Rozdział 5
Wystarczyły zaledwie trzy minuty, żebym znalazła się z powrotem w domu. Po wszystkim, co wydarzyło się od wczorajszego przedpołudnia aż do teraz, było to jedyne miejsce, w którym czułam się w miarę bezpiecznie.
Na co dzień spotykam wielu obcych i skrajnie różniących się ludzi, ale mimo to rozmowa z mężczyzną, który przedstawił się jako Mycroft nadal mnie niepokoiła. Oczywiście nie popędziłam do detektywa zaraz po otrzymaniu jego adresu. Nie byłam taka głupia i nie zależało mi na tym aż do tego stopnia. I tak już się w coś wpakowałam. Najgorsze, że absolutnie nie miałam pojęcia w co.
Zrzuciłam eleganckie buty i powiesiłam płaszcz na krześle w salonie. Stamtąd powędrowałam prosto do kuchni, gdzie otworzyłam potężną paczkę ziaren słonecznika -na jedno posiedzenie w sam raz. Przesypałam nasiona do miseczki. Lubię słonecznik: jest zdrowy, nie tyje się od niego, no i ma w sobie żelazo. A żelazo jest potrzebne, kiedy nie je się mięsa. Słonecznik jest dobry.
Robiąc krótkie przerwy na zapychanie się ziarnkami, zabrałam się za moją ulubioną czynność, czyli analizowanie swoich najnowszych wierszy. W tym celu, jak to miałam w zwyczaju, rozwiesiłam czystopisy na ścianie w kuchni i zaczęłam wnikliwie się im przyglądać.
Mimo że krzyk, mimo że deszcz
Mimo że moc ciemna znów pęta mnie
Mimo że krzyk, mimo że deszcz
Pora pożegnać się we śnie
Oceniłam fragment na całkiem niezły i przeniosłam wzrok na inną kartkę:
Wszyscy odejdą do swoich domów
By się pogrążyć w zapomnieniu
Nie ma nadziei, nie ma miłości
Wszystko, co było, trwa w milczeniu
Kiedy miałam piętnaście lat rodzice pomogli mi wydać moją pierwszą książkę. Po jej niebywałym sukcesie zajęłam się pisaniem różnorodnych powieści, a rozmaite gatunki nie były mi obce. Na studiach zaś pisywałam całe tony esejów. Z czasem moim sercem zawładnęła poezja, którą zajmuję się aż do dziś. Podsumowując, wygląda na to, że mam spore doświadczenie.
Każdy dzień przynosi blask
Każdy dzień przynosi blask
W tym tygodniu nie było powodów do zachwytu -machnęłam więc ręką na tablicę i wyszłam z kuchni. Trzeba zaplanować resztę dzisiejszego dnia!
Całe mieszkanie było urządzone w moim ulubionym stylu: dużo bieli, naturalne drewno, drogie ale proste meble oraz lawendowe akcenty. W salonie czekała już na mnie ulubiona kanapa przy oknie, na której od razu się rozłożyłam i okręciłam puszystym kocem. Potrzebowałam pomysłu. Na szczęście wiedziałam, do kogo należy zadzwonić. Herbert, znawca sztuki i mecenas wielu artystów, odebrał prawie od razu.
- Witaj Juliet. Dawno nie dzwoniłaś - silił się na głos pełen wyrzutów, ale ja i tak wyczułam w nim skrywaną radość.
- Tak, wiem - odpowiedziałam, lekko się uśmiechając. Bez zbędnej wymiany zdań przeszłam od razy do rzeczy. - Potrzebuję od ciebie tego co zwykle.
- To znaczy?
- Zaproponuj mi coś na dzisiejszy wieczór.
Herbert był moim mecenasem odkąd pamiętam. Mieliśmy ze sobą taki mały układ: ja dzwoniłam, a on znajdował dla mnie sztukę teatralną, koncert lub inne wydarzenie, na które mogłabym pójść. Wystarczyło tylko, że dałam mu znać.
- Zaraz, to ty jesteś w Londynie? - spytał zdziwiony.
- Tak, wróciłam na jakiś czas.
- To wspaniale. Szkoda, że wcześniej nic nie powiedziałaś... - zaczął, ale przerwałam mu zniecierpliwiona:
-Dobrze dobrze, co z tą propozycją?
Herbert zastanowił się chwilę i odparł:
-Niedaleko muzeum drugiej wojny światowej znajduje się polska szkoła. Co jakiś czas wystawiają tam operę. Akurat dzisiaj będzie powtórka ,, Zamku na Czorsztynie". Byłem na premierze, możesz śmiało iść.
-Masz na myśli szkołę teatralną?
-Nie, to zwyczajna placówka.
-Czyli... -zastanowiłam się na głos -....
-Tak, wiem, nie mają zawodowych aktorów. Może nie jest to teatr, ale dzieciaki są naprawdę świetne. Akurat o to nie musisz się obawiać.
Położyłam się na boku i zaczęłam bawić się kosmykiem włosów, który opadł mi na policzek. Byłam otwarta na nowe doświadczenia, dlatego po krótkiej chwili zgodziłam się na operę.
-Twój transport będzie za dwadzieścia ósma. -powiedział Herbert- Czy jest coś jeszcze, o czym zapomniałem?
-Chyba nie. Dziękuję ci...- mruknęłam, odchylając głowę do tyłu i uśmiechając się do słuchawki. Gdyby ktoś mnie teraz zobaczył, stwierdziłby prawie napewno, że dziwnie się zachowuję.
-W porządku. Masz jeszcze chwilę żeby pogadać?
-Raczej nie, jestem zajęta - skłamałam. To też mogłoby wydać się dziwne, ale w końcu taka już byłam -nieprzewidywalna i humorzasta.
Pożegnaliśmy się i odłożyłam słuchawkę. Ten człowiek był dla mnie niezastąpiony. Dobrze, że zawsze mogłam na niego liczyć.
***
Dwadzieścia minut przed dwudziestą pod moim domem czekał już na mnie podstawiony przez Herberta samochód. Jego samego w nim nie było, chociaż czasami zdarzało się, że osobiście zabierał mnie do teatru czy filharmonii. Na kwiecistą sukienkę narzuciłam beżowy płaszcz, chwyciłam czarną kopertówkę i wyszłam z domu. Kierowca zawiózł mnie pod sam budynek szkoły. Nie rozmawiałam z nim przez drogę, ponieważ pochłonęło mnie czytanie wierszy jednego z moich znajomych. Dostałam je niedawno w kieszonkowym wydaniu i oczywiście od tamtej pory nie mogłam się z nimi rozstać. Tak jak zawsze, czytałam kiedy tylko mogłam. W dodatku zapowiadały się świetnie.
Pierwszy raz widziałam na oczy szkołę dla polskich dzieci. Budynek był niewielki, ale jak się okazało sala gimnastyczna była całkiem spora. Przygotowano w niej scenę w mnóstwem dekoracji. Na samym środku stał drewniany stół i krzesła, natomiast tło stanowiły tekturowe makiety przedstawiające murowane ściany. Miejscem akcji, jak zresztą wskazywała sama nazwa, był zamek. To było wszystko, co jak dotąd wiedziałam o przedstawieniu.
Zajęłam miejsce w trzecim rzędzie, po czym rozległ się dzwonek i opera się rozpoczęła. Na początku zachwyciła mnie muzyka wykonywana przez niewielką orkiestrę, ale później była już tylko dezorientacja. Walory artystyczne były oczywiście bardzo liczne, ale niestety cała opera była wykonywana po polsku. Nie rozumiałam praktycznie niczego. Dopiero w przerwie pomiędzy aktami zdobyłam ulotkę z angielskim tekstem. Według niej treść przedstawienia opowiadała o dwóch podróżnych - szlachcicu i jego słudze, który zawitali na noc do zamku. Był to jednak zamek nawiedzony, o którym nasi dostojni goście rzecz jasna nie wiedzieli. W miarę pobytu zaczęli oni odkrywać tajemnicę cal po calu, czemu towarzyszyły różne perypetie oraz wątek miłosnej tęsknoty głównego bohatera. I faktycznie, zgadzało się to z tym, co do tej pory zobaczyłam na scenie. Temat dzieła był całkiem interesujący, a wykonanie na wysokim poziomie artystycznym. Nie rozumiałam języka, ale podobało mi się. Widziałam, że inni ludzie -w większości rodzice wystepujących dzieci - śmieją się z treści przedstawienia. Poza tym gra aktorska oraz muzyka były wprost wyśmienite.
Kiedy przedstawienie dobiegło końca była już ciemna noc. Sięgnęłam do kieszeni. Wewnątrz nadal tkwiła karteczka, której miałam strzec jak swojej największej tajemnicy. Karteczka, na której widniał adres detektywa Sherlocka Holmesa.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro