Rozdział 8
Godzinę później wracałam metrem do domu. W poszukiwaniu błyszczyka do ust zajrzałam do torebki i z przerażeniem stwierdziłam, że nie ma w niej mojego zeszytu.
Tylko. NIE. To.
Wysiadłam na najbliższej stacji i zamieniłam linię metra na jadącą w przeciwnym kierunku - z powrotem tam, skąd wracałam. Po upływie niespełna dwudziestu minut wpadłam niczym wicher do mieszkania na Foxal Street.
Sherlock, ubrany w granatowy dres, siedział na parapecie. Kompletnie ignorował wszystkie moje słowa, nieważne czy powiedziane na głos czy też w myślach.
-Co za idiota... -mruczał do siebie pod nosem- Wiedziałem, że wszystko jest zbyt proste... Jak mogłem przeoczyć coś takiego?!
Wiecie jak to jest, kiedy mówicie do kogoś całkiem na serio, a on nie odzywa się ani słowem? Nienawidzę tego uczucia.
-Sherlock! -powtórzyłam po raz kolejny. Nagle detektyw podniósł się ze swojego legowiska na parapecie i zataczając chwiejny, niepewny łuk, zderzył się z moją osobą.
-Czego chcesz? -zrobił minę, jakby dopiero teraz mnie zauważył. Zacisnęłam pięści.
-Dobrze wiesz czego.
Chłopak wyminął mnie i poczłapał w stronę sypialni. Sprawiał wrażenie jakby z jego ciała uchodziło życie. Z jakiegoś powodu był wściekły, zachowywał się też trochę jak osoba na pewnym etapie nietrzeźwości, ale wiedziałam przecież, że niczego nie pił.
Poszłam do salonu, żeby poszukać tam mojego zeszytu -niestety nigdzie go nie było. W kuchni to samo. Ponownie weszłam do sypialni i właśnie zaczynałam jednostronną, pozbawioną sensu kłótnię z Sherlockiem, kiedy oboje usłyszeliśmy czyjś głos za naszymi plecami.
- Salvete.
Odwróciłam się gwałtownie. O framugę drzwi opierał się młody, przystojny chłopak z długą grzywką blond włosów. Ubrany w czarne spodnie i oliwkową koszulę, z brązową skórzaną kurtką zarzuconą na ramię. Stał sobie uśmiechnięty z rękami w kieszeni, podczas gdy Sherlock przewracając oczami zlazł z parapetu i wyraźnie wściekły stanął naprzeciwko niego.
- Nie mówiłeś, że ONA PISZE WIERSZE!
Poczułam, jak moje stawy momentalnie nieruchomieją, a więzadła i struny głosowe zawiązują się w supeł.
- Czy stanowi to dla ciebie jakiś problem? -zapytał złotowłosy mierząc go wzrokiem.
-Pewnie że tak! - zagrzmiał detektyw, wymachując w jego stronę... moim zeszytem.
-Oddaj mi to - wycedziłam słabym głosem, czując, jak krew odpływa mi z twarzy. Zignorował mnie. - Sherlock, oddaj mi to!
-Sherlock – zwrócił się do niego blondyn – Mówiłem ci tyle razy, żebyś nie zrażał się do kogoś przez poezję...
-Bzdury! Cato, ona się nie nadaje...
Nieznajomy zacisnął pięści i wydał z siebie głuchy warkot. Teraz był nie mniej wkurzony niż Sherlock. W momencie gdy odwrócił się od niego, napotkał mój obłąkany wzrok.
-Och, wybacz. Nazywam się Horacjo – powiedział i wyciągnął rękę. Musiałam patrzeć na niego jak na szaleńca - Sherlock, ona nie wie o co chodzi!
-„Ona" nie będzie już więcej z nami współpracować. Twoje przeczucia były błędne -syknął Sherlock.
-Wystarczy -powiedziałam ze złością, po czym zwróciłam się do Horacja - Nie wiem, kim jesteś, ale macie mi natychmiast wszystko wytłumaczyć. I oddać zeszyt, inaczej nie ręczę za siebie!
Nieznajomy westchnął i przeczesał palcami włosy.
-Chodzi o to, że... -zaczął powoli, niespecjalnie wiedząc, co ma odpowiedzieć.
-Chodzi o to że zajmuję się pisaniem wierszy?
-Otóż to.
Spokojnie, to tylko kolejny człowiek, który wie o mnie wszystko. Nie musi o nic pytać, ponieważ zna mnie na wylot -podpowiadała moja intuicja. Nawet krótka wymiana zdań pomiędzy nim a Sherlockiem wskazywała na to samo.
-W porządku -oznajmiłam, na co mężczyżni popatrzyli na mnie ze zdziwieniem. Następnie podeszłam do Sherlocka - Oddaj. Mi. Mój. Zeszyt.
- Nie.
-W takim razie żegnaj. -rzuciłam ostro i ruszyłam do wyjścia. Miarka się przebrała.
- Poczekaj!- Horacjo błyskawicznie zatrzymał mnie w drzwiach – To nie do końca tak jak myślisz. Ja się pod tym nie podpisuję. Wierz mi, sam jestem artystą. Co się zaś tyczy tego tutaj – wskazał głową na Sherlocka, który znów wdrapał się na parapet i skulił się niczym obrażone zwierzątko – Zaraz mu przejdzie i wszystko sobie wyjaśnicie.
- Wiesz co, mam to gdzieś – powiedziałam zdenerwowana – Ale najpierw chcę z powrotem swój zeszyt.
Mężczyzna podszedł do milczącego Sherlocka, wyszarpnął mu z rąk notatnik i oddał skarb w moje ręce. Gdy tylko to uczynił, zdecydowanym krokiem wyszłam z sypialni. Słyszałam, jak Horacjo jeszcze coś do mnie mówi, ale byłam już na klatce schodowej. Wyszłam na zewnątrz, z trudem powstrzymując się przed trzaśnięciem drzwiami. Że też muszę spotykać w swoim życiu takich ludzi!
Słońce już dawno zniknęło za linią londyńskich wieżowców, a niebo zaczęło miarowo pokrywać się granatem. Kolejny raz wsiadłam do metra. Kiedy byłam już pod swoim domem, zauważyłam w nim zapalone światła i palnęłam się w czoło. Był wtorek. To oznaczało, że właśnie przyszła pani sprzątająca. Nie lubiłam być w środku kiedy pracowała, dlatego zawsze wychodziłam na ten czas z mieszkania. Teraz, przez swoje karygodne zapominalstwo, stanęłam przed trudnym dylematem, czy jest jakikolwiek sens tam wchodzić.
Właśnie zastanawiałam się, co ze sobą zrobić, kiedy zadzwonił telefon. Spojrzałam na wyświetlacz: numer zastrzeżony. Wzruszyłam ramionami i odebrałam:
- Słucham?
- Widzę cię - powiedział bez ogródek Mycroft - Nie nudzi ci się przypadkiem?
Uśmiechnęłam się pod nosem. Tylko jego tu brakowało.
- Może odrobinę?
W tym momencie na ulicę wjechał czarny samochód z przyciemnianymi szybami. Kurczę, jak on to robił?
- Może masz ochotę porozmawiać? - zapytał Mycroft, a kierowca limuzyny wysiadł i otworzył tylne drzwi.
Zastanowiłam się. Właściwie ten dzień był tak śmiesznie beznadziejny, że było mi to zupełnie obojętne.
- Zgoda.
Wsiadłam do samochodu i od razu przywitał mnie niezmienny jak zawsze uśmiech Mycrofta.
- Dobry wieczór, Juliet.
- Cześć. Dokąd jedziemy? - zapytałam.
- Dokąd chcesz.
Spojrzałam na niego podejrzliwie, na co ponownie skinął głową. Miał na sobie ciemnoszary garnitur, mleczno-żółty szalik i cienki, wiosenny płaszcz. Parasolka - tym razem ze złoconą rączką z jasnego drewna -również była w lekko żółtawym odcieniu kremu i pasowała do szalika.
- Właściwie to jestem trochę głodna -wyznałam. Mycroft posłał mi długie, zagadkowe spojrzenie, po czym zwrócił się do kierowcy:
- Nathanielu, kurs na La Dolce Vita.
***
- Nie patrz tak na mnie, nie jestem przecież telepatą - powiedział w końcu, ledwo powstrzymując się od śmiechu. Poczułam, że się czerwienię. Ku mojemu zdziwieniu był kolejną osobą, która nie potrafiła usłyszeć mnie w głowie.
- Chyba nie jest jeszcze za późno na kawę – stwierdziłam, zmieniając temat. Mycroft nie wyrażał jednak entuzjazmu względem tego pomysłu. - Nie lubisz?
-Niestety nie.
-A herbata?
-Nie mam na to czasu -odparł zbywająco, rozglądając się na boki. Moje zdziwienie sięgnęło zenitu.
-Jak to? Przecież jesteś rodowitym Anglikiem! Herbata to wasz napój narodowy; jak możesz jej nie pić? Nie no, nie wierzę... -oburzyłam się. Mężczyzna uśmiechnął się nieznacznie.
- A jednak.
Przeanalizowałam nasze wszystkie dotychczasowe rozmowy. Mycroft był nieprzeciętnie tajemniczy, unikał niewygodnych pytań, często zmieniał temat i raczej nie lubił mówić o sobie. Do tego był jedynym mężczyzną jakiego znałam, który wszędzie nosił ze sobą parasolkę.
Dosłownie wszędzie.
-Co to było? -zapytałam podejrzliwie.
- O czym mówisz? - Mycroft próbował jakoś się wykręcić.
- O tym małym pudełeczku, które przyczepiłeś pod blatem stolika - wyjaśniłam, zamaskowując przy okazji chytry uśmieszek. Czy on myśli, że jestem ślepa?
-Ah. - wydusił, robiąc przy tym śmieszną minę - To... nic takiego.
-Dlaczego nie chcesz mi powiedzieć?
-Miałaś tego nie zauważyć - mruknął Mycroft, po czym znów uśmiechnął się szeroko - Jesteś bardzo spostrzegawcza.
Brawo, dostajesz dziesięć punktów za trafne spostrzeżenie. Uważaj tylko, bo Sherlock wyleciał już z gry.
-Swoją drogą, jak ci idzie znajdowanie nowych przyjaciół?
Słysząc to pytanie od razu zmarkotniałam.
-Wiesz, to chyba nie był najlepszy pomysł...- zaczęłam, wspierając głowę na łokciu -to całe szukanie Holmesa i w ogóle.
Moje myśli krążyły wokół tego tematu już od kilku godzin i za nic w świecie nie mogłam się ich pozbyć.
-Nie pasujemy do siebie -ciągnęłam- Dzisiaj wystarczająco się o tym przekonałam. A skoro wiem już, że tak jest, nie będę marnować niepotrzebnie czasu. Wiesz, co on powiedział?..- nagle zauważyłam zmianę na twarzy Mycrofta - Co takiego?
- Zabrzmi to trochę dziwnie, ale chciałbym, żebyś nie przerywała tej znajomości.
- Moje zamiary są aktualnie odwrotne. Dlaczego niby?
Im bardziej w to brnęliśmy, tym trudniej było mu o tym mówić.
- Zależy mi na tym.
- Dlaczego? - naciskałam, gdyż coraz bardziej zżerała mnie ciekawość.
Po prostu mi na tym zależy - powtórzył, tym razem nieco mniej spokojnie.
Ten człowiek zadziwiał mnie za każdym razem do tego stopnia, że wkrótce powinnam się przyzwyczaić do jego nieprzewidywalności.
-Nie będę spotykać się z Sherlockiem -powiedziałam kategorycznie, krzyżując ręce na piersi. Mycroft przechylił lekko głowę, ostentacyjnie wodząc palcem po krawędzi kieliszka z czerwonym winem.
-W porządku -powiedział- Co mam zrobić, żebyś zmieniła zdanie?
Nie mogłam się powstrzymać i parsknęłam śmiechem.
-Żartujesz, prawda? -zapytałam z niedowierzaniem, jednak mina Mycrofta twierdziła co innego.
Nastała cisza. Nie wiem, czy to przyjazna atmosfera restauracji, czy może mój podejrzanie dobry humor sprawiły, że przyszła mi do głowy pewna myśl.
- Mam pomysł - powiedziałam z entuzjazmem, kładąc łokcie na stole. Zaciekawiony mężczyzna skrzyżował ręce i oparł się o fotel, dając mi znak, żebym mówiła dalej. - Zawrzyjmy układ. Mogę przychodzić na Foxal Street i mieć oko na Sherlocka, bo wiem że o to ci chodzi, chociaż zupełnie nie wiem dlaczego, w zamian za ...herbatę. Jedno spotkanie każdego ranka, może być w tej kawiarni na rogu Elizabeth Street, w mojej dzielnicy.
Naprawdę nie wiem, co w tamtym momencie strzeliło mi do głowy. Mycroft najpierw zrobił na mnie wielkie oczy, potem uśmiechnął się i zaczął rozważać moją propozycję.
- Zwykle jestem zapracowany od rana do wieczora. Nie mam czasu na takie luksusy jak siedzenie w lokalu...
- Daj spokój - przerwałam mu - To to samo, co poranna kawa. Dla milionów ludzi to najważniejsza rzecz na początek dnia.
- Chciałbym zmodyfikować twoje warunki.
- Nie ma mowy.
Mój zabawny rozmówca, który w końcu spoważniał i przestał się bezustannie uśmiechać jak jakiś wariat, westchnął.
- W takim razie nie pozostaje mi nic innego jak przystać na taki układ.
- Zgoda? - zapytałam i przechyliłam głowę. Byłam niemal pewna, że błyszczą mi się oczy.
- Zgoda.
I tak zaczęła się zabawa.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro