Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 2


    Pogoda była paskudna. Nad całymi Helsinkami zgromadziło się stado szarych chmur, które za nic nie chciały wpuścić do miasta ani odrobiny słońca. Gdzieniegdzie padał deszcz. Gdyby miejscowa ludność nie była do tego przyzwyczajona, nikomu nie chciałoby się nawet wychodzić z domu. Wyglądało jednak na to, że tylko ja byłam inna niż wszyscy.

- Błagam, nie chcę lecieć w taką pogodę! –jęknęłam do obrazu na ścianie. Od piętnastu minut siedziałam w kuchni, medytując bezczynnie nad kubkiem herbaty z miodem.

- Nie sądzę, aby przelotne opady mogły zakłócić działanie linii lotniczych - wtrącił Albert, który nie wiadomo kiedy znalazł się tuż obok i usłyszał to co mówiłam.

- Och, witaj Albercie...

- Wyspałaś się? – zapytał, zaglądając przy okazji do szafki z kluczami, żeby sprawdzić czy wszystko jest na swoim miejscu.

- Pewnie - odpowiedziałam.

- Późno poszłaś spać – zauważył, przyglądając mi się badawczo. Uśmiechnęłam się niewinnie, gdyż tylko to mogłam zrobić nie mając nic do powiedzenia.

Albert zachowywał się zupełnie tak jakby był moim ojcem. Bynajmniej nie czułam się z tym źle i trzeba dodać, że byłam do niego bardzo przywiązana.

Spojrzałam w okno i zobaczyłam, że właśnie zaczęło padać.

- Nieee, tylko nie to –jęknęłam znowu.

Albert podszedł do mnie i próbował mnie pocieszyć. Oparłam mu głowę na ramieniu, nie odrywając jednak wzroku od kubka z herbatą.

- Nie przejmuj się. Taka duża dziewczynka na pewno da sobie radę.

- Przepraszam, jestem nieznośna – zreflektowałam się- Co ja bym bez ciebie zrobiła...

-Daj spokój – Albert zmierzał już w stronę drzwi, w końcu jak co dzień miał wiele do zrobienia – Czy chcesz, żebym zawiózł cię na lotnisko?

- Dziękuję, ale tata uparł się, że chce spędzić ze mną trochę czasu. –uśmiechnęłam się na samo wspomnienie naszej „kłótni". Ojciec potrafił być w takich sytuacjach przekomiczny.

- W porządku. Zawołaj mnie, kiedy będę mógł już wziąć walizki.

Znowu zostałam sama. Spojrzałam na ozdobny zegar nad kuchennym blatem. Nie było jeszcze południa. Do wylotu zostało sporo czasu, ale uznałam że lepiej powoli się już zbierać.

***

- Dziękuję, że chciałeś mnie podrzucić.

- Drobiazg – tata wzruszył ramionami za kierownicą samochodu. Jego nowe okulary przeciwsłoneczne były idealnie dopasowane do opadających na czoło blond włosów. Pokręciłam tylko głową, ponieważ doskonale wiedziałam że to nieprawda. Miał przecież tyle zajęć, tyle spotkań i telefonów, tyle rzeczy do załatwienia! Musiałam docenić, że to dla mnie zrobił.

-Jak się czujesz? – zagadnął tata.

- Dobrze – skłamałam. Czułam się parszywie.

Skręciliśmy w Leitheeh Alley*, skąd łatwo było już dojechać na lotnisko. Białe BMW taty mknęło cichutko przez ulice. Zaciągnęłam się nieznanym zapachem w samochodzie – było w nim czuć sosnę z lekką domieszką czegoś słodkiego...

- Mogą być korki ... - zaczęłam, ale tata od razu mi przerwał.

-Spokojnie, zdążymy – uspokoił mnie –Zobaczysz, jeszcze się znudzisz czekaniem na samolot.

Zapewne miał rację, chociaż z drugiej strony nie należałam raczej do osób, które się nudzą.

-Masz jakieś plany? – zapytał mnie po chwili milczenia. Poruszyłam się niespokojnie w fotelu.

-Jeszcze nie, ale coś wymyślę -odpowiedziałam wymijająco.

Miałam prawo przypuszczać, że ojciec nie jest zadowolony z mojego postępowania. Nie powinnam nigdzie wyjeżdżać, tylko wziąć się w garść i pójść do lekarza.

Odwróciłam wzrok ku zamglonemu miastu za szybą. Chciałam nasycić się jego widokiem. Nie wiadomo, kiedy znów tutaj wrócę...

   Dwadzieścia minut później byliśmy już na miejscu. Chciałam pożegnać się z tatą, ale on zatrzymał mnie twierdząc, że wysiądzie razem ze mną.

- Jesteś pewny? –spytałam zaniepokojona – Ktoś może cię tu rozpoznać.

-Nie martw się dziecko. Mam przecież kamuflaż. -Mówiąc to Aleksi wskazał na czarną, sportową kurtkę, którą narzucił w pośpiechu na elegancką koszulę. On i te jego poczucie humoru. Zaśmiałam się i wysiadłam z samochodu. Tata podał mi walizkę i bagaż podręczny, mimo wszystko oglądając się przez ramię, czy nikt w pobliżu nie zwrócił na niego uwagi. Tak to już jest gdy jest się popularnym...

- Dobrze tato, nie musisz już wchodzić ze mną do terminalu. Poradzę sobie - powiedziałam, po czym rzuciłam mu się na szyję - Dziękuję, że ze mną przyjechałeś.

- Pa kochanie. Ja i mama będziemy tęsknić – powiedział tata wypuszczając mnie z uścisku.

Zamiast odjechać, oparł się o błyszczącą karoserię samochodu i patrzył, jak jego jedyna córka oddala się w stronę terminalu. Podróż była krótka i niezbyt daleka, ale coś jednak sprawiało, że czuł się, jakby znowu ją tracił.

Zatrzymałam się w progu drzwi wejściowych. W środku było tyle ludzi... Jakoś nie miałam ochoty na spotkanie z nimi. Ale jednak musiałam tam jakoś wejść.

Dziewczyno, weź się w garść! - krzyknęłam na siebie w myślach - To tylko głupi ludzie, a ty zamierzasz się nimi przejmować? Co oni cię w ogóle obchodzą?

Zebrałam się w sobie i przekroczyłam próg lotniska. Terminal był ogromny, ale na szczęście wiedziałam dokładnie dokąd się skierować. Minęłam długie kolejki ludzi czekających na odprawę celną. Jak dobrze, że Albert wykonał ją za mnie internetowo!

Ustawiłam się w kolejkę do zdania bagażu, która na szczęście nie była zbyt długa. Przede mną czekała grupa turystów z małymi dziećmi. Tak, postanowiłam polecieć Economy Class. Tak jak robią normalni ludzie.

W końcu nadeszła moja kolej. Młody, jasnowłosy pracownik zważył moją walizkę i sprawdził bilet. Bagaż ruszył na taśmę i dołączył do innych, żeby już za moment znaleźć się w luku bagażowym samolotu. Podałam mężczyźnie swój dowód osobisty.

NAZWISKO: Haber

IMIĘ: Juliet Evelyn

IMIONA RODZICÓW: Aleksi, Elise

DATA URODZENIA: 07.05.1981

PŁEĆ: Kobieta

DATA WAŻNOŚCI: 27.08.2009

Po przejściu wszystkich kontroli wpuścili mnie do strefy wolnocłowej. Mieściło się tam całe mnóstwo drogerii i średnio ekskluzywnych sklepów z odzieżą. Kolory, reklamy, komunikaty w różnych językach, a do tego wszędzie pełno ludzi. Nuda. Nie cierpię znajdować się w centrum takiego zbiorowiska. Nie, właśnie że się nie boję, tylko ich nie lubię. Co z kolei nie oznacza, że się nimi nie interesuję.

Do wylotu zostało mi jeszcze ponad pół godziny. Minęłam niekończące się pasmo sklepów i bez trudu odnalazłam bramkę B4. Pozostało mi tylko czekać na plastikowym krzesełku.

Chociaż cały rząd były pusty, ten koleś musiał oczywiście usiąść obok mnie. Obrzuciłam go szybkim spojrzeniem. Innowator, geniusz matematyczny, przyszły zdobywca świata. Obawiam się jednak, że niedoceniony.

Wystarczyły trzy minuty i bateria w jego laptopie była już nagrzana. Kątem oka dostrzegłam słuchawki, czytnik kart SD, rozgałęziacz...

- Najbardziej w ludziach wkurza mnie to, że uprzykrzają życie sobie nawzajem. Tak jakby nie mogli zająć się własnymi sprawami - odezwał się zza swoich wielkich okularów.

-A mnie, że są głupcami i niczego nie rozumieją -odpowiedziałam bez namysłu. To chyba oczywiste, że lubię tak po postu rozmawiać sobie z obcymi?

-Prawda - przytaknął, nie odrywając nawet wzroku od ekranu.

Miał kasztanowe włosy i ciemną obsadę oczu. Na oko jakieś dziewiętnaście lat.

- Genialni ludzie rzadko bywają dziś doceniani - zauważyłam.

- Zwłaszcza artyści.

- Właśnie. Nikt nie docenia artystów!

Mój towarzysz zamyślił się na chwilę, po czym wzruszył ramionami.

- Artysta też człowiek.

W tym momencie stewardessy przy B4 otworzyły bramkę I wszyscy pasażerowie ruszyli w pośpiechu, żeby dostać się na pokład.

***

Było tak duszno, że szybka w autobusie zaparowała. Właśnie odbyłam swoją stoosiemnastą podróż samolotem. Tak, liczę wszystkie przeloty. Możecie uważać mnie za wariatkę, szczerze mówiąc niewiele mnie to obchodzi.

Obchodzi mnie, co w ciągu ostatnich trzech lat zmieniło się na Heathrow.

* nazwa ulicy zmyślona

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro