Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 27

   Mijały dni. Sprawa Daisy Farquarson poszerzyła nieznacznie swoje horyzonty, po to tylko aby zatrzymać się w miejscu, dręcząc swym brakiem rozwiązania Sherlocka, Horacja... i przy okazji mnie. Cała nasza trojka, zatrudnieni przez Holmesa bezdomni, policja - słowem wszyscy szukali, dowiadywali się, co niektórzy stawali nawet na głowie, a postępu i tak nie było. A co się tyczy policji.. zaraz, jak to właściwie było z tą policją?

Otóż pewnego dnia do brudnego, zabałaganionego jak zwykle mieszkania na Folgate Street zawitał zakłopotany mężczyzna po trzydziestce o sympatycznym spojrzeniu i krótkich, ciemnych włosach. Natychmiast pobiegłam do drzwi i zaprosiłam go do środka - Sherlock oczywiście nie raczył nawet wstać z fotela.

-Dzień dobry, jestem Gregory Lestrade -przywitał się nieznajomy.

-Juliet Haber, bardzo mi milo -odpowiedziałam, zerkając nerwowo na detektywa -Sherlooock, masz gościa!

Zero reakcji. Znowu.

-Właściwie to nie przyszedłem tu towarzysko - odezwał się mężczyzna- Jestem z policji.

Na dźwięk słowa ,,policja" Sherlock ożywił się nagle i wreszcie wykazał trochę zainteresowania przybyszem. Błyskawicznie podniósł się z fotela, i zrzuciwszy na ziemię całe naręcze gazet, podszedł do naszej dwójki.

-Pan Sherlock Holmes? -ucieszył się Greg.

-Owszem, a pan to...

-Inspektor Gregory Lestrade - dokończył policjant, uniemożliwiając chłopakowi dokonania zabiegu dedukcyjnego na głos.

-Hmm, nowy inspektor...Przydzielili pana na miejsce tego idioty Browney'a? Ciekawe, czy jest pan równie głupi co on  -skomentował Sherlock i odskoczył gwałtownie w bok, ponieważ kopnęłam go w kostkę. Dlaczego zawsze musiałam się za niego wstydzić, i to jeszcze w jego własnym mieszkaniu?

-Przepraszam za niego -powiedziałam szybko w stronę inspektora- Zawsze jest taki niemiły...

-Nic nie szkodzi. - nieco skrępowany Lestrade rozejrzał się po pokoju. Zaproponowałam mu herbatę, a kiedy kiwnął głową ze skrywaną radością popędziłam do kuchni. Teraz Sherlock zajmie się w końcu swoim gościem.

Rzeczywiście, kiedy wróciłam do pokoju niosąc filiżanki i dzbanek z herbatą, mężczyźni rozmawiali w najlepsze.

-....Dlatego proszę pana o pomoc, cokolwiek jest pan w stanie zrobić.

-Juliet, co o tym myślisz? -zapytał Sherlock. Spojrzałam na niego zaskoczona.

-Odciski palców, które znaleźliśmy w domu Farquarsonów, nie pokrywają się z żadnymi innymi w naszej bazie danych -pospieszył z wyjaśnieniem inspektor Lestrade -Jesteśmy w kropce.

A to ciekawe. Sherlock znowu miał rację.

-A inne archiwa?

-Właśnie jesteśmy w trakcie sprawdzania w innych okręgach, ale jak do tej pory niczego nie znaleźliśmy.

-Jeżeli te odciski faktycznie nie zgadzają się z żadnymi innymi -zastanowiłam się głośno - to znaczy, że mamy do czynienia...

-Z zawodowym przestępcą -dokończył za mnie Sherlock. Uśmiechnęłam się do niego.

-Niezbyt pocieszające -mruknął Gregory. Wyglądał na mocno zmartwionego.

-Zbadaliście ciało dziecka? -zapytał Sherlock, upijając łyk herbaty.

-Owszem; nie było żadnego gwałtu; to było tylko upozorowanie. Wiemy też, że dziewczynka została związana na jakieś dwie-trzy godziny przed zgonem, a jej usta zaklejono taśmą izolacyjną dopiero po jej śmierci.

Sherlock wstał i zaczął krążyć po pokoju, intensywnie myśląc.

-Wcale nie zależało mu na pieniądzach...

-Najwyraźniej.

***

Ze snu wyrwał mnie głośny, zdecydowanie za głośny dźwięk dzwonka mojego telefonu. Zerwałam się gwałtownie i usiadłam na łóżku, sięgając po urządzenie.

Dzwonił Sherlock i była druga w nocy.

-Halooo? -mruknęłam do słuchawki zaspanym głosem. Nadal nie mogłam się dobudzić.

-Przyjedź szybko -powiedział Sherlock i rozłączył się. Otworzyłam szeroko oczy. Czego on ode mnie chciał w środku nocy? Mój Boże... A jeśli stało się coś strasznego?

W pośpiechu narzuciłam na piżamę dresy i kurtkę przeciwdeszczową, złapałam telefon i wybiegłam z domu. Niestety podróż z jednej dzielnicy Londynu do drugiej to nie jak dwa kroki samochodem - dotarłam na miejsce niespełna pół godziny później. Im mniej dzieliło mnie od kamienicy na Folgate Street, tym bardziej przyspieszałam tempa. Szczerze bałam się o Sherlocka i o to co się stało. 

W końcu, zestresowana i wycieńczona, wpadłam z impetem do pokoju detektywa.

-Sherlock?

Przeklęty chłopak leżał na dywanie, w tych samych co zawsze dresowych spodniach i ortalionowej kurtce. Jego wzrok był utkwiony w suficie. Poza jego wyglądem oraz panującym dookoła nieludzkim bałaganem nie dostrzegłam niczego niepokojącego ani tym bardziej niebezpiecznego (no, chyba że bierzemy pod uwagę takie zjawiska jak nóż leżący jak gdyby nigdy nic na podłodze w przejściu pomiędzy łazienką a sypialnią).

-Daisy Farquarson zginęła w momencie, kiedy Farquarson zadzwonił po policję. -odezwał się Sherlock- Ich dom mógł być na podsłuchu, ale zdążyłem sprawdzić w nim wszystkie urządzenia elektroniczne, w takim razie musiał być obserwowany. Nasz przestępca to psychopata, który lubi się zabawić, ale zawsze podaje najpierw zasady.

Przez chwilę nie mogłam wykrztusić z siebie ani słowa.

-Ściągnąłeś mnie tu tylko po to, żeby mi o tym powiedzieć?

-Tak.

Ktoś kiedyś mi poradził, żeby w takich sytuacjach liczyć do dziesięciu. Może warto spróbować?Raz...dwa...trzy...cztery......

-Sherlock, czy ty jesteś poważny?! -krzyknęłam oburzona. I nie obchodziło mnie, czy ktoś to słyszał .

-Horacjo wyjechał do Stradford. -żachnął się detektyw - Nie będzie go przez trzy dni, ktoś musi prowadzić ze mną śledztwo.

-I ze wszystkich dostępnych osób muszę to być właśnie ja? -jęknęłam

-Błąd. To ty jesteś jedyną dostępną osobą. -poprawił mnie Sherlock. Myślałam, że go uduszę.

-Ubieraj się, musimy jechać do Greenwich. -rozkazał po kilku minutach.

-Co takiego? Po co?

-Zobaczysz na miejscu.

-Sherlock!

-W tygodniu poprzedzającym morderstwo Daisy w królewskim obserwatorium astronomicznym miał miejsce ogólnokrajowy pokaz. Duża impreza. Christopher Farquarson także wziął w nim udział. Może dowiemy się tam czegoś na jego temat. -detektyw podniósł się z dywanu i otrzepał spodnie. Przewróciłam oczami.

-Twój pomysł jest idiotyczny.

-Wcale nie. Idziemy -Sherlock wyrwał się na klatkę schodową, ale zatrzymałam go dłonią.

-Sherlocku, nie zapomniałeś o czymś?

Popatrzył na mnie wnikliwie, usiłując znaleźć w głowie poprawną odpowiedź. Byłam mocno poirytowana, ale sytuacja stała się tak absurdalna, że ledwo powstrzymywałam się od śmiechu.

-No dobrze, w takim razie powiedz mi tylko jedną rzecz -powiedziałam- Jak zamierzasz wspinać się do obserwatorium* bez butów?

Dopiero wtedy spojrzał na swoje stopy i zorientował się, że nie ma na sobie obuwia.

Czy ja naprawdę muszę wszystkiego pilnować?

***

-Nawet nie masz pojęcia, jak cholernie mnie wkurzasz -syknęłam do niego przez ramię. I bynajmniej wcale się nie droczyłam.

Byliśmy w drodze do parku. Chłodny wiatr dmuchał mi prosto w twarz, wślizgiwał się pod cienką kurtkę i przyprawiał o gęsią skórkę moje odsłonięte kostki. Dzięki temu nie chciało mi się już spać, ale niestety nie zmieniało to faktu, że byłam nieodpowiednio ubrana. Gdyby Sherlock zechciał mi łaskawie powiedzieć... zresztą co to za pomysł, żeby prowadzić śledztwo w środku nocy?!

Od wizyty inspektora nie udało się okryć zbyt wielu nowych poszlak. Dziennikarze i media zaczęły zarzucać policji nieudolność oraz nieumiejętne prowadzenie śledztwa. Z czasem podejrzenia zwróciły się przeciwko rodzicom dziewczynki. I prawdopodobnie to także zamierzał zbadać dzisiaj Sherlock.Zastanawiałam się, skąd w nim ten nagły entuzjazm...

-Jak zamierzamy tam wejść? -dopytywałam się kpiąco, kiedy byliśmy już w parku na dole wniesienia. Nadal byłam na niego zła.

-Zwyczajnie. O piątej jest już otwarte dla pracowników naukowych.

Nie wiem jakim cudem zawsze trzymał się go taki fart, ale weszliśmy do środka bez najmniejszych problemów. Wszystkie pracownie były puste, a strażnicy przebywali jedynie na dole przy wejściu. Czyli krótko mówiąc droga wolna. 

Sherlock szybko znalazł to, co było mu potrzebne i zaczął wywód na temat wszystkich swoich podejrzeń i przewidywań. Szczerze mówiąc nie do końca go słuchałam, ponieważ oparłam się o najbliższą ścianę i zaczęłam zasypiać.

Ocknęłam się, kiedy stwierdził, że zabójcami z pewnością nie mogli być rodzice Daisy.

'Wiec kto?'

'Mówiłem ci już. Psychopata.'

'Świetnie. Jak zamierzasz go złapać?'

'Ty mi powiedz.'

'Musi być jakieś powiązanie między nim a rodziną Farquarsonów. Bo raczej mało prawdopodobne, że wybrał sobie na ofiarę przypadkowego człowieka.'

'Dobrze.'

'I jeszcze jedno. Ten ktoś jest nadal na wolności, a to oznacza, że będzie nadal działać. Możliwe, że kolejna zabawa będzie już niedługo. Wtedy go znajdziemy.'

Przyzwyczajona do milczenia Sherlocka, odebrałam jego łagodny uśmiech jako rodzaj pochwały i w gruncie rzeczy przestałam się na niego złościć. On po prostu traktował to wszystko jak pełnoetatową pracę i mocno się angażował. Za każdym razem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro