Rozdział 28
,,Czasami żeby wyjaśnić jedną sprawę trzeba rozwikłać inną"
- Sherlock Holmes
Gabinet Herberta znajdował się na czwartym piętrze. Prowadził do niego biały, minimalistyczny korytarz, uzupełniony o złote akcenty na klamkach, oknach i bocznych lampach zamontowanych wzdłuż ścian. Kręciło się tutaj sporo osób. Byli to w większości pracownicy firmy, którzy biegali z naręczem kopert i segregatorów od jednych drzwi do drugich.
-Co pani tu robi? Tu nie wolno wchodzić -zaskrzeczała ostro kobieta w biurowym stroju z upiętymi włosami o iście ognistym odcieniu rudego. Zatrzymała mnie mniej więcej w połowie korytarza.
-Przepraszam, ale ja do pana mecenasa -bąknęłam, nie kryjąc przed nią swojego zdziwienia. Ta informacja nie zrobiła jednak wrażenia na zaciętej pracownicy.
-Jest pani umówiona?
-Nie, ale...
-To proszę stąd iść, bo zaraz kogoś zawołam! -zagroziła.
"Lepiej uważaj, bo zaraz to ja kogoś zawołam..." -pomyślałam, szukając w torebce telefonu. Po kilku sekundach przyłożyłam urządzenie do ucha, starając się unikać wzrokiem ognistowłosej kobiety i dwójki ochroniarzy, których zdążyła już zwerbować do usunięcia mnie z korytarza.
-Herbert? Cześć, nie miałbyś nic przeciwko gdybym na chwilę do ciebie przyszła?
-Pewnie, kiedy będziesz miała czas?
-Em.. jestem na korytarzu przed twoim gabinetem -odparłam grobowym głosem, kiedy ochroniarze podeszli do mnie z dwóch stron. W słuchawce na chwilę nastała cisza, po czym usłyszałam dźwięk otwierających się drzwi tuż za moimi plecami.
-Nie mogę uwierzyć, że musiałam do ciebie dzwonić stojąc pod samymi drzwiami! - powiedziałam, rozsiadając się na eleganckiej kanapie dla klientów. Herbert przyniósł do stolika dwa drinki i zajął miejsce naprzeciwko mnie.
-Wybacz, że tak wyszło. Z czasem biurokracja dopada nas wszystkich, czy tego chcemy czy nie -westchnął melancholijnie, po czym spojrzał w okno i uśmiechnął się, najwyraźniej o czymś sobie przypominając -Wiesz, kto przed chwilą u mnie był?
-Kto taki? -zaciekawiłam się.
-Madeline Hussel -odparł mój przyjaciel. Zmarszczyłam brwi, kompletnie niczego nie rozumiejąc.
-Kto?
-Wybacz, byłem pewien że się znacie - wyjaśnił z zakłopotaniem - To dziewczyna Patricka. Znaczy, jego była dziewczyna...
Po tych słowach zamarłam, a moje myślenie weszło na szybsze obroty. Nie wiedziałam, że Patrick kogoś ma. Myślałam, że był na tym świecie sam jak palec...
O mój Boże.
Skoro jednak miał dziewczynę, jedyną osobą, która może nas doprowadzić do wyjaśnienia jego śmierci, jest... właśnie ona!!!
-Juliet, złotko, wszystko w porządku?
-Ja, yyy.. Przepraszam Herbert, muszę iść -wydukałam i wybiegłam z pomieszczenia, jednocześnie przeszukując torebkę (znowu) w poszukiwaniu telefonu.
***
-Madeline Elizabeth Hussel, trzydzieści cztery lata, miejsce pobytu nieznane -Mycroft położył na stole jasnobrązową teczkę. Wcześniej trzy razy upewnił się, że w kawiarni jest ,,czysto" i nikt nas nie obserwuje - Bardzo dobrze, że zwróciłaś mi na nią uwagę, ponieważ, jak się okazało, niewiele o niej wiemy. A to, wierz mi, nie zdarza się zbyt często.
-I to oznacza, że jest szemraną osobą? -upewniłam się.
-Można tak powiedzieć.
-Dobrze -pokiwałam głową- W takim razie dowiedźcie się czegoś. Ta kobieta doprowadzi was do całej grupy przestępców.
-Skąd o tym wiesz?- oczy Mycrofta wyrażały ciekawość, ale także prawdziwy podziw.
-Intuicja - uśmiechnęłam się.
I miałam rację. Po dwóch dniach intensywnych poszukiwań, specjaliści zawiadomieni przez Holmesa wykryli kilkunastu członków mafii. Wspomniana wcześniej dziewczyna Patricka również do nich należała, a przyczyną śmierci mojego przyjaciela było to, że niechcący wmieszał się w nieswoje sprawy.
Sherlock oczywiście obraził się na mnie, ponieważ pomogłam dokonać tak wielkiego odkrycia bez zaproszenia go do zabawy. Z kolei Mycroft był szczególnie zadowolony, żeby nie powiedzieć dumny, dlatego też po długich prośbach i namowach zgodził się, żebym przeprowadziła kilkuminutowe przesłuchanie szefa tej całej bandy.
W towarzystwie odpowiednio wyszkolonej ochrony weszłam do sali przesłuchań. Więzień popatrzył na mnie groźnie z drugiego kąta, ale nie odezwał się ani słowem. Był postawny i umięśniony, miał krótko przystrzyżone włosy i obszerny, kolorowy tatuaż ciągnący się przez całą szyję i część twarz. Z nad spojrzenia jego złowieszczych oczu, na łuku brwiowym błyskał srebrny kolczyk .
-Mam tylko jedno pytanie- powiedziałam z zadziwiającą pewnością siebie. Tym razem doskonale wiedziałam co chcę osiągnąć. - Kim jest ten człowiek?
To mówiąc rzuciłam na stół kartkę, na której umieściłam najbardziej intrygującą informację w policyjnych kartach sprawy Daisy Farquarson:
S.B.T.C. Inicjały, które umieścił w liście nasz porywacz-psychopata.
Bandzior obejrzał kartkę i uśmiechnął się pod nosem. Wiedział, ale nie chciał niczego powiedzieć. Ja jednak nie zamierzałam się tak łatwo poddać.
-James? -powiedziałam łagodnie do interkomu, obdarzając faceta ostatnim, aczkolwiek triumfującym spojrzeniem - Twoja kolej.
***
Dzień, który miałam zapamiętać do końca swojego życia, rozpoczęłam od spotkania z członkami brytyjskiego wywiadu. Mycroft zorganizował je na szybko, za co byłam mu bardzo wdzięczna, ale tak na prawdę wciąż nie byłam pewna tego co robię.
- A zatem przejęłaś śledztwo, które prowadziliście z Sherlockiem i zajmujesz się nim sama. Długo to już trwa? - ton głosu Mycrofta nie zdradzał zbyt wiele, ale raczej nie był zbyt szczęśliwy. W końcu przyszłam do niego z danymi osobowymi groźnego psychopaty, którego szukaliśmy od miesięcy...
- Sherlock nie będzie zadowolony gdy się dowie, że poprosiłam cię o pomoc - mruknęłam patrząc w dal przez szklaną ścianę. Nad Tamizą zaczynały się zbierać chmury, które zwiastowały nadchodzący deszcz.
- A ja nie będę zadowolony jeżeli coś ci się się stanie. Nie obraź się, ale to nie jest odpowiednie zajęcie dla młodej damy.
- Nie przeszkadzamy wam w czymś?
Na dźwięk tego głosu oboje gwałtownie odwróciliśmy się od szyby. W pomieszczeniu stała M. oraz kilku agentów.
- Nie, skądże - odparł Mycroft uśmiechając się przepraszająco.
Agenci podeszli bliżej i zaprosili nas do stołu. Na dużym ekranie widniało zaś zdjęcie mężczyzny, który był przedmiotem naszej rozmowy.
- Sprawdziliśmy go. Jest czysty.
- To niemożliwe - zdenerwowałam się - S. B. T. C. , czyli Sebastian Borromeo Thompsen, pseudonim ,,Carter". To musi być on.
- Nie mamy na to dowodów - zaprzeczył jeden z agentów.
- Jak to nie mamy dowodów? Żartujecie sobie?! Imię i nazwisko pokrywające się z inicjałami na liście to niestety nie jest wystarczający dowód?
-Nie możemy przeprowadzić żadnej operacji. W każdym razie ja nie mogę. A teraz wybaczcie - powiedziała M i wyszła z pokoju. Zażenowana zacisnęłam tylko pięści. I co niby miałam teraz zrobić?
***
Byłam na Folgate Street już tyle razy, że zaczęłam się tam czuć jak u siebie w domu. Znałam zawartość kuchennych szafek, wiedziałam które deski na korytarzu skrzypią najbardziej, miałam nawet swoją parę kapci, więc brakowało tylko kluczy do mieszkania.
Usiadłam w kuchni na przeciwko Sherlocka, który najwyraźniej znowu bawił się w małego chemika. Na stole walały się probówki, szalki, słoiczki i inny sprzęt, a także nieumyte kubki z zaschniętymi resztkami kawy. Racja, bo po co niby wielki detektyw miałby je sprzątać?
'Powiesz mi to w końcu czy nie?'
'Co masz na myśli'
'Nie zgrywaj się. Przyszłaś do mnie z czymś ważnym, tak się składa że to wydedukowałem'
'Ale jak? -westchnęłam - Zresztą... nieważne. Wiem już, kim jest zabójca Daisy. Nazywa się Sebastian Thompsen.'
'Byłaś w MI6. Przyjęli cię czy sama się zgłosiłaś?'
'Bardzo śmieszne.'
'Masz jego adres?'
Skinęłam głową, obserwując go bardzo uważnie. Sherlock odłożył na bok swoje eksperymenty i wstał od stołu.
-W jakim razie jedziemy.
-Sherlock, czy ty zwariowałeś?! -krzyknęłam jak oparzona -Nie możemy iść tam sami!
-Dlaczego nie?
-M powiedziała, że trzeba zaczekać. Poza tym, to może być niebezpieczne.
Holmes parsknął śmiechem i obrócił się na pięcie, znikając z pomieszczenia. Jednak wziął to wszystko bardzo na poważnie i faktycznie szykował się do wyjścia.
-Sherlock! -krzyknęłam za nim jeszcze raz, ale nawet mnie nie usłyszał. Z rezygnacją opadłam na najbliższe krzesło. Serce biło mi jak oszalałe, ani też nie mogłam uspokoić myśli. Co robić, co robić?
Wiem że to drań. Że jest chamski, bezczelny i że nigdy nie dorośnie. Że niesamowicie mnie denerwuje i biegam za nim bez sensu jak jakiś pies. Że jest tak dobry, że aż szalony.
Ale może sobie nie poradzić.
W ciągu kilku sekund zerwałam się z siedziska, chwyciłam do ręki swój płaszcz i w ekspresowym tempie wybiegłam z kamienicy, zostawiając na pastwę losu niezamknięte mieszkanie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro