Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Katie

Gdy Meg poszła do namiotu wzięłam koc i poszłam na skraj obozu. Rozłożyłam go i zasnęłam.
Myślałam, że spałam kilka godzin, ale gdy się obudziłam okazało się, że spałam tylko godzinę.
Odniosłam koc na miejsce i poszłam w kierunku włazu. Musiałam być tam wcześniej, na wypadek gdyby David wysłał kogoś na wartę zamiast mnie. Czekałam dość długo, jednak nikt nie przyszedł.
Może rzeczywiście żałował tego co powiedział, i dlatego nikogo nie przysłał.
Weszłam do tunelu, otworzyłam drzwi i weszłam do piwnicy, do mojego domu, zamykając za sobą drzwi. Odcięłam jedyną drogę ucieczki, ale wiedziałam, że nie jest mi ona potrzebna, ufam Erikowi.
Wiem, że nie mam się czego bać.
- Katie? Co się stało? - usłyszałam Erika.
- Pokłóciłam się z Davidem. - powiedziałam bez owijania w bawełnę.
- Chcesz o tym pogadać? - usiadł obok mnie.
- Kiedy wróciłam do obozu zaniosłam wszystko do tak zwanej kuchni. Później, gdy rozmawiałam z Davidem podbiegła do nas Zoe i spytała Davida czy wie, skąd się to wszystko wzięło. Poszliśmy do kuchni. David domyślił się, że to moja sprawka. Poprowadził mnie na skraj obozu i zaczął na mnie krzyczeć, że pozwolił mi mieć wartę przy włazie, ale nie sądził, że jestem tak głupia, żeby wrócić do miasta. Później rozmawiałam z jego siostrą. Ona twierdzi, że jest mu przykro, ale to nie zmienia faktu, że nakrzyczał na mnie za to, że wpadłam na coś, na co on nie.
Byłam bardzo zmęczona. Ta godzina snu nic mi nie dała. Oparłam się o jego ramię i zamknęłam oczy.
- Jesteś zmęczona?
- Nie...
- Kiedy ostatnio spałaś?
- Dzisiaj przed wartą.
- Ile? Pięć minut?
- Niecałą godzinę - po co kłamać... I tak by się domyślił. - Musiałam być tu pierwsza. Nie wiem czy David nie oddał komuś mojej warty.
- Prześpij się.
- Ale...
- Katie, długo tak nie pociągniesz. Nie mogę na to patrzeć, bo wiem, że to przeze mnie.
- Nieprawda.
- Nie śpisz w nocy, żeby się ze mną zobaczyć.
- To mój wybór.
- Przestań się spierać.
- Jutro się wyśpię - pod warunkiem, że nie będę miała nic innego na głowie. Ale tego wolałam mu nie mówić. Nie chciałam, żeby się martwił.
- Nie wierzę Ci - tak łatwo mnie przejrzeć?
- Przecież jutro jest pełnia. Nie spotkamy się.
- Co nie znaczy, że nie będziesz miała warty. A w ciągu dnia nie śpisz.
- Staram się spać, ale jakoś nie mogę. Zbyt wiele się ostatnio dzieje... Akcja w mieście, Ty, ucieczka...
Nie jest mi łatwo znaleźć chwilę spokoju, żeby zasnąć. Ciągle jestem nerwowa.
- Śpij teraz. Ja przejmę wartę, a ty prześpij się. Obiecuję, że nic się nie stanie.
- Ale...
- Żadnych ale - nie pozwolił mi skończyć.
- Jutro jest pełnia. Nie zobaczę Cię przez dwa dni. Nie chcę marnować dzisiejszej nocy.
- Wiem... Mi też się to nie podoba, ale musisz odpocząć. Poza tym nie zmarnujesz ani chwili. Przecież całą noc będę przy Tobie.
- Nie mam nic do gadania, prawda?
- Nie.
- Obudzisz mnie? Dasz mi chociaż chwilę zanim będziesz musiał wyjść?
- Dobrze.
Nawet nie wiem kiedy zasnęłam.
- Katie - usłyszałam tuż koło ucha. Natychmiast otworzyłam oczy. - Już czas.
- Miałeś obudzić mnie wcześniej. Obiecałeś.
- Próbowałem, ale zasnęłaś jak kamień. Kilka razy próbowałem Cię budzić.
- Aż tak mocno zasnęłam? Od dawna tak dobrze nie spałam.
- Muszę iść, za chwilę wzejdzie słońce, a nie chcę, żebyś widziała jak się zmieniam.
Wstałam, kiedy Eric stanął koło mnie przytuliłam go.
- Dziękuję.
- Ale za co?
- Za wszystko.
- Muszę już iść - puściłam go.
Kiedy przestałam słyszeć jak wchodzi po schodach, wbiegłam do góry. Przez otwarte drzwi zobaczyłam szarego wilka na moim ganku. To musiał być Eric. Jednak naprzeciwko, w krzakach zobaczyłam innego wilka, rudego, który patrzył mi prosto w oczy.
Szybko zbiegłam do tunelu i szybko zamknęłam drzwi. Opadłam na ziemię. Wiedziałam, że źle zrobiłam biegnąc za Erikiem, ale nie myślałam o tym gdy biegłam po schodach. Chciałam ostatni raz na niego spojrzeć, nie sądziłam, że już zdążyli się przemienić.
Gdy się uspokoiłam poszłam w kierunku obozu.
Przez całą drogę prosiłam, żeby Davida nie było w namiocie. Nie chciałam spotkać nikogo. Chciałam się położyć.
Na szczęście nikogo nie spotkałam, namiot też był pusty. Ledwo zdążyłam przykryć się kocem, a już spałam.
Obudziłam się w porze obiadu, a właściwie kolejnego śniadania. Minus życia bez kuchenki i lodówki.
Wstałam i poszłam coś zjeść. Wiedziałam, że większość osób tam właśnie będzie, ale nie mogłam się bez końca ukrywać. W końcu David nadal jest moim najlepszym przyjacielem, nawet najgorsza kłótnia tego nie zmieni. Gdy zobaczyłam go przy stole był smutny, a ja poczułam ukłucie. Czuł się tak przeze mnie. Pomyśleć, że jeszcze niedawno wzdychałam do mojego kolegi z ławki, przyjaciela...
Jednak ciągle czułam, że go kocham, jednak było inne uczucie. To coś innego niż to co czuję do Erika.
David jest jak mój brat, czasem irytujący, ale mimo to go kocham. Tak niewiele czasu, tak wiele zdarzeń... Zmieniłam się. Nie jestem tą samą nudną Katie.
Wzięłam sobie dwie kanapki i usiadłam przy stole Davida. Nikt nic nie mówił...
Kiedy skończyłam David wstał.
- David, możemy porozmawiać?
Nie odezwał się, ale ruszył na skraj obozu. Tam, gdzie się sprzeczaliśmy...
- Meg chciała, żebyśmy się pogodzili - powiedziałam kiedy się zatrzymał.
- Wiem. Ze mną też rozmawiała - powiedział stojąc do mnie tyłem.
- Ja też nie chcę się kłócić - chciałam stanąć przed nim, ale on znów się odwrócił. - Nie masz zamiaru na mnie spojrzeć? - nie odpowiedział. - Chciałabym Ci spojrzeć w oczy. Nie będę przepraszać pleców.
Odwrócił się.
- Ty chcesz mnie przepraszać?
Kiwnęłam głową.
- Niby za co? Przecież to ja na Ciebie nakrzyczałem. A to dzięki Tobie mamy co jeść.
- Ale miałeś trochę racji...
- Ale to nie powinien być powód... Może miałaś rację. Czułem się źle, że to ty wymyśliłaś, a nie ja.
- Bezpieczniej będzie jeśli to ja zajmę się wypadami do miasta. Ty rzucałbyś się w oczy - gdyby wiedział co mu grozi...
- Nie powinienem mówić tego wszystkiego. Przepraszam. Dobrze wiesz, że tak nie myślę.
- Wybaczę ci pod jednym warunkiem.
- Zrobię wszystko.
- Rozchmurz się. Twój humor udziela się innym. Po ostatnich wydarzeniach... To tylko wszystko przypomina...
- Dobrze - uśmiechnął się.
Podeszłam do niego i go przytuliłam.
- Nie martw się. Wszystko się w końcu ułoży i wrócimy do domu - odsunęłam się. Przecież sama wierzę w happy end.
- Mam nadzieję, że masz rację... I będzie do czego wracać.
- Myśl pozytywnie - powiedziałam odchodząc.
- Katie... Jest jeszcze coś. Kończą się zapasy. Starczy na dwa, może trzy dni...
- Pójdę, ale jutro.
- Dlaczego? Może w takim razie pójdę ja, albo ktoś inny dzisiaj?
- Dziś jest pełnia...
- Nie rozumiem.
- Przecież mamy do czynienia z wilkami - za chwilę zabrnę za daleko.
- Wierzysz w te bajki?
- Do niedawna jeszcze nie, ale ostatnio nic nie jest takie jak dawniej. To wszystko wydaje się jak z bajki.
- Może masz rację...
- Pora na moją wartę.
- Może chcesz, żeby ktoś Cię zmienił?
- Nie. Odpoczęłam i czuję się już o wiele lepiej. Dam radę. Zaufaj mi.
- Ufam ci... Bezgranicznie.
- Pa - cmoknęłam go w policzek.
Usiadłam w tunelu. Tym razem nie otwierałam drzwi. Nie chciałam ryzykować. Nasłuchiwałam, ale nie usłyszałam nic. Wygląda na to, że wataha nie chodzi po domach. Zupełna cisza...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro