Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Urodziny

W końcu nadszedł dzień urodzin dziewczyny. Jej przyjaciółka, która jako jedyna posiadała klucz do jej mieszkania, wraz z innymi przygotowała dla niej niespodziankę. Wszyscy czaili się na końcu domu, aby wyskoczyć znienacka i wykrzyczeć życzenia.

Czekali w niecierpliwości, uważając aby przypadkiem nie wydać z siebie odgłosu. Najbardziej przejęty był jednak Artur. Chłopakowi od dawna podobała się solenizantka, więc jakiś czas temu postanowił, iż w dzień jej urodzin powie jej o swoich uczuciach. Miał nadzieję, że zgodzi się na przynajmniej jedną radnkę, aby chociaż spróbować. W obecnej chwili był wielkim kłębkiem nerwów, co nie uszło uwadze jego najlepszego przyjaciela. 

- Te, panie od Ekskalibura - poczuł jego dłoń na swoim ramieniu.

Odwrócił głowę w stronę uśmiechniętej twarzy chłopaka. On jako jedyny wiedział o uczuciach, które Artur żywił do Katrine. 

- Będzie dobrze, nie denerwuj się tak.

- Mhm... A później będzie tylko gorzej.

- Przesadzasz.

- Nie.

- Tak.

- Nie.

- Tak.

- Nie.

- Ta-ak.

Zirytowany chłopak miał już odpowiedzieć ponownie, lecz przerwał mu głos ich koleżanki.

- Skończcie kłótnie małżeńską, zaraz powinna przyjść - uciszyła ich Clarie. 

- Do tego zachowujecie się jakbyście dalej byli w liceum - Alexa popatrzyła wymownie na dwójkę chłopaków.

- Przepraszamy pani profesooooor - odpowiedzieli równo, głosem zbuntowanych nastolatków.

Clarie roześmiała się, natomiast Alexa naburmuszyła.

- To, że chce zostać nauczycielką, nie upoważnia was do drwin.

- Wybacz, wybacz. Każdy z nas wie, że będziesz świetną nauczycielką - Calen wyszczerzył zęby w uśmiechu.

Alexa jedynie prychnęła w odpowiedzi.

Nagle usłyszeli brzęk kluczy, a także otwieranie drzwi. Każdy w pomieszczeniu zamarł w bezruchu. Każdego przerażała myśl, że ich gadanie zdradziło niespodziankę. Clarie ścisnęła mocniej nitki balonów, które trzymała w dłoni. Alexa spojrzała porozumiewawczo w stronę Calena, a póżniej na kilka paczuszek z prezentami. Chłopak zrozumiał, że jego zadaniem będzie to trzymać. Dziewczyna następnie cicho przemieszczała się w stronę wazonu z kwiatami. Artur, który wiedział już, że jego zadaniem będzie dawać kwiaty, obserwował ją z wyczekiwaniem.

Jednak Katrine nie słyszała ani słowa. Nawet nie zdawała sobie sprawy z ich obecności. Właściwie nie obchodziło jej to już. Była jak w transie, nie przejmowała się niczym. Nawet tym aby zamknąć drzwi prowadzące na klatkę schodową. Skierowała się prosto do łazienki, która znajdowała się praktycznie przy wejściu, wystarczyło pokonać jedynie krótki odcinek korytarza. Po drodze ściągnęła buty i dużą torbę, która upadła ciężko na ziemię. Następnie weszła do wnętrza beżowej łazienki, zanurzając stopy w puszystym dywanie.

Przyjaciele w pokoju spoglądali po sobie zaniepokojeni, a huk potwierdził ich w przekonaniu, że coś jest nie tak. Każdy z nich odłożył rzeczy, które trzymał w dłoniach, a  jako i tak najbardziej podenerwowany już z grupy, Artur poszedł sprawdzić co się stało. Pokonał pół mieszkania, kiedy zobaczył otwarte na oścież drzwi wejściowe. Zmarszczył brwi, po czym przyśpieszył kroku.

- Katrine? - jego głos wyrażał niepokój - Coś się stało?

Zaglądnął do wnętrza łazienki, skierowany niedomkniętymi drzwiami. To co zobaczył, było gorsze niż najstraszliwsze sny, które miewał. Na środku łazienki stało krzesło, na które wdrapała się jego ukochana. I ta sama pogodna, szczęśliwa dziewczyna, którą, wydawałoby się, bardzo dobrze znał, założyła pętle na swoją szyję.

- KATRINE! - Wrzasnął przerażony.

Skoczyła, nie przejmując się niczym. Jej twarz przybrała minę obojętności, a oczy miała puste. Brakowało w nich blasku, który zawsze miała. W całkowitym szoku oglądał tą scenę, a obraz zadowolonej z życia dziewczyny zaczął sypać się niczym piasek. I to nie było tak, że widział ją jako osobę bez problemów. Skądże, wiedział, że miała ich dużo, widział gdy płakała. Ale zawsze znajdywała wyjście z sytuacji, a nawet jeśli nie, to on, jak i reszta ich przyjaciół pomagała jej z tego wyjść. Więc nie rozumiał tego co właśnie się stało. Czyżby ich znajomość była kłamstwem? Była zła? Nie byli godni zaufania? Nie potrafił pojąć dlaczego nic im nie powiedziała. 

Te wszystkie myśli uderzyły w niego w ułamku sekundy. Jednak zaraz odgonił je od siebie. Przecież miał jeszcze chwilę. Małą, krótką i ulotną, lecz jednak. Rzucił się do przodu i szybko, lecz ostrożnie, zdjął sznur z jej szyi.

W tej chwili cała reszta znalazła się przy wejściu do łazienki. Wszyscy byli w równie wielkim szoku, jednak nie było czasu na przeżywanie. 

- Szybko! Niech ktoś zadzwoni na pogotowie! - blondyn desperacko krzyczał.

Calen opanował się najszybciej i wyciągnął telefon, dzwoniąc na numer alarmowy. Kolana ugięły się pod Clarie i upadła na ziemię, a Alexa obserwowała wszystko roztrzęsiona. Każdy z nich był świadom, że nie mają pojęcia co robić w takiej sytuacji. Reanimacja? Pierwsza pomoc? Nikt nic nie wiedział o pomocy osobie, która właśnie próbowała popełnić samobójstwo. 

Łzy zebrały się w oczach Artura, który obserwował twarz swojej ukochanej. Nie mógł znieść myśli, że to może się tak skończyć. Nie mógł też znieść myśli, iż pomimo tego, że był obok niej nic nie zauważył. Łzy zaczęły spływać po jego policzkach.

- Błagam... Niech to będzie zły sen... - wyszeptał.

Dziewczyna mozolnie otwierała oczy. Wpierw oślepiło ją przytłaczające światło i chwilę zajeło jej, aby przyzwyczaić się do niego. Zamrugała kilka razy dla pewności. Poruszyła jednym palcem, zaraz potem kolejnymi. Słabo zgięła palce, otworzyła je i powtórzyła to kilka razy. To upewniło ją, że żyła i najprawdopodobniej był to szpital. Obróciła głowę w jeden bok. Zobaczyła jasne ściany, a na jednej z nich widniały dwa duże okna. Wpadała przez nie masa światła, ogarniająca całe pomieszczenie. Dostrzegła też przynajmniej trzy inne łóżka, jednak wszystkie były puste. Poza tym, po tej stronie pomieszczenia nic nie było. Powoli przekręciła głowę na drugi bok. Jedyne co odróżniało jedną część pokoju od drugiej, był brak okien po jednej z nich, a także więcej łóżek. Lecz największą różnicą, był męski tors, który zasłaniał jej połowę widoku. Powędrowała wzrokiem ku górze, gdzie natrafiła na twarz, którą znała doskonale. Jednak było w niej coś innego. Zauważyła wielkie cienie pod oczami, niegdyś radosnymi, lecz teraz przygaszonymi. Wyczytała z nich również szok i szczęście. 

- Baliśmy się... Że z tego nie wyjdziesz... - usłyszała drżący głos.

Po twarzy chłopaka zaczęły spływać łzy, jedna po drugiej. Ujął jej dłoń w swoje i delikatnie ucałował. Czuła drżenie jego ciała.

- Wszyscy byliśmy przerażeni... Przychodziliśmy codziennie... Dzisiaj też, niestety już poszli, ponieważ musieli wrócić na zajęcia... - gładził kciukiem jej dłoń. 

-Prze... - wychrypiała dziewczyna - Przepraszam... Następnym razem... Urwę wszelkie kontakty z ludźmi...

Chłopak obserwował ją chwile z milczeniu. Następnie pokręcił głową. Przysunął się bliżej i ponownie ucałował jej dłoń, zamykając ją szczelniej w uścisku.

- Nie będzie następnego razu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro