Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 6

    Pokonałam ostatnią ciasną uliczkę i w końcu znalazłam się na Folgate Street. Była to ulica prostopadła do szpitala. Wokół nowoczesnego, przeszklonego budynku ciągnęły się zatem rzędy murowanych kamienic, podobnych do siebie nawzajem niczym kamyki wyrzucone przez fale na brzegu morza. Nie spiesząc się zbytnio ruszyłam przed siebie, sprawdzając jednocześnie numery mijanych domów.

Zaledwie kilka kroków na wprost od baru The Water Poet mieściła się kamienica numer 18. Trzy piętra, czerwona cegła, białe okna dzielone na dwanaście części. Od sąsiednich budynków odróżniały ją czerwone okiennice na parterze, kontrastujące z nimi czarne parapety oraz żeliwne drzwi. Całość zapowiadała się bardzo obiecująco.

Zebrałam całą pewność siebie i weszłam do środka. W holu panował nieznośny półmrok, a przy samych drzwiach przywitała mnie dziurawa, mocno przetarta wycieraczka w brzydkim śliwkowym kolorze. Brakowało świeżego powietrza. Ogólnie wszystko było szaro-bure. Do tego nie było ani śladu gospodyni lub kogokolwiek, z kim mogłabym zamienić parę słów.

Z duszą na ramieniu ruszyłam na górę rozpadają się już klatką schodową. Ogarniały mnie jednocześnie strach i podekscytowanie. Tak bardzo liczyłam, że wszystko się uda....

No dobrze, powiem wam jaki jest problem. Chodzi o to, że nie ma takich ludzi jak ja. Jestem "wyjątkowa". A wyjątkowym ludziom nie jest wcale tak łatwo żyć w świecie takim jak ten. Bycie wyjątkowym to bycie obcym, to bycie niepasującym puzzlem, niesfornym kosmykiem włosów wypadającym z warkocza. Dlatego wciąż szukam kogoś o spokrewnionej duszy. Szukam wszędzie gdzie tylko się da, chwytam się każdej nadziei, każdego cienia na szansy... Być może uznacie moje postępowanie za głupotę, ale wierzcie mi, byłam zdesperowana. Do tego, tak na dobrą sprawę, to była tylko kolejna próba; jedna z wielu, a ja nie miałam nic do stracenia.

Potrzebowałam szansy. Możliwe, że był nią właśnie Sherlock Holmes.


   Na piętrze znajdowało się dwoje drzwi. Podeszłam do tych po lewej stronie -miały strasznie brzydki, zielonkawy kolor. Z bijącym sercem uniosłam dłoń i zapukałam. Cisza. Zapukałam jeszcze raz, a kiedy nikt nie odpowiadał, nacisnęłam klamkę. Zamknięte. Z drugimi drzwiami było to samo. Bez namysłu postanowiłam więc sprawdzić drugie piętro.

Stare schody skrzypiały przy co drugim kroku. Ściany, od dawna niemalowane, były przybrudzone, podobnie zresztą jak wszystko inne. Spalona lampa na suficie była w nie lepszym stanie. Pomyślałam tylko, że za nic nie chciałabym tu mieszkać.

Na samej górze znajdowały się tylko jedne drzwi. Były uchylone, a to oznaczało że ktoś na pewno był w środku. Weszłam ostrożnie do mieszkania, od razu zwracając uwagę na bałagan.Rozejrzałam się i zamarłam. Na środku pokoju stał poszukiwany przeze mnie Sherlock Holmes.

To musiał być on. Wysoki mężczyzna z ciemnymi lokami stał nieruchomo, odwrócony do mnie tyłem. Miał na sobie czarne spodnie do biegania oraz sportową kurtkę z przesadnie wypchanymi kieszeniami.

- Dzień dobry - powiedziałam po zamknięciu za sobą drzwi.

- Czego chcesz? - spytał od razu. Nie widziałam jego twarzy. Zauważyłam jedynie, jak nerwowo poruszał palcami lewej ręki.

- Mogę ci się przydać. - odparłam z największą pewnością siebie, na jaką było mnie stać. Byłam zbyt dobrze przygotowana do tej rozmowy, żeby coś mogło pójść nie tak.

- Nie potrzebuję towarzystwa.

- Wydaje mi się, że jest inaczej.

W tym momencie Sherlock Holmes odwrócił się. Miał bladą cerę, mocno zarysowane kości policzkowe i chłodne, błękitno-zielone oczy. Kolorowe tęczówki wpatrywały się we mnie wnikliwie, ani na chwilę nie zmieniając wyrazu, kiedy zadawał pytanie:

- Może herbaty?

- Och. - wszystkie właściwe słowa zaczęły umykać mi na koniec języka. Miał czarujący, niski głos. Był bardzo młody. Kto wie, czy nie miał nawet tyle samo lat co ja... - Tak, poproszę.

Niedbałym gestem dłoni zaprosił mnie do małego stolika. Usiadłam w fotelu koło starej lampy i czekałam cierpliwie, rozglądając się po pomieszczeniu.

- Skąd masz mój adres? - zapytał Holmes, siadając naprzeciwko mnie. Był bardzo lakoniczny, a rozmawianie z ludźmi nie należało chyba do jego ulubionych zajęć. Do tego nie potrafiłam odczytać z jego twarzy żadnych emocji.

- Bracia Rogers. - odpowiedziałam, wytrzymując jego wzrok.

- Wcale nie – odparł detektyw, na co o omal nie zakrztusiłam się herbatą.

- Słucham?

Holmes rozprostował nogi i wyciągnął się w fotelu.

-Jeżeli przysłał cię mój brat, nie masz tu czego szukać -stwierdził oschłym tonem.

-Co? Nawet nie znam żadnego twojego brata! Skąd niby miałabym go znać? - oburzyłam się. Wtedy byłam jeszcze przekonana, że to co mówię jest świętą prawdą.

-W takim razie poznasz go niedługo - mruknął detektyw, bardziej do siebie niż do mnie.

Żadnych monologów. - przypomniałam sobie słowa Mycrofta, który jeszcze wczoraj udzielał mi instrukcji co do spotkania z Sherlockiem - Im mniej będziesz się odzywać, tym lepiej dla ciebie. Pokaż, że jesteś inteligentna. Uważaj na mowę ciała. Uważaj na kłamstwa, ponieważ potrafi je rozpoznać.

Tymczasem Sherlock Holmes bez słowa przewiercał mnie badawczym spojrzeniem.

-Nie - powiedział nagle. Wytrzeszczyłam na niego oczy.

-Słucham?

-Nie nadajesz się - powiedział i wstał od stolika.

Od tego momentu nie chciał już ze mną rozmawiać. Próbowałam jakoś dociec, co ma na myśli, ale nie odpowiedział na żadne z moich pytań. Nie znałam go, a jedyne co mogłam o nim powiedzieć to że był po prostu arogancki.

- Nie jestem człowiekiem jakiego szukasz - wyrzucił w końcu z siebie, a ton jego głosu był nasycony irytacją aż po brzegi - A teraz możesz już wyjść.

Wstałam i oburzona skierowałam się do wyjścia. Nie wiem, czego się spodziewałam, ale nie pasowaliśmy do siebie -to było pewne. Kiedy byłam już w drzwiach, chciałam powiedzieć coś na odchodne, ale nieoczekiwanie przerwał mi jego głos:

''Nie będę zadawał się z córką fińskiego ministra.''

Stanęłam jak wryta. Spojrzałam na Sherlocka i nasze spojrzenia się skrzyżowały. Był równie zaskoczony co ja. Chodziło o to, że nie usłyszałam normalnie wypowiadanych przez niego słów. Usłyszałam w głowie jego głos. W głowie, rozumiecie to?

-T-tto byłeś ty? - wyjąkałam zszokowana. Sherlock zamrugał i zrobił kilka szybkich kroków w moją stronę.

-Jak to zrobiłaś? - zapytał z nutą niecierpliwości w głosie.

-Co? Ja niczego nie zrobiłam. Myślałam, że to ty.

Przysięgam, że jeszcze chwilę temu chciałam jak najszybciej stąd wyjść, ale przez ten incydent kompletnie o tym zapomniałam. Weszłam z powrotem do pokoju, gdzie Sherlock Holmes chodził w kółko z podbródkiem wspartym na splecionych dłoniach.

- Nie, nie, nie! To wszystko nie ma sensu! – wykrzyknął. Człowieku, o co ci chodzi? - pomyślałam.

Detektyw zatrzymał się i spojrzał na mnie z obłędem.

- Słyszałem cię.

Po raz kolejny mnie zatkało. Zastanawiałam się, czy to przypadkiem nie odpowiedni moment aby zacząć się go bać.

- Słyszysz moje myśli? -zapytałam niepewnie. Chłopak ani myślał udzielić mi odpowiedzi. Zamiast tego przyglądał mi się jeszcze bardziej wnikliwie, co zaczęło się robić odrobinę krępujące...

- Co jeszcze potrafisz, Juliet?

-Przestań się tak zachowywać! -ucięłam. Udało mu się mnie zdenerwować -Niczego nie potrafię i niczego nie zrobiłam. I bądź tak uprzejmy odpowiadać na moje pytania!

Sherlock przewrócił oczami i skierował swój wzrok na pobliską ścianę. Ja nadal stałam na środku dywanu, czekając z założonymi rękami.

- Poza tym, nie podałam ci swojego imienia – dodałam.

Ten dziwny człowiek zrozumiał w końcu, że nie dowie się tego czego chce bez odpowiedniego zachowania. Wiedziałam to, ponieważ przez jego oczy przemknął błysk zrozumienia.

-Od początku. - powiedział i wyciągnął rękę - Sherlock Holmes.

-Juliet Haber.

Wzdychając w duchu, usiadłam z powrotem w fotelu naprzeciwko. Starałam się uważać, na to co mówię i myślę.

-Zanim usiadłaś, położyłaś swoją torebkę na stoliku. Zajrzałem tam, kiedy wychodziłem do kuchni pod pretekstem zaparzenia herbaty.Dokumenty leżały na wierzchu -wyjaśnił chłopak.

Czyli kiedy kogoś poznajesz, zazwyczaj zaglądasz mu w dokumenty? Świetnie.

-W porządku – przytaknęłam, odkładając na później swój przypływ bulwersacji. - Słyszysz moje myśli?

-Nie, ale mam już pewną teorię na twój temat.

-Teorię? Jaką? – zainteresowałam się.

-Jesteś telepatką i właśnie przypadkowo to odkryłaś – powiedział Holmes, tak jakby była to najzwyklejsza rzecz na świecie, przy okazji wprawiając mnie w maksymalne osłupienie – Jednak nie jest to typowa telepatia.Twoja zdolność nie polega na odczytywaniu myśli, ale na pewno działa w dwie strony. Oznacza to, że jest sposobem komunikacji. Jesteś zaskoczona, więc jestem pierwszą osobą, u której ten system działa obustronnie. Ciekawe tylko, dlaczego zorientowałaś się dopiero teraz?

- Nie rozumiem. -odparłam, potrząsając głową -Jak to w ogóle możliwe?

- Takie zdolności są z reguły dziedziczne. Czy twoi rodzice są mutantami?

- Oczywiście że nie! – niemal krzyknęłam. Narastający strach stopniowo zaciskał na moim gardle niewidzialną obręcz i zmuszał serce do bicia w nienaturalnie szybkim tempie.

Holmes wzruszył nieznacznie ramionami.

-Chyba musisz już iść -powiedział, kiedy telefon w mojej dłoni zawibrował. Miał rację: na ekranie widniało nieodebrane połączenie od Patricka. No tak, przecież byliśmy na dzisiaj umówieni!

Nie musiałam się z niczego tłumaczyć. Zabrałam wszystkie swoje rzeczy i wstałam, ale detektyw nadal dziwnie się na mnie patrzył.

-Dlaczego mnie szukałaś?

Myślałam, że okażesz się taki jak ja.

-Nie wiem.

Ruszyłam do drzwi. W progu ponownie usłyszałam w głowie jego głos:

''Przyjdź jutro rano.''

Odwróciłam się niczego nie rozumiejąc. Sherlock uśmiechnął się szeroko.

- Podobno potrzebuję towarzystwa.

***

     Po wyjściu z kamienicy natychmiast oddzwoniłam do Patricka i powiedziałam mu, że zaraz będę. Nie miałam czasu, żeby wstępować do domu. Przeszłam pieszo przez dwie ulice, po czym pojechałam dalej zieloną linią metra.

Głowa bolała mnie od nadmiaru emocji. Zadawałam sobie zbyt wiele pytań, na które nie mogłam odpowiedzieć. Miałam poważne obawy co do siebie i co do osoby Sherlocka. Coś mówiło mi, że to naprawdę niezwykły człowiek, choć w odpowiedzi na jego zachowanie miałam ochotę trzasnąć drzwiami i nigdy więcej nie wracać. Coś było ze mną nie tak.


   Tuż pod drzwiami Patricka zatrzymała mnie jego zapłakana sąsiadka. Była w okropnym stanie, co odrobinę mnie przeraziło. Staruszka traktowała mnie jak dobrą znajomą, ponieważ kiedyś dość często przychodziłam do Patricka. Gdy tylko mnie zobaczyła, na jej twarzy wymalowała się wyraźna ulga, po chwili znów ustępując miejsca histerycznej panice.

- Proszę, niech się pani uspokoi! Wszystko będzie dobrze – zaczęłam, kiedy złapała mnie za rękę.

- Julietto, jak dobrze, że tu jesteś. Dzwoniłam już na policję...

- Co takiego? Co się stało? -ponagliłam ją zaniepokojona. Niestety staruszka nie była w stanie powiedzieć o co chodzi. Po chwili zorientowałam się, że patrzy lękliwie w stronę uchylonych drzwi sąsiada. Postanowiłam tam pójść. Jednak, gdy tylko zrobiłam dwa kroki w ich stronę, kobieta pociągnęła mnie za rękaw płaszcza.

- Nie! – wykrzyknęła rozpaczliwie – Dziecko drogie, nie idź tam!

Pomimo próśb wyrwałam się jej i weszłam do środka.

- Patrick! – zawołałam, ale nikt nie odpowiadał. – Patrick!

W przedpokoju i kuchni było pusto. Powoli przeszłam przez pokój dzienny i stanęłam przed białymi drzwiami do sypialni. Popchnęłam je lekko i moim oczom ukazało się...leżące bezwładnie na dywanie ciało mężczyzny. Rosły trzydziestolatek z kręconymi blond włosami leżał na brzuchu, twarzą do ziemi. Wokół jego głowy rozpływała się ciemnobrunatna krew.

Cofnęłam się i zasłoniłam ręką usta. To był Patrick.

-Policja zaraz przyjedzie! – usłyszałam dobiegający z korytarza głos sąsiadki. Był tak samo drżący i dodawał całej scenie grozy, której wolałabym się teraz pozbyć. Cofałam się tak długo, aż natrafiłam na ścianę. Widok zwłok przesłoniła mi mglista kurtyna. Po kilku minutach, ledwie przytomna, wychwyciłam przeciągły dźwięk policyjnej syreny.

Mój przyjaciel nie żyje.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro