056; the one where the truth is revealed
× tom odell — can't pretend!
W jedno z kwietniowych popołudni dwudziestojednoletnia Elena Colins ubrana w biały, porozciągany już T-Shirt ukazujący znajdujące się na jej rękach drobne tatuaże kolejno róży, fiołka, tulipana, frezji, słonecznika i żonkila stała przy blacie kuchennym przelewając już masę na marchewkowe ciasto na blachę wyłożoną papierem do pieczenia. Na innym blacie niedaleko niej miejsca zajmowały Hannah i Vee, które co jakiś czas zaczepiały ją w wyśmienitych humorach na przykład trącając ją stopami (co swoją drogą było bardzo dużym wysiłkiem dla Hudson). Przy stole natomiast siedzieli Jaeden, Wyatt, Caspian i Jasper trzymający Jake'a na kolanach. Ta pierwsza trójka nie odzywała się tak naprawdę już dłuższą chwilę wpatrując się tylko w swoje dziewczyny i przysłuchując się ich żartom z niemałym rozczuleniem. Skavinsky zdążył już kilka razy wywrócić oczami, gdy próbował o cokolwiek spytać jednego z nich, ale oczywiście nie uzyskiwał odpowiedzi. Coleman reagował na to tylko śmiechem całkiem ich rozumiejąc.
To było w ogóle cudem, że Henderson zdołał się do nich przyjść. Ostatnio bowiem był tak zajęty pisaniem pracy licencjackiej, że albo widywali go maksymalnie dwa razy w tygodniu, albo przebywał u nich dwa dni pod rząd, bo tak bardzo nie miał ochoty przesiadywać przed tym laptopem. Można by było to nazwać swego rodzaju kryzysem, ale dobrze wiedzieli, że ich czeka to samo już w przyszłym roku w mniejszym lub większym stopniu. Mimo wszystko, Caspian nie radził sobie źle. W końcu cały czas miał przy sobie Hannah, która mimo natłoku pracy w studiu fotograficznym rodziców Ellie starała się być tu dla niego cały czas i cierpliwie czytała każdą stronę jego pracy ewentualnie doradzając mu w sprawach czysto stylistycznych. Był jej naprawdę za to wdzięczny i starał się to jej wynagrodzić najlepiej jak mógł, choć w jej mniemaniu w ogóle nie musiał.
Od rozmowy mającej miejsce ponad pół roku temu między Jasperem i Jake'iem było naprawdę dobrze. Może nie było to coś, co dało się zobaczyć gołym okiem, ale oni sami wewnętrznie czuli się ze sobą o wiele lepiej i spokojniej. Nigdzie im się nie spieszyło, bo przecież nie taki był sens tego wszystkiego. Jednak teraz oboje wiedzieli, czego chcą od życia, jeśli chodzi o swoją relację i to napełniało ich wielką nadzieją i szczęściem nawet w gorszych chwilach. Skavinsky był naprawdę szczęśliwy, że ta szczera rozmowa, której tak bardzo bał się od środka przebiegła dobrze i teraz mógł śmiało sam sobie powiedzieć, że chciałby kiedyś poślubić tego chłopaka, z którym umawiał się już prawie pięć lat.
Wyatt i Vee też zdecydowanie mieli się dobrze. Nie byli tą parą, która lubi urządzać jakieś specjalne wyjścia do restauracji czy innych tego typu, ale za to lubili wychodzić na dłuższe spacery wieczorem do miejsc nieznanych temu drugiemu, czy po prostu siedzieć na balkonie z tanimi energetykami i wpatrywać się w panoramę ich dzielnicy. Nie potrzebowali wiele, tak naprawdę potrzebowali tylko siebie nawzajem i raczej nie zanosiło się na to, by tego zabrakło. Przez to, jak wyglądało ich życie uczuciowe zanim zaczęli ze sobą chodzić każdego dnia starali się przynajmniej raz sobie powtórzyć, że kochają się takimi, jakimi są i bardzo się doceniają. Rozumieli się tak dobrze, jak mało która para i ze sobą byli najszczęśliwsi.
Jeśli chodzi o Ellie i Jaedena to było oczywiście dobrze, co nie było niczym nowym. Narzeczeństwo zdecydowanie im służyło, jeśli można było to tak określić, bo teraz mieli czego wyczekiwać w momencie, gdy brakło im motywacji, o czym ostatnio dość sporo wiedział Martell. Colins jednak nie opuszczała go na krok i gdy widziała, jak już ciężko siedzi mu się nad biochemią, histologią czy historią medycyny zawsze siadała obok i powtarzała, że da sobie radę i nic się nie stanie, gdy zrobi sobie przerwę, lub zaliczy jedną rzecz na trójkę zamiast czwórki czy piątki. Zielonooki był za to niemiłosiernie wdzięczny, gdyż był przekonany, że gdyby nie Ellie, to albo w ogóle nie zaliczyłby tych studiów, albo by się doszczętnie przepracował. Dobrze się składało, że blondynka nigdzie się nie wybierała i to nawet nie ze względu na podarowany przez niego pierścionek, bo nawet bez niego nigdy nie planowała go zostawiać.
— Och, zapomniałbym — zabrał nagle głos Jasper poirytowany faktem, że Martell od minuty nie odpowiedział na jego pytanie. — Ellie, Louis ostatnio o Ciebie pytał.
— Louis? — Blondynka zmarszczyła nos patrząc na przyjaciela i wyskrobując resztę masy na blachę.
— Wow, masz kochanka? — spytała figlarnie Han, kopiąc ją delikatnie w łydkę.
— No co ty, Han. Wiedzielibyśmy pierwsi — powiedział zadowolony Cas.
— Chcielibyście — prychnął Jake, wtulając się bardziej w swojego chłopaka.
— W końcu znalazłaś kogoś lepszego niż Martell? — spytała Vee również w szampańskim na stroju. — Tacy to nawet na śmietniku leżą.
Jaeden i Wyatt skrzyżowali zdezorientowane spojrzenia.
— Kto to jest? — spytał w końcu cicho zielonooki.
— No właśnie. — Skinął głową Wyatt.
— Ja sama chciałabym wiedzieć. — Ellie wstawiła ciasto do piekarnika, ustawiając czasomierz na czterdzieści pięć minut.
— O ja Cię, nasza El ma tyle chłopów, że już nawet nie pamięta ich imion — zaśmiała się Han.
— Pamięta tylko nasze, my jesteśmy dla niej wyjątkowe — powiedziała przytulona do niej roześmiana Vee.
— No to ten, który siedział przed nami na pierwszym roku na psychologii procesów. — Jasper oparł podbródek na ramieniu swojego chłopaka.
Colins przez chwilę wpatrywała się w czarnowłosego ze zmrużonymi powiekami, po czym pokiwała głową i zaczęła sprzątać z blatu.
— Już wiem! — odparła zadowolona.
— Niech zgadnę — Caspian wyprostował się na krześle — to ten Louis w brązowych włosach i ciemnych oczach, ten, co pracował w bibliotece.
— Nie wiedziałem, że One Direction robi reunion u nas w szkole — wymamrotał pod nosem Oleff.
Vee spojrzała na niego i zaśmiała się kręcąc głową.
— To ten — odpowiedział mu Jake.
— No tak, był ktoś taki — przyznała Ellie, wkładając miskę od miksera do zmywarki. — Teraz pamiętam. Możesz powiedzieć, że wszystko u mnie dobrze i go pozdrowić — dodała, patrząc na Jaspera.
Ten skinął głową z uśmiechem. Jaeden wyprostował się nieco na swoim miejscu i chrząknął.
— Dlaczego akurat o Ciebie pytał?
— No ja nie wiem, ale przez cały rok się odwracał do Elenki z pytaniem "która godzina?" albo czymś równie idiotycznym — uprzedził dziewczynę w odpowiedzi Jasper. — Byleby Els na niego zwróciła uwagę.
Podczas, gdy Cas, Han i Vee wydali z siebie głośne "uuu!" Ellie wywróciła oczami.
— To jeszcze nic nie znaczy, poza tym no ja was błagam, nie ma opcji, żeby cokolwiek do mnie miał.
— No nie wiem, bo tak to właśnie wygląda — powiedział uśmiechnięty Jake.
— Jeśli naprawdę tak jest, to mu się dziwię i to cholernie. — Pokręciła głową wzdychając.
— Ja nie, ja też przez parę miesięcy w liceum zadawałem Ci bzdurne pytania, bylebyś na mnie zwróciła uwagę — wypalił nagle Wyatt.
Wszystkie pary oczu w ułamku sekundy powędrowały w jego stronę. Dwudziestolatek dopiero zdał sobie sprawę, że powiedział to za głośno i odrobinę przestraszony poprawił się na krześle. Nie wiedział zbytnio, w którą stronę patrzeć. Ostatecznie jego wzrok wylądował jednak na Ellie, która chwilę temu z wrażenia upuściła trzymaną metalową łyżkę na blat.
— To znaczy, ja. . . — zaczął, drapiąc się po karku. — Ja. . . Ja muszę na chwilę wyjść.
Nim ktokolwiek zdążył coś powiedzieć chłopak wypalił z miejsca w stronę hallu, gdzie równie szybko założył swoje czarne trampki nawet ich do końca nie wiążąc. Chwilę potem słychać było tylko trzaśnięcie drzwi.
Pozostała w kuchni siódemka patrzyła po sobie w kompletnym szoku, może za wyjątkiem jednego z nich.
— Wyłączcie placek i wystawcie na widełki, ja się tym zajmę — oznajmiła Ellie nie czekając na odpowiedź i ruszając w stronę hallu.
—
Cormorant Cove może i nie był zbyt dużym parkiem, jak na niewielką dzielnicę jak Alki przystało. Jednak było tam naprawdę wszystko, czego mógł potrzebować człowiek w chwili przemyśleń. Widok na cieśninę Puget Sound, góry Olympic Mountains, niewielką ławkę i okazjonalnie pojawiające się tam kormorany, od których właśnie wzięła się jego nazwa. Osobiście te ostatnie Wyatt uważał za nieco irytujące, ale już przywyknął.
Brązowooki westchnął i usiadł na ławce, wpatrując się w wymienione wcześniej widoki. Oparł się wygodniej o oparcie i ułożył dłonie na kolanach. Jedna z jego nóg zaczęła nagle chodzić w rytmie góra-dół co zdarzało się mu całkiem często. Przeczesał swoje włosy i przymknął oczy próbując po prostu nie myśleć o tym, co powiedział.
Nie było mu dane siedzieć w samotności zbyt długo. Poczuł, jak ktoś zajmuje miejsce na ławce obok niego i gdy otworzył oczy zdał sobie sprawę, że była to Ellie z dłońmi wsuniętymi w kieszenie swojej czarnej bluzy na suwak, którą zarzuciła jeszcze szybko przed wyjściem.
Spojrzał na nią, zlustrował ją wzrokiem od góry do dołu i wrócił do obserwowaniu widoków czując się zbyt zdenerwowany, by spojrzeć jej w oczy.
— Nie jestem na Ciebie zła — oznajmiła łagodnie na sam początek.
— Wiem. . . — Pokiwał głową.
Znowu zapadła między nimi nieco niezręczna cisza. Było to prawdą, że Oleff niedługo po przeprowadzce do Seattle wbrew temu, co myślała pewnie większość z was zawiesił oko na tej blondynce siedzącej aktualnie obok niego. Wtedy może jakoś bardzo tego nie rozumiał, ale wszystko przyszło z czasem. Pierwszą rzeczą, która trafiła go już przy ich pierwszym spotkaniu był jej wyczuwalny od razu intelekt w połączeniu z poczuciem humoru. Kiedy tylko słyszał jej ironiczny ton jego serce biło szybciej i nie mógł przestać o tym myśleć, chciał tylko tego więcej i więcej.
Dziewczyna siedziała odrobinę zwrócona w jego stronę, próbując znaleźć jakieś dobre słowa. W końcu odważył się na nią spojrzeć.
— Dlaczego mi nigdy nie powiedziałeś? — spytała w końcu.
— Bo nie było sensu, El. — Pokręcił głową. — Nie było kiedy.
— Co masz na myśli? Znamy się już jakieś. . . Pięć i pół roku. — W jej głosie można było usłyszeć może krztę poirytowania, a raczej zdenerwowania zaistniałą sytuacją.
— To nic istotnego, posłuchaj — poprawił się na ławce — to zaczęło się, kiedy przyszliśmy do was do szkoły. Widziałem, jak Jae na Ciebie patrzy i nie miałem zamiaru tego psuć. Byłaś pierwszą dziewczyną, która zwróciła na niego uwagę. Nie mógłbym się nazwać jego przyjacielem, gdybym zabrał mu tą szansę i postąpił jak ostatni samolubny dupek.
— Okej, ale miałeś kolejne parę lat, żeby mi o tym powiedzieć. . .
— Nie chciałem psuć niczego między wami.
— Ale przecież-
— Jesteście zaręczeni, Ellie. — Spojrzał jej w oczy. — Kto wie, czy moje głupie licealne historie nie mogłyby w jakiś sposób tego zepsuć. A wy. . . Wy jesteście przecież idealną parą, Boże. . . Nie wybaczyłbym sobie tego.
Znowu na moment zapanowała cisza. Oboje patrzyli na Olympic Mountains, próbując jakoś poukładać w głowach to, co miało aktualnie miejsce.
— Ile to trwało? — zapytała w końcu.
— Cóż. . . — Wziął głęboki wdech. — Zaczęło się we wrześniu, ale jak zaczęliście ze sobą chodzić w lutym to już definitywnie dałem sobie z tym spokój na tyle, na ile mogłem. Przynajmniej się starałem, ale. . . Jakoś do początku jedenastej klasy, w sensie do września jeszcze miałem momentami jakieś chwilę, że patrzyłem na Ciebie w ten sposób.
Blondynka pokiwała głową. Przygryzła nerwowo wargę bijąc się z myślami i tym, że przez tyle lat ani razu tego nie zauważyła ani przyjaciel nawet jej o tym nie wspomniał. Rozumiała go, właśnie to było najgorsze, bo tak bardzo kłóciło się z powtarzanym przez nią "zawsze możesz mi o wszystkim powiedzieć". To było coś, z czym nie wiedziałaby, jak sobie poradzić, gdyby dowiedziała się o tym jeszcze w liceum. Nadal trochę nie wiedziała jak się z tym czuć.
— Ale skoro to ja Ci się podobałam, to co z. . .
— Wydawało mi się, że tak po prostu musiało być — dokończył za nią. — Gdy weszliśmy z Jae w jakiś tam wiek dojrzewania to gadaliśmy o tym, że w liceum będziemy chodzić z dziewczynami, które są najlepszymi przyjaciółkami — zaśmiał się cicho. — I nawet, jak potem z pozoru przestało nam zależeć, to mogę Ci zagwarantować, że to jest z tyłu głowy każdego chłopaka, który ma z kimś podobną relację jak ja z Jae. . . Poza tym, cholernie ciężko się na was patrzyło i musiałem znaleźć sobie coś, co mnie w tym wszystkim bezpiecznie usytuuje i nie będzie wzbudzać żadnych podejrzeń, bo gdyby Jae się dowiedział, to byłby gotowy dla mnie z Ciebie rezygnować, a przecież to jego lubiłaś w ten sposób, nie mnie.
Gdy zrobił chwilę przerwy, sprawiając wrażenie przytłoczonego tym, jak musiał się otworzyć położyła dłoń na jego ramieniu i pogładziła je krótko. Dopiero wtedy zaczął mówić dalej.
— Chyba po prostu wmawiałem sobie, że ona mi się jakoś podoba, dopóki rzeczywiście na swój chory sposób tak nie było. . . — westchnął. — Chyba nawet do końca jej nie kochałem, tylko się przywiązałem i dlatego tak bardzo przeżyłem to nasze rozstanie.
— Słonko, to normalne — zapewniła go. — Naprawdę.
Nie odpowiedział jej. Zamiast tego odchylił głowę do tyłu, patrząc na odrobinę pomarańczowe już niebo i rozpościerające się na nim chmury. Obserwował tak te białe obłoczki w małym, lecz zauważalnym ruchu i zastanawiał się nad tym, jak bardzo jego licealna wersja byłaby zawiedziona, że dotarł właśnie w to miejsce.
— Mogę o coś zapytać? — Przerwała w końcu ciszę El.
— Właśnie to zrobiłaś — wykrzywił usta w uśmiechu, nie odrywając wzroku od nieba. — Ale jasne.
— Co takiego Ci się we mnie podobało?
Uniósł lekko brwi i przetarł swoją twarz dłońmi.
— A co się nie podobało, to raczej właściwe pytanie — zaśmiał się. — Ale tak szczerze. . . Byłaś blondynką i mogłaś mnie zgnieść, a w zasadzie właśnie to robiłaś i to wszystko zapoczątkowało.
— Ty masochistyczna pizdo. — Uderzyła go delikatnie w ramię ze śmiechem.
— No właśnie — zaśmiał się jeszcze bardziej. — Ale serio, tak bardzo podobała mi się twoja ironiczna strona, że robiłem wszystko, żebyś mi ją częściej pokazywała. Dlatego byłem dość niezłym dupkiem, tak na początku. . . Potem było mi strasznie głupio. — Spojrzał na nią.
Dziewczyna poprawiła się na ławce zgarniając wolną dłonią kosmyk swoich włosów za ucho.
— Cóż — zaczęła — masz szczęście, że piętnastoletniej Ellie nic nie cieszyło bardziej niż mała stymulacja intelektualna od jakiegoś małego dupka — zaśmiała się.
— Piętnastoletnia Ellie to był koks największy — odpowiedział jej roześmiany.
— Nie mogę się nie zgodzić. — Uśmiechnęła się.
— No ale poza tym. . . — Wyprostował się. — Sądzę, że to co czułem do Ciebie na zawsze będzie dla mnie jakieś szczególne, bo wiele mnie nauczyło. . . Bo jak już przeszło mi bycie dla Ciebie dupkiem, to takiego mnie polubiłaś i się zaprzyjaźniliśmy, a sądziłem, że tylko Jae byłby w stanie ze mną wytrzymać. Gdyby nie to, to pewnie przez resztę szkoły musiałbym udawać kogoś, kogo nie jestem. I nawet, jeśli to wszystko na początku jakoś Cię nie ruszyło i się tym nie przejmowałaś, to równie dobrze po tym mogłaś nie chcieć już ze mną rozmawiać, ale ty. . . Ty zawsze byłaś taką cholernie dobrą osobą i zawsze widziałaś we mnie te dobre rzeczy, nawet jeśli to było trudne. . .
— To nie było trudne, żuczku.
— No właśnie, dla Ciebie to takie naturalne. . . — powiedział, kręcąc głową i patrząc jej w oczy. — I przez to, co do Ciebie miałem teraz też staram się widzieć to, co dobre w ludziach i ich nie oceniać. Prawdę mówiąc, to gdybym nie miał na Tobie takiego crush'a nie wiem, czy byłbym w stanie kogoś prawdziwie pokochać, tak jak teraz kocham Vee. . . Więc nawet, jeśli ja sprzed kilku lat był lekko zrozpaczony faktem, że nic więcej między nami nie było, to ja jestem strasznie wdzięczny, że mógł mi się podobać ktoś taki, jak ty, Ellie.
Dziewczyna zaniemówiła. Miała już w zwyczaju to, że często nie wiedziała, jak odpowiedzieć na komplementy, a co dopiero na taką ich ilość. Słowa chłopaka wiele dla niej znaczyły, bo nie dość, że nie przypuszczała, że mogła mu się w ogóle kiedykolwiek podobać, to nigdy by nie sądziła, że to było coś, co tak bardzo go ukształtowało.
— I tak dla pewności. . . — kontynuował. — Sądziłem też, że jesteś naprawdę ładna.
Zaśmiała się odrobinę zarumieniona.
— Ja też od zawsze widziałam, że jesteś niczego sobie.
Uśmiechnął się do niej naprawdę szczerze. Ona to odwzajemniła, chwilę potem opierając głowę na jego ramieniu. Brązowooki objął ją oboma ramionami, wracając do wpatrywania się w cieśninę i góry.
— Cieszę się, że się przyjaźnimy, El — powiedział.
— Mnie też to cieszy — przyznała, wpatrując się w to, co on. — Mam nadzieję, że wiesz, że nie byłeś dla mnie nigdy tylko najlepszym przyjacielem mojego chłopaka. Moim też byłeś i jesteś.
— I uwierz, że zawsze będę — zapewnił ją unosząc kąciki ust.
Przez krótką chwilę nic nie mówili, ale to nie była ta niezręczna cisza. To była ta przyjemna, którą i tak Oleff przerwał, bo nie mógł wytrzymać.
— Myślisz, że bylibyśmy bardzo złą parą?
— Myślę, że zapomnielibyśmy, że jesteśmy parą — zaśmiała się. — I przez to bylibyśmy tacy zajebiści. Przynajmniej przez jakiś czas.
— Dobrze mówisz — przyznał z uznaniem, głaszcząc jej przedramię.
— Jesteś zaskoczony? — zapytała.
— Ani trochę.
Oboje zaśmiali się cicho, po prostu ciesząc się, że wszystko sobie wyjaśnili a także tym, że mają siebie nawzajem. Łączyła ich naprawdę szczególna racja, jakich było mało i nie mieli pojęcia, co by zrobili bez tego drugiego.
— Ale hej, teraz naprawdę chodzicie z najlepszymi przyjaciółkami — powiedziała El. — I na dodatek są ze sobą rodziną, więc jak już je poślubicie, to wy też będziecie rodziną.
— Faktycznie. — Pokiwał głową z ekscytacją. — Wszystko poszło nawet lepiej niż planowaliśmy. . .
—
Balkonowe drzwi uchyliły się powoli. Oparty o barierkę z butelką piwa w ręce Jaeden Martell, któremu wieczorny wiatr zdążył już lekko rozwiać włosy odwrócił się patrząc w ich kierunku. Kiedy zobaczył w nich Oleffa z powrotem zwrócił głowę w stronę rozciągającej się przed nim panoramy ich dzielnicy i nie tylko.
— Dlaczego mi o tym nie powiedziałeś? — zapytał, zanim nawet brązowooki zdążył stanąć obok niego. — Przyjaźnimy się, przecież mówimy sobie o wszystkim. . .
— Bo to by tylko wszystko pokomplikowało. . . — odparł Wyatt, patrząc na niego.
— Nie przeszło Ci ani razu przez myśl, że jako twój najlepszy przyjaciel powinienem wiedzieć o tym fakcie? — spytał już odrobinę bardziej poirytowany, biorąc łyka alkoholu z butelki.
— Jaeden, ja nigdy nie sądziłem, że to powiem, ale czy ty jesteś głupi? — Oleff wyrwał mu z ręki trzymany trunek, odkładając go na stolik z palet nieopodal. — Dziewczyna, o której mówimy to twoja obecna narzeczona, a gdybym wpadł na iście genialny pomysł powiedzenia Ci o tym fakcie, że mi się podobała, jak byliśmy jeszcze gówniarzami, to pewnie przyszło by Ci do głowy mi ją odstąpić i nie wiadomo, czy teraz byście byli razem.
Zielonooki patrzył na niego odrobinę zszokowany. Chwilę potem jednak pokręcił głową i wrócił do gapienia się na budynki dookoła, jakby to była najbardziej interesująca rzecz na świecie.
— Sądzisz, że nawaliłem i ja to rozumiem — mówił dalej Wyatt. — Ale Ellie była pierwszą dziewczyną, która zwróciła na Ciebie uwagę w ten sposób i nie mam pojęcia, kim musiałbym być, żeby Ci to zabrać. I nie żałuję, tego, co zrobiłem, bo jesteście razem już prawie pięć i pół roku. Wiesz, co to znaczy w dzisiejszych czasach?
— Nie, po prostu. . . — Jaeden wyprostował się odrobinę. — Po prostu jestem na siebie zły, że tego nie zauważyłem przez tyle lat. To raczej ja nawaliłem.
— Ale pomyśl, finalnie nic by Ci to nie dało. Dosłownie nic. — Oparł dłoń na jego plecach. — I nie nawaliłeś, naprawdę. Wciąż jesteś dobrym przyjacielem, najlepszym na świecie. Wiem, że zrobiłbyś dla mnie to samo w tej sytuacji, tylko wtedy to nie wyszłoby tak dobrze, bo El nie lubiła mnie w ten sposób. . . Rozumiesz?
Martell spojrzał na niego i wykrzywił odrobinę usta w uśmiechu.
— Jasne, że tak.
— Ale po wszystkim, co ty dla mnie zrobiłeś przez te wszystkie lata chociaż tyle mogłem zrobić — powiedział Oleff. — I naprawdę dobrze zrobiłem. Bo znalazłeś swój ideał i ja też, tylko trochę później. I oboje jesteśmy szczęśliwi i to się liczy. . .
— Chyba masz rację. . . — Jaeden pokiwał głową.
— Więc teraz między nami dobrze? — Wyatt spojrzał na stolik, na którym wcześniej zauważył drugą butelkę tego samego alkoholu. Obok leżał otwieracz, więc otworzył ją i podał tą otwartą brązowowłosemu.
— Jasne, że tak — odparł jego przyjaciel, biorąc butelkę.
— No i super. — Oleff stuknął swoją butelką o tą jego.
Martell uśmiechnął się i wziął łyka piwa równocześnie z Wyattem. Ten jednak zaczął po chwili się krztusić i czym prędzej odstawił butelkę z powrotem na stolik.
— Co to za gówno? — zapytał skrzywiony.
— Nie wiem, Vee mi dała — zaśmiał się Jaeden, również odstawiając swoją butelkę. — No już, lepiej zróbmy to w klasyczny sposób.
Oleff pokiwał głową dobrze wiedząc, o co chodzi przyjacielowi. Już po chwili oboje zamknęli się w szczelnym uścisku. Niższy wciąż odrobinę się krztusił, czym wywoływał u zielonookiego nieustanne salwy śmiechu. Mimo wszystko, obojga ucieszyła ta chwila i oddaliby wszystko, żeby trwała już w nieskończoność. Choć w pewnym sensie tak właśnie było.
—
— Vee? — powiedział Oleff, wchodząc powoli do sypialni dzielonej z dziewczyną z lekkim skrzypem drzwi.
Hudson siedziała na ich łóżku, owinięta czarnym kocem z pluszowym jamnikiem na kolanach. Oba były prezentami od Ellie sprzed kilku lat. W dłoniach trzymała talerzyk z kostką placka marchewkowego, którą już kończyła. Gdy tylko zauważyła chłopaka odłożyła go na stolik nocny.
— Hej, słodzinko. . . — powiedziała łagodnie, jak to zwykle miała w zwyczaju i usiadła na brzegu łóżka.
Brązowooki podszedł do niej i usiadł obok, po chwili jednak kładąc się z głową na jej kolanach. Przebiegła delikatnie palcami przez kosmyki jego włosów, przez co przymknął oczy. Jednak cisza, która między nimi panowała wprawiła go w lekki niepokój i postanowił ją przerwać.
— Jesteś na mnie zła? — zapytał cicho.
— Oczywiście, że nie — odparła, tym razem głaszcząc go po policzku. — Każdemu przecież się ktoś kiedyś podobał. To normalne i wcale się nie dziwię, że w twoim przypadku była to Elunia.
— Czyli między nami wszystko dobrze, bubu? — Rozchylił lekko powieki patrząc na jej bladą twarz.
— No jasne, słonko. — Uśmiechnęła się do niego delikatnie. — Jak mogłabym być na Ciebie zła?
— Nie wiem, po prostu. . .
Vee patrząc tak na niego ułożyła delikatnie jedną z dłoni pod jego głową tak, by spoczęła potem na materacu z jej pomocą. Ona sama położyła się obok niego i od razu przytuliła go najmocniej, jak potrafiła głaszcząc go po plecach. Wtulił się w nią, przymykając oczy. Był naprawdę szczęśliwy, że miał taką dziewczynę jak niebieskooka.
— Ja nigdy nie byłabym w stanie się złościć o coś takiego, naprawdę — zapewniła go. Możesz być spokojny, słoneczniczku. Poza tym już to zauważyłam.
— Ale. . . Ale jak? — Spojrzał na nią zdziwiony.
— Nie tak ciężko zauważyć to, jak na nią patrzysz. Zapomniałeś, że też jestem cancerem? — zaśmiała się. — My już zawsze inaczej patrzymy na takie osoby, nawet, jeśli już nam się nie podobają. Z takim sentymentem.
— Och, no tak. . .
— I nie mówię tego w złym sensie — dodała, słysząc lekki niepokój w jego głosie. — Cieszę się, że byłeś jedną z tych osób, które mogły zobaczyć w niej tą wyjątkową osobę, którą jest. I przecież wiem, że już dawno Ci to minęło.
— Oczywiście, że tak. . . — Spojrzał jej w oczy. — Teraz mam Ciebie i to Ciebie kocham, jak nikogo wcześniej. . .
Veronica uśmiechnęła się rozczulona swoim chłopakiem i musnęła krótko jego wargi.
— Ja też Cię kocham, bubulku. Naprawdę bardzo.
On także się uśmiechnął. Był szczęśliwy, mógł się nawet wtedy nazwać najszczęśliwszym człowiekiem na świecie, a nie sądził, że ten dzień nadejdzie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro