1
Atollon
Maketh obudziła się na materacu w zbiorowym pomieszczeniu na Atollonie. Z każdym jednym porankiem co raz bardziej irytował ją brak większej prywatności jaką za starych czasów Imperium zapewniało praktycznie każdemu. Często żałowała porzucenia posady ministra w tak głupi sposób jednak cały czas z tyłu głowy tkwiła jej jedna myśl — Imperium było złe, byli brutalnymi, gburowatymi formalistami. To była prawda i ona o tym doskonale wiedziała.
Wiedziała też że nie było tam miejsca na błędy. Wzdrygnęła się lekko znowu przypominając sobie odcięte głowy Aresko i Grinta. Tamto spotkanie, tylko Moff Tarkin, "skazani", kat — Wielki Inkwizytor, ona oraz agent Kallus. Za każdym razem jak przewijał jej się on przez myśli nie mogła zrozumieć czemu on też wtedy nie przejrzał na oczy tylko wciąż tkwił w wiernej służbie dla Imperatora i jego marionetek. Skoro przecież nawet ona umiała się sprzeciwstawić całemu galaktycznemu złu i pomóc Rebeliantom to czemu on nie mógł? Widziała jego zdziwienie i lekko przerażony wzrok kiedy odcinano głowy tamtej dwójki oficerów. Ona miała wtedy pewnie takie same myśli. A więc pycha go zjadła? Czy chęć bycia bohaterem po drugiej stronie międzygalaktycznej barykady nim zawładnęła?
Westchnęła głęboko i ruszyła dalej wolnym krokiem obserwując przy tym śpiących rebeliantów.
Za każdym razem widząc ich niewinność porządnie żałowała tego co robiła za "poprzedniego życia". Bo chociaż wszyscy zapewniali ją że najważniejsze że się nawróciła to jakoś nie mogła w to uwierzyć. Brzmiało to zbyt abstrakcyjnie! Wiedziała przecież ile bólu i cierpienia zadała tym ludziom wydając w napływie emocji kolejne puste a jakże groźnie brzmiące rozkazy. Wiedziała że wielu jej do teraz nie wybaczyło, nikt nie wybaczyłby zbrodniarzowi wojennemu przez którego stracił rodzinę, dom, sens istnienia, wszystko. Ale musiała się z tym pogodzić, realia wojny niestety były inne. Nie było miejsca na słabe jednostki. To było jak selekcja naturalna ale taka specyficzna ze zmienionymi zasadami. Nie liczyło się tylko kto jest silniejszy, sprytniejszy, mądrzejszy. Najważniejsze było kto ma przewagę. Kto ma broń. Kto ma przede wszystkim władzę i propagandową siłę mediów w jednej garści. Od początku każdy typował jednego jedynego zwycięzcę tej nietypowej potyczki — wygranym wskazany mógłby być jednogłośnie Imperator Palpatine. To on miał te wszystkie sznurki pociągające za marionetki stojących na niższych szczeblach stromej drabiny władzy. To on miał tę możliwość żeby pozbawić ich tej władzy jednym mocniejszym szarpnięciem. Wedle swoich potrzeb mógł ich też delikatnymi pociągnięciami wciągnąć wyżej.
Nie trzeba się oszukiwać, każdy wiedział że był idealnym przykładem przywódcy absolutnego ustroju totalitarnego. Niestety Maketh z wielkim bólem musiała przyznać że ktoś taki jak on przydałby się po ich stronie. Po jedynej słusznej. Zamrugała szybko. Przecież sama doskonale wiedziała że jeszcze dwa lata temu powiedziałaby że to tylko Imperium jest tym prawidłowym. Za każdym razem czuła się w takim momencie tak samo beznadziejnie wiedząc że była częścią zamordystycznej karuzeli kręcącej się w jednym celu. W celu objęcia władzy totalnej, bezwzględnej i wykluczającej wszelkie ruchy poza jej wiedzą.
Kobieta o takiej wrażliwości jak była minister po prostu tam nie pasowała i dzień w dzień zastanawiała się jak wytrzymała na tej posadzie aż tak długo.
Westchnęła głęboko wdychając przy tym świeże powietrze porannego Atollonu. Nieliczne dokmy wyglądające niczym ogromne ślimaki o łapach drapieżników i oczach w kolorze morza na luksusowych wakacjach, przewijały się na horyzoncie. Ich pasiaste skorupy mające na celu ukryć się przed kryknami na nic się zdawały w pojedynku jeden na jeden z tymi przerażającymi w swojej niezwykłości sześcionogimi stworzeniami. A Maketh była po raz kolejny świadkiem tego niezbyt dobrego kroku ewolucji. Potężny odwłok uniósł się w górę kiedy zwierzę wychyliło się w przód żeby zabić swoją ofiarę.
Kobieta zgrzytnęła zębami krzywiąc się lekko. Nasuwały jej się podobieństwa tego naturalnego zdarzenia do jej byłych działań. Próbowała po raz kolejny odgonić od siebie te myśli jednak były silniejsze. Usiadła zrezygnowana na piasku i po chwili próby uspokojenia niespokojnego oddechu zaczęła medytować, prawie na wzór ślepca Kanana Jarrusa i jego ucznia, których pierwszy raz spotkała na statku na Lothal. Jakże była wtedy głupia że dała się nabrać na wielką mandaloriańską studentkę-tłumaczkę. To połączenie wyrazów samo w sobie brzmiało dość... jak połączenie pożywienia Huttów (nie chciała się dowiedzieć co jedzą) i najsmakowitszego alderańskiego brandy. Na samą myśl o tym dostała odruchu wymiotnego który całe szczęście udało jej się zahamować. Podparła się dłońmi z przodu i zaczęła daremne próby przywrócenia spokojnego oddechu. Nie wiedziała czemu ale miała dziwne przeczucie jakby coś... miało pójść dzisiaj nie po myśli. Szybko jednak zaprzeczyła samej sobie gwałtownie kręcąc głową. Przecież to nie mogła być prawda bo kimże była żeby przewidywać przyszłość bawiąc się niemal w Jedi.
Dla uspokojenia wzięła piasek w garść i pogładziła go. Był taki... miękki... i ładny. Jego kolor pod tym oświetleniem przybierał złocistą barwę, miejscami rudawą jednak głównie o kolorze który przywodził jej mnóstwo wspomnień. I to tych które najchętniej by wyeliminowała.
Ten piasek przypominał jej JEGO włosy. Jego struktura z niektórymi ciemniejszymi ziarenkami przypominała jej lekko piegowatą twarz TEGO mężczyzny. Poczuła nagły przypływ tego okropnego ciepła. Nienawidziła tego. Poczucie ambiwalencji przez które nie wiedziała co ma właściwie czuć do agenta Kallusa, jej byłego współpracownika i skrytego kochanka.
Nie wiedziała czy jeśli kiedykolwiek jeszcze się z nim spotka to czy będzie umiała mu powiedzieć wszystko, nie wiedziała czy ich relacja zdoła wkroczyć na poziom na którym była przed jej zdradą. Ona nawet nie wiedziała kiedy ich skomplikowany typ współpracy przeszedł stopniowo w... Gdzie! To zdecydowanie nie było stopniowo! Nie w jej przypadku! Pewnego dnia widząc go poczuła po prostu wielki wybuch. Nie, nie ten zamach na nią a wielki wybuch uczucia. Wszystkie niespokojne cząsteczki które płynęły jej czasem w myślach, skumulowały się i rozsadziły ją od środka. Na myśl o tym uśmiechnęła się lekko aczkolwiek wyraziście. Miała powody do uśmiechu. Szkoda jednak że tylko w czasie przeszłym.
Słyszała plotki i domysły kto może być tym nowym Fulcrumem. Sama też snuła swoje teorie jednak to nic w porównaniu z tym co podsłuchała z rozmowy załogi „Ducha". Ponownie jej śniadą twarz rozświetlił nieśmiały uśmiech.
— Agent Kallus jest naszym informatorem. — oznajmił wtedy Kanan, Maketh wiedziała że gdyby mógł patrzyłby wtedy śmiertelnie poważnie w zielone oczy kapitan Syndulli. Zawsze tak robił a ona? Nawet nie miała komu patrzeć w oczy. Przez każdego była ignorowana. Każdy traktował ją z jakimś dystansem jakby to że powiedziała wszystko co wiedziała nie równało się byciem z rebeliantami od początku. Najgorsze dla niej było to że ona naprawdę się starała. Próbowała jakoś pokazać że wcale nie jest taka jak mogłoby się wydawać, że wcale nie była w Imperium z wyboru.
Jak bardzo się myliła.
Jak bardzo się okłamywała.
Była w Imperium z wyboru. Po prostu nie wiedziała, albo nie chciała do siebie dopuścić myśli, że jej strona jest tą generalnie złą.
Oczy zamgliły jej się przez jej własne łzy. Łzy które wypływały z niewiadomych powodów. Może były to łzy wyrzutów sumienia, a może była w nich krzta tęsknoty? Smutku skrywanego pod aurą pogodnego usposobienia? A może jednak łzy wylewane na marne wtedy kiedy nic nie próbowała zmienić?
Nie umiała nawet podać powodu nagłego przypływu płaczu, nie mówiąc już o zdefiniowaniu go.
Wiedziała za to jedno.
Czuła się po prostu odtrącona.
Z dniem dołączenia do Sojuszu Rebeliantów marzyła o dogodnych, humanitarnych warunkach.
Dostała humanitarne, dogodne w mniejszym stopniu.
Zapomniała jednak o jednym. O tym jak bardzo zagrożona czuła się służąc w Imperium. Najgorzej było w jej ostatnich dniach służby. Kiedy nie udało się złapać komórki rebelianckiej z Lothal co już wystarczająco ją przybijało, nawet Kallus patrzył na nią a co najgorsze mówił też z jakąś wyższością przez co czuła się jak mały wystraszony loth-kot ukrywający się przed nieubłagalnie nadjeżdżającymi śmigaczami. Wtedy pierwszy raz bała się tego mężczyzny. Widziała jakiś dziwny błysk w jego oku kiedy mówił że razem z Vaderem chętnie i z godnością ją zastąpią.
Późniejsze jego ciągłe kontrole okraszone poważnym aczkolwiek podejrzliwym wyrazem twarzy sprawiły że chwilowo straciła wszystkie te milsze wspomnienia z nim.
Zabawne że wystarczyła jedna rozmowa, jedno spojrzenie które wyjaśniało całą tą złożoność relacji.
Kallusowi zależało tylko na dostaniu się wyżej, na pięciu się po tej zdradliwej drabinie coraz szybciej.
Jednak Tua wiedziała i to zbyt dobrze że im szybciej się wspinasz tym większą masz szansę na przypadkowe nadepnięcie na kruchy szczebel, który może być twoją zgubą.
Przecież sama tak miała.
Jedna porażka która mogłaby skończyć się jej śmiercią.
Ale nie skończyła się.
Nie pamiętała jak to się stało. Wbiegła na statek tak jak jej kazał Bridger. Potem był wybuch. Później nie było nic oprócz pełnego rozpaczy, zachrypniętego krzyku Kallusa "TO WASZA WINA!".
Zawsze zastanawiała się co on wtedy miał na myśli. Czy nagle zrobiło mu się szkoda? Czy chciał żeby mieszkańcy myśleli że to rebelianci zaplanowali na nią zamach?
Tego niestety nie umiała stwierdzić.
Była jednak wdzięczna załodze "Ducha" a w szczególności Sabine która pofatygowała się potem żeby sprawdzić co się stało. Zastała nieprzytomną i mocno poparzoną ale żywą minister. Kolejne tygodnie Maketh spędziła kurując się w rebelianckiej placówce. Koniec końców kiedy chcieli ją odstawić, tak jak pierwotnie planowali, na jakieś totalne wybrzeże galaktyki, stwierdziła że lepiej będzie jak w ramach wdzięczności za pomoc, również im pomoże. Od tego czasu nawet kilka razy była na misjach.
Niestety wciąż mało osób ją doceniało.
Bali się że mimo wszystko to jest jakiś spisek.
Starała się tym nie przejmować ale hej ciężko jest nie przejmować się brakiem zaufania u kogoś komu się ufa.
Nagle poczuła na ramieniu czyjś dotyk. Niespodziewane uczucie zaraz po myślach o odrzuceniu. Przesadzasz i nadinterpretujesz to, powiedziała do siebie w myśli.
— Maketh, przygotowujemy się do lotu na Lothal. Chodź z nami. — zaproponował jej młody blondyn. Spojrzała na niego. Tak, domyślała się że wyślą byłego imperialnego pilota do byłej imperialnej urzędniczki. Mimo wszystko uśmiechnęła się lekko i wstała z ziemi otrzepując się trochę z pyłu.
— Muszę lecieć. — mruknęła trochę przybitym głosem — Przynajmniej pokażę obywatelom że żyję... Jeszcze.
Szpieg
Agent Kallus nie przespał tej nocy. Był ogromnie zestresowany przylotem Wielkiego Admirała Thrawna na Lothal który to miał odbyć się już tego dnia! Od rebelianckich "przyjaciół" dowiedział się że planują odbicie planety gdzie swoją działalnością swego czasu zaszczyciła Imperium rebeliancka komórka "Duch". Oh, jak on ich nienawidził. Przysporzyli mu tyle problemów że nawet wolałby przez godzinę rozmawiać z Hanem Solo niż spędzić minutę na dalszym pościgu ich.
Ale całe szczęście już nie musiał.
Teraz pracował dla Rebelii jako podwójny agent Fulcrum przekazując im informacje. Wiedział jak wielkie ryzyko szło w parze z jego zajęciem ale cóż innego miał zrobić. Tego dnia zamierzał zrobić coś naprawdę szalonego co praktycznie równało się samobójstwem. Miał jakoś podsłuchać rozmowę Thrawna żeby to zaraz przekazać rebeliantom. Na samą myśl o tym jak zamierza to zrobić przechodziły go nieprzyjemne, zimne ciarki. Jeszcze raz upewnił się czy wszystko jest przygotowane.
Poruszył małą konsolą sterującą "droidem myszą" i kiedy mały zareagował pokiwał lekko głową. Wszystko było przygotowane idealnie. Tak mu się przynajmniej wydawało.
Oparł się o barierkę na pierwszym piętrze skąd miał dobry wgląd na sytuację a przy tym był w na tyle bezpiecznej pozycji że Thrawn go nie miał prawa zobaczyć. Westchnął głęboko. Nie powinien był tego robić. Jeszcze nawet w tej chwili mógł się wycofać. Mógł ale czy chciał?
Nie. Zdecydowanie nie chciał. Chciał tylko żeby ten krwawy konflikt się skończył. Chciał żeby przywódcy Imperium zginęli... zaraz zaraz. Uświadomił sobie że przecież o nim mogli myśleć to samo. Że nawet teraz mogą to myśleć. Nie wiedział przecież czy jak kiedyś dołączy się formalnie do Rebelii to czy go nie zabiją za wszystko co złe im zrobił. Wzdrygnęło nim aż. Ten medal miał obydwie strony. A do tego warstwy gdzie tylko ta zewnętrzna jest pozłacana. Właśnie w tamtej chwili agent poczuł się jak podrobione i oszukane wnętrze medalu sprawiającego piękne wrażenie ale tylko z zewnątrz.
Wewnątrz był rozbity.
Z jednej strony szkoda mu było stracić ekskluzywne stanowisko do którego nigdy nie przywiązywał wielkiej wagi jednak odkrył jego niezwykłość dopiero uświadomiwszy sobie jak niewiele dzieli go od drastycznej straty jego.
Z drugiej znowu był zachwycony tym że udało mu się wydostać z imperialnej propagandowej bańki informacji a przede wszystkim że przekonał się do Rebelii, że przestał postrzegać ich jak największe zło, że w końcu zrozumiał że tej wojny wcale nie musi wygrać silniejszy, że tu liczy się podejście do tego.
On nie zamierzał osiąść na laurach tak jak to często robili jego koledzy. Zamierzał to ostateczne w jego mniemaniu starcie rozegrać tak jak to ludobójstwo na Lasanie. Tyle że na odwrót. Teraz planował odwrócić front zwycięstwa przeciwko Imperium. Chciał żeby sprawiedliwości tak jak wtedy stało się zadość. Tyle że tą sprawiedliwość postrzegał inaczej. Miał do tego prawo. Mógł przecież zmienić pogląd na różne sprawy. Mógł przecież odkryć że instytucja w której tkwił tyle lat po prostu się myliła.
Działania Imperium były sprzeczne z jego kodeksem moralności, który nie zmienił się ani trochę od czasu kiedy go sobie ukształtował. Odkąd pierwszy raz zobaczył bezlitosne rozgramianie buntowników na niższych poziomach Coruscant, odkąd pierwszy raz sam był świadkiem przemocy wobec niewinnych wiedział że nie umiałby skrzywdzić nikogo bez powodu.
Do teraz się zastanawiał jak świetnie musiała działać propaganda imperialna że udało im się w to wciągnąć kogoś takiego. Jakimi zwrotami musieli sprawnie manipulować litotyzując ich znaczenie żeby go do siebie przekonać? Przecież nigdy nie był osobą ze słabym kręgosłupem moralnym, przecież zawsze umiał się sprzeciwić ludziom... A jednak moc kłamstw i sofistyki połączone z ogólną dezinformacją ludzi wygrały nad lichym, ograniczonym ludzkim umysłem.
Masowe media dzień w dzień wyłapywały niejednoznaczne sytuacje z życia rebeliantów. Robiono z nich złodziei dopisując zmyśloną historyjkę do zdjęcia gdzie stoją przy stoisku na targowisko. Ludzie i inne rozumne (w tym przypadku najwyraźniej tylko z definicji) istoty na to szły. Przecież gdyby się zbuntowali również porównywano by ich do tych kurwiszonów, złodziei, mizantropów a przede wszystkim wrogów numer jeden których trzeba za wszelką cenę wyeliminować. Kto nie jest z nami, kto nas nie popiera we wszystkim — jest przeciwko nam. Jest wyrzutkiem, jest bez duszy, bez serca, bez uczuć. Imperium przecież chciało dobrze. Hasła mieli piękne, wartości, ha! wartości to mieli cudownie brzmiące szkoda że w praktyce wychodziło to samo tyle że strawione pięć razy przez banthę i raz przez Hutta.
Mężczyzna otrząsnął się szybko z tych myśli chociaż i tak gdzieś z tyłu głowy wypominał sobie te prawie piętnaście lat straconych na zabijaniu istot żywych. Jednak i te żałosne refleksje ucichły w porównaniu z basowym buczeniem statku którym przyleciał sam Wielki Admirał.
Ta, wielkie to chyba ma co najwyżej ego, pomyślał. Tak bardzo irytował go ten przerażający i niepasujący do standardów Imperium spokój, to stonowanie i ta niestandardowa miłość do sztuki. No jaki normalny imperialny admirał całymi dniami przesiaduje w swoim biurze i ogląda jakieś bazgroły!
No dobra może to był jakiś przejaw hipokryzji bo właśnie imperialny agent wpatrywał się w imperialnego świrniętego admirała może nie całym dniem ale za to jakże intensywnie.
Po tej myśli miał ochotę na bliskie spotkanie swojego czoła z dłonią ale powstrzymał się. Jeszcze by się dał zdemaskować. A wtedy co by było...
W kolejnych chwilach działał już odruchowo i całkowicie intuicyjnie. Chociaż nigdy tego nie ćwiczył jakoś specjalnie udało mu się ujarzmić dzikie myśli i tylko spokojnie pokierował droida tak żeby mógł podsłuchiwać co mówi Thrawn. To musiało się teraz udać. Nie było szans żeby się nie udało. Po prostu nie było.
Minister
Tua wraz z innymi rebeliantami czekała na transmisję od Fulcruma. To było prawdopodobnie najważniejsze wydarzenie w przeciągu ostatnich kilku dni. Kiedy połączenie zostało wykonane aż jej zaparło dech w piersi. Nie była na to gotowa. Nie była gotowa na to że pozwolą jej w tym uczestniczyć. Nie była gotowa na to że będzie mogła w końcu wziąć czynny udział w życiu Rebelii. Może te jej wcześniejsze zarzuty co do bycia odrzuconą były bardzo zhiperbolizowane pod wpływem emocji?
Nie, to nie był czas na rozmyślania o rozmyśleniach niedalekiej przeszłości. Nie było sensu tego roztrząsać. Mimo że nie chciała wzięła się w garść i spojrzała na holostół nad którym widniał symbol tajnego agenta. Było w nim coś przemyślanego, coś majestatycznego w swojej prostocie. Podobało jej się ostre wykończenie boków figur przez co to logo sprawiało wrażenie jakby z drugiej strony stał ktoś ostry, nieugięty, ktoś kto nie podda się łatwo i dopnie wszystko do końca. Z drugiej strony było to w swoim rodzaju subtelne, finezyjne w swej minimalistyce.
— Mówi Fulcrum, mam pilną wiadomość — zaczął mocno zniekształcony głos. Tua jednak wiedziała do kogo ten głos należy. Rozpoznałaby go wszędzie. Ten tembr, ten specyficzny sposób mówienia. Jej by to nie umknęło! — Thrawn wie o waszy — w tym momencie coś nagle przerwało połączenie.
— Thrawn wie? Ale o czym? — spytał Kanan Jarrus najwyraźniej tak samo zdziwiony nagłą utratą sygnału jak i inni
— Flota Imperium opuściła układ. — poinformował ich Ryder po krótkim namyśle na co kapitan Syndulla od razu przeraziła się tym że najprawdopodobniej namierzyli bazę.
Była imperialna minister nie mogła jednak zrozumieć jednej rzeczy. Nie mogła tego zrozumieć do tego stopnia że wyrwało jej się powiedzenie tego na głos:
— Ale Alexsandr nie dałby się tak łatwo — kiedy zauważyła na sobie zdziwione spojrzenia innych mówiące tyle co "kim do cholery jest jakiś Alexsandr i co to ma do rzeczy?" sprostowała — Kallus by się tak łatwo nie dał. Znam go dłużej i coś się musiało stać. Nie przerwałby połączenia bo kogoś zauważył albo go wzywali! Coś mu poważnego musi grozić. Co jak Thrawn się dowiedział o tym co robi? Co wtedy? Myślicie że on to przeżyje? — każde jedno słowo wypowiadała z jeszcze większym przejęciem. Tak. Bała się o niego. Bała się odkąd dowiedziała się co robi, odkąd usłyszała że jest podwójnym agentem. I chociaż popierała go mocno i bardzo zaimponowało jej to że wybrał prawidłową stronę. Tą jedyną słuszną.
— Pani minister, po co te nerwy? Jestem pewien że nic mu nie jest. — zapewnił Ezra. Ten lothalski szczur starał się wzbudzić w niej chociaż poczucie nadziei, tej nadziei dzięki której żyli!, a jednak nie udało mu się. Kobieta spojrzała na niego unosząc lekko wewnętrzne końce brwi. Niewielkie zmarszczki poniżej powiek uwydatniły swą mizerną obecność a kąciki ust które zawsze pięły się z radością w górę tym razem opadły z czarną melancholią w dół. Bridger zauważywszy to westchnął tylko bo cóż innego mógł zrobić.
— Przepraszam. — mruknęła przybitym tonem — Mamy teraz ważniejsze rzeczy... Wiem że czasem po drodze zdarza się zgubić ludzi, za dobrze o tym wiem.
Łamigłówka
Alexsandr czuł ostre szczypanie prądu na swojej własnej skórze. Słyszał ciągłe rozkazy żeby wyjawnił wszystko co wie o Rebelii. Kątem oka widział bezwzględną i nieczułą na jego ból twarz Thrawna. W powietrzu czuć było przypaloną skórę a na języku czuł nieco metaliczny posmak. Szósty zmysł podpowiadał mu że Admirał i tak już wie o bazie rebeliantów.
A mimo tych niepokojących objawów nie powiedział nic. Trzymał język za zębami na tyle mocno żeby nie wyjawnić im ani jednego szczegółu.
— Dobrze, zaczniemy teraz prawdziwe przesłuchanie. — oznajmił niepokojąco spokojnie Chiss. Kallus nie wiedział co mężczyzna ma na myśli i chyba wolałby pozostać w niewiedzy. Chociaż był jeden plus. Po prawie pół godziny sterczenia w jednej niewygodnej pozycji w fotelu do przesłuchań drgając konwulsyjnie będąc rażony prądem w końcu mógł rozprostować stawy.
Nie na długo gdyż brutalnie zdarto go z niego nie przejmując się tym czy obedrze sobie nadgarstki ostrymi metalowymi częściami. Nie był już po ich stronie, był traktowany na równi z wrogiem a nawet gorzej. Wróg od początku jest przeciwko, jawnie mówi co mu nie pasuje. Jest po prostu opozycją totalną.
A ktoś pokroju Kallusa? Cóż, zwykły zdrajca. Byt gorszy nawet od największego przeciwnika. Oprócz bycia oponentem przecież dodatkowo szpieguje i pogrywa sobie z życiem. Wszystko zapominając całkowicie o jakichkolwiek resztkach honoru. O jakiejkolwiek sprawiedliwości.
Ironicznie to brzmi patrząc na całokształt działania Imperium Galaktycznego które to przecież w głównej mierze opierało się właśnie na tym.
Jeden ze specjalnie wyszkolonych szturmowcy śmierci ubranych w czarne niczym kostucha pancerze szarpnął mężczyzną za włosy brutalnie odciągając jego głowę w tył. Kallus czuł tylko jak naciągało mu się jakieś ścięgno trzymające szyję. Ten dziwny ucisk sprawił że przy kolejnym oddechu dosłownie zassał swą krtań. Całe szczęście to nie trwało długo bo bezduszny szturmowiec rzucił nim o ścianę po czym wymierzył pięścią silne uderzenie prosto w twarz.
Były agent syknął z bólu. Chciał się im wyrwać. Chciał uwolnić się od tych tortur. Chciał znowu poczuć się wolny tak samo jak wtedy gdy przeciwstawiał się rozkazom swoich przełożonych. Kiedyś swoją wolnością nazwałby wybór między skazaniem więźnia na prace a zabiciem go. Ale jaka to była wolność, jaki to był wybór kiedy zapominał, być może celowo, o trzeciej drodze? Mógł przecież uniewinnić skazanego człowieka. Wszędzie naokoło wmawiano mu że nie mógł, że jedyne co może zrobić to albo się męczyć przesłuchując i pilnując go albo pójść na łatwiznę zabijając delikwenta. Przecież tak było prościej. Ludzkie życie nie miało żadnej wagi w oczach dyrektora tego cyrku. W oczach Imperatora, mistrza politycznych holoszachów każdy był zwykłym pionkiem którego można stracić dla wyższych celów.
A te wesoło szerzone propagandy o równości? Te pięknie wyśpiewywane hymny na cześć tego kto w końcu wprowadził pokój w galaktyce? Te radośnie krzyczane pochlebstwa dla zbawcy tych którym się dobrze powodziło? One wszystkie były puste. Puste gdyż udając że cieszą się z równości co najwyżej rozpaczali wewnątrz że zostali zrównani z tymi najbiedniejszymi. Śpiewając hymny płakali w głębi duszy nad losem swych bliskich
skazanych na lichą śmierć. Krzyki pochwały były tak naprawdę kakofonią goryczy i żalu nad życiem mieszkańców galaktyki.
Z tych krótko trwających rozmyślań wyrwał go kolejny rozkaz Wielkiego Admirała który bezprecedensowo dążył do dowiedzenia się prawdy. Alex przyrzekł sobie milczenie. Obiecał sobie że nie powie ani słowa temu wstrętnemu niebieskiemu nefropasowi. Choćby go mieli zabić, choćby mieli go powiesić, udusić, podpalić, przestrzelić on pozostanie na stanowisku milczka. Nic mu nie powie! Za żadne skarby świata!
Pokręcił tylko głową przez co tym razem dostał mocnego kuskańca w brzuch. Zgiął się w pół i złapał się odruchowo za bolące miejsce. Kolejne działania szturmowców zmusiły go jednak do natychmiastowego wyprostowania się gdyż kilka razy dostał po twarzy. Poczuł jak zimna krew spływa mu cienkim strumyczkiem po rozgrzanej z emocji brodzie. Czuł przenikliwy do szpiku kości ból w miejscach uderzeń. To nie tak że był po prostu słaby, to zwyczajnie w świecie bolało wręcz rozsadzało jego głowę od środka. Starał się nie jęczeć ani nie syczeć z tego bólu. Było ciężko. Zaciskał zęby najmocniej jak umiał kiedy rządając wyjaśnień lali go po całym ciele. A mimo to nie powiedział nic.
Thrawn pokręcił głową po czym rozkazał im przytwierdzenie Kallusa kajdankami do wiszącego słupa tak by każda próba ruszenia się kończyła się bolesnym naciąganiem mięśni ramion. Chiss przecież wiedział co ma zamiar zrobić i doskonale znał skuteczność swoich metod. Po chwili agent został pozostawiony na siłę swoich nóg lub na wyrwanie barków ze stawów jeśli mięśnie ud i łydek nie dadzą sobie rady. Patrząc na jego twarz widać było osobę zmarnowaną, uwięzioną w sytuacji bez wyjścia a chcącą zrobić coś więcej. Był ambitny a teraz jego ambicje przygaszono. Czuł się porównywalnie do widzącego który na wskutek choroby nagle traci wzrok. Nie mógł zrobić nic. A jeszcze jakby tego było mało ten wstrętny kosmyk spadł mu na czoło i dyndał przy każdym oddechu a on nic nie mógł z nim zrobić! To właśnie ten kosmyk w połączeniu z widocznymi siniakami i zranieniami na twarzy ukazywał go w mizernym świetle. Każdy jest panem swojego losu, a on sam sobie ten nieszczęsny los więźnia zgotował.
Ale na co innego mógł liczyć robiąc konspiracyjny, wewnętrzny sabotaż.
Przecież nie na to że będą teraz pić z Thrawnem cieplusi, przyjacielski kaf. W sumie i tak by nie wypił.
Spojrzał temu suchemu, obrzydliwemu skurwielowi w twarz. Wciąż pamiętał ten "komplement" o tym że ma serce rebelianta. Owszem ma. I nie zamierzał się o to kłócić ani wtedy kiedy wycedził mu to prosto w twarz ani teraz po torturach, wykończony, skonany ale wciąż tak samo zdeterminowany żeby dobić swego.
Jego naturalny instynkt sprawił że wbrew własnej woli unosił górna wargę zaciskając przy tym zęby w ramach złości. Widząc wciąż wyprostowaną sylwetkę Thrawna z której kipiała duma miał ochotę mu przywalić w ten parszywy zadufany we własnym jestestwie ryj.
— Może i nadałeś ostrzeżenie agencie — Thrawn zaczął takim głosem jakiego jeszcze nigdy nie słyszał. Nie wiedział co o tym sądzić jednak wyczuwał w nim nutkę przełomowego odkrycia. Nie chciał nawet wiedzieć co on sobie umyślił w tym zmutowanym i przerośniętym móżdżku! — Ale tym samym właśnie pomogłeś mi rozwiązać łamigłówkę. — uniósł lekko kącik ust.
— Łamigłówkę?! Jaką znowu łamigłówkę?! — miał ochotę wykrzyknąć na głos jednak zakończył na pozostawieniu tego swoim własnym myślom. Nikt inny nie musiał o tym wiedzieć. Tak było dla niego lepiej. Chociaż kto tam wiedział co sobie ten Chiss o nim pomyślał w tamtym momencie.
Niebieskoskóry zaczął krążyć między ogromną holograficzną iluminacją przedstawiającą układu gwiezdne wraz z planetami. Podpisane były w Aurebeshu bo nikt normalny by się nie połapał który z miliona skalnych odłamków jest tym a nie tamtym.
— Oto pełna trajektoria lotu generała Dodonny. — wskazał a czerwona, przerywana linia wyznaczyła linię prowadzącą do jakiejś planety. Agent starając się nie pokazywać emocji w głębi czuł że wybuchnie. Ta linia, ta pieprzona linia prowadziła przez Atollon. Nie mógł się domyślić! Nie mógł! — A tak przestawia się tor ruchu twojej transmisji. — obok tamtej pojawiła się druga przecinając tą pierwszą akurat w miejscu tej cholernej planety! — Osobno co prawda nic nam nie dają lecz nałożone... — zaczął patrząc się na Kallusa podejrzliwie
— Też nic. W tym miejscu nie ma nic. — warknął odwracając wzrok. Kosmyk opadł mu idiotycznie na czoło ale nie przejmował się tym za bardzo. Musiał użyć swych zdolności dyplomatycznych, których zbyt wielkich nie miał, żeby go przekonać — Rebelianci się sprytniejsi niż by ci się wydawało. — wypuścił to pogardliwie. Gdzież to żeby jakiś podły imperialista miewał jakieś chore a co najważniejsze nieprawdziwe podejrzenia. Bez kitu.
— Wielka szkoda że nie interesujesz się sztuką. — no nie no o tym to Kallus nie miał ochoty słuchać. Przewrócił oczami. Sztuka nigdy go nie ekscytowała i nie umiał z niej wyciągnąć nic więcej niż stwierdzenie że coś jest ładne lub brzydkie — Pozwala odnaleźć niejedno jeśli wie się gdzie szukać. — kliknął coś po czym na hologramie Atollon otoczył się kółkiem. Usłyszawszy to Alexsandr niedowierzając lekko zmrużył mocno opuchnięte oko.
— Dajmy na to układ który nie występuje na imperialnych mapach. Niemniej pojawia się w pradawnych mapach tamtejszego sektora. Wydaje mi się że nosi nazwę Atollon i znajduje się na nim baza Rebelii. — ostatnie zdanie wycedził jakby chciał wbić mu taką niewielką aczkolwiek ostrą szpilkę wbitą z niewiarygodną siłą. Tak też się wtedy Fulcrum poczuł. Jedna nazwa, niczym ukłucie bez znieczulenia, a tak bardzo bolała.
Złotowłosy otworzył oczy tak szeroko i tak gwałtownie że wydawać by się mogło że pozrywa sobie mięśnie odpowiadające za ruch powiek. Przygryzł dolną i tak już rozwaloną wargę ze złością na Thrawna, na Imperium, na tą zasraną łączność a przede wszystkim na siebie że nie działał rozważnie tylko chciał od razu to rozwiązać. Chcieć to sobie przecież mógł szkoda że zapomniał o rzeczy najważniejszej i jedynej która przydawała mu się ze szkoleń na agenta IBB: podstawowym kryterium sukcesu śledczego jest zadbanie o bezpieczeństwo i konspiracyjność pracy.
A co zrobił były agent podobno nawet jeden z lepszych? Pojechał sobie skuterem przez środek wysokotrawiastego stepu w centrum którego stał budynek skąd to znowu nadawał swoje transmisje Kallus. Oczywiście zapomniał zamknąć drzwi, tak mu było spieszno żeby przekazać przyjaciołom te niezbędne informacje.
A i oczywiście jeszcze czekał na oklaski. Dostał. Kilka razy klask plask w twarz.
Chciał przeżyć coś bajecznego, zew przygody dmącej w twarz. Jednak ktokolwiek kto kiedykolwiek chciał stworzyć niesamowitą bajkę doskonale wie że ognie łatwo gasną a zostaje jedynie bezsensowny nieugaszony żar.
Chyba miał prawo po tym wszystkim być na siebie zły.
I chociaż był w towarzystwie szturmowców śmierci pozwolił łzom zalać swoje oczy. Nie umiał już się temu oprzeć (oczywiście będąc już na właściwym statku Thrawna wszystko ironicznie wróciło do normy).
Gradobicie
Wszyscy rebelianci jeden po drugim lub ewentualnie grupami mieli ewakuować się z planety. Nikt przecież nie wiedział o czym zdążył się dowiedzieć się Thrawn. Z jego późniejszego połączenia wywnioskowali tylko tyle że standardowo chciał ich zniszczyć w tym teatrze wojny. Oh jak to określenie było według Tuy nietrafne po tym jak sama w taki sposób porównywała obecną sytuację. Poza tym ten grad ciosów którymi mieli zostać zasypani rebelianci brzmiał dziwnie niepokojąco biorąc pod uwagę syczący głos wojskowego taktyka brzmiący niczym wąż gotowy w każdej chwili by ukąsić i wprowadzić śmiertelny jad. Głowni przywódcy Rebelii zadecydowali żeby wysłać małe statki które zrobią miejsce dla jednego większego jednak cóż to miało dać? Maketh nie widziała w tym sensu, w czym właściwie miała się go doszukiwać kiedy jej umysł zaprzątały chaotyczne i nieraz abstrakcyjne domysły o tym co się stało z jej skrytym kochankiem.
Wiedziała tylko odlatujące statki sama zostając przy tym na suchym, bezpiecznym lądzie. Nie była nigdy dobra w niebezpieczną grę o przeżycie w kosmosie, zdecydowanie wolała ziemskie zamieszki łatwe do stłumienia. Mimo to w jej oczach było widać jakąś dziką fascynację gdy patrzyła na kolorowe ognie wydobywające się z silników. Kiedy i one zniknęły jej z oczu westchnęła głęboko. No cóż może ktokolwiek jeszcze do niej wróci...
Wrócili. Wcześniej niż się spodziewała. Niestety nie wszystkim dane było po raz kolejny spojrzeć na powierzchnie Atollonu. Wielu, w tym także Sato, nie przeżyli potyczki. Przed ich powrotem kobieta dostrzegła spadające odłamki statków jakby meteory wchodzące w atmosferę. To był dramatyczny widok tym bardziej kiedy wiedziało się czym te tajemnicze odłamki tak naprawdę są. Tua już wiedziała. Każdy przecież mówił o wielkim poświęceniu komandora.
Atmosfera była napięta i nerwowa, pogrążona w zgiełku i ciągłym ruchu. Blondynka obserwowała to wszystko starając się nie wtrącać jednak nie mogła się powstrzymać od pospieszającego komentarza skierowanego w stronę Rexa. Kto bardzo chciał mógł w nim wyczuć nutę pogardy jednak nie zrobiło to zbytniego wrażenia na klonie, weteranie który nie raz w życiu nasłuchał się dużo. Kobieta wzruszyła na tę ignorancję ramionami i odeszła w swoją stronę. Mimo wszystko wciąż pogrążał ją nieustający stres. To on wyrywał z niech ostatnie chęci i siły do zrobienia czegokolwiek produktywnego przez co mogłaby w końcu poczuć się potrzebna. To on zamiast pobudzać do pracy pozostawiał ją w stanie niepokonanej prokrastynacji. A powinna była się zająć przygotowaniami! Powinna pomóc Garazebowi rozstawić generator pola osłon lub przygotowywać czyjś statek do odlotu. Natomiast czym się zajmowała? Staniem jak ten kołek postawiony na środku pustyni którego nie wypada ruszać bo nie wiadomo czy nie jest zaklęty. Kiedy wiadomo było o nadciągającym bombardowaniu ze strony Thrawna ona sobie stała nie wiedząc co ze sobą zrobić. Kilka osób minęło ją ze zdenerwowanym wyrazem twarzy. Nie dziwiła im się. Też była zła na samą siebie.
Westchnęła głęboko i poszła nosić jakieś skrzynki z amunicją. Przez drobną posturę nie mogła unieść ich zbyt wiele ale ostatecznie jakoś jej się udało. Chociaż to był dosłownie drobny gest pomocy poczuła się jakby udało jej się zbawić świat. Usłyszawszy dziwny szmer zadarła głowę. Ha! Udało im się uruchomić te osłony! Cudownie! Może jeszcze mieli szanse wygrać z tym Thrawnem. Może mieli szanse zemścić się za tyle lat!
I wtedy wszystkie kolory, wcześniej żywe, pogodne, przynoszące na myśl same przyjazne wspomnienia straciły swoje nasycenie. Kobieta nie wiedziała jak to się stało, to było tak nagle, wyglądało to jak świat sekundy przed straszliwą burzą która jest w stanie rozerwać na strzępy każdego nieszczęśnika który będzie przechodzić w jej okolicy. Chmury zasłoniły niebo a w nich ujawniły się niewyraźne sylwetki kadłubów ogromnych statków. Spomiędzy obłoków zaczęły się ujawniać zielonkawe światła niczym fajerwerki puszczane w dzień Imperium. Miała nadzieję że nie będą równoznaczne z tamtymi gdyż wiązałoby się to ze śmiercią ich, Rebeliantów przez duże "r". Nie myślała w tej chwili o sobie, zwykłej szarej i nudnej kobiecie która była tylko dawną zbrodniarką. Myślała o tych wszystkich ludziach którzy dzięki determinacji i wielkiemu zawzięciu stworzyli coś pięknego! Coś o czym nie śniła ani jednej nocy, coś co w końcu dało nadzieję jej i zapewne wielu ludziom rozsianym w całej galaktyce. Ah nadzieja coś tak pięknego i coś tak znienawidzonego. Mogła być słonecznym dniem po burzy lub też zupełnie na odwrót.
Zielone wiązki laserowe przedzierały się z niesamowitą prędkością przez atmosferę zatrzymując się dopiero na piasku lub na osłonach. Rebelianci mrużyli i przecierali z niedowierzania oczy. Nikt nie życzyłby nikomu takiego przeżycia. Wydawało się jakby wszystko miało się rozwalić lada chwila! Jakby świat który znali miałby lec w gruzowiskach wraz ze zgliszczami budynków, wśród popiołów spalonej roślinności i ze szczątkami życia. Jakby to co pamiętali miało nigdy nie zostać zapamiętane. Każdy zadawał sobie podobne pytania:
Czy osłony wytrzymają?
Czy przeżyjemy?
Czy to koniec?
Kolejne pociski spadały gęsto jak gdyby były kroplami deszczu. Te pociski rozbryzgiwały się na nieszczęsnym polu siłowym niczym krople na szybie, nie no gdzie krople! Niczym grad! Ten grad przed którym ostrzegał ich Thrawn.
Tua otworzyła usta drżąc lekko z zimna. Albo ze strachu. Doskonale widziała minę ich rebelianckiej matki — Hery Syndulli która zdawała się być uparta i pewna siebie jak zwykle jednak oczy pełne matczynej troski zdradzały jej prawdziwe emocje. Pociski znowu przybrały na sile. Zaczęły napierać na osłonę jeszcze intensywniej. Tak się w ogóle dało?! Wszyscy bali się czy oby na pewno są bezpieczni. Każdy przypominał sobie najmilsze jak i najgorsze chwile w życiu. Każdy chciałby je przeżyć jeszcze raz. Nic nie było przecież gorszego niż śmierć przez zepsute osłony, będąc zasypanym przez grad żałosnych pocisków. Blondynce przed oczami przeleciało dosłownie wszystko co mogło.
Gratulacje! Zdałaś Akademię z najlepszym wynikiem!
Zamrugała szybko.
Arihndo obiecuję że jako minister przejmę wszystkie obowiązki gubernatora i wykonam je z najdokładniejszą skrupulatnością.
Nie, tylko nie to. Nie chciała teraz o tym myśleć.
To WASZA wina!
Usłyszała zaraz po tym jak po raz kolejny ujrzała TEN wybuch. Wybuch który miał ją zabić. Złapała się za skronie. Nie chciała o tym myśleć. Ten huk. To oślepiające światło. Zgrzyt rozwalającego się metalu.
— NIE! — krzyknęła dociskając palce mocniej. Nie chciała znowu o tym myśleć. Kilkoro buntowników spojrzało na nią zdezorientowanych po czym znowu wbili puste aczkolwiek przerażone spojrzenia w zielone niebo.
Chwilę potem wszyscy mogli usłyszeć wrzask Rexa o tym że emiter się przegrzewa. Tylko tego brakowało. W obliczu śmierci musiało zawieźć najważniejsze ogniwo. Od tego momentu każdy jeden pocisk był wyjątkowy. Wyjątkowo niebezpieczny i przerażający. Był jak huttyjska ruletka — miał przynieść im śmierć lub przygotować na nią. Każdy liczył stopień prawdopodobieństwa, a raczej starał się liczyć w myślach, która ze skompresowanych wiązek laserowych będzie tą ostatnią.
Najgorszy w tym wszystkim był Thrawn. To on tym kierował. To od niego zależało czy będzie ciągnął to przygotowanie na śmierć, które wyglądało jak oporządzanie zwierzęcia na ubój rytualny. On miał jedyną władze zdecydować czy może jednak przestaną. Szczerze? Nikt na to nie liczył. Bo jak to Imperialny Wielki, największy z Admirałów miałby im odpuścić? Przecież dla niego liczyła się tylko chwała, tylko kolejny wynik dla Imperatora świadczący o sukcesywności jego wysiłków.
A jednak kiedy każdy był już przekonany że to ich marny koniec, niebo powróciło do szaroburych odcieni które wcześniej niepokoiły, teraz natomiast przyniosły dziwny spokój i odetchnienie. Dopiero przy nich dało się dostrzec jak bardzo zmasakrowana była osłona. Wszyscy głośno ale i też po cichu zastanawiali się jakim cudem się udało ustrzec przed zagładą a przede wszystkim jak to Thrawn odpuścił?
Zresztą! Czy to było ważne? Przeżyli! To się liczyło! Tua chciała skakać z radości jednak powstrzymała się widząc wciąż niepewne miny kolegów. Logicznym było że Chiss musiał wymyślić coś w zamian, coś co według niego było efektywniejsze od beznamiętnego strzelania w jeden punkt. Jednak co mu wpadło do głowy to chyba nikt nie chciał się nawet domyślać.
Natychmiastowo zostało zwołane spotkanie rady złożonej z najważniejszych rebelianckich przywódców. Ustalano na nim że statek imperialny zabiera się do lądowania na powierzchni a wraz z nim prawdopodobnie Thrawn. Niezbyt optymistyczna wizja jednak trzeba było zrobić cokolwiek.
I tak Zeb wraz z Rex'em zabrali się za rozkładanie bomb. Reszta miała stać wraz z nimi za skałami w gotowości do ataku. Maketh również tam poszła. Chciała zabłysnąć, w końcu przydać się do czegokolwiek. Trzymała kurczowo swój niewielki blaster gdyż wiedziała że to od niego zależy jej życie. Nie mogła go puścić w efekcie emocji w przecież było tak łatwo. Metal którym pokryty był korpus broni wydawał się śliski co stanowiło niecodzienne połączenie wraz z drobno fakturowanymi sztucznymi elementami powierzchni. Kobieta czuła pod opuszkami palców powtarzający się wzór. Ludzie zawsze lubią kiedy coś się powtarza, ona też lubiła. To przecież dlatego wszystko ma ustalone procedury, dlatego wymyślono algorytmy wykonywania poszczególnych czynności i dlatego również rytm dobowy uzależniony był od powtarzających się zachowań. To uspokajało, dawało poczucie bezpieczeństwa, sprawiało że miało się wszystko pod kontrolą.
Tyle że spokój w sytuacji gdzie każdy zatrzymuje oddech żeby tylko nie wydać swojej obecności jest dość niespotykany. Tym bardziej jak tyle co przeżyło się śmiertelne zagrożenie. A może jednak? Może jednak tym razem wygrają i pokonają tego potwora raz na zawsze?
Tak myśleli wszyscy jednak wystarczyły charakterystyczne szczęki metalu wyłaniające się wraz z dwunożnymi maszynami zza mgły, każdy jakby zamierał.
Rex oraz Zeb zareagowali natychmiastowo oraz wzorowo. Z łatwością wywołali eksplozje w odpowiednim momencie i tylko jednego AT-ST Lasat musiał zniszczyć własnoręcznie za pomocą wyrzutni rakiet.
Czy to mogło być aż tak łatwe?
Dało się usłyszeć kolejne dźwięki. I to w dodatku te najbardziej znienawidzone przez każdego kto kiedykolwiek miał z nimi do czynienia. Jeśli komuś przeszkadzały tamte stalowe jęki dwunożnych siewców śmierci zdecydowanie nie chciałby być świadkiem tego okropieństwa. Ogromne maszyny kroczące na czterech nogach o wyglądzie słonia a proporcji masy jak u banthy, były prawdziwym postrachem w każdym zakątku galaktyki, nawet dla ludzi którzy mieli z nimi styczność pierwszy raz. Możliwe że to ich postura, morderczy wygląd lub krwawe mity związane z nimi działały w taki sposób na podświadomość.
Była minister widząc je po raz pierwszy czuła się mała, niższa niż zwykle i jakby zrównana z ziemią. Nie wiedziała kto odpowiadał za ich projekt jednak musiała przyznać że było to zrobione tak jak miało być. Budziło ogromny postrach.
Kłęby pyłu wzbijały się w powietrze unoszone przez ciężkie stalowe łapy. Sprawiły wrażenie pewnych siebie i ufających swojemu instynktowi zwierząt, nieugiętych i kroczących po trupach do celu. Emerytowany klon próbował zdetonować kolejne bomby jednak tym razem stalowe byki skrzętnie omijały zasadzki jakby działał w nich jakiś szósty zmysł. Przedzierały się nieustępliwie przez pole siłowe zmuszając tym samym Rebeliantów to tchórzliwego odwrotu w obronie własnego życia.
Rozpoczęło się strzelanie. Najwyraźniej osoby sterujące blaszanymi potworami nie miały ogródek co do zabijania. Typowe w Imperium. Y-wingi rozpoczęły kontratak z góry. Rozpętała się kolejna tego dnia bitwa.
Tua zacisnęła mocno zęby i zaczęła strzelać w szturmowców. Udało jej się kilku zabić! Gdzieś z tyłu głowy chodziła jej myśl że to przecież też są ludzie. Z drugiej strony coś jej mówiło że to nie ludzie a potwory sądząc po tym czego się dopuszczają. Mogli wybrać. Ona przecież wybrała, Kallus też wybrał. To oznaczało że było inne wyjście niż pozostanie w tym niezdrowym układzie z Imperatorem. Strzeliła w kolejnego szturmowca ubranego w białą zbroję. Trochę to niepraktyczne jak na walkę na pustyni. Usłyszała niski skrzek typowy dla myśliwców TIE. Nienawidziła tej szpetoty obrzydzającej estetykę walk.
Powoli jednak kierowali się w stronę korytarzy jaskiń bo tam było bezpieczniej. Co prawda kobieta miała na ten temat inne zdanie ale stwierdziła że może nie będzie się kłócić z mądrzejszymi dowódcami a już na pewno z wybitniejszymi taktykami od niej.
Rozpętała się prawdziwa burza. Niezbyt to było często spotykane na Atollonie. Wraz z nią przybył nie mniej burzliwy Admirał z oddziałami szturmowców śmierci. Trzeba było się ukrywać w każdej dziurze z której była jakakolwiek szansa na celny strzał a przede wszystkim trzeba było osłaniać kadrę dowódczą osłabiając przy tym napieranie wroga.
Wymianie strzałów nie było końca a przynajmniej tak się wydawało. Ostatnie kilka minut polegało właściwie tylko na strzelaniu uraz unikaniu głupiej śmierci przez oberwanie pociskiem.
W końcu po długiej chwili bezsensownej walki udało się wszystkim przedostać do dawnego półotwartego pokoju dowództwa. Tua wbiegła tam jako jedna z pierwszych starając się nie odwracać za siebie. Bała się że zobaczy tam Thrawna. Osłony już ledwo zipiały, amunicji zaczynało brakować a fermentacja mlekowa w mięśniach zaczynała dawać się we znaki. Wszechobecny strach podbudowujący adrenalinę też niewiele pomagał w tej sytuacji, mogłoby się wydawać że bez wyjścia. Syndulli udało się nawiązać kontakt z Ezrą który zmobilizował Mandalorian do walki. Wydawałoby się to wręcz niemożliwe jednak on po raz kolejny pokazał że jak się chce to się i takie rzeczy potrafi zrobić. Dzięki temu można było masowo ewakuować się z bazy, a raczej z tego co z niej zostało. Wszyscy zerwali się biegiem do wyjścia. Wydarzyło się tak wiele rzeczy że ciężko to opisać! Osłona się zniszczyła doszczętnie, myśliwce zaczęły krążyć nad ich głowami a AT-AT kontynuowały intensywny ostrzał. Świzgot silników przecinających powietrze z agresywną szybkością przenikał bębenki sprawiając że niektórym tym wrażliwszym uszy zaczęły krwawić. Kolejne statki eksplodowały zrzucając swoje szczątki na ziemię i raniąc przy tym nielicznych nieuważnych.
Było dramatycznie.
Maketh Tua wraz z załogą "Ducha" kierowała się w stronę statku Hery. Dostąpiła tego zaszczytu żeby móc lecieć na tym legendarnym pokładzie. To było większe odznaczenie niż jakiekolwiek ordery, przynajmniej dla niej. Kiedy już mieli wbiegać na pokład coś przed nimi wybuchło.
Oczy załzawiły jej odruchowo na wspomnienie dawnej traumy. Tak mało brakowało żeby znowu się to powtórzyło...
Odwróciła się usłyszawszy przeładowywanie magazynku blastera i z przerażeniem zauważyła cały oddział czarnych szturmowców wśród których w towarzystwie burzy wybijał się Thrawn jak zwykle ubrany w biały, elegancki strój który przystoi komuś o tak wysokim stanowisku.
— A teraz pani kapitan przyjmę bezwarunkową kapitulację. — mężczyzna mówił to tak spokojnym i delikatnym głosem że aż przerażającym i przyprawiającym o ciarki. Kobieta zaczęła się dusić i dławić dymem unoszącym się wszędzie wokół. Dopiero po chwili udało jej się jakoś opanować.
Czerwone ślepia niebieskoskórego wpatrujące się szyderczo spod ogromnego hełmu zatrważały każdego kto w nie spojrzał. Wąskie czarne źrenice pośrodku przenikały dusze Rebeliantów na wylot. Nikt przecież nie wiedział czy Thrawn o czymkolwiek wie. Bali się. Nie mieli innego wyjścia.
Kanan nerwowo machał mieczem próbując ochronić swoją "rodzinę", Hera dzierżąc w dłoni blaster mierzyła zdenerwowana do Thrawna, Zeb szczerzył kły starając się sprawić wrażenie drapieżnika czekającego na ofiarę a generał Dodonna stał gotowy do walki. Tua zaś patrzyła Chissowi w te przerażające oczy starając się pokonać swój własny strach.
Burza rozpętała się na nowo i kiedy Thrawn zadrwił z Jedi o strachu przed burzą sam ledwo co przez nią nie zginął. A szkoda. Następne wydarzenia były mimo wszystko zbyt skomplikowane do wyjaśnienia dla osoby postronnej. Bo jak rozumieć sztorm przemawiający ludzkim głosem? Jak wyjaśnić istotę ciskającą w każdego piorunami?
Wiatr wiał jak szalony. Istota "Bendu" była wyraźnie wkurzona. Nikt nie wiedział czemu.
A jednak mimo wyraźnego braku kontroli tego stworzenia nad złością rebeliantom cudem udało się przedostać na statki.
Blondynka usiadła w ciszy w kącie "Ducha" i odetchęła w końcu. Oparła dłonie na zaokrąglonych udach masując je lekko chociaż bolały ją niemiłosiernie. Na zewnątrz nadal rozgrywały się niewyobrażalne sceny ale była bezpieczna. W końcu. Chwilę potem opuścili niespokojną atmosferę Atollonu i każdy z nich mógł uznać pewien rozdział w swoim życiu za zakończony.
A może to był dopiero początek czegoś większego?
Duch
Rozkazano jej oddalić się na jedną z wieżyczek żeby porozstrzeliwała kilka wrogich statków. Cóż, musiała to zrobić. Poszła tam i zasiadła za sterami próbując zrozumieć jak i co to wszystko działa. W końcu udało jej się zestrzelić jeden myśliwiec TIE przez co poczuła nawet ogromną satysfakcję. W końcu mogła się pokazać. Tyle że czym był jeden myśliwiec kiedy ze statku-matki leciał cały hordon?
Kobieta słyszała wizgi wszelakiej maści statków szybujących tylko po to żeby zaraz zanurkować w czeluściach próżni. Kierowali się wprost w stronę blokady tworzonej przez ogromne, zawieszone nieczule w przestrzeni niszczyciele sypiące zielonkawymi pociskami. "Duch" manewrował między TIE'ami tak zgrabnie że Tua nie czuła nawet zawrotów głowy co niestety nie raz zdarzało jej się podczas lotów. Nie wiedziała gdzie tak szybko podążali jednak zauważyła na horyzoncie jakąś kapsułę. Kallus?
Tego nie wiedziała. Całe szczęście chwilę po tym już lecieli tunelem hiperprzestrzennym.
Ześlizgnęła się po drabince dostając się tym samym do głównego pomieszczenia frachtowca. Akurat zdążyła na ostatnie sekundy transmisji na żywo nadawanej z Mandaloriańskiego pałacu Ursy Wren. Nie to jednak było dla niej najważniejsze. Chciała się spytać gdzie jest Kallus jednak zauważyła że Kanan gdzieś idzie, oczywiście wiedziała że podążanie za ślepym niekoniecznie jest dobrym pomysłem jednak to nie był pierwszy lepszy niewidomy żebrak jakich wiele, to był Rycerz Jedi tych ciężkich czasów. Zdecydowanie mogła mu zaufać.
I tym razem się nie myliła. Kiedy tylko drzwi się otworzyły dostrzegła na końcu korytarza postać co prawda stojącą w cieniu ale jakby jaśniejszą od innych. Wiedziała doskonale że taki urok może należeć tylko do jednej osoby. Do Alexsandra. Widząc że Kanan zaczyna z nim rozmowę postanowiła się nie odzywać a jedynie słuchać ich.
— Kanan, dziękuję — zaczął agent lekko drżącym głosem. Nawet wtedy nie był jeszcze do końca pewny tego co chciał powiedzieć ani tego co do tej pory zrobił. Wciąż bał się Imperium i to nawet bardziej niż wtedy będąc przesłuchiwanym przez niebieskiego tyrana. Odwrócił lekko wzrok — Że mnie przyjąłeś.
— Daj spokój. Narażałeś dla nas życie. — mężczyzna położył dłoń na jego barku i uśmiechnął się subtelnie na co Kallus skinął lekko głową.
Jarrus odszedł do kokpitu na co Tua wybiegła uradowana w stronę złotowłosego uśmiechając się szeroko:
— Alex! W końcu... po tylu latach! — nie przejmowała się zdezorientowanymi spojrzeniami niektórych rannych, najważniejsze dla niej było to że w końcu mogła doprowadzić do skutku jej wymarzone spotkanie!
Mężczyzna spojrzał na nią najpierw patowym wzrokiem jednak po chwili uśmiechnął się delikatnie:
— M-Maketh? — wyszeptał a kobieta przybliżyła się do niego — Myślałem że zginęłaś... — zmarszczył brwi jednak szybko się zreflektował — Bałem się że nie żyjesz a jednak! — objął ją dłonią i przysunął do siebie. Wtuliła się w niego niepewnie po czym zadarła głowę żeby spojrzeć mu w oczy:
— Co oni ci zrobili? — wymamrotała widząc liczne obdarcia i sińce na jego twarzy. Odsunęła się momentalnie na wypadek gdyby miał je również ukryte pod ubraniami. Agent westchnął głęboko ponownie odwracając wzrok. Nie chciał po raz kolejny o tym sobie przypominać. Przygryzł dolną wargę. — Zresztą nieważne. — machnęła ręką Tua — Chodź może mają tu jakiś punkt medyczny. Trzeba coś z tobą zrobić. — uśmiechnęła się najdelikatniej jak umiała starając się go zachęcić żeby poszedł z nią.
Zgodził się.
Chwilę potem już ciaśnili się na wąskiej ławce próbując pozwijać porozwalane bandaże. W końcu mogli pozwolić sobie być sobą, mogli być ze sobą szczerzy nie denerwując się inwigilacją Imperium. Kobieta rozpaczała tylko nad opłakanym stanem swojego ukochanego. Widząc brutalnie poobdzierane do krwi nadgarstki ledwo powstrzymała odruch wymiotny ratując się tylko tym że musiała być przytomna żeby mu pomóc. Sprawnie przygotowała mu opatrunki z lecznicą bactą które następnie założyła na jego rany. Nigdy nie była pielęgniarką jednak starała się go ciągle uspokajać. Widziała jak momentami mężczyzna walczy z łzami zaciskając wszystko co się dało. Usiadła koło niego marszcząc smętnie brwi i zaczęła go gładzić delikatnie po plecach.
— Nie umiałem im nawet spojrzeć w oczy po tylu latach męczenia ich. — mruknął nagle po raz kolejny pałętając wzrokiem po wszystkim tylko nie po twarzy rozmówcy. Maketh westchnęła cicho i przytrzymała go za podbródek zmuszając go do kontaktu wzrokowego.
— Też się na tym łapię. — mruknęła smętnie — Ale myślę że to dobrze. Przynajmniej jesteśmy świadomi tego że to co zrobiliśmy dobrego nie ukryje naszych zbrodni. — przelotnie musnęła swoimi palcami jego dłoń — Starajmy się po prostu być jak najlepszymi ludźmi bo nie możemy się poddać. — Kallus spojrzał na nią niepewnie. Nie umiał być przecież dobrym człowiekiem gdyż nawet myśląc że robi coś w imię większego dobra krzywdził kogoś. Wtedy nie przejmował się tym bo miał ważniejsze cele. Może to dobrze bo przynajmniej szpiegował najlepiej jak umiał? Co jeśli jakby okazało się że Rebelia to coś pokroju Imperium co chce po prostu przejąć ich zasługi? To było zbyt skomplikowane. Oparł się karkiem o metalową ścianę.
Bohater
Zaledwie tydzień później, kiedy ich rozmazana relacja wróciła do stanu sprzed niechybnej dezercji Tuy, wraz z kilkoma innymi zostali wysłani na poszukiwanie dobrego miejsca na tymczasową bazę. Trafili na zimny księżyc jakiejś niezamieszkałej i nienazwanej planety z Zewnętrznych Rubieży. Pokrywała go szata egzotycznych, potężnych drzew wytwarzających mnóstwo drobnych i jaskrawych igiełek. Nikt z grupy nie odważył się ich dotknąć gdyż sprawiały wrażenie trujących. Wieczna zmarzlina sprawiała że gleba była intensywnie podmokła i bagnista tak że buty rebeliantów z łatwością w niej grzęzły.
Byli Imperialni wybili się na prowadzenie pojąc się swoją obecnością. Trzymali się mocno za dłonie szczebiocząc radośnie. Maketh dawno nie czuła się tak wspaniale chociaż widząc smutne spojrzenia rzucające nie raz ponury cień na twarz Alexa czuła że jej serce się łamie. Mimo to obecność kogoś o podobnej historii i dzielącego jej problemy i niepewności jakoś ją ośmielała. Ktokolwiek znał ją od dłuższego czasu na pewno zauważył poprawę jej samopoczucia.
Ich dopełniającyn się nawzajem nierównym krokom towarzyszyło chlupanie rozcieńczonego wodą błota. W połączeniu ze zgiełkiem rozmów odbywających się za nimi stanowiły istny miks wszelkiego rodzaju rozpraszających hałasów. Z nieba rozpadał się śnieg który pokrył wszystko niczym drobny meszek. Alex napawał się nim jak dziecko, można usprawiedliwia go tym że właściwie pierwszy raz widział to niesamowite w swej prostocie zjawisko z takiej strony. Już nie jako przeszkodę w wykonaniu misji a jako czasoumilacz! To było takie przyjemne jak płatek spadał na twarz! Tua zaśmiała się widząc jego rozanieloną minę i przytuliła go delikatnie. Chciała być przy nim, kochała go, w jego towarzystwie czuła się bezpiecznie. Stwierdziła że opłacało się jej czekać tyle lat na jego powrót. Jedyne co było złe to to że nie mogła przestać się cieszyć!
Zaczęli iść jeszcze żwawiej kiedy nagle usłyszeli jakiś dziwny szelest. Alexsandr nauczony wieloletnim doświadczeniem nakazał grupie się zatrzymać. Niby nic nie było widać ale przeczuwał coś. Wilgotne powietrze niosło swąd padliny leżącej nieopodal, stwierdził więc że to może padlinożerca przyszedł po swoje jedzenie. Ruszyli dalej, zachowując się już nieco ciszej. Dźwięki natury ucichły stwarzając aurę niebezpieczeństwa. Kallus starał się tym nie przejmować tylko ściskał kurczowo dłoń swojej ukochanej która spoglądała na niego niepewnie. Nie wiadomo było czy bardziej starał się tym dodać otuchy jej czy jednak sobie.
Nagle usłyszał świst powietrza po czym nagły przeszywający wszystkie strony ból. Spojrzał szeroko otwartymi oczami na swój brzuch z którego sterczał jakiś cienki patyk ozdobiony na końcu tymi dziwnymi igłami. Jęknął cicho widząc wypływającą krew i momentalnie przycisnął do niego jedną dłoń, drugą zaczął szukać blastera. Maketh krzyknęła z przerażenia i natychmiast wykroczyła przed niego wyciągając w przód podręczny blaster trzymany obiema rękami.
— Idź... Ukryj się ja sobie poradzę. — syknął do niej oblizując z ust krew wydobywająca się cienkim strumyczkiem. Nie chciał jej martwić swoim stanem.
Rebelianci natychmiastowo utworzyli szyk tak że każdy chronił kogoś i był przez kogoś chroniony. Szukali wzrokiem dziwnego napastnika. Wiedzieli o nim tylko tyle że był to miejscowy i prawdopodobnie niezbyt rozwinięty ani umysłowo ani kulturowo.
Alexsandr wyszedł naprzód kiedy zauważył uciekającego zza kamienia samca z jakiejś dziwnej rasy. Chciał pobiec za nim ale nogi zaczęły mu drżeć wyciągnął tylko dłoń i strzelił w niego kilka razy. W końcu szare ciało istoty o ciemniejszych włosach ubrane w naturalne, brunatne, skórzane szaty padło na ziemię dusząc się linką od własnoręcznie wykonanego łuku. Kilkoro innych zwierząt instynktowie pobiegło w stronę zmarłego towarzysza rzępoląc rzewnie, najwyraźniej był ich przywódcą.
Kallus oparł się o drzewo dysząc ciężko. Zaczynał widzieć latające wszędzie mroczki przed oczami. Mrużył oczy zaciskając równocześnie zęby z bólu. Tua widząc go wybiegła ze złością i zastrzeliła kolejne cztery dwunożne zwierzęta. Ich kompani uciekli spłoszeni wgłąb lasu a kobieta wróciła do agenta. W kącikach jej oczu pojawiły się małe, świecące łezki które chciały czym prędzej zwilżyć jej policzki. Złapała Alexa za dłoń nie przejmując się tym czy się rozpłacze czy nie. To nie było ważne.
— SPROWADŹCIE POMOC! BŁAGAM! — darła sobie gardło od krzyku przeplecionego płaczem. Komuś udało się zorganizować przelot "Duchem" jednak musieli wyjść na jakąś polanę, w lesie statek nie miał jak wylądować. Maketh trzymała mocno swojego chłopaka za rękę żałośnie prosząc go żeby jej nie opuszczał, a on jeszcze żałośniej ją zapewniał że tego nie zrobi. Mimo to płakała cały czas. Nie chciała żeby to wszystko o co tak walczyła rozpadło się przez głupią sytuację. Akurat teraz kiedy udało jej się odnowić relację i zakochać się, te przeklęte zwierzęta musiały jej poważnie zranić kochanka. Chciała krzyczeć ale nie mogła. Bała się że to by mogło tylko pogorszyć jego stan. Kilku silnych mężczyzn pomogło jej prowadzić Kallusa który w jakimś stopniu był dla nich ważny. Zawdzięczali mu więcej niż zliczyliby na wszystkich palcach więc nie mogliby dać mu tak łatwo umrzeć.
W końcu udało im się wyprowadzić kapitana z lasu. Nie obyło się bez dużych utrudnień jednak najważniejsze że byli gotowi na przybycie najszybszego statku w ich szeregach. Nie musieli długo czekać gdyż po chwili wylądował tam "Duch". Tua cały czas gładziła po rękach i po twarzy bladego z utraty krwi Alexa. Nie chciała go stracić. Nie wybaczyłaby sobie. Zatopiła palce w jego włosach w końcu spełniając swoje marzenie. Mimo to było to dość dobijające marzenie. Sprawiało że zamiast cieszyć się z jego obecności, płakała.
Pierwszy z frachtowca wybiegł Zeb gotowy zrobić dla przyjaciela wszystko. Widząc stan trzydziestolatka momentalnie przybrał smutną minę kładąc przy tym uszy po sobie. Opamiętał się szybko i zabrał go na pokład. Była minister wbiegła zaraz za nim i rzuciła się z płaczem na ścianę. Właśnie to szlochanie zwabiło natychmiastowo Herę która nie mogła patrzeć jak ktoś z jej podopiecznych cierpi. Próbowała jej wytłumaczyć że wszystko będzie dobrze i że najważniejsze jest żeby szybko wylecieli. To jednak nie przemówił o do Tuy która oddaliła się do kajuty w której położyli rannego. Usiadła przy jego łóżku i ponownie złapała go za dłoń. Widziała że tym razem reakcji prawie że nie było co sprawiło że rozpłakała się ponownie. Spojrzała na twarz ukochanego, była taka delikatna a piegi dodawały mu niewinności. Pogładziła jego policzek pokryty drobnymi bliznami i zanurzyła twarz w cienkim kocu który po chwili zrobił się mokry przez jej łzy.
Mężczyzna na wpół otworzył orzechowe oczy które sprawiały wrażenie marteych, nieobecnych. Kiedy chciał się podnieść kaszlnął kilka razy krwią. Nie był w stanie nic zrobić.
Odwrócił wzrok w stronę blondynki i ścisnął jej dłoń mówiąc słabym głosem:
— Kocham cię.
— Ja ciebie też. — pokiwała smętnie głową patrząc mu w oczy w których było widać niesamowite cierpienie. To ją bolało. Patrzenie na zakrwawione bandaże również.
— Dziękuję że mnie tego nauczyłaś... — wymamrotał i puścił jej dłoń nie wiedząc że to robi. Wzrok zmętniał mu bardziej jednak odwrócił się ostatkiem sił słysząc skrzyp otwieranych drzwi. Zobaczył w nim szarofioletową postać Garazeba, tego cholernego Lasata dzięki któremu wyplątał się z bagna Imperium. Posłał mu jeden z ostatnich słabych uśmiechów po czym krztusząc się własną krwią po prostu umarł.
Zapłakana Tua usłyszała cichy i wyjątkowo krótki szloch Zeba w akompaniamencie ponurego uderzenia pięścią w ścianę.
Pomiędzy smętnymi myślami przewijała jej się tylko jedna myśl:
Czemu prawdziwi bohaterowie tak szybko odchodzą?
Skończyłam to pisać SHSJSJAKWKAK
Troszkę ponad 9000 słów ale to nie ważne!
Ha normalnie nie wierzę że zdążyłam to napisać w takim czasie i że wyszło zadowalająco.
Generalnie podzieliłam tekst na mniejsze części określone pogrubionymi literami jest to po to żeby się nie pogubić czytając moje wypociny.
K
ilka razy wywalało mi wattpada dzisiaj pisząc to ale jest dobrze.
Dajcie znać czy się podobało i co ewentualnie zmienić!
Dobrego dnia.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro