Płonąca złotem klatka cz.1
Gryffin, podobnie jak reszta jej przyjaciół z Szumowin, przyciągała do siebie kłopoty niczym magnes opiłki żelaza. Czasami nawet nie rozumiała, jak znalazła się w sytuacji, w której się znalazła, ale koniec końców zawsze udało jej się jakoś z wszystkiego wygrzebać, czy to samej, czy z pomocą swojego gangu.
Jednak to, co zdarzyło się tej nocy, przerosło ją fizycznie i psychicznie. A konsekwencje wydawały się sto razy gorsze.
Wraz z Jesperem miała pilnować, aby w Klubie Wron nikt nie rozrabiał, w tym dodatkowo musiała pilnować jego samego, aby nie przegrał wszystkich swoich pieniędzy. Wylana pieniędzy, dodała w myślach. Kaz musiał załatwić coś na drugim końcu miasta, Inej czaiła się w cieniach, zdobywając cenne informacje, Wylan zajmował się swoim najnowszym projektem a Nina i Matthias gdzieś się zwinęli, a Gryffin nie miała zamiaru ich o nic dopytywać.
Nic niezwykłego się nie zdarzyło, nawet nie musieli wywalać żadnych pijaków. Noc przebiegała całkiem kulturalnie. Przesiedziała przy barze większość czasu, patrząc na bawiących się ludzi i co jakiś czas zamieniając parę słów z Aniką. Ale głównie zachwycała się tym miejscem, nie mogąc przestać. Chociaż była w gangu od prawie dwóch lat, nie potrafiła przestać. Było tu tłocznie, głośno i często nad wyraz niebezpiecznie, ale Gryffin postrzegała Klub Wron jako swoją ostoję, bezpieczną przestrzeń. Ketterdam był pełen zła, zdążyła się z nim już zapoznać, sama też nie była święta, ale kiedy wchodziła do tego lokalu, miała wrażenie, że jest w innej, bardziej znanej jej rzeczywistości.
Że jest w domu, chociaż to szalone miejsce w ogóle nie przypominało jej rodzinnej wioski. Ale było jej zdecydowanie bliższe.
- Taka ładna i sama pije - zagwizdał Jesper, siadając obok niej.
Uśmiechnęła się do niego. Kiwnęła do Aniki, która polała Jesperowi szklankę whiskey. Uniósł ją, a Gryffin podniosła swoją, na wpół wypitą i stuknęli się w małym toaście. Upiła zimnej cieczy, czując, jak pali jej gardło. Przymknęła na chwilę oczy w rozkoszy. Umiała docenić dobry trunek, Kaz na szczęście też i sprowadzał do klubu to, co najlepsze.
- Późno już, szef pewnie zaraz wróci - zauważyła, wpatrując się w swoją szklankę - Będę się zaraz chyba zwijać. Mam parę rzeczy do załatwienia rano.
- Nie chcesz na niego poczekać? - Nowoziemiec uniósł brew w zdziwieniu, po czym uśmiechnął się złośliwie - Mogę się ulotnić, zostawić was samych, to żaden problem. Tylko jeśli usłyszę później wszystko ze szczegółami...
Brunetka przewróciła oczami, bo nie umiała już inaczej zareagować na takie komentarze. Naprawdę nie rozumiała, na jakiej podstawie wszyscy sądzili, że podoba się Kazowi. Niby potrafił być miły, ale jednocześnie bywał okropnie oschły, odpychał od siebie ludzi i nie pozwalał nikomu na bliższe kontakty. Nie dziwiła mu się, był w końcu szefem gangu, nie mógł sobie pozwolić na zbytnie zaufanie. Ale z drugiej strony, czasami bywały krótkie momenty, w których wątpiła w Brudnorekiego, w tą jego przerażającą odsłonę znaną Ketterdamowi, którą Matthias nazywał demonem. Kiedy siedzieli razem do późna planując skok, kiedy brał ją ze sobą na robotę, kiedy ona była pijana jak skurczybyk, a on nie naśmiewał się z niej i nie przewracał oczami, tylko kazał jej wrócić wcześniej do domu i zawsze wyznaczał kogoś, aby ją odprowadził. Ale nazajutrz znowu był zimny i oschły, nie pozwalał jej się zbliżyć. Po prostu nie chciała robić sobie nadziei, bo gdyby zrobiła, Kaz Brekker byłby jej śmiercią, a Klub Wron zamieniłby się z bezpiecznej przystani na złotą klatkę. A ona nigdy nie dałaby rady z niej wyjść.
Szczerze, znając siebie, po prostu nie chciałaby z niej wyjść.
- Mówię ci, że coś między wami jest. To jakby... - Jesper przez chwilę szukał właściwego słowa, pstrykając skupiony palcami - Czuć to w powietrzu!
Chichot wyrwał się z jej ust. Pokręciła głową, dokańczając swojego drinka.
- Myślałam, że ja tu jestem od powietrza... - parsknęła, stawiając szklankę z powrotem na blacie i wycierając swoje usta.
- Szef wrócił! - krzyknął Pim, wychalając się zza drzwi.
Ludzie gorączkowo zaczęli wracać na swoje stanowiska, a kiedy Jesper obrócił się do niej, Gryffin już wstała i poprawiała swój płaszcz, wyciągając spod niego swoje długie, ciemne włosy.
- Wspomnisz kiedyś moje słowa, Emily Josette Mullen - wytknął jej, a ona znowu pokręciła rozbawiona głową.
- Będę na to czekać, Jesperze Llellewynie Fahey.
Zaczęła kierować się ku wyjściu, a kiedy dotarła do drzwi, usłyszała z tyłu znajomy stukot laski. Prawie zatrzymała się, ale wzięła głęboki wdech i szła dalej.
Nie rób sobie nadziei. Nie więź się w złotej klatce.
Wyszła na ciemną ulicę. Była już późna noc, na mieście spotkać można było jedynie pijaków lub funkcjonariuszy stadwachty, jak na ironię również często pijanych. Otuliła się mocniej płaszczem i zaczęła iść w stronę swojego domu, marząc o rozpaleniu kominka i zaśnięciu w jego cieple na kanapie, ewentualnie następnym drinku. Dopiero wychodząc z Klubu Wron zdała sobie sprawę, jak zmęczona była, a za kilka godzin musiała być na nogach.
Cicho weszła do swojego mieszkania i zakluczyła je ostrożnie.. Klucze odłożyła w przeznaczonej do tego miseczce. Płaszcz odwiesiła do szafy, obok niebieskiej kefty, z białymi nadrukami. Przesunęła po niej palcami, uśmiechając się sama do siebie, a milion wspomnień zalało jej umysł.
Nie służyła w Drugiej Armii jako tako, ponieważ była za młoda, ale swój czas w Małym Pałacu o dziwo wspomniała bardzo przyjemnie. Nigdy nie czuła, że jest do służby przymuszana, sama marzyła o byciu żołnierzem. Aż w końcu "umarła", a tak przynajmniej wszyscy myśleli. Pozostawiono ją samą w Kerchu, zdaną na pastwę losu, oraz pewnego człowieka, który ją oszukał. Gdyby Kaz jej nie znalazł i nie zaproponował jej dołączania do Szumowin, zginęłaby w tym mieście. Może Pekka by ją wykorzystał, może sama zgłosiłaby się do Menanżerii, widząc w prostytucji ostatnią deskę ratunku.
Wszystko to wydawało się jednak lepsze od tego, co chciał zrobić Tumun.
Bała się otwarcie do tego przyznać, ale Kaz Brekker uratował jej życie. Nie na umyślnie, chciał przecież zarobić i pozyskać utalentowaną griszę, nie chodziło tu o żadną litość. Ale Gryffin czasem miała wrażenie, że to o nią chodziło i przerażało ją to.
Bo wtedy byłaby mu coś winna, a bycie dłużnikiem Kaza Brekkera było prawdziwym wyrokiem śmierci.
Wyrwała się z zamyślenia. Nie, nie zrobiła tego sama. Coś ją wyrwało, jakiś zapach. Oderwała rękę od kefty, mocniej się zaciągając.
Zapach spalenizny.
Światło rozbłysło w jej salonie. Kominek, pomyślała instynktownie. Ale przecież nie mógł był rozpalony, gasiła go poprzedniego wieczoru! Światło nadal błyskało, a zapach nasilał się. Gryffin sama nie wiedziała, czemu to zrobiła, ale tępo podeszła do salonu i wyjrzała przez futrynę, nie miała tam drzwi.
Ogień rozpostarł się po całym pomieszczeniu, pożerając wszystkie ściany i meble. Oczy zaczęły ją szczypać, kilka łez poleciało jej na policzki przez podrażnienie. Płuca zapiekły ją okropnie, nie mogła oddychać. Podmuchem powietrza zamknęła drzwi i zasłoniła przedramieniem usta i nos, mocno przy tym kaszląc, bolała ją cała klatka piersiowa.
Mogłaby zabrać całe powietrze z mieszkania, ale prawdopodobnie zemdlała by przy tym i nie opłacało jej się to. Szybko podbiegła do drzwi i złapała za klamkę, ale nie chciały się otworzyć. Szarpnęła mocniej, ale nic z tego. Ktoś ją zatrzasnął. Ktoś podłożył ogień w jej mieszkaniu. Ktoś chciał ją zabić.
Niczym jak na zawołanie ogień przedarł się przez ściany, zmierzając w jej stronę. Piekielnik, pomyślała, ktoś kontrował ten ogień. Wyciągnęła rękę i podmuchem powietrza odepchnęła go od siebie, ale ten wystrzelił w górę, przedzierając się przez sufit. Oczy znowu jej się zaszkliły a płuca zapiekły ją do dymu. Zimny pot spływał jej po plecach.
Drugą ręką skupiła wokół siebie powietrze i trzasnęła nim w drzwi, które poleciały i z hukiem rozleciały się. Ostatni raz spojrzała na pożogę, którą z trudem powstrzymywała.
Święci, chrońcie mnie, pomyślała, po czym opuściła rękę, pędem wybiegając ze swojego domu.
Czuła, że ogień wędruje za nią. Płuca bolały ją okropnie, co chwilę kaszlała, ale nie zatrzymywała się do momentu, aż wyrosła przed nią druga ściana ognia i zaczęła zbliżać się w jej kierunku.
Zrobiła kilka kroków w tył, czując za sobą ciepło pierwszego ognia. Rozpostarła ręce i zatrzymała płomienie, które znowu jakby wzburzone wbiły się w sufit. Miała mroczki przed oczami, wszystko bolało ją i piekło.
Nie poddawaj się, mówiła sobie. Przechodziłaś przez gorsze rzeczy, idiotko.
Z trudem rozdzieliła ścianę ognia przed sobą na dwie części. Szybko opuściła ręce i przeturlała się pomiędzy nimi. Podmuchem zbiła szybę okna obok i wyskoczyła przez nie. Kontrolowała powietrze, które powoli opuszczało ją w dół, ale przy samym końcu opadła z sił i niezgrabnie padła na ziemię. Miała ogromną ochotę zostać na brudnej ziemi i leżeć tak do usranej śmierci, ale nie mogła. Z trudem wstała i spojrzała na ogień, który wychodził już na zewnątrz budynku. Ospale rozejrzała się po okolicy, nikogo nie było, nie miała możliwości przez przypadek kogoś udusić. A nawet jeśli, to średnio ją to w tamtym momencie obchodziło.
Skupiła się i uniosła ręce, ból przeszył jej mięśnie jakby w proteście. Zaczęła unosić całe powietrze jak najbardziej w górę. Oczy przymykały jej się, namawiając ją do poddania się. Nie chodziło o nadmiar użycia mocy, miała mnóstwo dymu w płucach i była wycieńczona. Ale musiała to zrobić.
Ogień, bez powietrza, zaczął powoli gasnąć. Kiedy dziewczynie wydało się, że całkowicie został ugaszony, momentalnie padła na ziemię, a tępy ból w czaszce to ostatnie, co poczuła, zanim zemdlała.
***
Powoli zaczęła otwierać oczy, pierwsze co widząc, to biały sufit. Nie leżała już na kamiennej drodze, ale na czymś miękkim, znajomym. Delikatnie ruszyła się, ale coś, jakieś ręce, z powrotem przyszpyliły ją do podłoża. Fala paniki zalała Gryffin, w jej głowie pojawiły się najgorsze scenariusze.
- Spokojnie, dziewczyno igrająca z ogniem - w uszach rozbrzmiał jej słodki głos Niny - Bez pośpiechu.
Wzrok wrócił jej do normy i odwracając się w bok, dostrzegła Ninę, siedząca obok niej. Miała nieco zmęczona twarz, ale uśmiechała się pogodnie.
- Co się stało? - zapytała zdezorientowana Gryffin.
Nina pomogła jej się podnieść, sprawdzając jednocześnie jej twarz. Nie czuła żadnego pieczenia, także przeczuwała, że obyło się bez ran. Ucierpiała tylko jej duma, pomyślała z przekąsem.
- Dojedziesz do siebie. Płuca masz już czyste. Jedynie mocno przywaliłaś tyłem głowy o coś, ale już to ogarnęłam - wyjaśniła ciałobójczyni, po czym odwróciła głowę w stronę drzwi - Ocknęła się, możecie wejść!!
Dopiero w tym momencie, nieco tępo przesuwając wzrokiem po pomieszczeniu, zdała sobie sprawę, że jest w rezydencji Van Ecka, domu Wylana i Jespera. Rozpoznała jeden z pokojów gościnnych, w których czasami sypiała, kiedy była w pobliżu, a nie chciała wracać do domu.
Do środka praktycznie wskoczyli najpierw Wylan z Jesperem, potem Matthias, na twarzy widocznie zmartwiony a na końcu Kaz i Inej.
Gryffin spojrzała na chłopaka. No tak, zapewniła mu dodatkowe kłopoty, stwierdziła w duchu. Była jego prawą ręką, jedną z nich. Atak na nią oznaczał atak na cały gang. A może się tym nie przejmie, każe jej zostać tu tylko przez jakiś czas, aż sytuacja się uspokoi? Święci raczyli to wiedzieć. Kaza Brekkera nie szło rozgryźć.
- Co się dokładnie stało? - nie rozumiał Matthias, a Nina spojrzała na niego jak na kompletnego idiotę.
- Ktoś podpalił jej mieszkanie? - uniosła brew - Nie widziałeś tego całego dymu i w ogóle...
- To był piekielnik - powiedziała Gryffin cichym włosem, a całe zgromadzenie spojrzało na nią - To nie był zwykły ogień. Ktoś go kontrolował, z trudem potrafiłam go odepchnąć. W pewnym momencie szły na mnie dwie, ogromne pożogi. Ledwo uszłam z życiem.
- Dobra, ale kto to mógł być i po co? - zapytał Wylan. Zanim Nina zdążyła się odezwać i go zbesztać, milczący dotąd Każ w końcu przemówił.
- Wynajęty piekielnik bez problemu wykonałby swoją robotę bez zbędnego show. Po prostu podpaliłby cię, bez żadnych skrupułów. A my byliśmy świadkiem widowiska - wyjaśnił chłodno - Ktoś albo chciał cię zastraszyć, albo miał osobisty uraz i chciał zakończyć twoje życie dosyć nietuzinkowo.
Pierwszą osobą, jaka przyszła jej do głowy, był Zmrocz. Ale to nie było możliwe. W Ketterdamie żyła pod innym nazwiskiem, jako Emily Mullen, lubiąca dobrą zabawę Ravkanka, poszukująca swojego miejsca na Ziemii. Od tych dwóch lat nikt się z nią nie skontaktował. Co to była dla króla za różnica, jedna szkwalniczka mniej czy więcej?
Ale dla Zmrocza to mogła być różnica. Nie fatygowałby się do Ketterdamu. Wysłanie tego piekielnika byłoby w jego stylu. Ale sposób, w jaki używał swojej mocy nie był typowo żołnierski. Jak przyznał Kaz, takowy po prostu dopilnowałby, aby stanęła na krzesiwie i spalił ją żywcem. Na pewno nie wysyłałby za nią, jedną dziewczyną, dwóch ścian ognia. Gdyby władze się dowiedziały, Ravka mogłaby zostać oskarżona o atak. Serce zabiło jej mocniej w piersi.
- Stadwachta - powiedziała, łapiąc się mocniej za łóżko - Pewnie robią rewizję mojego mieszkania, będę musiała się stawić na przesłuchanie...
- Przekupiłem paru cepów. Nikt nie zginął, ludzie zdążyli się ewakuować, także nie mieli z tym problemu. Oficjalnie miałaś wizytę zazdrosnego kochanka zza granicy, który zginął na miejscu - wytłumaczył Kaz - Ale i tak trzeba się dowiedzieć kto to był. Nikt nie atakuje Szumowin i uchodzi z tym na sucho.
Gdyby nie jego głos, Gryffin mogłaby pomyśleć, że chciał ją chronić. Ale mu chodziło o cały gang, o ich reputację. Musieli w najbliższym czasie powiesić tego skurczybyka, inaczej ludzie zaczęliby gadać. Pewnie już połowa Ketterdamu mówiła o leżącej na ziemi Szkwalniczce Brekkera. Poczuła coś ciężkiego w klatce piersiowej.
- To naprawdę był ktoś potężny, ale stawiający bardziej na atak niż na obronę - pokręciła głową, po czym odsunęła spadające jej na twarz kosmyki włosów. Przypomniała sobie widok swojego mieszkania, zajętego ogniem - Cholera, będę musiała wynająć sobie jakiś pokój. Wszystko poszło z dymem.
Nie była przywiązana do tego miejsca tak jak była do Klubu Wron, ale jednak był to jej własny kąt, jej prywatna ostoja. Pomyślała o niebieskiej kefcie w swojej szafie. Były z mocnego materiału, produkowane przez najlepszych fabrykatorów, ale nie było możliwości, że przeżyła tą pożogę. A może to i dobrze? Kefta była ostatnim dowodem łączącą Gryffin z Drugą Armią. Zachowała ją z głupiego sentymentalizmu, tak jak tamtej nocy, przypominała jej dobre dni w Małym Pałacu. Miała ochotę parsknąć śmiechem. Kto by pomyślał, że tęsknota za tym miejscem uratuję ją przed śmiercią? Gdyby od razu weszła do salonu, momentalnie stanęłaby w ogniu.
- Zawsze jesteś u nas mile widziana - zaproponował ochoczo Wylan, a ona uśmiechnęła się do niego - Jeśli nie przeszkadzają ci strzały o czwartej rano i wszechstronny bałagan.
- Gryffin nie może tutaj zostać - stwierdził Kaz, a Jesper fuknął na niego, można by powiedzieć, że obrażony - Skoro Piekielnik wyczaił, gdzie mieszka, to was też na bank już znalazł i przyjdzie tutaj. Pewnie tego oczekuje.
- Miło, że martwisz się, abyśmy mieli dach nad głową, ale w takim razie co z Gryffin? - nie rozumiał Jes, opierając się o ścianę - W hotelu tym bardziej ją znajdą, a najgorszemu wrogowi nie życzę mieszkania z Matthiasem i Niną, kiedy raz u was spałem takie rzeczy słyszałem przez te cieńkie ściany...
- Zamieszka w Listewce - powiedział pewnie Kaz, a dziewczynie serce zabiło mocniej.
W Listewce? Nie miała nic przeciwko dzieleniu mieszkania z innymi członkami gangu, mogło być całkiem wesoło, ale miała przeciwko mieszkaniu tak blisko Kaza. Widzenie go codziennie, widzenie go rano, widzenie go chwilę przed zaśnięciem... Miała od tego zwariować. Musiała się z tego jakoś wywinąć.
- Większość pokojów w Listewce to ruina. Potrafię znieść ciężkie warunki, ale nie tak ciężkie - odparła, starając się brzmieć przekonująco, a nie jak rozpuszczona gówniara - A wszystkie ogarnietę mieszkania są już zajęte...
- Na moim piętrze jest pokój. Chyba na jakiś czas zagryziesz zęby, aż znajdziemy tego gnoja.
Cały pokój ucichł, rozumiejąc znaczenie tych słów. Kaz Brekker, szef Szumowin, zaoferował jej dzielenie przestrzeni do życia. Gdyby Gryffin miała coś w żołądku, prawdopodobnie zwróciłaby to przed siebie.
Czy dalsze protesty miały jakiś sens? Brudnoręki był uparty, jeśli coś sobie postanowił, to tak właśnie miało być i koniec kropka. No i miał to być tylko krótki czas, potrzebny do złapania tego piekielnika. Była w stanie zagryźć zęby.
Pokiwała głową, nie ufając swojemu głosowi. W pokoju nadal była cisza, aż w końcu Nina odkaszlnęła parę razy znacząco.
- Gryffin potrzebuję odpocząć. No już, wynocha!
Wszyscy opuścili pokój. Kaz zerknął na dziewczynę, a ona przełknęła ślinę, po czym chłopak kuśtykając wyszedł z pomieszczenia. Nina zamknęła za nim drzwi, po czym ze znaczącym spojrzeniem odwróciła się do swojej przyjaciółki.
- Czy on...
- Zamknij się - przerwała jej Szkwalniczka, nie tak ostro, jak chciałaby, co nie zatrzymało zapału Niny.
- Będziesz mieszkać z Kazem pieprzonym Brekkerem...
- Nie, będę miała obok niego pokój. To różnica. Poza tym, podobno potrzebuję odpoczynku, a w Listewce na pewno go nie dostanę...
***
Żałowała, że Inej zniknęła im gdzieś, jak zwykle to robiła. A może szła gdzieś za nimi, czając się w cieniach? Gryffin nie wiedziała i nie czuła potrzeby, aby się tego dowiadywać. Nadal nie potrafiła na zawołanie wyczuwać obecności Zjawy, tak, jak umiał to Kaz. Potrafiła to robić jedynie, kiedy była bliżej, nauczyła się rozpoznawać oddech jej i reszty Wron.
Spojrzała na niego, kiedy szli po schodach w praktycznie równym tempie. Jego twarz nie zdradzała żadnych emocji, żadnego dyskomfortu, żadnego poirytowania tą sytuacją. Gryffin naprawdę żałowała, że Kaza nie było tak prosto odczytać. Życie byłoby o wiele prostsze, stwierdziła.
Weszli na ostatnie piętro, stając przed wejściami do dwóch pokojów. Kaz otworzył te pierwsze i wszedł do środka, a Gryffin podążyła za nim. Rozejrzała się po pomieszczeniu. Nie było złe, musiała przyznać. Ściany były dosyć ciemne, ale okno i zapalona świeca wpuszczały nieco światła. Umeblowanie było dosyć proste: łóżko, szafa, stolik, krzesła, umywalka. Mogło tu być całkiem przytulnie. Przez chwilę zastanawiała się, że pokój Brekkera wyglądał tak samo.
Zamrugała kilka razy, po czym spojrzała na niego. Po prostu stał w milczeniu, podpierając się o swoją laskę. Włożyła rękę do kieszeni płaszcza i wyjęła z niej sakiewkę, którą mu podała. Chłopak jednak nadal tak stał, unosząc jedynie brew. W tym momencie Gryffin zgupiała.
- Sześćset kruge. Powinno na chwilę wystarczyć - dodała, jednak on nadal się nie poruszył. Pokręciła głową - Nie mam aktualnie więcej, więc albo trochę poczekasz, albo mogę sobie stąd iść...
- Nie musisz płacić. To i tak przecież tylko tymczasowe - powiedział Kaz, coraz bardziej ją dezorientując - Po prostu siedź cicho. Nie wychylaj się przez najbliższy czas, możesz pilnować spraw w Klubie. Do czasu, aż go znajdziemy.
- Czyli mieszkanie z tobą naprawdę jest bezcenne - parsknęła nerwowym śmiechem Gryffin, po czym znowu spoważniała, wlepiając w Kaza dziękczynne spojrzenie - Dziękuję. Wiem, że cenisz sobie swoją prywatną przestrzeń. Przysięgam, nawet nie zauważysz, że tu jestem. To ja... Lecę do Wron, szefie.
***
Kaz milczał, kiedy Gryffin go wyminęła. Przez chwilę słyszał jej kroki na schodach, które stopniowo zaczęły ucichać. Przymknął na chwilę oczy, chcąc sobie przetworzyć w umyśle wszystko, co się ostatnio zdarzyło. W tym definitywnie nie pomógł mi fakt, że już zaczynał wszędzie odczuwać obecność szkwalniczki, od kiedy przekroczyła próg Listewki. Miał nadzieję, że dziewczyna nawet na chwilę nie znajdzie się w jego pokoju, bo mógł od tego oszaleć.
Przeklinał sam siebie, że sam to zaproponował. Ale to było najbezpieczniejsze wyjście. Tutaj mogła spać spokojnie.
Co z tego, że on prawdopodobnie nie będzie potrafił zmrużyć oka i znowu będzie tylko o niej myślał?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro