Rozdział 16
Wpadliśmy na siebie na rogu Ebury i Elizabeth Street, zaledwie kilka kroków od wejścia do kawiarni.
-Nigdzie nie jedziesz - oświadczył Mycroft wyprzedzając tym samym wszystko, co miałam zamiar powiedzieć. Otworzyłam szeroko usta, a kiedy dotarł do mnie pełny sens tego jednego zdania, poczułam jak krew odpływa mi z twarzy.
-Zechcesz z łaski swojej wyjaśnić dlaczego? -Mój głos był słaby i niewyraźny. Dopiero co rozmawiałam z matką i nie byłam w nastroju do czegokolwiek. Najchętniej położyłabym się do łóżka przykładając na czoło worek z lodem.
-Jeżeli wylecisz do Finlandii dzisiaj, nie będzie cię przez tydzień. Taki układ nie wchodzi w grę. Twoim zadaniem jest zostać tutaj i być przy Sherlocku.
Zasłoniłam dłonią usta i nieświadomie cofnęłam się o krok.
-Nie... nie rozumiem Mycroft... Nie mogę w to uwierzyć! Naprawdę jesteś aż tak samolubny?! -krzyknęłam- W parlamencie BYŁ ZAMACH! Jakiś terrorysta wyskoczył na schody do głównej sali i zaczął do wszystkich strzelać! Są ofiary śmiertelne i mnóstwo rannych, mój ojciec jest w szpitalu, jeszcze nie wiadomo czy wszystko z nim w porządku, mama nie rozumie nawet co się stało, a ty chcesz mi powiedzieć, że zamiast do nich jechać mam biegać za twoim braciszkiem ?!
Mycroft westchnął, lecz jego twarz nie zdradzała żadnych emocji. Zauważyłam jedynie, że lekko zacisnął pieści i schował je z tyłu.
-Widzę, że będę musiał ci wszystko wyjaśnić, więc.... może wejdziemy do środka? Nie będziemy tu tak przecież stać.
Niechętnie skinęłam głową i skierowałam się do kawiarni. Przez gwałtowny przypływ emocji czułam się, jakbym miała zaraz zemdleć. Mycroft podążył za mną, ale nie czekałam aż otworzy mi drzwi nawet na niego nie patrząc ruszyłam do przodu. Usiedliśmy przy jednym ze stolików przy oknie.
Fatalnie - to najlepsze słowo, którym opisałabym swój stan emocjonalny w tamtej chwili. Fatalnie fatalnie fatalnie. Czułam się fatalnie jak nigdy.
-Powiem otwarcie: nie obchodzi mnie, co powinnam robić twoim zdaniem. -powiedziałam zdenerwowanym, ostrym tonem - Jeśli chcę pojechać do ojczyzny, nic tobie do tego. A twojemu bratu nic się nie stanie.
Mycroft uśmiechnął się prześmiewczo, po czym splótł dłonie na blacie stolika i pochylił się w moją stronę:
-W takim razie teraz ja coś powiem. Jeżeli udasz się dzisiaj na lotnisko, pierwszy lepszy pracownik przy odprawie zatrzyma twój paszport. Zostaniesz poproszona do centrum ochrony, gdzie skonfiskują twój bagaż i zatrzymają do czasu w którym wszystko się wyjaśni. Póki nie kiwnę palcem nie będziesz miała nawet szansy by się stamtąd wydostać.
Patrzyłam na niego w osłupieniu. Jakaś część mnie chciała rzucić się na niego i udusić go za każde słowo, które właśnie wypowiedział.
Najwyraźniej istniało zbyt wiele spraw, o których nie miałam pojęcia.
-Ale przecież nie chcemy, żeby do tego doszło, prawda? - kamienną jak dotąd twarz mężczyzny zastąpił sztuczny uśmiech.
-Zabiję cię -syknęłam przez zaciśnięte zęby. Mycroft znowu się zaśmiał.
-To również nie będzie takie proste.
Nie byłam pewna, czy wytrzymam do końca tej koszmarnej rozmowy.
-Są jeszcze jakieś pytania? - spytał chłopak, a mi zrobiło się niedobrze.
-Jedno. Czy możesz się ode mnie odczepić?
-Bynajmniej nie mam takiego zamiaru. Jesteś moim źródłem informacji, Juliet.
Świat nagle się zatrzymał i zatrząsł od grozy tych słów. Pociemniało mi w oczach, a Mycroft nie przejmując się ani trochę moim przerażeniem mówił dalej:
-Wiedziałaś przecież, że nie widuję się z Sherlockiem. Ktoś musi jednak utrzymywać nad nim kontrolę. Owszem, moje możliwości pozwalają mi na to, aby ustalić dokąd wychodzi i z kim się spotyka danego dnia, ale to o wiele za mało. Dlatego potrzebowałem kogoś, kto będzie miał dostęp do jego codzienności; do jego planów, obaw, przewidywań, spekulacji i zamierzeń. Kogoś, kto po kilku dniach będzie w stanie mnie poinformować dosłownie o wszystkim. Okazja była idealna. Wiedzieliśmy, że dzięki odpowiednim zapewnieniom Horacja Sherlock cię zaakceptuje i tak się stało. Biorąc pod uwagę wyznawane przez ciebie wartości nie było sensu przedstawiać ci całej sytuacji proponując płatne zatrudnienie. Nie wzięłabyś tych pieniędzy, wiec trzeba było załatwić to inaczej.
-Spotykając się ze mną.
-Mniej więcej właśnie tak. Nie muszę chyba dodawać, że czułaś się wyjątkowo samotnie, co zwiększało szanse na....
Przestałam słuchać. Ze zgrzytem krzesła wstałam od stolika i rzuciwszy mu nienawistne spojrzenie niemal wybiegłam z lokalu. Słyszałam, jak za mną woła. Widziałam zdezorientowaną minę czekającego na zewnątrz Nathaniela, który nie wiedział czy powinien mnie zatrzymać czy nie. Słyszałam dzwonek w telefonie, który zaczął piszczeć jak szalony. Zignorowałam ich wszystkich.
Chmury nad miastem zwiastowały, że zbliża się deszcz. Jak zwykle w tym przeklętym mieście. Londyn jest zmienny tak samo jak pogoda, która w nim panuje: raz cię kocha, a raz nienawidzi. Nie wiadomo co tak naprawdę o nim myśleć.
Przydałby się woreczek z lodem.
Postanowiłam pójść do biblioteki. To takie cudowne miejsce: cisza, spokój, żadnego hałasu, żadnych niepotrzebnych mi do niczego ludzi, tylko literatura. Wypożyczasz książkę, przez jakiś czaj obcujesz z zawartą w niej sztuką, a potem oddajesz. To takie piękne. Możesz zabrać taką książkę wszędzie. Do kuchni, na taras, do tramwaju czy autobusu. Jeżeli bardzo chcesz, możesz nawet położyć się do łóżka, unieść książkę na wysokość oczu, a na czole położyć sobie woreczek z lodem. Zapomnieć o tym, co cię przed chwilą spotkało.
Myślałam, że to coś więcej. Myślałam, że spotykamy się ze sobą tak jak każda dwójka normalnych ludzi. Że interesujemy się sobą nawzajem a cała reszta nie ma żadnego znaczenia. Jak mogłam się tak pomylić?
Zawsze, gdy ze sobą rozmawialiśmy wypytywał mnie o Sherlocka - nad czym teraz pracuje, co jada, jakie ma plany na najbliższe dni... Byłam tak głupia, że nawet tego nie zauważyłam. Mycroft zbyt umiejętnie wplatał te pytania w rozmowę, niepostrzeżenie przeskakując z tematu na temat. Manipulował mną. Wcale nie chciał się ze mną widywać, wcale nie interesowało go to wszystko o czym ze mną rozmawiał. Interesowały go informacje, w dodatku na temat jego własnego brata.
-To przecież absurdalne!-pomyślałam, kiedy byłam już pod samą biblioteką. Znowu zakręciło mi się w głowie, ale zignorowałam to. Doszłam do końca schodów i weszłam o biblioteki przez główne drzwi. Zaraz, dlaczego jest tu tak ciemno? - zadźwięczało mi w głowie. Po chwili usłyszałam czyjś głos. I faktycznie, podeszła do mnie jakaś kobieta, jednak na miejscu jej twarzy znajdowała się wielka, czarna plama......
Była to ostatnia rzecz, którą tamtego dnia zauważyłam.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro