Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

#2 ➡ mocaccino

🍵

Luke po skończonej zmianie wrócił do domu z nieco gorszym humorem od tego, z którym wychodził, jednak mimo wszystko miał nadzieję na, jak to określił, „pomyślne rozwiązanie sytuacji”.

W chwili gdy przekroczył próg mieszkania, z jego pokoju wydobyło się potężne „LUCAS”, po którym nastąpiło kilka mniejszych i większych sapnięć, zabarwionych wymamrotanymi przekleństwami. Chłopak ściągnął buty, przeczuwając sporych rozmiarów niebezpieczeństwo czające się w jego własnej sypialni i…

- LUCAS, WYJAŚNIJ MI TO.

… miał racę. Niebezpieczeństwo było spore, przybrało formę jego własnej matki, która – wbrew temu, co mówiła – weszła do pokoju swojego najmłodszego syna i postanowiła tam posprzątać.

- Cześć mamo? – Luke na palcach wszedł do pokoju, który niegdyś należał do niego; aktualnie wyglądał jak jakieś sanktuarium boga czystości, ścierek i środków dezynfekcyjnych.

- Lucas, po pierwsze, gdy tutaj weszłam, śmierdziało tutaj zwłokami. Nie przerywaj – Kobieta uniosła dłoń, gdy tylko Luke otworzył usta by zaprotestować. – bo aktualnie nic ci nie pomoże, młody człowieku. Po drugie, szafa nie jest po to, żeby wkładać do niej puste puszki i pudełka po pizzy, na litość boską, skąd ty tego tyle masz?

- Mamo…

- LUCAS! – Liz skrzyżowała ramiona na klatce piersiowej, co niechybnie oznaczało grubszą pogawędkę. – Możesz sobie myśleć, że to wszystko to żart, że możesz przechowywać szczury…

- To chomiki, mamo.

- LUCAS! Koniec z wychodzeniem, z zespołem, na miesiąc. Od teraz tylko… tylko… praca! Ojciec cię będzie odbierał i wybij sobie z głowy… Zespół! Właśnie!

- Mamo – jęknął Luke, całą siłą woli powstrzymując przewracanie oczami. – Serio?

- SERIO. I na litość boską, sprzątaj, chociaż po sobie.

Lucas Hemmings może i miał ustaloną listę priorytetów. Może i nie były one poważne, ale były. Zespołu próżno w nich szukać, bo zespół był głównym napędem, który dawał kopa przy… wszystkim, od szkoły zaczynając, a kończąc na pracy.

Dlatego teraz Luke czuł się źle, bo i on i jego mama wiedzieli, że Lucas Hemmings nadal będzie wychodził na próby zespołu i nawet wykopane pod oknem wilcze doły go nie zatrzymają. Nie, żeby państwo Hemmings kiedyś tego próbowali, gdzież tam.

Była tylko próba z fosą, gdy Ben dostał kręćka na punkcie walk ulicznych.

🍵

- O, Luke coś nie w sosie dzisiaj – rzuciła Cappy, unosząc brew. – Jak ta dziewczyna z wczoraj?

- E tam – mruknął chłopak, wiążąc w pasie fartuch. Cappy spojrzała na blondyna z typowym błyskiem ciekawości w oku, po czym skinęła na George’a i poprosiła go o zastępstwo – ruch i tak był niewielki, bo kto o zdrowych zmysłach wypije cokolwiek gorącego w taki upał.

Tylko Victor. Ale mówiliśmy o ludziach o zdrowych zmysłach.

- Na zaplecze, już – syknęła dziewczyna i bez dalszych wyjaśnień skierowała się na tył pomieszczenia, ciągnąc za sobą markotnego Lucasa.

- Mów, co jest – zarządziła Cappy, nalewając do dwóch kubków wody gazowanej. – Wyglądasz, jakby ci ktoś koalę przejechał.

- Zabawne, ktoś tu mówił, że nie lubi stereotypów – mruknął Luke, upijając łyk napoju. – Jestem uziemiony i wzięli mi wszystkie gitary.

- No wiesz! – obruszyła się Cappy. – Myślałam, że to coś poważnego! Że się zakochałeś!

- Caps, serio. – Luke roześmiał się, jakby usłyszał najlepszy żart w historii żartów opowiedzianych przez Cappy. – Zakochany. W kim?

- A ja wiem, nie wiem, też pytam – wymamrotała Cappy, dotknięta do żywego. - Cholera mnie kiedyś trafi z tobą, Hemmings. Serio. To już nie jest śmieszne. Co się śmiejesz! – Dziewczyna uderzyła Luke’a w ramię, na co ten jęknął i już-już chciał się teatralnie rozpłakać, gdy nagle na zaplecze wszedł Victor.

- Won – syknął tylko, mrużąc oczy, a i Cappy i Luke bez słowa prześlizgnęli się obok szefa, za wszelką cenę opanowując chichot.

Gdy znaleźli się za ladą, okazało się, że w międzyczasie lokal zapełnił się klientami i oboje mieli pełne ręce roboty; praca dosłownie paliła się w rękach, gdy jeden z ekspresów zaprotestował i zaczął strzelać parą wodną kiedy tylko miał na to ochotę.

- Szefie! – zawołał Luke, gdy wredna maszyna nie reagowała na żadne próby naprawienia – czyli w sumie na miarowe uderzenia, wymierzane po kolei przez każdego członka załogi – i zaczynała wszystkich doprowadzać do szewskiej pasji. – Szefie, ekspres siadł!

- To go podnieś – rzucił jakiś damski głos, a gdy Luke spojrzał w stronę, skąd ów głos dochodził, zobaczył uśmiechniętą Chloe, z podbródkiem opartym na dłoni.

- Zabawne, serio, ale jestem zajęty – Luke przewrócił oczami i zajął się przygotowywaniem mrożonych kaw na wynos. – Możemy pogadać później?

- Nie chcę gadać, Hemmings. Chcę ci tylko przypomnieć, że zgodnie z nowym zarządzeniem dyrektora, bal w tym roku jest szybciej, bo przyjeżdża jakaś tam delegacja i cóż, pech. Masz tydzień mniej, więc szykuj babcinie sukmany, kocie – powiedziała i zniknęła, jak pisał Homer.

- Hemmings, znów zepsułeś ekspres? – Victor stanął obok maszyny, która – oczywiście – jak na potwierdzenie jego słów, buchnęła parą.

- Ta, zepsułem. Pewnie zrobiłem nim kawę – burknął chłopak.

Tydzień mniej, co to, jakiś Światowy Dzień Wkurzania Jednego, Biednego Chłopca?

Okej, nie jestem biedny. Jestem świetny, w sumie.

🍵

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro