Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 8

   Godzinę później wracałam metrem do domu. W poszukiwaniu błyszczyka do ust zajrzałam do torebki i z przerażeniem stwierdziłam, że nie ma w niej mojego zeszytu.

Tylko. NIE. To.

Wysiadłam na najbliższej stacji i zamieniłam linię metra na jadącą w przeciwnym kierunku - z powrotem tam, skąd wracałam. Po upływie niespełna dwudziestu minut wpadłam niczym wicher do mieszkania na Foxal Street.

Sherlock, ubrany w granatowy dres, siedział na parapecie. Kompletnie ignorował wszystkie moje słowa, nieważne czy powiedziane na głos czy też w myślach.

-Co za idiota... -mruczał do siebie pod nosem- Wiedziałem, że wszystko jest zbyt proste... Jak mogłem przeoczyć coś takiego?!

Wiecie jak to jest, kiedy mówicie do kogoś całkiem na serio, a on nie odzywa się ani słowem? Nienawidzę tego uczucia.

-Sherlock! -powtórzyłam po raz kolejny. Nagle detektyw podniósł się ze swojego legowiska na parapecie i zataczając chwiejny, niepewny łuk, zderzył się z moją osobą.

-Czego chcesz? -zrobił minę, jakby dopiero teraz mnie zauważył. Zacisnęłam pięści.

-Dobrze wiesz czego.

Chłopak wyminął mnie i poczłapał w stronę sypialni. Sprawiał wrażenie jakby z jego ciała uchodziło życie. Z jakiegoś powodu był wściekły, zachowywał się też trochę jak osoba na pewnym etapie nietrzeźwości, ale wiedziałam przecież, że niczego nie pił.

Poszłam do salonu, żeby poszukać tam mojego zeszytu -niestety nigdzie go nie było. W kuchni to samo. Ponownie weszłam do sypialni i właśnie zaczynałam jednostronną, pozbawioną sensu kłótnię z Sherlockiem, kiedy oboje usłyszeliśmy czyjś głos za naszymi plecami.

- Salvete.

Odwróciłam się gwałtownie. O framugę drzwi opierał się młody, przystojny chłopak z długą grzywką blond włosów. Ubrany w czarne spodnie i oliwkową koszulę, z brązową skórzaną kurtką zarzuconą na ramię. Stał sobie uśmiechnięty z rękami w kieszeni, podczas gdy Sherlock przewracając oczami zlazł z parapetu i wyraźnie wściekły stanął naprzeciwko niego.

- Nie mówiłeś, że ONA PISZE WIERSZE!

Poczułam, jak moje stawy momentalnie nieruchomieją, a więzadła i struny głosowe zawiązują się w supeł.

- Czy stanowi to dla ciebie jakiś problem? -zapytał złotowłosy mierząc go wzrokiem.

-Pewnie że tak! - zagrzmiał detektyw, wymachując w jego stronę... moim zeszytem.

-Oddaj mi to - wycedziłam słabym głosem, czując, jak krew odpływa mi z twarzy. Zignorował mnie. - Sherlock, oddaj mi to!

-Sherlock – zwrócił się do niego blondyn – Mówiłem ci tyle razy, żebyś nie zrażał się do kogoś przez poezję...

-Bzdury! Cato, ona się nie nadaje...

Nieznajomy zacisnął pięści i wydał z siebie głuchy warkot. Teraz był nie mniej wkurzony niż Sherlock. W momencie gdy odwrócił się od niego, napotkał mój obłąkany wzrok.

-Och, wybacz. Nazywam się Horacjo – powiedział i wyciągnął rękę. Musiałam patrzeć na niego jak na szaleńca - Sherlock, ona nie wie o co chodzi!

-„Ona" nie będzie już więcej z nami współpracować. Twoje przeczucia były błędne -syknął Sherlock.

-Wystarczy -powiedziałam ze złością, po czym zwróciłam się do Horacja - Nie wiem, kim jesteś, ale macie mi natychmiast wszystko wytłumaczyć. I oddać zeszyt, inaczej nie ręczę za siebie!

Nieznajomy westchnął i przeczesał palcami włosy.

-Chodzi o to, że... -zaczął powoli, niespecjalnie wiedząc, co ma odpowiedzieć.

-Chodzi o to że zajmuję się pisaniem wierszy?

-Otóż to.

Spokojnie, to tylko kolejny człowiek, który wie o mnie wszystko. Nie musi o nic pytać, ponieważ zna mnie na wylot -podpowiadała moja intuicja. Nawet krótka wymiana zdań pomiędzy nim a Sherlockiem wskazywała na to samo.

-W porządku -oznajmiłam, na co mężczyżni popatrzyli na mnie ze zdziwieniem. Następnie podeszłam do Sherlocka - Oddaj. Mi. Mój. Zeszyt.

- Nie.

-W takim razie żegnaj. -rzuciłam ostro i ruszyłam do wyjścia. Miarka się przebrała.

- Poczekaj!- Horacjo błyskawicznie zatrzymał mnie w drzwiach – To nie do końca tak jak myślisz. Ja się pod tym nie podpisuję. Wierz mi, sam jestem artystą. Co się zaś tyczy tego tutaj – wskazał głową na Sherlocka, który znów wdrapał się na parapet i skulił się niczym obrażone zwierzątko – Zaraz mu przejdzie i wszystko sobie wyjaśnicie.

- Wiesz co, mam to gdzieś – powiedziałam zdenerwowana – Ale najpierw chcę z powrotem swój zeszyt.

Mężczyzna podszedł do milczącego Sherlocka, wyszarpnął mu z rąk notatnik i oddał skarb w moje ręce. Gdy tylko to uczynił, zdecydowanym krokiem wyszłam z sypialni. Słyszałam, jak Horacjo jeszcze coś do mnie mówi, ale byłam już na klatce schodowej. Wyszłam na zewnątrz, z trudem powstrzymując się przed trzaśnięciem drzwiami. Że też muszę spotykać w swoim życiu takich ludzi!

Słońce już dawno zniknęło za linią londyńskich wieżowców, a niebo zaczęło miarowo pokrywać się granatem. Kolejny raz wsiadłam do metra. Kiedy byłam już pod swoim domem, zauważyłam w nim zapalone światła i palnęłam się w czoło. Był wtorek. To oznaczało, że właśnie przyszła pani sprzątająca. Nie lubiłam być w środku kiedy pracowała, dlatego zawsze wychodziłam na ten czas z mieszkania. Teraz, przez swoje karygodne zapominalstwo, stanęłam przed trudnym dylematem, czy jest jakikolwiek sens tam wchodzić.

Właśnie zastanawiałam się, co ze sobą zrobić, kiedy zadzwonił telefon. Spojrzałam na wyświetlacz: numer zastrzeżony. Wzruszyłam ramionami i odebrałam:

- Słucham?

- Widzę cię - powiedział bez ogródek Mycroft - Nie nudzi ci się przypadkiem?

Uśmiechnęłam się pod nosem. Tylko jego tu brakowało.

- Może odrobinę?

W tym momencie na ulicę wjechał czarny samochód z przyciemnianymi szybami. Kurczę, jak on to robił?

- Może masz ochotę porozmawiać? - zapytał Mycroft, a kierowca limuzyny wysiadł i otworzył tylne drzwi.

Zastanowiłam się. Właściwie ten dzień był tak śmiesznie beznadziejny, że było mi to zupełnie obojętne.

- Zgoda.

Wsiadłam do samochodu i od razu przywitał mnie niezmienny jak zawsze uśmiech Mycrofta.

- Dobry wieczór, Juliet.

- Cześć. Dokąd jedziemy? - zapytałam.

- Dokąd chcesz.

Spojrzałam na niego podejrzliwie, na co ponownie skinął głową. Miał na sobie ciemnoszary garnitur, mleczno-żółty szalik i cienki, wiosenny płaszcz. Parasolka - tym razem ze złoconą rączką z jasnego drewna -również była w lekko żółtawym odcieniu kremu i pasowała do szalika.

- Właściwie to jestem trochę głodna -wyznałam. Mycroft posłał mi długie, zagadkowe spojrzenie, po czym zwrócił się do kierowcy:

- Nathanielu, kurs na La Dolce Vita.

***

- Nie patrz tak na mnie, nie jestem przecież telepatą - powiedział w końcu, ledwo powstrzymując się od śmiechu. Poczułam, że się czerwienię. Ku mojemu zdziwieniu był kolejną osobą, która nie potrafiła usłyszeć mnie w głowie.

- Chyba nie jest jeszcze za późno na kawę – stwierdziłam, zmieniając temat. Mycroft nie wyrażał jednak entuzjazmu względem tego pomysłu. - Nie lubisz?

-Niestety nie.

-A herbata?

-Nie mam na to czasu -odparł zbywająco, rozglądając się na boki. Moje zdziwienie sięgnęło zenitu.

-Jak to? Przecież jesteś rodowitym Anglikiem! Herbata to wasz napój narodowy; jak możesz jej nie pić? Nie no, nie wierzę... -oburzyłam się.  Mężczyzna uśmiechnął się nieznacznie.

- A jednak.

Przeanalizowałam nasze wszystkie dotychczasowe rozmowy. Mycroft był nieprzeciętnie tajemniczy, unikał niewygodnych pytań, często zmieniał temat i raczej nie lubił mówić o sobie. Do tego był jedynym mężczyzną jakiego znałam, który wszędzie nosił ze sobą parasolkę.

Dosłownie wszędzie.

-Co to było? -zapytałam podejrzliwie.

- O czym mówisz? - Mycroft próbował jakoś się wykręcić.

- O tym małym pudełeczku, które przyczepiłeś pod blatem stolika - wyjaśniłam, zamaskowując przy okazji chytry uśmieszek. Czy on myśli, że jestem ślepa?

-Ah. - wydusił,  robiąc przy tym  śmieszną minę - To... nic takiego.

-Dlaczego nie chcesz mi powiedzieć?

-Miałaś tego nie zauważyć - mruknął Mycroft, po czym znów uśmiechnął się szeroko - Jesteś bardzo spostrzegawcza.

Brawo, dostajesz dziesięć punktów za trafne spostrzeżenie. Uważaj tylko, bo Sherlock wyleciał już z gry.

-Swoją drogą, jak ci idzie znajdowanie nowych przyjaciół?

Słysząc to pytanie od razu zmarkotniałam.

-Wiesz, to chyba nie był najlepszy pomysł...- zaczęłam, wspierając głowę na łokciu -to całe szukanie Holmesa i w ogóle.

Moje myśli krążyły wokół tego tematu już od kilku godzin i za nic w świecie nie mogłam się ich pozbyć.

-Nie pasujemy do siebie -ciągnęłam- Dzisiaj wystarczająco się o tym przekonałam. A skoro wiem już, że tak jest, nie będę marnować niepotrzebnie czasu. Wiesz, co on powiedział?..- nagle zauważyłam zmianę na twarzy Mycrofta - Co takiego?

- Zabrzmi to trochę dziwnie, ale chciałbym, żebyś nie przerywała tej znajomości.

- Moje zamiary są aktualnie odwrotne. Dlaczego niby?

Im bardziej w to brnęliśmy, tym trudniej było mu o tym mówić.

- Zależy mi na tym.

- Dlaczego? - naciskałam, gdyż coraz bardziej zżerała mnie ciekawość.

Po prostu mi na tym zależy - powtórzył, tym razem nieco mniej spokojnie.

Ten człowiek zadziwiał mnie za każdym razem do tego stopnia, że wkrótce powinnam się przyzwyczaić do jego nieprzewidywalności.

-Nie będę spotykać się z Sherlockiem -powiedziałam kategorycznie, krzyżując ręce na piersi. Mycroft przechylił lekko głowę, ostentacyjnie wodząc palcem po krawędzi kieliszka z czerwonym winem.

-W porządku -powiedział- Co mam zrobić, żebyś zmieniła zdanie?

Nie mogłam się powstrzymać i parsknęłam śmiechem.

-Żartujesz, prawda? -zapytałam z niedowierzaniem, jednak mina Mycrofta twierdziła co innego.

Nastała cisza. Nie wiem, czy to przyjazna atmosfera restauracji, czy może mój podejrzanie dobry humor sprawiły, że przyszła mi do głowy pewna myśl.

- Mam pomysł - powiedziałam z entuzjazmem, kładąc łokcie na stole. Zaciekawiony mężczyzna skrzyżował ręce i oparł się o fotel, dając mi znak, żebym mówiła dalej. - Zawrzyjmy układ. Mogę przychodzić na Foxal Street i mieć oko na Sherlocka, bo wiem że o to ci chodzi, chociaż zupełnie nie wiem dlaczego, w zamian za ...herbatę. Jedno spotkanie każdego ranka, może być  w tej kawiarni na rogu Elizabeth Street, w mojej dzielnicy.

Naprawdę nie wiem, co w tamtym momencie strzeliło mi do głowy. Mycroft najpierw zrobił na mnie wielkie oczy, potem uśmiechnął się i zaczął rozważać moją propozycję.

- Zwykle jestem zapracowany od rana do wieczora. Nie mam czasu na takie luksusy jak siedzenie w lokalu...

- Daj spokój - przerwałam mu - To to samo, co poranna kawa. Dla milionów ludzi to najważniejsza rzecz na początek dnia.

- Chciałbym zmodyfikować twoje warunki.

- Nie ma mowy.

Mój zabawny rozmówca, który w końcu spoważniał i przestał się bezustannie uśmiechać jak jakiś wariat, westchnął.

- W takim razie nie pozostaje mi nic innego jak przystać na taki układ.

- Zgoda? - zapytałam i przechyliłam głowę. Byłam niemal pewna, że błyszczą mi się oczy.

- Zgoda.

I tak zaczęła się zabawa. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro