Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 19

-Juliet?

-Tak, Herbercie?

Byliśmy w salonie. Herbert rozsiadł się wygodnie na kanapie, opowiadając mi jakieś głupoty, ja zaś nieustannie wpatrywał się w okno. Od dawna nie zaglądałam już do siedziby wydawnictwa, dlatego Herbert, czy tego chciałam czy nie, musiał odwiedzać mnie w moim domu.

-Nie chcę ci niczego narzucać, ale niepokoi mnie twoje życie towarzyskie. Zerwałaś wszelkie kontakty ze znajomymi. Nie spotykasz się z nikim od.... trzech tygodni?

-Co takiego mi zaproponujesz? -zapytałam znudzona, robiąc nadętą minę. Nie lubiłam, kiedy ktoś inny niż ja  mówił mi co jest ze mną nie tak, ale tym razem Herbert miał rację.

-Mój przyjaciel Edwin organizuje dzisiaj kameralną imprezę dla literatów. Mogę cię zapewnić, że będzie tam sama śmietanka...

-Wiesz, że nie przepadam za naszą „elitą artystyczną" - ucięłam mu, kreśląc pogardliwy cudzysłów nad słowem elita.

-Tak, tak, oczywiście zrobisz jak uważasz. Pomyślałem tylko, że mogłabyś ze mną pójść. Albo z Joshem.

Odwróciłam się i spojrzałam mu w oczy. Nie żartował. Widziałam to w jego ciemnoniebieskich tęczówkach, które przywodziły mi na myśl ocean przed zachodem słońca.

-Chyba powinnam się zgodzić... - mruknęłam do niego po chwili namysłu, jednak mimo wszystko z niechęcią.

Herbert, mogłoby się zdawać tylko na to czekał. Na jego twarzy zagościł uśmiech prawdziwego triumfu i już po chwili rozradowany szykował się do wyjścia. 

-Będę czekał za dziesięć ósma - powiedział zatrzymując się przed drzwiami. - A, i jeszcze jedno. - znowu ten jego charakterystyczny uśmieszek- Włóż coś, przez co wszystkim królewnom z „elity" opadną szczęki.

***

Tylko. Nie. Panikuj.

Kolejny raz rozejrzałam się rozpaczliwie wśród zebranych. Herbert zniknął. Pół godziny temu zostawił mnie w towarzystwie Josha i przepadł bez śladu... Co robić, co robić? Apartament Edwina Lepoore był tak ogromny, że szukanie w nim mecenasa-artysty nie miało sensu. Musiałam poradzić sobie sama, co z pozoru nie wydawało się wcale takie trudne...

Nie znałam tu prawie nikogo, ale oni najwyraźniej znali mnie. Co chwilę ktoś wciągał mnie do jakiejś rozmowy, gdzie poznawałam nowe, roześmiane twarze. Wiedziałam, że nie jest to dla mnie idealne towarzystwo, ale zadowoliłam się jakoś tą odrobiną życzliwości i przybrałam maskę beztroskiej, rozradowanej Juliet. Jak do tej pory całkiem nieźle mi szło.

-A ty co sądzisz o ostatnio wydanej noweli Bryana, ,,Szumiący potok"? -zapytała mnie Christine, dziennikarka z ,,Daily Telegraph" , czyli jednej z  najpopularniejszych gazet w Londynie.

Zastanowiłam się na chwilę i szybko udzieliłam odpowiedzi: 

-Jest porywająca, aczkolwiek na mój gust w niektórych miejscach brakuje jej smaku.

Zebrana wokół nas grupka roześmiała się. Dołączyłam do nich, jednocześnie dziękując sobie w duchu, że miałam nawyk sprawdzania na bieżąco wszystkich nowych publikacji.

Po jakimś czasie wśród dyskutujących nastąpiło przegrupowanie. Teraz przeważali wśród nich młodzi literaci - wszyscy w podobnych garniturach, z najmodniejszym według londyńskiej mody zarostem. Na ten widok uśmirchnęłam się niezauważalnie, z całych sił próbując się nie roześmiać.  Artysta nie powinien podążać za modą. Artysta powinien mieć swój własny, niepowtarzalny styl, w końcu ma to we krwi. Artysta to artysta.

Nie wiadomo jak i kiedy znalazłam się razem z nimi w największej sali apartamentu. Światła były zgaszone, pomieszczenie oświetlały więc jedynie kolorowe reflektory przemieszczające się po podłodze oraz małe lampki wzdłuż ścian. Bawiła się tam ogromna grupa ludzi, z których spora część tańczyła w rytm muzyki. Potężne uderzenia basów odbijały się na moim ciele niczym echo. Dobrze, że dobór utworów nie okazał się tandetą -tego ludziom z klasą nie mogłabym już wybaczyć.

Nagle dotarło do mnie, że ktoś do mnie mówi. Obok mnie pojawił się chłopak o czarnych włosach. Nie widziałam dokładnie jego twarzy, ale sama sylwetka wydała mi się znajoma.

-Przepraszam, nie słyszałam!

-To ja, Max.

-Kto taki?

-Max! Max Denbigh! -odkrzyknął.

Max? Ten Max z opery? Ach tak...W jednej chwili wszystko mi się przypomniało i moja twarz rozciągnęła się w szerokim uśmiechu.

-Strasznie tu głośno! Może wyjdziemy na zewnątrz? -zapytał Max, znowu przekrzykując muzykę. Uznałam to za dobry pomysł i skinęłam głową. 

Po chwili byliśmy już na balkonie.Musicie bowiem wiedzieć, że wieżowce w City Of London to setki mieszkań z bardzo dużym metrażem, a co za tym idzie, również i bardzo dużymi balkonami. Niewielu ludzi stać na mieszkanie o rozmiarach tego pomieszczenia. Znajdował się na nim niewielki ogród, przeszklony stół z kompletem krzeseł i wiele niepotrzebnych, aczkolwiek drogich dekoracji.

Podeszłam do barierki i przejrzałam się w nocnym odbiciu, podczas gdy Max zasunął szklane drzwi i podszedł do mnie z dwoma kieliszkami białego wina.

-Bardzo ładny wieczór, nie sądzisz? -zagadnął. 

Oparta o metalową balustradę wpatrzyłam się w niebo. Byłam w tej części miasta, w której wieżowce i drapacze chmur sięgały najbliżej nieba, a jednak nie było widać gwiazd. Smog, spaliny i wszystkie zanieczyszczenia powietrza musiały je zasłonić.

-W ten sposób nigdy ci się nie uda. Musisz szukać bardziej uważnie! - Max przeciągnął ostatnie słowa, jak gdyby był to wstęp do piosenki dla dzieci. Miał bardzo melodyjny głos.

Uśmiechnęłam się do siebie i spojrzałam jeszcze raz. Podzieliłam widziany przeze mnie obraz nieba na sześć sektorów i uważnie przyjrzałam się każdemu z nich.

-Jest! - zawołałam już po chwili. Nie minęło nawet pół minuty, a udało mi się dostrzec jasną gwiazdę na samym środku.

-Brawo! Zuch dziewczynka - pochwalił mnie Max. W jego sposobie bycia było na moje oko coś niepokojącego, nie potrafiłam jednak określić co. Tymczasem chłopak znalazł się tuż obok, bardzo blisko mnie.

-Uważaj, Juliet - powiedział cichym, tajemniczym głosem, który przyprawiał mnie o ciarki. Znajdował się tuż przy mojej twarzy - Trafiłaś w sam środek wojny. Czas wybrać stronę. Ale pamiętaj! - ostrzegł, przy czym nachylił się jeszcze bliżej i zniżył głos do szeptu - Nikt nie powiedział wyraźnie, że masz być jednym z aniołów...

Po tych słowach odsunął się ode mnie i zniknął w mroku. Odwróciłam się gwałtownie i powiodłam zdezorientowanym wzrokiem po całym balkonie, ale nie mogłam go nigdzie zobaczyć.

Max Denbigh.

Nie znałam go, nie wiedziałam kim był ani skąd się tutaj wziął Nie wiedziałam o nim zupełnie nic.  Wiedziałam jednak, że był trzeźwy i mówił całkiem poważnie. Mówił, to było pewne. Tylko o czym?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro