Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 28

,,Czasami żeby wyjaśnić jedną sprawę trzeba rozwikłać inną" 

- Sherlock Holmes


    Gabinet Herberta znajdował się na czwartym piętrze. Prowadził do niego biały, minimalistyczny korytarz, uzupełniony o złote akcenty na klamkach, oknach i bocznych lampach zamontowanych wzdłuż ścian. Kręciło się tutaj sporo osób. Byli to w większości pracownicy firmy, którzy biegali z naręczem kopert i segregatorów od jednych drzwi do drugich.

-Co pani tu robi? Tu nie wolno wchodzić -zaskrzeczała ostro kobieta w biurowym stroju z upiętymi włosami o iście ognistym odcieniu rudego. Zatrzymała mnie mniej więcej w połowie korytarza.

-Przepraszam, ale ja do pana mecenasa -bąknęłam, nie kryjąc przed nią swojego zdziwienia. Ta informacja nie zrobiła jednak wrażenia na zaciętej pracownicy.

-Jest pani umówiona?

-Nie, ale...

-To proszę stąd iść, bo zaraz kogoś zawołam! -zagroziła.

"Lepiej uważaj, bo zaraz to ja kogoś zawołam..." -pomyślałam, szukając w torebce telefonu. Po kilku sekundach przyłożyłam urządzenie do ucha, starając się unikać wzrokiem ognistowłosej kobiety i dwójki ochroniarzy, których zdążyła już zwerbować do usunięcia mnie z korytarza.

-Herbert? Cześć, nie miałbyś nic przeciwko gdybym na chwilę do ciebie przyszła?

-Pewnie, kiedy będziesz miała czas?

-Em.. jestem na korytarzu przed twoim gabinetem -odparłam grobowym głosem, kiedy ochroniarze podeszli do mnie z dwóch stron. W słuchawce na chwilę nastała cisza, po czym usłyszałam dźwięk otwierających się drzwi tuż za moimi plecami.


-Nie mogę uwierzyć, że musiałam do ciebie dzwonić stojąc pod samymi drzwiami! - powiedziałam, rozsiadając się na eleganckiej kanapie dla klientów. Herbert przyniósł do stolika dwa drinki i zajął miejsce naprzeciwko mnie.

-Wybacz, że tak wyszło. Z czasem biurokracja dopada nas wszystkich, czy tego chcemy czy nie -westchnął melancholijnie, po czym spojrzał w okno i uśmiechnął się, najwyraźniej o czymś sobie przypominając -Wiesz, kto przed chwilą u mnie był?

-Kto taki? -zaciekawiłam się.

-Madeline Hussel -odparł mój przyjaciel. Zmarszczyłam brwi, kompletnie niczego nie rozumiejąc.

-Kto?

-Wybacz, byłem pewien że się znacie - wyjaśnił z zakłopotaniem - To dziewczyna Patricka. Znaczy, jego była dziewczyna...

Po tych słowach zamarłam, a moje myślenie weszło na szybsze obroty. Nie wiedziałam, że Patrick kogoś ma. Myślałam, że był na tym świecie sam jak palec...

O mój Boże.

Skoro jednak miał dziewczynę, jedyną osobą, która może nas doprowadzić do wyjaśnienia jego śmierci, jest... właśnie ona!!!

-Juliet, złotko, wszystko w porządku?

-Ja, yyy.. Przepraszam Herbert, muszę iść -wydukałam i wybiegłam z pomieszczenia, jednocześnie przeszukując torebkę (znowu) w poszukiwaniu telefonu.

***

-Madeline Elizabeth Hussel, trzydzieści cztery lata, miejsce pobytu nieznane -Mycroft położył na stole jasnobrązową teczkę. Wcześniej trzy razy upewnił się, że w kawiarni jest ,,czysto" i nikt nas nie obserwuje - Bardzo dobrze, że zwróciłaś mi na nią uwagę, ponieważ, jak się okazało, niewiele o niej wiemy. A to, wierz mi, nie zdarza się zbyt często.

-I to oznacza, że jest szemraną osobą? -upewniłam się.

-Można tak powiedzieć.

-Dobrze -pokiwałam głową- W takim razie dowiedźcie się czegoś. Ta kobieta doprowadzi was do całej grupy przestępców.

-Skąd o tym wiesz?- oczy Mycrofta wyrażały ciekawość, ale także prawdziwy podziw.

-Intuicja - uśmiechnęłam się. 


   I miałam rację. Po dwóch dniach intensywnych poszukiwań, specjaliści zawiadomieni przez Holmesa wykryli kilkunastu członków mafii. Wspomniana wcześniej dziewczyna Patricka również do nich należała, a przyczyną śmierci mojego przyjaciela było to, że niechcący wmieszał się w nieswoje sprawy.

Sherlock oczywiście obraził się na mnie, ponieważ pomogłam dokonać tak wielkiego odkrycia bez zaproszenia go do zabawy. Z kolei Mycroft był szczególnie zadowolony, żeby nie powiedzieć dumny, dlatego też po długich prośbach i namowach zgodził się, żebym przeprowadziła kilkuminutowe przesłuchanie szefa tej całej bandy.

   W towarzystwie odpowiednio wyszkolonej ochrony weszłam do sali przesłuchań. Więzień popatrzył na mnie groźnie z drugiego kąta, ale nie odezwał się ani słowem. Był postawny i umięśniony, miał krótko przystrzyżone włosy i obszerny, kolorowy tatuaż ciągnący się przez całą szyję i część twarz. Z nad spojrzenia jego złowieszczych oczu, na łuku brwiowym błyskał srebrny kolczyk .

-Mam tylko jedno pytanie- powiedziałam z zadziwiającą pewnością siebie. Tym razem doskonale wiedziałam co chcę osiągnąć. - Kim jest ten człowiek?

To mówiąc rzuciłam na stół kartkę, na której umieściłam najbardziej intrygującą informację w policyjnych kartach sprawy Daisy Farquarson: 

S.B.T.C.   Inicjały, które umieścił w liście nasz porywacz-psychopata. 

Bandzior obejrzał kartkę i uśmiechnął się pod nosem. Wiedział, ale nie chciał niczego powiedzieć. Ja jednak nie zamierzałam się tak łatwo poddać.

-James? -powiedziałam łagodnie do interkomu, obdarzając faceta ostatnim, aczkolwiek triumfującym spojrzeniem - Twoja kolej.  

***

   Dzień, który miałam zapamiętać do końca swojego życia, rozpoczęłam od spotkania z członkami brytyjskiego wywiadu. Mycroft zorganizował je na szybko, za co byłam mu bardzo wdzięczna, ale tak na prawdę wciąż nie byłam pewna tego co robię. 

- A zatem przejęłaś śledztwo, które prowadziliście z Sherlockiem i zajmujesz się nim sama. Długo to już trwa? - ton głosu Mycrofta nie zdradzał  zbyt wiele, ale raczej nie był zbyt szczęśliwy. W końcu przyszłam do niego z danymi osobowymi groźnego psychopaty, którego szukaliśmy od miesięcy...

- Sherlock nie będzie zadowolony gdy się dowie, że poprosiłam cię o pomoc - mruknęłam patrząc w dal przez szklaną ścianę. Nad Tamizą zaczynały się zbierać chmury, które zwiastowały nadchodzący deszcz.

- A ja nie będę zadowolony jeżeli coś ci się się stanie. Nie obraź się, ale to nie jest odpowiednie zajęcie dla młodej damy.

- Nie przeszkadzamy wam w czymś?

Na dźwięk tego głosu oboje gwałtownie odwróciliśmy się od szyby. W pomieszczeniu stała M. oraz kilku agentów.

- Nie, skądże - odparł Mycroft uśmiechając się przepraszająco. 

Agenci podeszli bliżej i zaprosili nas do stołu. Na dużym ekranie widniało zaś zdjęcie mężczyzny, który był przedmiotem naszej rozmowy. 

- Sprawdziliśmy go. Jest czysty. 

- To niemożliwe - zdenerwowałam się - S. B. T. C. , czyli Sebastian Borromeo Thompsen, pseudonim ,,Carter". To musi być on.

- Nie mamy na to dowodów - zaprzeczył jeden z agentów.

- Jak to nie mamy dowodów? Żartujecie sobie?! Imię i nazwisko pokrywające się z inicjałami na liście to niestety nie jest wystarczający dowód? 

-Nie możemy przeprowadzić żadnej operacji. W każdym razie ja nie mogę. A teraz wybaczcie - powiedziała M i wyszła z pokoju. Zażenowana zacisnęłam tylko pięści. I co niby miałam teraz zrobić? 

***

   Byłam na Folgate Street już tyle razy, że zaczęłam się tam czuć jak u siebie w domu. Znałam zawartość kuchennych szafek, wiedziałam które deski na korytarzu skrzypią najbardziej, miałam nawet swoją parę kapci, więc brakowało tylko kluczy do mieszkania.

Usiadłam w kuchni na przeciwko Sherlocka, który najwyraźniej znowu bawił się w małego chemika. Na stole walały się probówki, szalki, słoiczki i inny sprzęt, a także nieumyte kubki z zaschniętymi resztkami kawy. Racja, bo po co niby wielki detektyw miałby je sprzątać?

'Powiesz mi to w końcu czy nie?'

'Co masz na myśli'

'Nie zgrywaj się. Przyszłaś do mnie z czymś ważnym, tak się składa że to wydedukowałem'

'Ale jak? -westchnęłam - Zresztą... nieważne. Wiem już, kim jest zabójca Daisy. Nazywa się Sebastian Thompsen.'

'Byłaś w MI6. Przyjęli cię czy sama się zgłosiłaś?'

'Bardzo śmieszne.'

'Masz jego adres?'

Skinęłam głową, obserwując go bardzo uważnie. Sherlock odłożył na bok swoje eksperymenty i wstał od stołu.

-W jakim razie jedziemy.

-Sherlock, czy ty zwariowałeś?! -krzyknęłam jak oparzona -Nie możemy iść tam sami!

-Dlaczego nie?

-M powiedziała, że trzeba zaczekać. Poza tym, to może być niebezpieczne.

Holmes parsknął śmiechem i obrócił się na pięcie, znikając z pomieszczenia. Jednak wziął to wszystko bardzo na poważnie i faktycznie szykował się do wyjścia.

-Sherlock! -krzyknęłam za nim jeszcze raz, ale nawet mnie nie usłyszał. Z rezygnacją opadłam na najbliższe krzesło. Serce biło mi jak oszalałe, ani też nie mogłam uspokoić myśli. Co robić, co robić?

Wiem że to drań. Że jest chamski, bezczelny i że nigdy nie dorośnie. Że niesamowicie mnie denerwuje i biegam za nim bez sensu jak jakiś pies. Że jest tak dobry, że aż szalony. 

Ale może sobie nie poradzić.

W ciągu kilku sekund zerwałam się z siedziska, chwyciłam do ręki swój płaszcz i w ekspresowym tempie wybiegłam z kamienicy, zostawiając na pastwę losu niezamknięte mieszkanie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro