4. ♡ dziewczyna ♡
ja: ok to bedzie pruspol
tez ja:
***
Następnego dnia to nie Mei stała na kasie.
- Eee... dzień dobry? - Feliks niepewnie spojrzał na pana Hondę. - Czy...
- Dzień dobry.
- Czemu jest pan, jakby, na miejscu Mei? O Boże. To przez to, co Gilbert zrobił wczoraj?
- Słucham? Co zrobił?
- Był idiotą i...
- A. Tak to bym codziennie kogoś zwalniał. Nie. Nikt nie stracił pracy. Dzisiaj później zaczyna.
- Nie macie nikogo więcej? - Feliks ukucnął i zajrzał pod blat, jakby się spodziewał, że inna kasjerka tam się ukrywała. - Jak zrobi się większy ruch, to biedaczka się zamęczy. Generalnie nie powinna aż tyle godzin pracować.
Pan szef wzruszył ramionami.
- Na razie jest w porządku. Nie narzeka.
Aha. Super. Tak też można.
A może Feliks by się lepiej nadawał na stanie przy kasie? Mniej z tym zabawy, ale na pewno świetnie by się prezentował z kokardkami we włosach i w damskiej wersji mundurka, jaką nosiła Mei.
Gilbert na pewno gapiłby się na jego piękne nogi, więc Feliks by miał kolejny powód do nabijania się z njego. A podkolanówki były dużo przyjemniejsze w noszeniu od zwykłych skarpetek.
♡^♡
Nawet nie zauważył, że to już tyle czasu minęło. Spędził pełne sześć dni na obserwowaniu i mimowolnej nauce pracy.
- Jesteś pewien, panie Feliksie? - Kiku Honda przesunął kartkę w jego stronę, jakby pytanie było retoryczne, a przecząca odpowiedź nie wchodziła w grę.
- Totalnie nie. Ale to nic. Niech się pan nie martwi, nie jestem bezbronną dziewczynką. Chyba.
Szef nawet nie zareagował, nałożył swoje okulary i z powrotem wpatrzył się w swój telefon. W tym czasie Feliks podpisał dokumenty. Chętnie by jeszcze poczytał, co tam było małym druczkiem napisane, ale nie radził sobie najlepiej z japońskim pismem (kto to wymyślił, żeby na każde słowo była jedna litera?) i rozumiał z tego może połowę. A przecież nie będzie przejmował się czymś, na co nie ma wpływu.
- To ja idęęę.
- Przeżyj tam.
Feliks uznał, że trafił mu się całkiem miły szef.
Szatnia, przebieralnia, czy jakkolwiek powinien nazywać to miejsce - była pusta. W końcu przyszedł idealnie na czas, ale zaliczył przystanek w gabinecie. Teraz więc został sam, razem z przygotowanym przebraniem i ubraniami innych, tymi wiszącymi na wieszakach i tymi rozwalonymi na podłodze. Poczuł swego rodzaju ulgę. Pomieszczenie przypominało mu szkolną szatnię na w-f, z którą nie wiązał przyjemnych wspomnień. Dlatego dobrze, że był teraz sam. A później... najwyżej będzie się przebierał w łazience. Albo przed wyjściem z domu. Chociaż wtedy się pogniotą.
Zdjął bluzkę. I zaskrzypiały drzwi.
- O. Boże. Kur-
- AAAAA.
Feliks gwałtownie zakrył klatkę piersiową i się skulił na ziemi. No a było tak ładnie.
- Aż tak się wstydzisz zagilbistego mnie? - zarechotał Gilbert. - Ja tylko przyszedłem podłączyć swój telefon, aaale...
- Wypad! Nie wstydzę się. Po- po prostu. Nie chcę widzieć twojego ryja.
- Tak? To proszę. Przebierz się przy mnie.
- Ehm...
Feliks usiadł na ławce i powoli sięgnął po koszulę. Odetchnął z ulgą, kiedy zapiął ostatni guzik. Natarczywy wzrok wcale mu nie pomagał. Irytujące. Wziął marynarkę. Trzeba by to obrócić przeciwko Gilbertowi. Ale jak?
- Hm... Jak tak ci się podobam, to powiedz, a nie - rzucił, niby od niechcenia. - Ja też bym chętnie pooglądał siebie w negliżu, gdybym był tobą. Albo kimkolwiek innym. Ale nie dla psa kiełbasa.
- Słucham?! Nie, fuj! Przestań w końcu...!
Te reakcje były najzabawniejszą rzeczą na świecie. Aż Feliks przestał czuć się tak niezręcznie.
- To czemu się, generalnie, rumienisz?
- Nie-! Nieprawda. Ściągaj te spodnie.
- To zabrzmiało totalnie dwuznacznie.
- Nieprawda.
- Sam siebie posłuchaj.
Gilbert miał dość i wyszedł. Chwała niebiosom. Chociaż chyba zapomniał o tym telefonie. Feliks szybko skończył się przebierać i poszedł do głównej sali, zanim komuś znowu przyszło do głowy mu przerwać. Ale żenujące...
- Witamyy! - zawołała Mei zza kasy. Znowu na swoim miejscu. - Jak tam, oficjalnie pierwszy dzień w pracy?
- Taak.
- Powodzenia.
Cóż, przyda się.
Feliks stanął bezradnie pod ścianą, jakby niepewny, co dalej robić. Teraz już nie mógł się wywinąć, mówiąc, że to jego pierwszy raz albo że jeszcze tu nie pracuje. Nawet... Nawet gdyby musiał zagrać z Gilbertem. To może być problemem. Może nie być w stanie mówić mu słodkich wierszyków czy wyznań bez odruchu wymiotnego i bądź lub śmiechu. Chyba będą musieli to dodatkowo poćwiczyć. Ale i tak miał nadzieję, że nikt nie okaże się takim bezguściem i nie każe ich złączyć w parę.
Co do tego szczura, to właśnie odgrywał scenkę z Torisem. Wyglądali, jakby też się niezbyt lubili, ale bardzo starali się to ukryć. I chyba wychodziło, bo dziewczyna przy stoliku była wniebowzięta. Przyciskała czerwoną chusteczkę do nosa. Krew? Czy to normalne? I nikt nie zwracał uwagi. A ta jeszcze się cieszy.
Czas się strasznie dłużył, tym bardziej, że nie było innych klientów i Feliks nawet nie miał na co popatrzeć. Więc czekał. Jak w końcu skończyli a dziewczyna wyszła, złapał Torisa za rękaw i skierował do swojego miejsca przy ścianie.
- Co- czekaj. Feliks? O co chodzi?
- Bardzo źle?
- Słucham?
Blondyn przewrócił oczami ze zirytowaniem. Głupi i niedomyślny on jakiś.
- No Gilbert, a co.
- A. Zawsze ślini mi pocky. Zawsze sucho całuje, znaczy, tak bez emocji, ale to dobrze. Szybko odskakuje, mimo że to on zwykle jest tym dominującym. Ale ogólnie nie jest tak źle, jak mogłoby się wydawać.
- Nie podoba mi się to. - Feliks zaczął bawić się włosami. - Okej, wiem co zrobię. Nie będzie tak dziwnie, jak go bardziej skompromituję. Tak.
- Feliks, nie.
- Generalnie to pomożesz mi, nie? W oswojeniu się. Niekoniecznie w wyśmianiu go.
- Skoro tak, to jasne, chętnie ci doradzę, czy coś. Tylko proszę, żadnego gnębienia.
- Nad tym jeszcze popracujemy. - Feliks się zaśmiał. - Żartuję. Tak jakby. Mogę cię przytulić? Tylko nie myśl sobie, po prostu to nadal dla mnie dziwne.
Toris pokiwał głową i przygarnął go do siebie. Blondyn wydawał się taki mały i ciepły, pełen energii. Czy oni naprawdę byli w tym samym wieku?
- Ej, bo. Ty się nie boisz, że kogoś tu polubisz? Tak, wiesz, bardziej?
Litwin spojrzał na niego i zastanowił się chwilę, czy mu powiedzieć.
- Nie. Mam dziewczynę, którą kocham.
- Ooch... Jak to działa?
Zanim Toris zdążył cokolwiek wytłumaczyć, Feliks został zawołany.
- Chodź, zostałeś wybrany!
- Idę!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro