Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

#6 ➡ caramel apple cider

Luke stukał niecierpliwie długopisem w blat biurka, usilnie próbując wymyśleć powód zwolnienia z kilku ostatnich lekcji w piątek – jego zespół miał mieć pierwszy poważny koncert i chłopak ani myślał, żeby zostać w szkole na jakiejś geometrii czy innej historii. On naprawdę, tym razem NAPRAWDĘ, nie chciał zawalić tej imprezy w kafejce, zwłaszcza dlatego, że dostęp do sceny wypracował sobie dzięki pucowaniu starego ekspresu, który Victor przywiózł z jednej ze swoich wycieczek po Stanach.

Jednocześnie chłopaka zastanawiał się, co począć ze sprawą balu. Nie uśmiechało mu się paradowanie w ciuchach jego babci, zwłaszcza, że babcia Garadiel należała do tego typu staruszek, które lubowały się w niezbyt akceptowalnych kolorach typu jaskrawy róż czy neonowa żółć, o niemal wytatuowanych brwiach nie wspominając.

Zgroza.

Luke oparł się o krzesło i odrzucił głowę do tyłu, przymykając oczy. On ma za mały mózg do tylu spraw, stwierdził w końcu, gdy policzył wszystkie problemy, jakie go ostatnio dotknęły, łącznie z brakiem świeżej bielizny – wynik strajku pani Hemmings, która odmówiła, tu cytat, „odwalania całej roboty z praniem samodzielnie”.

Tak czy inaczej, w bokserkach czy bez – lepiej w, mimo wszystko – na problem balu coś trzeba poradzić. Tylko co…

Chwila. Tak! Pomysł! Jest! Lucas Hemmings wygrał życie!

 A już na pewno wygrał skrawek swojej godności, która rozpadłaby się na kawałki po paradzie w stroju babci Garadiel. Pocieszony własną pomysłowością i inwencją, Luke otworzył oczy i już-już chciał go spisać, gdy zza ściany dobiegło go znajome łupnięcie w poręcz schodów i pukanie do drzwi.

Zrezygnowany, chłopak uderzył głową w biurko.

- Lucas! – Głos pani Hemmings wręcz zagrzmiał, odbijając się drzwi. – Lucas! Ani myśl o zwalnianiu się z lekcji dla zespołu, ja i tak się dowiem!

- Jasne mamo! – zarechotał Luke, przewracając oczami. Cała ta maskarada była standardową zagrywką jego mamy, która nadal miała nadzieję na to, że jej syn wydorośleje i odpuści sobie bieganie po scenie z gitarą. – Nawet mi to przez myśl nie przeszło!

- Lucas! – Kobieta bez ceregieli weszła do pokoju, dzierżąc pod pachą kosz z praniem. Praniem, które niestety nie należało do Luke’a. – Nie żartuję.

- Wiem, mamo – westchnął blondyn, obracając się na krześle tak, by móc spojrzeć na swoją rozmówczynię. – Nie posunąłbym się do takiego czynu tylko dlatego, że marzy mi się kariera, serio, nigdy. Przecież łatwiej wyżyć z sinusa, niż z grania na gitarze! Zobacz! – Luke wyciągnął z plecaka cyrkiel i linijkę. – Widzisz to? To narzędzia zagłady!

- Lucas. – Pani Hemmings pokręciła głową i opadła na łóżko syna, uprzednio robiąc sobie miejsce. – Śmiejesz się, ale ja mówię poważnie. I wiesz, że chcę dla ciebie dobrze, a ten zespół…

- … nic ci nie da, wiem.

- Och, Luca. – Kobieta spojrzała na Luke’a, lekko się uśmiechając. – Wykończysz mnie tym swoim niewyczerpanym zapasem sarkazmu.

- Nie śmiałbym!

/ ~ /

- Jak tam Hemmings, randka jakaś jest? – Chloe wsunęła się na ławkę obok Luke’a, który niespiesznie czytał notatki z ostatnich zajęć. – I jak spotkanie z Mammie?

- W porządku – mruknął chłopak, nie odrywając wzroku od zeszytu.  

- No co ty! – Dziewczyna zaśmiała się lekko, jednak gdy Luke spojrzał na nią w sposób daleki od bycia przyjaznym, ucichła. – To znaczy, wiesz, trochę mnie zaskoczyłeś, bo nie wiem, na które pytanie odpowiedziałeś. Ale podejrzewam, że na drugie, bo na pierwsze odpowiedź znamy, no nie? A jak babcinie ciuchy?

- A kto powiedział, że będę ich potrzebować? – Blondyn zamknął notatnik i rzucił Chloe rozbawione spojrzenie. – Nic nie jest wieczne, nawet kawalerstwo. A ty, z kim idziesz? Z ciekawości pytając, rzecz jasna.

- Ja? – Chloe uniosła wysoko brwi, jakby się nie spodziewała pytania. – Ja?

- No ty. Nikt więcej tutaj nie siedzi.

- Ja… Ja mam randkę, jasne. Jasne, że mam – zreflektowała się szybko, nagle tracąc rezon i pewność siebie, którą zazwyczaj wręcz emanowała. – Moja randka na bal jest już dawno zaplanowana, mówiłam ci o tym, wtedy, no wiesz.

- Kiedy? – Luke uniósł jedną brew, niezbyt wiedząc, o czym, do jasnej cholery, mówi Chloe. – Nie pamiętam, wybacz.

- Okej, to nic takiego, ja i tak już lecę, bo mam… Test. Tak, mam test. Z… angielskiego! – Dziewczyna podniosła się z ławki i tak szybko, jak się zjawiła, zniknęła w tłumie uczniów. Luke pokręcił głową i wrócił do czytania notatek, jednak historia powszechna nie była tak interesująca jak to, co przed chwilą się działo z Chloe. A szkoda, bo to historię musiał poprawić, nie Chloe.

Ciekawe. Zachowywała się tak, jakby wcale nikogo nie miała, co raczej jest niemożliwe, stwierdził Luke w duchu, opierając głowę na dłoni. Kartki zeszytu dosłownie latały, odrzucone gdzieś na bok, a Lucas coraz bardziej zgłębiał się w tajniki kobiecej psychiki, pozostawiając problemy Lincolna samemu Abrahamowi, bo u licha, jest facetem, niech radzi sobie sam.

Oczywiście, Hemmings pominął drobne niedociągnięcie czyli to, że on sam nie miał pary na bal, co oznacza, że teraz oboje są w tej samej sytuacji – przypuszczalnie oczywiście. Pozostaje tylko teraz te sytuacje połączyć, ale jak?

- Co tam Luke, żyjesz jeszcze? – Ashton usiadł na stoliku i poczęstował się jabłkiem leżącym obok zeszytu Luke’a. – Jakieś plany, coś? A nie! Nie możesz mieć planów, bo dzisiaj gramy!

- Mam problem – mruknął Luke, ostentacyjnie ścierając z twarzy fragmenty jabłka, którymi Irwin parskał na prawo i lewo. – Z balem.

- Kurna, stary – roześmiał się Ashton, ześlizgując się z blatu stołu na normalnej miejsce siedzące. – Myślałem, że ustaliliśmy, odwołaj manianę z zakładem i już, wielkie rzeczy.

- Nie o to chodzi – Luke przewrócił oczami, lekko podminowany podejściem Ashtona. – Ja nie mogę tego odwołać. Ani przegrać, jak zauważyłeś jakiś czas temu.

- No raczej – wymamrotał chłopak między jednym kęsem jabłka a drugim.

- Więc, Chloe też nie ma z kim iść.

- Aha.

- I ja też nie.

- No, to akurat wiem.

- Więc trzeba by to zrobić tak, żebyśmy szli razem, ale żeby ona o tym nie wiedziała, czaisz? – Luke chwycił zeszyt i otworzył na samym końcu, żeby rozrysować schemat; to był prawdopodobnie jedyny sposób na to, żeby Ashton pojął, o co chodzi. Jednak Irwin miał inny plan.

- Czekaj, napiszę do dziewczyn i Caluma, Michael dzisiaj śpi. Oni przyjdą, im wyjaśnisz, a ja idę po jabłko, bo kurna, dobre mają.

Ashton zeskoczył z siedzenia i pisząc smsa jedną ręką, a drugą obracając ogryzek jabłka, odszedł w stronę szkolnej stołówki.

Po chwili spokoju, przy stoliku Luke’a znalazł się cały komitet pomocniczy w osobach Ally, Monici i Caluma, którzy niemal natychmiast zaczęli opracowywać plan, który uchroni Luke’a przed publicznym upokorzeniem, a sprawi też, że Chloe przegra zakład podwójnie.

- Lucasie Hemmings, jesteś świnią, nie możesz dać jej wygrać? – rzuciła Ally, patrząc na schemat, który blondyn nieopatrznie narysował na okładce zeszytu. – Co ci tak zależy?

- Żartujesz, no nie? -  Monica uniosła wysoko brwi. – Honor, Alice. Honor. I duma. I męskie ego.

- A ty Calum, co o tym myślisz? – spytał Luke, patrząc na chłopaka, który dosłownie skulony siedział obok Monici.

- Myślę, że Mon ma rację.

- Mon?! – wykrzyknęli razem Ally i Luke. – MON?! Nic nam nie powiedzieliście?!

- Mon powiedziała, że tak będzie lepiej – wymamrotał Calum, drapiąc się po karku. –No wiecie, mieliśmy iść razem na bal i zrobić wejście demona.

- Smoka.

- Jeden pies. – Calum wzruszył ramionami. – Tak czy inaczej, mam pomysł. Powinieneś…

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro