Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

#3 ➡ frappucino

Minął już jakiś czas od tamtego pamiętnego dnia, a mimo to Luke nadal doskonale pamiętał moment, gdy wrócił do domu nieco mniej podminowany, a ciut bardziej zmęczony niż zazwyczaj – zepsuty ekspres naprawdę dał mu w kość, a Victor zachowywał się, jakby miał w mózgu najostrzejszy przypadek wredności pospolitej.

Kręcąc się na swoim „szefowskim” krześle obrotowym, chłopak z westchnieniem przypomniał sobie słowa Chloe. Idiotyczny komitet balu i dyrektor, po co się tak śpieszą z tym wszystkim, co to za delegacja w ogóle, przecież nikt im nie ucieknie, nikt im nie umrze, na litość boską, to nie książki Johna Greena.

Nie, żeby Luke jakąkolwiek czytał, Green pisze chyba w sumie tylko dla dziewczyn, ale jak wtedy uśmiercił tamtego gościa, Hemmings miał poważną ochotę przyrżnąć komuś za tak… niefajne zagranie.

Wracając jednak do tematu – Lucas miał poważny problem i nijak miał pomysł na to, jak go rozwiązać; dotychczas zdawało mu się, że nie ma problemu z dziewczynami, bo one same do niego jakoś tak lgnęły, ale odkąd zanotował w mentalnym notatniku piątego z kolei kosza, doszedł do wniosku, że coś jest nie tak.

Coś się popsuło, i nie, to nie te kanapki w plecaku pod biurkiem.  Luke opadł na łóżku i skrzyżował ramiona za głową, próbując uruchomić procesy przetwarzające informacje i wspomnienia – czyli zwyczajnie, chciał się zastanowić.

Od kiedy wszystko gruchnęło z łoskotem na ziemię? Przecież on się nie zmienia, a jeśli już, to na lepsze, na litość boską, a w sumie Ashton mówił, że czasami nie poznaje swojego własnego kumpla – zwłaszcza, gdy ów kumpel zachowywał się dojrzale, jak na swój wiek, ma się rozumieć.

Poza tym, w szkole ludzie i tak zachowują się inaczej, niż poza nią – i chyba każda jego była dziewczyna zdaje sobie z tego sprawę, bo żadnej z nich nie wyciął swoich popisowych numerów, a wręcz przeciwnie – Luke postawił sobie jako punkt honoru bycie romantycznym.

- Lucas! Masz gościa!

Co? Skąd? Kto? Ani Calum, ani tym bardziej Michael nie wpadli by o tej godzinie – była dopiero ósma wieczorem, dla tych wariatów z przestawionym zegarem biologicznym to pewnie środek nocy.

Luke podniósł się z łóżka i z lekkim ociąganiem, udał się na parter, ani myśląc o tym, żeby chociaż coś na siebie zarzucić – ktoś, kto przychodzi o ósmej wieczorem powinien być gotowy na nastolatka w spodniach od piżamy z narysowanym Spidermanem.

Co tak patrzycie, dostał je w prezencie, nie każdy marzy o bokserkach z napisem „tu się załatwia interesy”.

- Lucas! – prawie pisnęła pani Hemmings, obrzucając syna nieco zszokowanym wzrokiem. – Ubrałbyś się.

- Mamo, daj spokój. – Chłopak machnął ręką i w końcu podniósł wzrok, by spojrzeć, cóż za jegomość odwiedził go o tak niespodziewanej porze (w sumie i tak spodziewał się skacowanego Caluma).

- Chloe?

- Pewnie masz mnie za jakąś ogarniętą obsesją wariatkę, co? – zagaiła dziewczyna, siadając na skraju łóżka.

Luke wzruszył ramionami, nie bardzo wiedząc, co powinien odpowiedzieć, po czym ciut nieporadnie nalał do szklanek lemoniadę.

- Nie jestem tutaj, żeby bawić się w tą dziewczynkę z horrorów, która wychodziła z telewizora i mruczała „siedem dni”, żeby to było jasne. Jestem tutaj, bo… - Chloe westchnęła ciężko i cichym „dzięki” przejęła szklankę. – Moja koleżanka, z jakiegoś dziwnego powodu chciałaby się z tobą umówić. Ja wiem, to się kłóci z naszym zakładem, ale byłam jej winna przysługę, teraz mam to z głowy i tyle.

- Uhm… - mruknął Luke, całkowicie się gubiąc. – Fajnie. Znaczy, znam ją? Bo…

- Każdy ją zna – wymamrotała Chloe. – Mammie?

- Mammie? – Luke czuł się jak przedszkolak, który powtarza nowe słowo. Mammie? Serio? Dziewczyna od kapeluszy? Skąd ona go w ogóle kojarzy, przecież jest rok wyżej, coz tym światem się dzieje. – W sensie…

- Tak, Mabelle, ta od kapeluszy – Chloe przewróciła oczami, jakby nagle zmęczona całą konwersacją. – Więc, zgadzasz się? Bo muszę, to znaczy, chcę jej od razu dać znać i…

- Chwila. – Luke zmarszczył brwi i skrzyżował ramiona na klatce piersiowej. – To brzmi trochę tak, jakbyś podawała mi zwycięstwo, no wiesz, na talerzu. Tak pod nos, poddajesz się?

- Zgłupiałeś od tej kawy, Hemmings – sarknęła Chloe, zarzucając włosy do tyłu. – Powiedziałam, mam wobec Mammie dług. Tyle. To jak będzie?

- Ty się serio boisz tej randki ze mną, co? – zarechotał blondyn, kręcąc głową. W sumie, mógł się tego spodziewać; w sumie, to już wygrał zakład, ale to nie pachniało zwycięstwem ani trochę. Sprawa pachniała bardziej kanalizacją niż wygraną, a nie o taki efekt Lucasowi chodziło.

Chloe wypuściła z sykiem powietrze i stawiając szklankę na stoliku nocnym, wstała z łóżka i odruchowo wygładziła spódniczkę.

- Myśl co chcesz, Hemmings. Zakład nadal otwarty, Mabelle nie jest taka, jak myślisz. I spoko, odprowadzę się do wyjścia. – Z tymi słowami, Chloe ulotniła się z pokoju i zbiegając po schodach, krzyknęła w stronę salonu „do widzenia, pani Hemmings” i wyszła.

Kilka minut później w sypialni Luke’a znalazł się kolejny nieoczekiwany gość.

- Lucas, kto to był?

- Mamo, nie teraz, serio.

- Lucas….!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro