Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

5. ♡ sponsor ♡

- WRÓCIŁEM!

Feliks niechętnie się obrócił, nie mając ochoty na zobaczenie kolejnego idioty. Coś słyszał, że jeszcze ktoś tu pracuje, ale miał nadzieję go nie poznawać. Jeśli to kolejne dziwadło pokroju Gilberta…

- Mathias!

- Gilbert!

I to by było na tyle.

Obydwaj rzucili się na siebie i agresywnie się przytulili. To znaczy - z całej siły klepiąc się po plecach. Feliks ostrożnie się przysunął, jak na szpiega przystało. Którym nie był. Może kiedyś.

- Nadal nie wiem, jak ty możesz tak chorować w lato - powiedział Gilbert. - Na dworze ponad trzydzieści stopni, a ciebie jakaś gorączka czy co ścięła z nóg na dwa tygodnie.

- Ale ten konkurs na jedzenie lodów był tego warty... A to kto? - Mathias spojrzał na Feliksa. - Pierwsze widzę.

- Przecież ci pisałem. Feliks. Zatrudnił się akurat, kiedy ciebie nie było.

- Ale słodziak! - Może ten cały Mathias nie był zły, tylko źle dobrał sobie przyjaciela. - Chodź tu. Kici kicii, mały.

O, nie. Wszystko, tylko nie mały. Jak już, to niski, a i to przecież nieprawda!

- A chcesz dostać w twarz? - warknął Feliks.

- Och, pewnie dostanę jeszcze nie raz, poczekam. A, czekaj, ty nie mówisz o całowaniu…

Dobra. Całkiem zabawny. Ujdzie. Gdyby to Francis powiedział, byłoby inaczej, u niego wszystko zawsze brzmi źle.

Feliks z powrotem usiadł na krześle, odwrotnie niż powinien, z brodą leżącą na oparciu. W ten sposób mógł widzieć to, co się działo przy głównym wejściu i kasie, i to przy stolikach (aktualnie tylko dość dziwna scenka Antonio i Francisa. Lepiej nie wnikać). Dodatkowo kątem oka widział wydarzenia przy drzwiach prowadzących do ich szatni, gdzie stał Gilbert, ten nowy typ i Toris, który próbowal ich uciszyć, choć bezskutecznie, bo sam nie został usłyszany.

Szatyn zrezygnował z tej syzyfowej pracy i opadł na siedzenie obok Feliksa.

- Czasem… nie. Codziennie się zastanawiam, co ja tu w ogóle robię - przyznał. - Co mnie tu trzyma.

- Pieniądze - rzucił Feliks.

- A. Racja. - Toris wpatrzył się w ścianę. Niezwykle ciekawy obiekt. Brudny pastelowy fiolet musiał być świetnym przedmiotem refleksji, bo chłopak robił minę jak jakiś filozof. - Czy to nie dziwne, że żeby zarobić na coś dla mojej dziewczyny muszę pracować w, em… tematycznej chłopięcej kawiarence?

- Rany, ale to ująłeś… Tak, to totalnie dziwne. Generalnie to twoja wina. Nawet nie poszukasz innej. Znaczy pracy.

- Umiesz pocieszyć.

- Wiem! Umiem też piec ciasta. To bardzo przydatne. - Feliks zaczął bujać się na krześle i zignorował oceniające spojrzenie. - Totalnie musisz kiedyś spróbować. A ja chętnie bym poznał tę twoją wybrankę. Nie, że ją oceniam z opisu, ale nie lubię jej.

- Dlatego chcesz ją zobaczyć - upewnił się Toris ze zwątpieniem.

- Tak. A co?

Szatyn postanowił nie mówić o swoich podejrzeniach i tylko pokręcił głową.

- Raczej wątpię. Nie lubi, jak się spotykam z kimś innym poza pracą. Szczególnie stąd. Mi to szczególnie nie przeszkadza, bo mogę spędzać z nią czas, o ile nie jest zajęta nauką albo na zajęciach. No a zwykle pokrywają się one z moimi godzinami pracy-

- Nuuuda - przerwał Feliks. - Nienormalna jakaś. Kiedyś mi się uda, zobaczysz. Może przebiorę się za dziewczynę i nie ogarnie.

- Feliks.

- No dobraaa, przecież żartuję, tak jakby.

Ktoś uderzył dłońmi w blat stolika. Obydwaj odruchowo się wyprostowali i spojrzeli w tę stronę.

- Szef cię woła… - powiedział Gilbert, sprawca hałasu. Jego głos był jakiś dziwny, inny. Trochę bezbarwny, pozbawiony zwykłego skrzypienia. - …Feliks.

Jego wzrok też wydawał się jakby pusty. Gdzie on go w ogóle kierował? Feliks powędrował za nim. Trochę w dół i…

Na jego klatkę piersiową.

- GILBERT, ZWYROLU.

- No co? Nie moja wina, że podsłuchuję. To przebierasz się z dziewczyny czy na dziewczynę? Może po prostu jesteś płaska.

- Nie twoja sprawa.

- No weź, bo jak z dziewczyny, to mam szansę, że cię wywalą. Było lepiej, jak tu nie pracowałeś.

Feliks zupełnie się tego nie spodziewał. Co go obchodził ten grzeszący swoją obecnością Niemiec i jego zdanie? Ale tak. Jednak. Zabolało.

- Chciałbyś! - Wymusił śmiech. - Jestem totalnie męski. Bardziej niż ty. Może kiedyś zobaczysz. Znaczy… Szef wołał, tak? To idę.

Wmawiał sobie, że to nie ucieczka, skoro i tak musiał tam pójść. Wmawiał sobie, że nie poczuł się aż tak źle przez to, że go tu nie chcieli. Że Gilbert...

Co za problematyczny szczur. Sam mógł się nigdy tu nie zatrudniać. Byłoby łatwiej.

I nudniej.

Feliks zatrząsnął za sobą drzwi, a Kiku spojrzał na niego martwo, jakby wcale właśnie nie wstrząsnęło jego gabinetem.

Za to Francis aż podskoczył.

- Kochany Feliksie, czy mógłbyś nie być sobą i nie zużywać całej siły na tak prozaiczną czynność, jaką jest zamknięcie drzwi?

- Nie.

Co za durna prośba. Tak samo logiczna, jakby on kazał Francisowi ściąć się na łyso. Po prostu nie mógł mu zabraniać takich rzeczy.

- Chodź. - Szef przesunął po biurku torebkę prezentową, podobną do tych, w których Feliks dostawał prezenty świąteczne. Taką samą trzymał Francis. - Dla ciebie, panie Feliksie.

- O! Prezent!

Zły humor zniknął tak samo szybko, jak się pojawił. I to nie tak, że Feliks był materialistą. Kto nie lubi niespodzianek? Oczywiście, tych przyjemnych. Bo ta chyba taką była.

Zajrzał do środka. Jakieś ubrania.

- Od poniedziałku mamy tydzień tematyczny. Przygotuj się.

♡^♡

Sam nie wiedział, co o tym myśleć.

Jak ubrał zwykłą, białą koszulę, ciemne krótkie spodenki i podkolanówki, czuł się nawet dobrze. Błyszczące buty były urocze. Ale uszy na opasce i doczepiany do paska ogon…

Spojrzał w lustro, przygładził włosy i się uśmiechnął. Czegoś brakowało. Albo po prostu musiał się przyzwyczaić.

- Feliks? - Gilbert załomotał w drzwi. - Wyłaź z tego kibla! Muszę zrobić…

- NO IDĘ!

Feliks od razu przekręcił kluczyk i wyszedł. Zdecydowanie nie chciał wiedzieć, co Gilbert zamierza robić w łazience z samego rana.

- Nareszcie… HA! - Szwab wybuchnął śmiechem. - ALE WYGLĄDASZ!

- No wiem. Zafeliście - powiedział sucho Feliks.

Popchnął Gilberta, nadal zły za tamte słowa. Nie zaszczycił go spojrzeniem ani żadnym więcej słowem. Przeszedł dalej, zdecydowany pokazać się wszystkim i zacząć pracę.

- Co ci?

Feliks poczuł satysfakcję. Usłyszał w tych słowach pewnego rodzaju urażenie. Dobrze mu tak. Miał ochotę rzucić mu coś ośmieszającego albo chociaż wyśmiać w twarz. Ale jeszcze bardziej chciał prowadzić tę dziwną grę. Ciekawe, kiedy Gilbert się złamie.

Nie odwrócił się i nic nie powiedział. Tylko wzruszył ramionami i poszedł.

- Co tak się cieszysz? - zagadnął Toris, jak tylko Feliks wszedł do głównej sali. - O, jednak się przebrałeś. Pasuje ci.

- Wiem. Nic, jestem zadowolony z życia tylko. I generalnie mam ładny uśmiech.

- Prędzej przypominasz antagonistę niż księcia z bajki.

- Serio? Dziękuję!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro