#2 ➡ mocaccino
🍵
Luke po skończonej zmianie wrócił do domu z nieco gorszym humorem od tego, z którym wychodził, jednak mimo wszystko miał nadzieję na, jak to określił, „pomyślne rozwiązanie sytuacji”.
W chwili gdy przekroczył próg mieszkania, z jego pokoju wydobyło się potężne „LUCAS”, po którym nastąpiło kilka mniejszych i większych sapnięć, zabarwionych wymamrotanymi przekleństwami. Chłopak ściągnął buty, przeczuwając sporych rozmiarów niebezpieczeństwo czające się w jego własnej sypialni i…
- LUCAS, WYJAŚNIJ MI TO.
… miał racę. Niebezpieczeństwo było spore, przybrało formę jego własnej matki, która – wbrew temu, co mówiła – weszła do pokoju swojego najmłodszego syna i postanowiła tam posprzątać.
- Cześć mamo? – Luke na palcach wszedł do pokoju, który niegdyś należał do niego; aktualnie wyglądał jak jakieś sanktuarium boga czystości, ścierek i środków dezynfekcyjnych.
- Lucas, po pierwsze, gdy tutaj weszłam, śmierdziało tutaj zwłokami. Nie przerywaj – Kobieta uniosła dłoń, gdy tylko Luke otworzył usta by zaprotestować. – bo aktualnie nic ci nie pomoże, młody człowieku. Po drugie, szafa nie jest po to, żeby wkładać do niej puste puszki i pudełka po pizzy, na litość boską, skąd ty tego tyle masz?
- Mamo…
- LUCAS! – Liz skrzyżowała ramiona na klatce piersiowej, co niechybnie oznaczało grubszą pogawędkę. – Możesz sobie myśleć, że to wszystko to żart, że możesz przechowywać szczury…
- To chomiki, mamo.
- LUCAS! Koniec z wychodzeniem, z zespołem, na miesiąc. Od teraz tylko… tylko… praca! Ojciec cię będzie odbierał i wybij sobie z głowy… Zespół! Właśnie!
- Mamo – jęknął Luke, całą siłą woli powstrzymując przewracanie oczami. – Serio?
- SERIO. I na litość boską, sprzątaj, chociaż po sobie.
Lucas Hemmings może i miał ustaloną listę priorytetów. Może i nie były one poważne, ale były. Zespołu próżno w nich szukać, bo zespół był głównym napędem, który dawał kopa przy… wszystkim, od szkoły zaczynając, a kończąc na pracy.
Dlatego teraz Luke czuł się źle, bo i on i jego mama wiedzieli, że Lucas Hemmings nadal będzie wychodził na próby zespołu i nawet wykopane pod oknem wilcze doły go nie zatrzymają. Nie, żeby państwo Hemmings kiedyś tego próbowali, gdzież tam.
Była tylko próba z fosą, gdy Ben dostał kręćka na punkcie walk ulicznych.
🍵
- O, Luke coś nie w sosie dzisiaj – rzuciła Cappy, unosząc brew. – Jak ta dziewczyna z wczoraj?
- E tam – mruknął chłopak, wiążąc w pasie fartuch. Cappy spojrzała na blondyna z typowym błyskiem ciekawości w oku, po czym skinęła na George’a i poprosiła go o zastępstwo – ruch i tak był niewielki, bo kto o zdrowych zmysłach wypije cokolwiek gorącego w taki upał.
Tylko Victor. Ale mówiliśmy o ludziach o zdrowych zmysłach.
- Na zaplecze, już – syknęła dziewczyna i bez dalszych wyjaśnień skierowała się na tył pomieszczenia, ciągnąc za sobą markotnego Lucasa.
- Mów, co jest – zarządziła Cappy, nalewając do dwóch kubków wody gazowanej. – Wyglądasz, jakby ci ktoś koalę przejechał.
- Zabawne, ktoś tu mówił, że nie lubi stereotypów – mruknął Luke, upijając łyk napoju. – Jestem uziemiony i wzięli mi wszystkie gitary.
- No wiesz! – obruszyła się Cappy. – Myślałam, że to coś poważnego! Że się zakochałeś!
- Caps, serio. – Luke roześmiał się, jakby usłyszał najlepszy żart w historii żartów opowiedzianych przez Cappy. – Zakochany. W kim?
- A ja wiem, nie wiem, też pytam – wymamrotała Cappy, dotknięta do żywego. - Cholera mnie kiedyś trafi z tobą, Hemmings. Serio. To już nie jest śmieszne. Co się śmiejesz! – Dziewczyna uderzyła Luke’a w ramię, na co ten jęknął i już-już chciał się teatralnie rozpłakać, gdy nagle na zaplecze wszedł Victor.
- Won – syknął tylko, mrużąc oczy, a i Cappy i Luke bez słowa prześlizgnęli się obok szefa, za wszelką cenę opanowując chichot.
Gdy znaleźli się za ladą, okazało się, że w międzyczasie lokal zapełnił się klientami i oboje mieli pełne ręce roboty; praca dosłownie paliła się w rękach, gdy jeden z ekspresów zaprotestował i zaczął strzelać parą wodną kiedy tylko miał na to ochotę.
- Szefie! – zawołał Luke, gdy wredna maszyna nie reagowała na żadne próby naprawienia – czyli w sumie na miarowe uderzenia, wymierzane po kolei przez każdego członka załogi – i zaczynała wszystkich doprowadzać do szewskiej pasji. – Szefie, ekspres siadł!
- To go podnieś – rzucił jakiś damski głos, a gdy Luke spojrzał w stronę, skąd ów głos dochodził, zobaczył uśmiechniętą Chloe, z podbródkiem opartym na dłoni.
- Zabawne, serio, ale jestem zajęty – Luke przewrócił oczami i zajął się przygotowywaniem mrożonych kaw na wynos. – Możemy pogadać później?
- Nie chcę gadać, Hemmings. Chcę ci tylko przypomnieć, że zgodnie z nowym zarządzeniem dyrektora, bal w tym roku jest szybciej, bo przyjeżdża jakaś tam delegacja i cóż, pech. Masz tydzień mniej, więc szykuj babcinie sukmany, kocie – powiedziała i zniknęła, jak pisał Homer.
- Hemmings, znów zepsułeś ekspres? – Victor stanął obok maszyny, która – oczywiście – jak na potwierdzenie jego słów, buchnęła parą.
- Ta, zepsułem. Pewnie zrobiłem nim kawę – burknął chłopak.
Tydzień mniej, co to, jakiś Światowy Dzień Wkurzania Jednego, Biednego Chłopca?
Okej, nie jestem biedny. Jestem świetny, w sumie.
🍵
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro