Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 1

   Zaczynało się ściemniać. Przez szczeliny pomiędzy ścianami domów przebijały się ostatnie promienie zachodzącego słońca. Siedziałyśmy we trzy przy ognisku, na trawie nieopodal mojego domu. Ja, Saime i Liisa w ciągu zaledwie dwóch godzin zdążyłyśmy wyczerpać cały zapas pianek, który przetrzymywałam dotąd w garażu. Została tylko garstka okruszków na dnie opakowania oraz zaklejone patyczki. Dziewczyny, którym wraz ze wzrostem stężenia cukru we krwi wyraźnie poprawiał się humor, prześcigały się w opowiadaniu mi dziwnych i zabawnych historii. Gdy zaczynały mówić jedna przez drugą, rozpoczynały sprzeczkę i niemal za każdym razem nie potrafiły dojść między sobą do porozumienia. Tylko czasami, kiedy przerywałam im rzucając karcące spojrzenie, milkły i znowu stawały się rozsądnymi, opanowanymi kobietami.

Nie było to zwyczajne towarzyskie spotkanie, jak mogłoby się wam wydawać. Przyjaciółki próbowały mi pomóc opowiadając przeróżne historie, na tyle zajmujące żeby odciągnąć moją uwagę od bieżącego problemu. Nie, nie powinnyśmy o nim rozmawiać, robiłyśmy to już dziesiątki razy. Zresztą nie miałam na to najmniejszej ochoty.

Byłam cieniem dawnej siebie. Niewiele zostało już z tamtej, dawnej Juliet. Ona po prostu zniknęła. Odeszła razem z ostatnim dźwiękiem kończącym ubiegły rok- właśnie wtedy się to stało. Nie miała jak się bronić przed nieszczęściem, które spadło....

- Liisa, Juliet nas nie słucha! – Saime teatralnie poskarżyła się koleżance, szturchając ją przy tym łokciem

- Nie prawda! – zaprotestowałam. Musiałam się znowu zamyślić.

Uśmiech na twarzy Saime zniknął.

- Kochana, czym się tak przejmujesz?

- Przecież wiesz – syknęłam, znowu odwracając głowę. Ewidentnie nie byłam dzisiaj w nastroju.

- Tak, wiem, ale... wydaje mi się, że gryzie cię coś jeszcze.

Spojrzałam w niebo. Było już prawie całkiem ciemno i w dodatku trochę się ochłodziło. Podniosłam z trawy dżinsową kurtkę i zarzuciłam ją sobie na ramiona.

- Może chodzi o jutrzejszy lot? – wtrąciła Liisa.

Zacisnęłam pięści. Może i miała trochę racji...

- Właśnie! – podchwyciła Saime – Martwisz się wyjazdem do Anglii, prawda?

Szczerze, nie bardzo wiedziałam co jej powiedzieć.

- Oczywiście, że tak. – przyjaciółka odpowiedziała sobie sama - Hej, może jednak zostaniesz? Przecież nikt ci nie karze stąd wyjeżdżać.

- Nie! – niemal krzyknęłam. Boże, co się ze mną dzieje?– Przepraszam – powiedziałam szybko.

Liisa przytuliła mnie delikatnie, podczas gdy Saime poszła zobaczyć, czy nie zostało jeszcze trochę coca-coli. Po policzku spłynęła mi łza.

- Mam tego dość – zaczęłam mówić bardzo cicho – Mam dosyć ukrywania prawdy, tych wszystkich skotłowanych emocji i życia tutaj. Próbowałam, ale nie wytrzymam tu dłużej. Jedyne, co mogę zrobić, to wrócić do Londynu. Spróbować czegoś innego. Zająć się w końcu czymś, co przyniesie mi satysfakcję.

- W porządku. Zrobisz to, co uważasz za słuszne – przyznała Saime.

Zrobiło się całkowicie ciemno. Siedziałyśmy razem przy ognisku i w milczeniu wpatrywałyśmy się w płomienie. Ogień od zawsze mnie fascynował i lubiłam na niego patrzeć. Było w nim tyle sprzeczności: życia i śmierci, miłości i nienawiści, światła i zimy, oczyszczenia i ofiary. Jednocześnie przyciągał i odpychał.

Parzył.

- Juliet, jest późno. Powinnyśmy wracać – powiedziała Saime.

-Okej, nie będę was zatrzymywać – odparłam, nadal wpatrując się w ulatujące do góry iskierki.

Dziewczyny zebrały swoje rzeczy i wstały.

- Dasz sobie radę. – Liisa przytuliła mnie mocno – Pamiętaj, że jesteśmy z tobą. Zawsze będziemy.

- W razie czego daj nam znać - dodała Saime.

Każda iskierka z ogniska w nocy jest jak jeden promyk słońca za dnia. Jest jak poranna rosa na źdźble trawy albo uśmiech przyjaciela.

- Dziękuje wam. Jesteście najlepszymi przyjaciółkami na świecie.

- Nie przesadzaj. My tylko robimy to co zawsze..... – zaprotestowała Saime i obie się roześmiały. – A teraz na poważnie. Udanej podróży i... powodzenia w nowym życiu.

- Dobrze dobrze, przecież nie jadę na koniec świata – wymruczałam.

- Juliet!

- Okej, zadzwonię. Do was obu. – uniosłam dłonie w obronnym geście.

Dziewczyny wydały głośny pisk szczęścia i satysfakcji. Czasami wszystkie zachowywałyśmy się jak dzieci.

- Trzymaj się i wróć do nas niedługo!

- Na razie!!!

Na razie, mruknęłam pod nosem. Wydawało mi się, że zaraz się przewrócę. Czym prędzej usiadłam. Odprowadziłam wzorkiem idące w stronę bramy Saime i Liisę, które nadal śmiały się z czegoś po cichu.

Zostałam sama. Nie wróciłam jednak do domu, nie miałam nawet zamiaru ruszać się z mojej ławeczki. Ogień strzelał co chwilę na boki i ktoś mógłby nawet nazwać go wesołym, ale mi wcale się taki nie wydawał. To ognisko było moim sprzymierzeńcem i towarzyszem niedoli, który już za chwilę miał poznać moje bolesne sekrety.

To nie tak, że ukrywałam coś przed moimi przyjaciółkami. Po prostu wolałam zrobić to sama. W tym domu noc to jedyna pora dnia, w której nikt niczego od mnie nie chce, dlatego postanowiłam to wykorzystać.

Po chwili skupienia wyjęłam z wewnętrznej kieszeni kurtki kopertę ze zdjęciami. Wyjęłam pierwszą połowę i przyjrzałam się im jeszcze raz. Chris, Ryan, Adam i kilku innych -wszyscy uśmiechali się do mnie w jednakowy sposób. Nawet nie mieli pojęcia, że nie powinni tego robić. Ale było już za późno.

Wzięłam głęboki wdech. Fotografie jedna po drugiej wylądowały w ogniu. Pod wpływem temperatury sztywny papier natychmiast zaczął się marszczyć, kolory zniknęły i w końcu całe zdjęcia zaczęły się wypalać.

Zebrałam wszystkie wspomnienia których chciałam się pozbyć i zamknęłam je na kłódkę. Wyobraziłam sobie, że wyrzucam je razem ze zdjęciami. Siedziałam i patrzyłam jak zamieniają się popiół.

Czarny, bezużyteczny proszek.

Nie zobaczę ich więcej; ani w swoich przeklętych myślach, ani w żadnym z zakamarków mojego serca. Taką przynajmniej mam nadzieję. Ogień to również symbol oczyszczenia i nowego życia. Kto wie, może akurat tym razem się uda?

Nadal nie chciało mi się wracać do domu. Wyciągnęłam się na ławce i zaczęłam przyglądać się niebu. Dzisiejszej nocy było widać na nim wszystkie gwiazdy, od północy aż do dalekiego południa. Były piękne jak zawsze: rozjaśniały ciemność, uśmiechały się do mnie z wysoka i ciągle mrugały. Dzięki nim nie czułam się sama.

- Juliet?

Odwróciłam się gwałtownie, wyrwana z marzycielskiego transu i ujrzałam przed sobą wyprostowaną sylwetkę Alberta. Na elegancki strój kamerdynera narzucony miał kraciasty płaszcz, którego dawno nie widziałam. Wyglądał na zmęczonego; właściwie dziwiło mnie, że jeszcze nie śpi.

- Tak, Albercie?

- Nie chciałbym do niczego zmuszać, ale czy nie powinnaś już wrócić do środka? Jest dosyć późno.

Wydałam z siebie bardzo niejednoznaczne pufnięcie. Albert był kochany i bardzo się o mnie martwił, ale czy aby potrzebnie? Przecież nie byłam już szaloną szesnastolatką, której trzeba pilnować!

- Przypominam, że musisz się jeszcze spakować.

Musiałam dać za wygraną.

- Dziękuję, Albercie.

- Nie ma sprawy. Proszę już iść, ja tutaj posprzątam.

***

Dopiero w domu spojrzałam na wyświetlacz telefonu i zobaczyłam, jak bardzo jest późno. Po cichu wspięłam się na górę i uważając, żeby nie obudzić rodziców, wślizgnęłam się do swojej łazienki.

Stanęłam przed lustrem, nie wiedząc co robić. W odbiciu patrzyła na mnie zmęczona, blondwłosa dziewczyna. Spuchnięte, podrażnione oczy. Zaczerwieniony od zimnego powietrza nos. Na szczęście blask błękitnych tęczówek pozostawał ten sam.

Jestem zapałką. Jestem zapałką i dlatego muszę na wszystko uważać.

Teraz już wiem, że każda drobna rzecz może wzniecić pożar.

Nawet, jeśli jest to kilka zdjęć.

Czym prędzej doprowadziłam się do jako-takiego stanu i przebrałam się w ciepłą piżamkę. Na koniec otworzyłam mały słoiczek z pomarańczowego szkła i wydobyłam z niego dwie tabletki. Błyskawicznie połknęłam lekarstwo i wróciłam do swojego pokoju. Gdy tylko zamknęłam szczelnie drzwi, upewniłam się że nikt mnie nie słyszy, usiadłam na łóżku i zaczęłam płakać.

,,Jak dziki zwierz przyszło Nieszczęście do człowieka

I zatopiło weń fatalne oczy-

-Czeka - -

Czy człowiek zboczy?"   *

Nagle zrobiło mi się nieznośnie gorąco. Otworzyłam najbliższe okno i już po chwili poczułam na twarzy podmuch zimnego, nocnego powietrza.

Jestem zapałką.

Usiadłam na parapecie i wychyliłam się przez okno. Spojrzałam na gwieździste niebo.

Byłam zbyt zmęczona żeby dalej o tym myśleć. Wróciłam do swojego posłania.

- Panie Boże – wyszeptałam – Spraw, żebym mogła zakochać się w normalnym człowieku.

Z tymi słowami na ustach wtuliłam się w poduszkę i zasnęłam.

*Cyprian Norwid ,,XXX. Fatum"

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro