w zmęczone oczy Bakugo. Wreszcie jednak tylko westchnął. Wsunął ostrze na miejsce, po czym ukrył je ponownie w bucie. Z głośnym stęknięciem opadł całkowicie na zimną posadzkę.

- Robię to tylko dlatego, że ufam twojej ocenie sytuacji, Katsuś. Choć przyznam szczerze, że chętnie dorwałbym tego nieopierzonego kurczaka w swoje ręce i pokazał mu, czym jest prawdziwa chłosta. - Uśmiech Dabiego stał się przerażający. Nagłe podniecenie w jego oczach sprawiło, że Bakugo lekko zadrżał.

      Hawks go podnieca? Fuj.

- Chcesz go wyruchać? Twoja mina na to wskazuje - mruknął, nie kryjąc niezadowolenia w głosie. Mimo tego, w jakiej sytuacji się znaleźli, nie był w stanie powstrzymać się od komentarza.

- Co? Nie! Fuj. - Dabi skrzywił się, a niesmak na jego twarzy dziwnie ucieszył Katsukiego. - Podnieca mnie wizja przerobienia go na mielone. Ten gość nawet nie dba o to, gdzie uderza. Zero finezji - prychnął. Wyglądał na całkowicie rozluźnionego i choć w jego oczach można było dostrzec ból, nie zamierzał narzekać.

      Gdyby nie on, oszalałbym ze strachu.

- Jak rozumiem, chętnie byś mu pokazał, jak się to robi? - zapytał, przekręcając się na bok. Jego skatowana klatka piersiowa nie podziękowała mu za ten ruch, zignorował to jednak. Chciał przyjrzeć się uważnie twarzy Dabiego, zanim ta krótka chwila spokoju zostanie im odebrana.

- Zadawanie bólu to sztuka, Katsuś. Trzeba umieć go odpowiednio dozować, by ofiara szalała i w strachu czekała na to, co oprawca zrobi dalej. Stopniowanie napięcia to mój ulubiony moment tortur. A tego, co zrobił kurczak, nie mogę tak nawet nazwać. - Uśmiech Dabiego stał się bardziej mroczny.

     Bakugo przesunął językiem po popękanych wargach mając wrażenie, że cała atmosfera nagle się zmieniła. Napięcie narosło między nimi w jednej sekundzie, wywołując przyjemny dreszcz na ciele blondyna.

- Przy seksie też tak robisz? Stopniujesz napięcie? - zapytał, nie mogąc się powstrzymać od pociągnięcia tematu.

     Co się ze mną dzieje? Nie powinienem się tak czuć, ani zachowywać, gdy za drzwiami czyha zło.

- A czemu pytasz? - Dabi przysunął się odrobinę, na tyle, na ile pozwalały mu łańcuchy. Bakugo odruchowo zrobił to samo.

- Bez powodu - odparł, przybierając całkowicie niewinny wyraz twarzy.

    Droczenie się z mężczyzną w takim gównianym momencie było czymś całkowicie nie na miejscu. Obaj wiedzieli, że Hawks w każdej chwili może wrócić. Nie mieli pojęcia, ile czasu tu są, czy ktoś ich szuka i czy ludzie Dabiego żyją. Szanse na wydostanie się stąd były równe zeru, niezależnie od tego, co myślał na ten temat brunet. Jego pewność siebie i spokój w tak dramatycznej dla Bakugo sytuacji, przyniosły mu jednak swego rodzaju ukojenie. Zrobiłby wszystko, aby utrzymać się w tym stanie i złapać kilka dobrych chwil, zanim jego serce po raz kolejny zostanie zmiażdżone przez tych okrutników.

- Dabi? Jak to jest, że taki dupek jak ty zmienił się w gościa, który chce chronić innego dupka? - zapytał nagle, przerywając ciszę, jaka zapadła po jego wcześniejszych słowach.

- Jedynie wobec ciebie jestem inny. Nawet wobec Togi zacząłem być znacznie mniejszym chujem dopiero po tym, jak cię poznałem - mruknął, cicho przy tym wzdychając.

- Ale dlaczego? Dlaczego ja? - dopytywał, naprawdę nie mając pojęcia, co w nim było takiego wyjątkowego.

- Jakby ci to powiedzieć... Cóż. Wcześniej potrzebowałem tortur i dzikiego, brutalnego seksu, żeby poczuć jakiekolwiek większe emocje. Przez większość życia wszystko było mi obojętne, skupiałem się jedynie na przyjemnościach i na zawodzie płatnego zabójcy, do którego przygotował mnie stary Shiggy. Myślę, że przez patrzenie na ciągłe cierpienie i przez fakt, że pierwszą osobę zabiłem mając jakieś dwanaście, no może trzynaście lat, to wszystko mi po prostu spowszedniało. Wszędzie była przemoc, to nieodłączna część mojego świata. Wszyscy się mnie bali, a mi się to podobało. Władza nad marionetkami, zabijanie. To mnie podnieca - powiedział spokojnie, nie odrywając od niego wzroku. Bakugo widział w nim stłumione żądze, które nie mogły w tej chwili znaleźć ujścia. - Byłeś miłą odmianą. Nie bałeś się mnie i sam przyznałeś, że masz w dupie moje blizny, od których niemal każdy odwraca wzrok. A im bliżej cię poznawałem, tym większą miałem obsesję - dodał, zmieniając nieco pozycję.

- Widzę, że nie tylko ja miałem popieprzone życie - szepnął, postanawiając nie komentować tego głębiej, a już szczególnie słów o obsesji. Wypuścił powietrze z płuc, mimo wszystko dalej nieusatysfakcjonowany odpowiedzią.

      W sumie mu współczuję. Też nie zaznał zbyt wiele dobra. Nawet nie pamięta własnych braci.

- To nie jest tak, że nagle stałem się potulny, Katsuś. Dalej jestem tym samym skurwielem... a ty jedną z dwóch osób, których nie chcę skrzywdzić. Nie da się zmienić z dnia na dzień. A ja... w sumie lubię swoje zjebane życie. Chcę się tylko zmienić na tyle, by ciebie już więcej nie krzywdzić. Wszystkich innych mam w chuju - dodał spokojnie Dabi, przymykając powieki. Zmęczenie wzięło nad nim górę i możliwe, że nie chciał już kontynuować tej rozmowy.

- Wystarczy, że przestaniesz mieszać się w handel ludźmi i nie będziesz niczego mi narzucał. Nasze życie stanie się lepsze - odparł cicho, z lekkim rozbawieniem.

    Odpowiedział mu jedynie nikły uśmiech. Katsuki z niepokojem patrzył, jak płytko i nierównomiernie unosi się pierś Dabiego. Na pewno cierpiał z powodu zadanych obrażeń i jedynie udawał twardego.

     Nie mogę się tak po prostu poddać i pozwolić mu umrzeć. Nie chcę ponownie stać się zabawką w rękach tych obleśnych typów. Przechytrzę ich. Na pewno coś wymyślę.


**


     Touya umówił się z matką Izuku na spotkanie. Nie mogła przyjechać do syna, ponieważ sama leżała w szpitalu, na onkologii. Jak się okazało, miała nowotwór płuc, w zaawansowanym stadium. Słysząc o strzelaninie, bardzo się zdenerwowała, co mogło pogorszyć jej i tak ciężki stan.

- Izuku nigdy nie myślał o karierze w policji, więc zaskoczył mnie swoją decyzją - powiedziała cicho kobieta.

     Zaciskała palce na materiałowej chustce. Jej wyniszczona przez chemioterapię twarz mimo wszystko była ładna. Midoriya odziedziczył po niej zielone oczy, pełne determinacji, ale i zmartwienia. Nie miała już włosów - łysą głowę zakrywała chustą.

- To dziwne. Mówił, że wcześniej sporo o tym myślał i chce ratować ludzi - odparł Touya, w zamyśleniu pocierając dłonią o policzek.

- Wcześniej pracował w bibliotece. Chciał znaleźć bardziej dochodowy zawód, by móc płacić za moje leki. Pewnie nie powiedział panom, że jestem w szpitalu. - Kobieta westchnęła cicho, wbijając wzrok w swoje lekko trzęsące się dłonie.

- Izuku powiedział naszemu współpracownikowi, że ktoś obiecał mu pomóc w sfinansowaniu pani leczenia. Wie coś pani o tym? - zapytał, przechylając lekko głowę w bok.

      Mam nadzieję, że czegoś się dowiem. Czegoś, co mi pomoże.

- Wspominał o jakimś darczyńcy. Na moje konto faktycznie wpływały sumy, które pozwalały na pokrycie nierefundowanej części leczenia, ale Izuku mówił, że chce on pozostać anonimowy. Odkąd pojawiły się pieniądze, zaczął się jednak dziwnie zachowywać. Chodził zmartwiony, ale nie chciał mi nic powiedzieć. A potem nagle uznał, że wstępuje do policji. - Kobieta pociągnęła nosem, lekko rozbita. - Niedługo później pieniądze przestały wpływać. A teraz Izuku... Nie spodziewałam się, że tak się to skończy. - Otarła oczy trzymaną w dłoni chusteczką. Na pewno trudno było jej o tym rozmawiać.

- Nie chcę już pani męczyć, ale muszę zapytać. Ma pani numer konta tego darczyńcy albo cokolwiek, co pozwoliłoby mi go namierzyć? - zapytał, patrząc na nią z troską.

      Kobieta sięgnęła po telefon i zalogowała się na swoje konto bankowe. Touya spisał potrzebne dane i podziękował za pomoc. Obiecał też, że będzie dawał jej znać, gdy się czegoś dowie. 

     Walka o życie Midoriyi nadal nie była przesądzona. Operacja się udała, ale wprowadzono go w stan śpiączki farmakologicznej. W dodatku nie było pewne, czy po tym wszystkim będzie mógł chodzić. Pilnowało go pięciu policjantów, przysłanych przez szefostwo. Ich posterunek nie miał bowiem wystarczającej liczby ludzi, żeby zapewnić mu ochronę. Poza tym, mieli teraz inne sprawy na głowie.

     Strzelec musi być powiązany z gangiem albo z Shigarakim. Nie wiem, czy cokolwiek uda nam się w tym temacie znaleźć. Tym bardziej, że szukamy Katsukiego i Tetsuo, bez cholernego powodzenia.

     Czuł, jak narasta w nim frustracja, zmieszana z bezradnością. Nie dość, że Midoriya przez niego był w naprawdę ciężkim stanie, to jeszcze Shoto kompletnie się od niego odciął emocjonalnie. Zawsze byli dla siebie wsparciem w trudnych chwilach, a teraz każdy z nich przeżywał sytuację na swój własny sposób. Wiedział, że jeśli stracą ledwo co odzyskanego, popieprzonego brata, ich rodzina całkiem się już rozpadnie.

    Muszę skupić się na celu. Dorwę tego, który oszukał Midoriyę. Znajdę brata i Katsu. Nie pozwolę nikomu zginąć.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro