Rozdział 21
Wszystko wróciło do normy. Powiedziałabym nawet, że zrobiło się jeszcze ciekawiej i już wam wyjaśniam dlaczego:
Pewnego razu do mieszkania Sherlocka wparował nieznajomy mężczyzna. Miał jasną karnację, krótkie blond włosy i przenikliwe niebieskie oczy. Do tego wysoki i muskularny, ubrany w dość elegancki, ale codzienny garnitur.
Warto też zauważyć, że omal nie wywarzył drzwi.
-Sherlock Holmes. Wiesz, po co przyszedłem.
Obserwowałam go z kuchni. Nerwowy, zniecierpliwiony mężczyzna po trzydziestce. Zawód wysokiego ryzyka. Na lewym nadgarstku drogi zegarek - jedyny egzemplarz swojego rodzaju, nigdzie takich nie produkują. Pracuje dla kogoś ważnego.
Detektyw spojrzał na niego z wyższością, a po jego postawie wywnioskowałam, że zna tajemniczego przybysza.
-Skąd pewność, że mam właśnie to, czego szukasz?
-Nie zgrywaj się, Holmes. Robota się pali; nie mam czasu na pogawędki.
Kimkolwiek był, szybko stracił zainteresowanie Sherlocka, który po wymianie zaledwie kilku zdań zwyczajnie go zignorował.
-Daję ci ostatnią szansę! Oddaj to, albo pożałujesz.
-Obaj dobrze wiemy, że nie możesz mi niczego zrobić -Sherlock wyszczerzył się złośliwie do mężczyzny, który przechylił badawczo głowę i zrobił krok do przodu.
-W ostateczności skopię ci tyłek -powiedział spokojnym tonem. Ja jednak czułam, że rozmowa nie zmierza w dobrym kierunku.
-Nie zrobiłbyś tego.
-Chcesz się przekonać?
-Dosyć! - krzyknęłam wbiegając do salonu. Sherlock oraz jego „gość" przeskanowali mnie wzrokiem. W oczach nieznajomego dostrzegłam iskierki rozbawienia.
-To twoja dziewczyna? -spytał, uśmiechając się pod nosem.
-Nie, skąd. - odparłam szybko, uprzedzając Sherlocka, który szykował się z odpowiedzią w postaci złośliwej riposty - Mam na imię Juliet.
-Miło mi. A teraz do rzeczy: ten tutaj zwinął nam dokument o ściśle tajnej zawartości. Jest to własność rządu i ma ją natychmiast oddać.
-Och, Sherlock... - palnęłam się dłonią w czoło- Jak mogłeś?
-Niczego nie zrobiłem! -pisnął zdenerwowany chłopak. Niestety wszyscy obecni wiedzieli, że było to kłamstwo.
-Dobra młody, twój czas się skończył.
Nieznajomy wyciągnął z kieszeni marynarki pistolet. Wydałam z siebie zduszony okrzyk i odruchowo cofnęłam się pod ścianę.
-Nie masz pozwolenia - wycedził szyderczo Sherlock, który nadal nie zdawał sobie sprawy z zagrożenia.
-Mam. Nazywa się licencja 00, jeżeli już zapomniałeś.
-I co zrobisz jak mnie zabijesz? W tym bałaganie nigdy tego nie znajdziesz.
-Dlatego wolałbym, żebyś współpracował i sam mi to przyniósł -warknął jegomość.
-Sherlock, nie bądź idiotą! -zawołałam. Może i powinnam stanąć po jego stronie, ale jego przeciwnik miał rację.
Po chwili przyszedł mi do głowy pewien pomysł. Był banalny, ale za to niezawodny.
-Czy ktoś może mi powiedzieć, jak wyglądał ten dokument? -zapytałam, kierując się do biblioteczki. W szafkach na samym dole Sherlock trzymał swoje największe skarby, do których nigdy nie pozwalał zaglądać.
-Biała teczka z magnetycznym zapięciem. Czarny grzbiet, wykonana z tworzywa sztucznego-odparł nieznajomy.
-Dziękuję. Skoro Sherlock nie chce jej oddać, zaraz ją znajdę i sama to zrobię...
Nachyliłam się nad szafkami na dole i otworzyłam jedną z nich. Zanim zdążyłam czegokolwiek dotknąć, Sherlock szarpnął mnie do tyłu. Przewróciłam się na dywan. Tymczasem on zniknął na chwilę w drugim pokoju i wrócił z poszukiwaną teczką w ręku.
'Dobra, wygrałaś.' -mruknął w mojej głowie, mijając mnie na podłodze. Nie mogłam dłużej wytrzymać i zaczęłam się śmiać. Nawet nie podejrzewałam siebie o tak głupi podstęp!
-Nareszcie. Jesteś naprawdę nieznośny, mały - nieznajomy poprawił idealnie leżący krawat, po czym zwrócił się do mnie- Dziękuję za interwencję.
-Nie ma sprawy. -odparłam- Czy mogę jednak spytać jak się pan nazywa?
-Nazywam się Bond. James Bond.
***
Kiedy wróciłam wieczorem do domu, z przerażeniem stwierdziłam, że drzwi wejściowe są otwarte. Musiałam sprawdzić, czy nie było to włamanie, więc ostrożnie i po cichu zakradłam się wgłąb mieszkania.
W kuchni natknęłam się na kabel, który prowadził od okna do lodówki, po czym rozciągał się na podłodze wzdłuż kredensu.... Podążając za tropem tajemniczego znaleziska, którego z pewnością nie było gdy wychodziłam, dotarłam do salonu. Tam podniosłam wzrok i stanęłam jak wryta.
W pomieszczeniu znajdowała się grupka mężczyzn w czarnych, roboczych uniformach. Wszyscy, nie zwracając na mnie najmniejszej uwagi, uwijali się przy kablach podłączonych do jakichś dziwnych maszyn.
-Eee, przepraszam! Panowie skąd? - zawołałam, gdy tylko udało mi się odzyskać głos.
Tamci zrobili tylko dziwaczne miny, jakby zobaczyli ducha.
-Pani się nie martwi, zaraz skończymy! - oznajmił jeden z nich, zadzierając wysoko głowę.
-Nie rozumiem. Co tu się dzieje? -spytałam chyba bardziej siebie niż ich, ponieważ nie otrzymałam żadnej odpowiedzi. Ten sam mężczyzna podniósł się z klęczek, wyminął mnie i zatrzymał się przy schodach prowadzących na górę.
-Steve, zbieramy się! Zwijaj sprzęt i złaź na dół, ale piorunem! -krzyknął.
-Ale ja jeszcze nie skończyłem! - odpowiedział mu cichy głosik, dochodzący najpewniej z mojej sypialni. Cholera, co oni tam wyprawiali?!
-Powiedziałem piorunem! -wrzasnął tamten i pomaszerował do kuchni. Nadal niczego nie rozumiejąc, ruszyłam za nim.
W rogu korytarza leżała potężna bela folii ochronnej. Obok piętrzyły się kable i przewody o różnych kształtach i kolorach. Myślałam, że zaraz wybuchnę. Wszyscy chodzili sobie swobodnie po moim mieszkaniu i w dodatku ani myśleli ze mną rozmawiać.
Natychmiast zadzwoniłam do Mycrofta. Choć już od dawna nie odezwałam się do niego ani słowem, nie miałam zbytniego wyboru. Czułam, że na pewno ma z tym cyrkiem coś wspólnego.
Odebrał zaraz po pierwszym dzwonku.
-Możesz mi wytłumaczyć, co do jasnej cholery dzieje się w moim domu!? -wrzasnęłam już na wstępie - Wszędzie łażą jacyś ludzie z kablami i nie chcą mi powiedzieć o co chodzi!
-Dzwoniłem do ciebie wiele razy -głos Holmesa po drugiej stronie krył w sobie niewyraźny ślad żalu i smutku - Nie odbierałaś.
-Dziwisz się? -prychnęłam, wściekła. To była nasza pierwsza rozmowa od naprawdę dawna. Właściwie to unikałam go od dnia, w którym wróciłam ze szpitala. Wychodziło mi całkiem nieźle, ale wiedziałam, że nie będzie mi się to wiecznie udawać.
-Juliet, nie możesz mnie tak ignorować. - powiedział Holmes, zupełnie jakby czytał mi w myślach. Nie zmieniało to jednak faktu, że nadal byłam na niego wkurzona.
-Przestań pieprzyć głupoty! Co to za ludzie w moim domu? Co to za kable?! -krzyknęłam do telefonu. Jedyne, co usłyszałam, to urywki jakiegoś mamrotania.
-Mycroft?
Ciche westchnienie i znowu cisza.
-Mycroft!
-Dobrze, mój błąd. Przepraszam. - odpowiedział zażenowany, a ja nadal nie wiedziałam o co w tym wszystkim chodzi.
-Za co mnie przepraszasz?
-Za to, że się spotkaliście. Chłopcy mieli pracować pod twoją nieobecność, ale tym razem musieli to spartaczyć. Nie martw się, to się więcej nie powtórzy. Porozmawiam z nimi...
-Mycroft, O CO CHODZI ?
Dwaj mężczyźni w salonie popatrzyli na mnie z przestrachem. Trzeci w pośpiechu pakował jakieś urządzenie do metalowego pojemnika. W tym samym czasie ze schodów z głośnym łomotem spadło kilka zwiniętych kabli. Pewnie zrzucił je jeden z nich, który został na górze.
-Chodzi o podsłuch. - wyjaśnił w końcu Mycroft, a mnie ostatecznie zatkało - Raz na dwa tygodnie trzeba zrobić małe porządki... Ci ludzie sprawdzają, czy wszystko jest w porządku i nikt nie próbuje cię nagrywać ani podsłuchiwać. To zaufana ekipa.
-Chcesz powiedzieć, że od dłuższego czasu jacyś obcy ludzie przychodzą do mojego domu REGULARNIE ?!
-Pod twoją nieobecność, ma się rozumieć. Żeby ci nie przeszkadzali.
Nie no, ja chyba śnię...
-Czy to ty wpadłeś na ten genialny pomysł? - zapytałam, opierając się o ścianę.
-Pewnie, że ja. -odparł Mycroft, a ja wyobraziłam sobie jak uśmiecha się do telefonu- Jeszcze kiedyś mi podziękujesz.
-Nie wydaje mi się -syknęłam jadowicie.
-To kwestia twojego bezpieczeństwa.. - straszny Holmes wciąż nie dawał za wygraną
- Bezpieczeństwa powiadasz? A dlaczego ci na nim zależy?
- Juliet, mówiłem już, że jesteś dla mnie ważną..
-Nawet nie próbuj - przerwałam mu- nie nabiorę się na to drugi raz. Zachowaj swoje kłamstwa dla kogoś innego, bo ja nie pozwolę ci się drugi raz oszukać.
-Juliet, proszę cię..
- Żałuję, że cię poznałam - dodałam i rozłączyłam się. Żadnych fałszywych uczuć. Nigdy więcej.
Poczekałam, aż grupa mężczyzn spakuje manatki i wyniesie się z mojego mieszkania, dopilnowałam czy zamknęli za sobą drzwi po czym zamknęłam się w swojej sypialni. Czułam się paskudnie, ale nie dlatego, że ciągle zakłócano mi spokój, którego tak bardzo pragnęłam.
Dwa miesiące.
Minęły dwa cholerne miesiące bez ganiania za detektywem i bez porannych spotkań w kawiarni, do których tak bardzo zdążyłam przywyknąć. Dwa miesiące smętnego siedzenia w domu i gapienia się w sufit, przerywanego jedynie nowym zleceniem lub krótką rozmową z Herbertem.
Przeanalizowałam jeszcze raz naszą rozmowę sprzed kilku minut. Jego łagodny głos i stoicki spokój, który wydawał się zbyt spokojny, ale na pewno nie obojętny. Moją złość i wykrzyczane z wściekłością słowa.
Wtedy kolejny raz dotarło do mnie, że coś między nami było nie tak.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro