Katie
Większość obozowiczów już nie spała. W kuchni podałam plecak Zoe, wzięłam batonik i poszłam się przejść. Muszę powiedzieć wszystko Davidowi inaczej będzie mnie szukał. Nie mogę na to pozwolić.
Wróciłam do kuchni i zjadłam porządny posiłek.
Zbliża się wieczór. Poszłam szukać Davida. Siedział w namiocie.
- David muszę Ci coś powiedzieć. Tylko się nie wściekaj, nie krzycz.
- Postaram się.
- Kiedy wracałam ze sklepu natknęłam się na Sama - przywódcę watahy. Powiedział, że jeśli się poddam opuszczą miasto.
- Nie możesz tego zrobić. Jaką masz pewność, że nie kłamie?
- Warto spróbować. Musimy odzyskać miasto, a to jedyny sposób.
- Na pewno jest jakiś inny. Musi być - wyszedł z namiotu. Poszłam za nim.
- Nie ma. Po moim wyjściu skontaktujesz się z rodzicami. Niech obserwują okolicę. Postaram się, żeby wilki odeszły stąd w ciągu doby, ale jak mówisz, nie mam gwarancji, że tak się stanie. Jeśli przez dwa dni nikogo nie zobaczą wróćcie do miasta.
- Wszystko przemyślałaś.
- Tak i jestem na to gotowa.
- A co z Tobą?
- Podejrzewam, że na razie zabiorą mnie ze sobą.
- A co potem? Chyba nie zamienią Cię w wilka?
- Nie sądzę. Gdyby chcieli Sam wczoraj by mnie przemienił.
- Ale nie masz pewności.
- To nie ma znaczenia. Będziecie bezpieczni.
- Nie ma nic, co by Cię od tego odwiodło?
- Znasz odpowiedź.
- Tak myślałem... A mogę Cię odprowadzić?
- Ale tylko do drzwi.
- Dobrze.
- Obiecaj, że kiedy wyjdę zamkniesz je za mną.
- Obiecuję.
- Powinniśmy już iść.
- Nic ze sobą nie bierzesz?
- Wątpię, żeby cokolwiek było mi potrzebne. Nie powiedzieliśmy ani słowa, aż do drzwi.
- Może się jeszcze zastanowisz? Nie musisz tego robić.
- David, przemyślałam to. Nie ma innego wyjścia.
- Nie musisz robić, jeśli tego nie chcesz.
- A skąd wiesz, że nie chcę? Nie martw się. Wszystko się ułoży, zobaczysz.
Pocałował mnie. Byłam zaskoczona, ale nie odsunęłam się, wręcz przeciwnie. Przysunęłam się jeszcze bardziej. Co ja robię?
- Muszę już iść - powiedziałam. Otworzyłam drzwi.
- Kocham Cię.
- Trzymaj się, David - pocałowałam go w policzek.
- Powodzenia.
Wyszłam. Odwróciłam się i zaczekałam, aż usłyszałam szczęk zamka. Ruszyłam w kierunku swojej zguby.
- Katie - usłyszałam w salonie Sama. - Podjęłaś słuszną decyzję.
- Mam trzy warunki.
- Nie wiem czy w obecnej sytuacji masz coś do gadania... Ale mów, chętnie posłucham.
- Po pierwsze, w ciągu doby wszyscy opuścicie miasto.
- I tak chcemy już odejść, więc zgoda. Jutro o tej godzinie już nas tu nie będzie. Za łatwo poszło...
- Po drugie nigdy już tu nie wrócicie.
- Nigdy tego nie robimy.
- Po trzecie... Eric powiedział mi, że chcecie zasilić szeregi. Mój przyjaciel, David... Ma zostać człowiekiem, nie macie się do niego zbliżać. Nikt z Was.
- No nie wiem... To byłby idealny rekrut. Ale dobrze. W obecnej sytuacji byłby do niczego.
- Obiecujesz dotrzymać wszystkich warunków?
- Chcesz złożyć przysięgę krwi, czy wolisz zaufać na słowo? - widziałam, że się śmieje.
- Obiecaj.
- Obiecuję.
- Jeśli złamiesz choć jeden warunek, nie daruję ci tego.
- Mam się bać? - zaśmiał się.
- Nic mi nie zrobisz - podszedł do mnie.
- Chcesz się przekonać?
- No, dobrze. Chodźmy. Muszę przekazać Erikowi świetną wiadomość. Dan, zwiąż jej ręce, a gdyby czasem ta śliczna buźka... - przejechał mi palcami po policzku. - była zbyt głośna, zaknebluj. Dan chwycił mnie za rękę i pociągnął na zewnątrz, gdzie związał mi ręce. Następnie popchnął mnie w kierunku ogniska.
- Ruszaj - powiedział szorstkim tonem.
Zaprowadził, a raczej zaciągnął mnie do najbliższego drzewa, siłą posadził mnie na ziemi i przywiązał do pnia.
- Masz być cicho. Jeśli mnie nie posłuchasz, nie ręczę za siebie.
- Samowi chyba zależy, żebym przynajmniej na razie żyła.
- Ale nie mówił w jakim stanie.
Odszedł, a ja odetchnęłam. Dopiero teraz poczułam jak strasznie się boję... i żałuję swojej decyzji.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro