7. ♡ pierwszy raz ♡
HEEEJ czy znowu rozdziału nie było 3 miesiące? może...
to przez problemy prywatne. ogólnie to teraz wszystko już w miarę ogarnięte i powinno być ok. a jak nie to krzyczcie na faon--
♡♡♡
Dni mijały, a nikt nadal nie dał mu Gilberta.
Feliks tego nie oczekiwał. On się stresował. A z każdym dniem bez tego pierwszego razu - oczywiście, chodziło o pierwsze bycie sparowanym - coraz bardziej się tego bał. Jego sympatia wobec niego nie rosła. Bardzo, bardzo nie chciał, żeby do niego doszło i bardzo nie chciał tego zepsuć.
Nie mógł przecież być gorszy. Musiał wygrać. Pokazać mu.
Musiał go zwalić z nóg swoim niezwykłym talentem i urokiem osobistym.
Dlatego też postanowił wyprzedzić tok zdarzeń i sam spróbować.
- Gilbert - rzucił. - Ty. Ja. Po pracy. Za budynkiem.
Białowłosy podniósł głowę i spojrzał na niego bez zrozumienia.
- Och? My? Wiem! - Gilbert aż zakrztusił się śmiechem. - Mały Feliks chce mnie zaprosić na randkę! Albo wyznać uczucia. Słodziutkie. Ale już ci odmawiam.
- Prędzej po go, żeby obić ci ten pusty łeb. Nie, generalnie to musimy coś załatwić. I uwierz, nie chcesz, żeby ktokolwiek nas widział.
Gilbert zacisnął zęby. Czy to groźba? Serio chciał iść się bić? Albo może miał jakieś kontakty z mafią i chce ją na niego nasłać... Nie, to głupie i bez sensu.
Ale może lepiej poprawić z nim relację. Tak na wszelki wypadek.
Resztę dnia obserwował go niepewnie kątem oka. Przecież jeśli przestanie, to Feliks zniknie i zamieni się w magicznego chłopca (dziewczynkę? chłopcy to rzadkość) i odleci do swojej mafii na różowych skrzydłach magii przyjaźni i gejostwa.
Chwila, co?
Jak jego kolej minęła, to Feliks wstał i skierował się do łazienki.
- Czekaj, gdzie idziesz?!
- Tam, gdzie ciebie nie wpuszczę. Przykro mi, generalnie to nie zasłużyłeś. Aha, możesz się tak ciągle nie patrzeć? Obrzydliwe.
Gilbert chciał zacząć już krzyczeć i się kłócić, ale raz poszedł po rozum do głowy i zamknął swoją nieopanowaną buzię.
Nieważne, jak bardzo chciał iść tam za nim - ze względu na swoje własne życie i bezpieczeństwo, rzecz jasna - postanowił się powstrzymać i poczekać. Mimo wszystko, miał jakieś instynkty ludzkie. Nawet jeśli Feliks, jego skromnym zdaniem, na jakikolwiek szacunek i respekt nie zaslugiwał, to on, wspaniały, zapewni mu jakieś jego resztki.
Blondyn wrócił z łazienki, cały i zdrowy, niepromieniujący chęcią mordu, a Gilbert niemalże odetchnął z ulgą.
Antonio przysiadł się do jego stolika.
- Coś się kroi, hm? - Oparł głowę na ręce i spojrzał na niego niczym przyjaciółka, która przyszła na plotki.
- Zaraz ja będę pokrojony - westchnął dramatycznie Gilbert.
- Słucham?
- Mam wrażenie, że nienawiść naszej maskotki do mnie wzrosła i własnie planuje ona zamach na moje życie.
Antonio wpadł w takie otępienie, że nie potrafił odpowiedzieć dłuższą chwilę. To nie jego wina, to ta teoria spiskowa wzięta dosłownie znikąd tak na niego wpłynęła.
- Nie - stwierdził w końcu.
- Nie?
- Nie planuje. Nawet cię nie nienawidzi. Przecież napięcie między wami widać gołym okiem, ale to nie takie, jak myślisz... Nieważne. Zobaczysz. Znam cię, Gilbert - Antonio uśmiechnął się ciepło - i nie powinieneś nastawiać się aż tak negatywnie. Będzie dobrze.
O co mu chodziło? Bóg sam jeden wie. Albo i nie. Ale przyjął radę przyjaciela do serca.
Jakkolwiek żałośnie i słabo to zabrzmiało.
♡^♡
Było więc po pracy, za budynkiem. Dokładnie to obok, ale tam była, ruchliwa duża ulica, a tu - ciche miejsce, poboczna ścieżka w trawie. To chyba bardziej się nadawało na tajemne spotkania.
Może i się stresował, ale nawet samemu sobie się nie przyznał. A dłużący się czas wcale nie pomagał. Musiał czekać dość długo ze względu na tempo przebierania się i ogólnego ogarniania Feliksa, plus to, żeby wszyscy inni wyszli i byli już daleko. Gilbert na przemian patrzył na zegarek i na słońce zachodzące na powoli zmieniającym kolory niebie.
- Jestem - oznajmił spokojnie Feliks, jakby wcale nie przyprawiał go o kolejne zawały serca w przeciągu dnia. - Tak jakby, musimy porozmawiać.
- Zauważyłem.
Blondyn nabrał powietrza w płuca, aż zrobił się uroczo różowy, po czym je wypuścił i założył za ucho uparcie uciekające przez wiatr włosy.
- Co... - zaczął Gilbert.
Feliks złapał go za ramiona i pocałował.
Po tej krótkiej, magicznej wręcz chwili, zaczęło się robić dziwnie i niezręcznie. Feliks zorientował się, że nic nie wytłumaczył, tylko poleciał na żywioł. Ojej.
- To było... Czyli jednak... Wyznanie? - zapytał Gilbert z głupią miną.
- Och, mój urok zadziałał lepiej, niż myślałem. To była próba generalna. Nie chciałem, żeby potem w kawiarni było dziwnie, jeszcze by przez ciebie nie wyszło i by mi wypłatę ucięli.
- A... aha. Spoko. Jasne. Tooo, do jutra? Tyy... mały pasożycie. Czy coś.
Gilbert odwrócił się i na sztywnych nogach poszedł w swoim kierunku.
Zdecydowanie nie podobała mu się jego własna reakcja. Jakby przez chwilę miał nadzieję, że to prawda, a nie kolejny głupi żart ze strony Feliksa. Teoretycznie nawet on, wspaniały, egoistyczny i samowystarczalny Gilbert mógł chcieć być kochany przez kogoś innego. Prawdopodobnie nikt nie mógł się bez tego obyć, a tak naprawdę to nikt mu na poważnie w życiu nie powiedział, że go lubi. Ale nadal. Czuł się zły. Nie na chłopaka, który ciągle się z niego nabijał. Na siebie.
Feliks natomiast nie ruszył się z miejsca. Nie spodziewał się po sobie poczucia winy. Rzadko się przejmował tym, jak wpływał na innych swoim zachowaniem, jednak działanie komuś na nerwy i budzenie negatywnych emocji a ranienie czyichś uczuć - co najwyraźniej nieumyślnie zrobił - było zupełnie czym innym. I, mimo wszystko, zdążyli się już trochę poznać i zawiązać jakiś rodzaj więzi.
Boże, a jeśli on naprawdę się spodobał Gilbertowi?
I i tak będą musieli się spotykać w pracy niemalże codziennie.
Chyba w życiu nie czuł się tak głupio. Postanowił więc udać, że to nic, wcale nie pokomplikował sobie aktualnie największej części swojego życia, jaką była dla niego praca, i następnego dnia przyjść normalnie, jakby nic się nie stało.
Może tylko postara się mniej agresywnie reagować na istnienie Gilberta. Może.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro