Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

rozdział 8

Kiedy Colette wstała rano, czuła się wyjątkowo dobrze, jak na to, ile wypiła poprzedniego wieczoru. Znajdowała się w swoim pokoju, w swoim łóżku w ubraniach, które miała dzień wcześniej. Nie przejęła się tym jednak, bo jej uwagę przykuła pewna sylwetka śpiąca obok. Choć widziała jedynie plecy chłopaka - gołe swoją drogą - to rozpoznała go od razu. Te włosy, których nie mogła pomylić z nikim innym. Uśmiechnęła się pod nosem, przejeżdżając palcem po jego odsłoniętym ciele, ale Jack nawet się nie ruszył.

Coco mogła patrzeć na niego godzinami, ale nie, kiedy w domu miała jeszcze czwórkę innych chłopaków, którzy w każdej chwili mogli wejść do pokoju.

Wreszcie wstała. Spojrzała ostatni raz na Jacka, po czym wzięła świeże ubrania i poszła się ogarnąć do łazienki. Wyszła po godzinie i niemalże od razu skierowała się do kuchni, by zrobić sobie coś do jedzenia, bo brzuch dawał jej już o sobie znak.

- Cześć.

Colette podskoczyła w miejscu na dźwięk ów głosu, który dobrze znała. Zaraz poczuła oplatające ją ramiona od tyłu, na co uśmiechnęła się szeroko, nie potrafiąc się przed tym powstrzymać. Choć była zmęczona, jego obecność wynagradzała jej wszystko.

- Cześć, śpiochu.

Pocałował ją. Tak po prostu, tak z czułością, nie przejmując się, że ktoś mógł ich widzieć. Jego dłonie wylądowały na jej biodrach, a te jej na jego karku, natomiast palce wplotły się w jego włosy.

Tamta jakże przyjemna chwila mogła trwać wyjątkowo długo, gdyby ktoś nagle nie odchrząknął tuż za plecami Jacka.

- Corbyn... - wyszeptała Colette, spoglądając za ramię swojego ukochanego. Natychmiast się od niego odsunęła, podchodząc do Corbyna o krok. - To nie tak jak myślisz. Wszystko ci wytłumaczymy.

Corbyn nie odezwał się, a jedynie się im przyglądał. W zdziwieniu i zdezorientowaniu. Nie wiedział, jak zareagować na to, co widział. Patrzył na ich przerażone miny, ale nie wypowiedział ani słowa. Kiedy minął pierwszy szok, złapał się za głowę, odwracając od nich wzrok.

Colette natychmiast do niego podeszła, wiedząc, że musiała załatwić jakoś tamtą sprawę. Nie mogła pozwolić, by wygadał innym, dlatego postanowiła działać i zrobić wszystko, by do tego nie doszło.

- Pójdziesz ze mną posprzątać po wczoraj? Wyjaśnię ci wszystko na spokojnie, dobrze? Nie mów nic reszcie, sami im powiemy.

- Okey. - przytaknął odruchowo, kiwając głową, jak w jakimś amoku. W jego głowie wciąż szumiało i sam nie wiedział, czy przez sytuację sprzed chwili, czy przez alkohol, który wypił poprzedniego dnia. - Ja może pójdę...

- Corbyn...

- Nie powiem, spokojnie. - zapewnił, jak najbardziej poważnie. Nie zamierzał nikomu nic mówić, bo tak naprawdę nie wiedział za wiele. Po prostu ich widział i może najzwyczajniej w świecie się przewidział. - Ale wy się z tego będziecie musieli wytłumaczyć.

Chłopak wreszcie wyszedł z pomieszczenia, zostawiając ich samych. Jack natychmiast podszedł do swojej dziewczyny i objął ją od tyłu, kładąc głowę na jej barku. Colette nie ruszyła się jednak na milimetr, nie zareagowała w żaden sposób, po prostu stała, jak sparaliżowana, niezdolna by się ruszyć.

- Będzie dobrze, Colette.

~*~

Droga do miejsca, gdzie odbywało się ognisko, minęła Corbynowi i Coco w niezręcznej ciszy. Kiedy wreszcie doszli w docelowe miejsce, dziewczyna złapała chłopaka za dłoń i pociągnęła na siedzenia, by spokojnie z nim porozmawiać. Corbyn nie protestował, bo chciał wiedzieć wszystko.

- Więc... Miałaś mi to jakoś wytłumaczyć. - zaczął chłopak, patrząc na nią znacząco. Colette nie miała wtedy nic do stracenia, choć jej spojrzenie mówiło samo za siebie.

- Jestem z Jackiem od ponad roku.

Oczy Corbyna powiększyły się w niedowierzaniu, ale Coco nie przejęła się tym zbytnio i kontynuowała.

- O niczym nie wiedzieliście, bo zgodnie stwierdziliśmy, że nie chcemy wam o niczym mówić. Z resztą, woleliśmy mieć pewność, że gdzieś po drodze się nie rozstaniemy. - zaczęła, przerywając na chwilę, by zaczerpnąć powietrza i nieco się uspokoić. Wbrew pozorom, było to stresującym przeżyciem, powiedzenie mu prawdy. - Przyjaźnię się z Danielem od lat, wy też znacie się już dłuższy czas, nie wiedzieliśmy, jak na to zareagujecie. To niby zwykły związek, ale... - znów przerwała, przejeżdżając dłonią po swoich włosach. - Nie oszukujmy się, jesteście sławni, a jeśli prasa by o nas wiedziała, nie dałaby mi spokoju. Moi rodzice też są dość znani i wpływowi, więc tym bardziej by o nas gadali. Chcieliśmy tego uniknąć za wszelką cenę. Dlatego nic wam nie powiedzieliśmy.

- Ja rozumiem, ale... Jack nas dobrze zna, wiedziałby, że byśmy cię zaakceptowali. Z resztą, polubiliśmy cię bardzo przez ten krótki czas, więc...

- Czyli nie jesteś zły? - spytała, jakby z nadzieją, a jej oczy zaświeciły nagle. Corbyn spojrzał na nią, czując się jednocześnie dziwnie, jak i nad wyraz spokojnie w tamtym momencie.

- Może lekko zawiedziony, ale rozumiem was w pełni. Też bym pewnie tak zrobił ja waszym miejscu. - oznajmił, wzruszając ramionami. Nie kłamał, nie, kiedy powiedziała mu prawdę, nie potrafił, gdy tak na niego patrzyła.

- Dzięki, Corbyn. - wyszeptała, czując ogromną ulgę na sercu, że ktoś wreszcie się dowiedział. Dziękowała też, że to właśnie on, a nie Daniel, bo jemu trudniej byłoby o tym wszystkim powiedzieć. - A teraz zbierajmy się, bo trzeba tu posprzątać.

- I powiedzieć chłopakom. - dodał, wskazując na nią palcem. Coco westchnęła ciężko, mimo wszystko przytakując mu.

- I powiedzieć chłopakom.

~*~

Powiedzenie o wszystkim reszcie, w szczególności Danielowi, było chyba zadaniem najtrudniejszym. Colette patrzyła na jego reakcję, obawiając się jej najbardziej. Choć Jack obejmował ją w pasie w uspokajającym geście, ona trzęsła się z emocji, obserwując reakcję Daniela. A chłopak, kompletnie zdziwiony i w pewnym sensie zraniony, wręcz wybiegł z domu dziewczyny i schował się na ogródku, chcąc ochłonąć.

Coco nie zwlekała i czym prędzej wyszła za swoim przyjacielem. Dogoniła go zadziwiająco szybko i poczuła się dziwnie, stając z nim twarzą w twarz.

- Danny... - wyszeptała, czując, że mogła się wtedy rozpłakać. Zależało jej na Danielu, może nawet bardziej, niż dotychczas i nie chciała go tracić.

- Oszukałaś mnie, Coco. - powiedział z wyrzutem, czując ogromny ból w sercu. To łamało te Colette, bo widziała i słyszała tamtą urazę w jego głosie.

- Wcale nie. Ja po prostu... Nie wiedziałam, jak ci o tym powiedzieć. Wiedziałam, że przyjaźnisz się z Jackiem i nie wiedziałam, jak zareagujesz, gdy się o tym dowiesz. - wyjaśniła pokrótce, starając się jakoś uspokoić. Daniel widział, że i ją wiele to wszystko wtedy kosztowało. - Zgodnie stwierdziliśmy, żeby wam o tym nie mówić. Baliśmy się waszej reakcji, właśnie tego.

- Nie kłamiesz?

- A okłamałam cię kiedyś? - odpowiedziała pytaniem na pytanie. Gdzieś w głębi siebie myślała, że chłopak zaprzeczy, ale przeliczyła się, gdy tylko do mózgu dotarły jego słowa.

- Nie mam pewności. - stwierdził, a ona wtedy odważyła się dotknąć jego ramienia. Daniel poczuł dziwny dreszcz na tamten dotyk, ale nie przejmował się nim, zbyt wpatrzony w jej ciemne tęczówki.

- Nigdy cię nie okłamałam. - zapewniła, po czym uśmiechnęła się, widząc, że jego wzrok zelżał. Ulżyło jej, bo doskonale wiedziała, co to oznaczało. - Chodź tu i po prostu mnie przytul. Wiem, że tego chcesz.

- Ty zawsze wiesz, co? - powiedział ze śmiechem, przyciągając ją do uścisku. Colette wtuliła się w jego ciało, jak w pluszaka. Zawsze lubiła się z nim przytulać.

- Oczywiście. - odparła z powagą, odsuwając się od niego po chwili, by spojrzeć na jego twarz. Tamte niebieskie oczy świeciły jasno, podobnie jak te jej ciemne. - Może ludzie mieli rację, że jestem wiedźmą.

Daniel w odpowiedzi zaśmiał się głośno, ale znów przytulił ją mocno. Nie miał podstaw, by jej wtedy nie wierzyć. Z resztą, czy on kiedykolwiek mógł się na nią długo gniewać?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro