Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 30

   Gdy tylko Horacjo zatrzasnął tylne drzwi, ruszyliśmy z piskiem opon. Z tyłu za nami nadal rozlegały się strzały, ale byliśmy już poza zasięgiem ich celowników. Chyba. 

Nagle zza rogu budynku wyskoczył granatowy Chevrolet, który z jeszcze głośniejszym piskiem śmignął nam przed nosem i zniknął za zakrętem.

-To Carter! -krzyknął Sherlock, przyklejając się do szyby tylnego siedzenia. -Na co czekasz, jedź za nim!

-A co ja niby robię? -warknął na niego James.

Wyjechaliśmy na główną ulicę. Deszcz bębnił co raz głośniej w szyby samochodu i choć wycieraczki pracowały w szaleńczym tempie, widoczność na drodze nadal pozostawała ograniczona. Chevrolet zgrabnie przeciskał się pomiędzy innymi pojazdami, żeby jak najbardziej się od nad oddalić. Udało nam się na chwilę do niego zbliżyć, ale sekundę później rozdzieliła nas ciężarówka. Ale James się nie poddawał. Nie przejmował się czerwonym światłem na skrzyżowaniu ani tłumem przechodniów, kiedy Carter wjechał prosto na bulwar żeby się nas pozbyć. Już prawie go mieliśmy, aż tu nagle skręcił niespodziewanie w wąską uliczkę. Ruszyliśmy za nim, ale gdy z niej wyjechaliśmy, już go nie było. Zniknął bez śladu.

-Zgubiliśmy go! -Horacjo jako jedyny w tym doborowym towarzystwie czuł potrzebę wyrażania swojej rozpaczy- I co teraz?

-Przymknijcie się na chwilę - zniecierpliwił się Bond, po czym poprawił słuchawkę w uchu - Cel zniknął. Czekam na dalsze instrukcje. 

Przez chwilę siedzieliśmy w milczeniu, do momentu gdy szpieg skinął powoli głową i obburknął niedbałe ,,Tak jest". Gdy tylko zakończył rozmowę, skręcił i zaparkował na pierwszym lepszym wolnym miejscu, przed witryną jakiegoś sklepu. 

-Nie rozumiem. Co robimy? - zapytał Horacjo. 

-Czekamy -wycedził James. Był naprawdę poirytowany. Skarcony poeta postanowił siedzieć dalej cicho, a ja i Sherlock poszliśmy w jego ślady. 

Czas leciał, na zewnątrz padał deszcz, a my czekaliśmy. Dopiero po jakichś dwudziestu minutach telefon agenta zapiszczał. Okazało się, że jego koledzy z wywiadu znaleźli Cartera i podali nam współrzędne jego pobytu. Na tą wiadomość wszystkim od razu poprawił się humor. Bond odpalił silnik i już mieliśmy ruszać, kiedy drogę zajechała nam czarna limuzyna... 

Oboje z Sherlockiem zamarliśmy. Wiedzieliśmy doskonale, kto przyjechał...

- Ty cholerny idioto! -wrzasnął detektyw - To twoja wina. Czemu go tu ściągnąłeś?

-Spokojnie, Junior - odparł agent, który nie wydawał się jakoś zbytnio przejęty sytuacją - Jak nie będziesz się mazać, może wyjdziecie z tego cało...

Mimowolnie się uśmiechnęłam, ale natychmiast zakryłam usta dłonią. 

-Poza tym, niczego nie zrobiłem. 

-Akurat. Jesteś szpiegiem...

Ale nie było czasu na dalszą kłótnię, ponieważ na zewnątrz czekał już na nas Mycroft, ubrany w długi, ciemny płaszcz, skórzane rękawiczki i ciemne okulary, na które opadał kosmyk jasnych blond włosów. Wyglądał jeszcze bardziej tajemniczo, niż za pierwszym razem kiedy go spotkałam. 

Sherlock wyskoczył z auta tak gwałtownie, że nie zdążyłam pisnąć nawet słowa, aby go powstrzymać. Nie myśląc długo również wysiadłam i z przerażeniem obserwowałam całą scenę. 

-Co ty tutaj robisz? -starszy Holmes zmarszczył brwi na widok Sherlocka.

-Nie spodziewałeś się mnie? -syknął jadowicie detektyw - Lepiej zabieraj się stąd, póki możesz. I nie wchodź mi więcej w drogę...

-To może być trudne do wykonania -Mycroft uśmiechnął się drwiąco, na co Sherlock wyciągnął z kieszeni pistolet.

Zamarłam. To było pierwsze spotkanie Holmesów, jakie dane mi było oglądać, a zarazem pierwsze od wielu wielu lat...

-Nigdy więcej-wycedził Sherlock, celując do brata -Nie mieszaj się w moje sprawy, rozumiesz?

 Tymczasem Mycroft, nie zważając na stopień zagrożenia, zachował pokerową twarz. Ostrożnie sięgnął do kieszeni płaszcza i pokazał Sherlockowi telefon komórkowy.

-Wystarczy jedno słowo, a do końca swoich dni będziesz gnił w więzieniu -powiedział chłodno.

-O ile tylko zdążysz je wypowiedzieć...

-DOSYĆ!

W jednej chwili wpadłam pomiędzy nich, co było dosyć trudne, ponieważ Sherlock jedną ręką próbował wyszarpnąć bratu komórkę z ręki, a drugą kierował na niego pistolet. Gdy tylko to zrobiłam, próbował mnie odepchnąć, ale byłam szybsza i uderzyłam go z łokcia w brzuch.

-Przestańcie w tej chwili! - krzyknęłam. Patrzyłam to na jednego, to na drugiego, próbując złapać z nimi jak najgłębszy kontakt wzrokowy.

Mycroft jako pierwszy się opamiętał i zrobił krok do tyłu. Sherlock uczynił to samo, a ja odetchnęłam z ulgą i schowałam się pod parasol Mycrofta. Byłam cała mokra...

-Czego ode mnie chcesz? - zaczął znowu Sherlock - Nie wiesz, że jesteśmy w trakcie pościgu? 

-Drogi bracie, bardzo doceniam twój wkład w sprawę, ale teraz zajmie się tym wywiad. Nie możesz brać w tym udziału ani chwili dłużej. 

-Mam w nosie twoją opinię. A teraz daj nam spokój - Sherlock bezceremonialnie odwrócił się do brata plecami i ruszył z powrotem do samochodu. 

Czas naglił. Spojrzałam przepraszająco na Mycrofta, i też miałam już iść, ale zatrzymał mnie głos starszego Holmesa. Ponieważ czułam, co się święci, wskazałam głową w bok. Stanęliśmy z tyłu samochodu, tak żeby reszta nas nie widziała. 

-Nie pozwalam ci z nimi jechać- oznajmił stanowczo. 

-Co takiego? -moja mina automatycznie zrzedła. Nie mogłam przecież tak po prostu zostawić tej sprawy! Nie teraz, nie w tej chwili... -Ale Mycroft...

-Nie ma mowy -uciął, delikatnie ujmując mnie za nadgarstki -To niebezpieczne.

-I co z tego?! -zdenerwowałam się -Słuchaj, ktoś musi się tym zająć. Nie mamy czasu...

-Nie chcę się wtrącać, ale mała dobrze mówi -odezwał się Bond, który nagle znalazł się blisko nas. Mycroft spiorunował go wzrokiem - Thompsen ucieka, jeżeli chcemy go dorwać to nie ma sensu na pogaduchy. Juliet? 

-Nie -powiedział Mycroft.

-I tak pojadę! -odkrzyknęłam i wyrwałam się mu, łapiąc Jamesa pod ramię. To wszystko był czysty impuls, który kazał mi postępować tak a nie inaczej.

Zatrzymałam się przed drzwiami do samochodu, czując, ze stoi tuż za mną. 

-Mycroft, rozumiem że się martwisz, ale oboje dobrze wiemy, że Sherlock nie odpuści. A ja po prostu nie mogę go tak zostawić. Wybacz - powiedziałam mu na odchodne nie czekając na jego odpowiedź wsiadłam do środka. Tak jak myślałam, Sherlock nawet niczego nie podejrzewał. 

I bardzo dobrze. 

***

Nie byłam do tego przyzwyczajona. Ani do pisku opon, ani do szybkiej jazdy po mieście połączonej z rozbijaniem znaków drogowych, barierek i innych rzeczy, które nawinęły się po drodze.

-Sherlock, skąd miałeś pistolet? - zapytał Horacjo, mierząc przyjaciela podejrzliwym wzrokiem.

-Zwinąłem jednemu z ochroniarzy, kiedy wychodziliśmy. A co?! -odburknął detektyw. Popatrzyliśmy na niego ze zdziwieniem - Po co wciągałaś w to Mycrofta? To nie jego sprawa! -krzyknął na mnie. No tak, teraz wszystko stało się jasne.

-Nie zrobiłam niczego przeciwko tobie -oznajmiłam, siląc się na spokój.

-Przestań kłamać!

-Wcale nie kłamię! -oburzyłam się

-Akurat! A kim był ten chłopak, którego spotkałaś przy wejściu? Rozpoznał cię -wysyczał Sherlock. Tego było już za wiele.

-Hej, uspokójcie się -wtrącił Horacjo, ale jego prośby nie przyniosły żadnego skutku

-Mówił ci ktoś, że jesteś głupi i nieobliczalny?

-Owszem, taka jedna dziewczyna, która okazała się być szpiegiem mojego brata!

-To było dawno temu... -zacisnęłam pięści, z trudem wypowiadając każde kolejne słowo. Byłam wściekła.

-Och, chyba nie chcesz powiedzieć, że coś się zmieniło?

-Sherlock, JAK MOŻESZ?! -krzyknęliśmy jednocześnie z Horacjem. Chłopak popatrzył na nas morderczym wzrokiem, po czym odwrócił się do szyby i ani myślał więcej się odzywać. Ja także zamilkłam, zawstydzona tym jak bardzo mnie poniosło. Jedynie siedzący za kierownicą Bond uśmiechał się lekko pod nosem...

 Po pół godziny drogi pełnej łamania przepisów i demolowania ulic dotarliśmy do czegoś, co wyglądało jak opuszczona fabryka.

-Mamy...Mamy jakiś plan? -zapytałam niepewnie, przełykając ślinę. Zanim ktokolwiek zdążył mi odpowiedzieć, Sherlock wysiadł z samochodu, zatrzasnął z hukiem drzwi i nie oglądając się za siebie poszedł sam w stronę budynku.

-Sherlooock! -zawołałam za nim, ale niestety bez skutku. Nawet na moment na mnie nie spojrzał..

-Nie martw się, kiedyś może zrozumie swój błąd -zażartował James. Ale mi nie było do śmiechu. Rozumiem, że Sherlock mógł być wkurzony, choć tak na prawdę nie miał ku temu powodów, ale jak można zachować się tak nieodpowiedzialnie w obliczu takiej sytuacji?!

Bez zbędnego gadania i niepotrzebnego marnowania czasu poszliśmy we trójkę na tyły budynku. Gotowałam się ze złości, ale doskonale wiedziałam że w tej chwili muszę odłożyć to na bok i wziąć się w garść. To moja pierwsza i ostatnia taka akcja...

-Ukryjcie się tu i czekajcie na mnie -polecił agent- spróbuję się zorientować na czym stoimy i zaraz do was wrócę.

Po dziesięciu minutach pojawił się ponownie. Na jego widok po raz kolejny poczułam, jak kamień spada mi z serca.

-Droga wolna -szepnął, wskazując na boczne wejście. Po cichu i bardzo ostrożnie weszliśmy do środka. Niezbyt dobrze oświetlone korytarze stwarzały co najmniej ponurą atmosferę, można było pokusić się nawet o stwierdzenie, że niebezpieczeństwo wisiało w powietrzu.

Nagle zza rogu wyskoczyło dwóch napakowanych mężczyzn w czarnych kurtkach. Cofnęłam się do tyłu i zbliżyłam do ściany. W tym czasie Bond powalił pierwszego napastnika na ziemię i wspólnie z Horacjem zaczął siłować się z drugim.

Kiedy zagrożenie zostało zażegnane, starając się być jak najciszej wspięliśmy się na górne poziomy. Na czwartym piętrze,w centralnej części budynku znajdował się metalowy pokój bardzo pilnie strzeżony przez ludzi Cartera. Było ich z dziesięciu, ja wiem, może piętnastu...Tylko gdzie do cholery był Sherlock? 

Na dany znak Bond i Horacjo  rzucili się prosto na nich. Nie mogłam na to patrzeć; serce biło mi tak mocno, że myślałam, że za chwilę wyskoczy mi z piersi.

Może nie był to najlepszy moment na takie przemyślenia, ale zauważyłam, że James był naprawdę niezły. Bił się jak drapieżnik, który dosłownie miał to we krwi. Tymczasem Horacjo -ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu -niemal mu dorównywał. Kilka razy zręcznie zablokował cios przeciwnika, żeby zebrać w sobie siłę potrzebną na silny, agresywny atak. Parę mocniejszych uderzeń wystarczyło zupełnie, żeby unieszkodliwić wszystkich napastników.

Weszliśmy do środka. Niestety, ku zdziwieniu wszystkich, Cartera tam nie było. Były za to drogie komputery oraz specjalistyczny sprzęt, którego przeznaczenia nie byłam w stanie określić.

-Coś tu się szykuje -gwizdnął Bond, oceniając zgromadzone w pomieszczeniu przedmioty doświadczonym okiem eksperta - I to w dodatku coś dużego...

 Miał rację. Za tym kryła się gruba afera, o wiele grubsza niż mogliśmy się tego spodziewać. A ja wpakowałam się w to wszystko nie zważając na konsekwencje. Jedynie Mycroft próbował mnie powstrzymać przed znalezieniem się tutaj, ale całkowicie go zignorowałam...

-James? - zapytałam cicho, przysuwając się bliżej niego. Nie mogłam uspokoić bicia serca, a kolana uginały się pode mną ze stresu. 

-Tak?

-To był błąd -przyznałam, spuszczając wzrok. Agent szybko zrozumiał co mam na myśli. Żądna przygód i sprawiedliwości artystyczna dusza ustąpiła miejsca małej, niespokojnej dziewczynce, która znowu popełniła głupstwo.

-Księżniczka jednak zmieniła zdanie?

-Mhm.

-W takim razie posłuchaj -spojrzał szybko na zegarek - Nasi ludzie powinni zaraz tu być. Wyprowadzę was bocznym wejściem i trafisz prosto w ich rączki... a potem wrócę i pomogę Juniorowi rozwalić tego gościa -załadował magazynek - Wszystko jasne?

Skinęłam głową. James rozejrzał się uważnie,  po czym zaczął prowadzić nas z powrotem korytarzem, którym przyszliśmy. Teren wydawał się być czysty...Jednak niestety było to tylko złudzenie. Po kilku chwilach otoczyła nas grupa uzbrojonych gości. Rozległy się strzały i hałasy, wśród których zdołałam wychwycić tylko jedno: krzyk Horacja.

Przerażona przykleiłam się do najbliższej ściany, modląc się w duchu, żeby tylko wyjść z tego cało. Nie mogłam mu pomóc, ba, nie mogłam nawet się bronić. Sherlock i Bond mieli przynajmniej pistolety...

W pewnym momencie nie wiedziałam już co się dzieje wokół mnie. James zniknął gdzieś w krzątaninie, cały korytarz wypełniały strzały i odgłosy walki, stłumione okrzyki i komendy. Nagle poczułam uderzenie w tył głowy, a zaraz po nim tępy, przeszywający ból..

-Sherlooock? -wymamrotałam ostatkiem sił, po czym osunęłam się bezwładnie wzdłuż ściany i straciłam przytomność. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro