Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

48

Nathaniel

Nie miałem nikomu za złe, ponieważ tylko ja byłem winny. Nie miałem siły się nawet złościć, po prostu popłynąłem z prądem. Dyrektorka marudziła, niby to dając mi pouczenie, ale co ona mogła wiedzieć? Jest stara, bardzo stara, zdawałoby się czasami jakby miała się rozpaść na kawałki, po prostu rozsypać, a nie czułem, że byłoby mi z tego powodu przykro. Nie życzyłem jej źle, przecież to nie przystoi „przewodniczącemu". Dorośli są zabawni, to są najzwyczajniej w świecie duże Dzieci, wierzące w ideały, które nigdy nie istniały.
- Coś się stało? Twoje oceny naprawdę źle wyglądają – kręciła głową z dezaprobatą, kiedy ja się zastanawiałem czy powinienem coś powiedzieć na swoją obronę.
Miałem na twarzy przyklejony uśmiech o numerze drugim z mojego katalogu, który oznaczał „Postaram się bardziej", jednak nie czułem się bliski jego znaczenia. Wpatrywałem się złotymi oczami w jej pomarszczoną twarz, czując dziwne rozbawienie. Uczucie jakbym połknął tysiące dmuchawców, które powinny spełniać życzenia, jednakże te tylko łaskotały moje wnętrzności.
Spuszczałem raz za razem wzrok przyglądając się roztrzęsionym dłonią. Dlaczego nie chcą mnie słuchać? Czy naprawdę tak bardzo się tym przejmuję?
Szaleństwo, szaleństwo mnie ogarnia, a rozbawienie dusi, próbując zmyć sztuczny uśmiech z twarzy.
- Nathaniel ... może chciałbyś mi coś powiedzieć ? – jej słowa, znów wyrwały mnie z zamyślenia.
- Na pewno się poprawie – powiedziałem, podnosząc wzrok, by zatrzymać go w jej szarych, małych oczach.

On ma tą samą barwę, jednak wyglądają bardziej wrogo niż te, w które teraz spoglądam. Zmrużyłem powieki, czując się dość głupio, porównując dyrektorkę do kolesia niszczącego moje życie.
- Coś nie czuję się przekonana co do twoich słów – westchnęła, zaparzając herbaty zaraz po wejściu do gabinetu – Ostatnio wydajesz się inny.
Usiadłem w wyznaczonym przez kobietę dla mnie miejscu, naprzeciw niej w wygodnym fotelu, gdzie rodzice płaczą i błagają o litość dla swoich podopiecznych.
- Na pewno nie chcesz mi czegoś powiedzieć ? – spytała podejrzliwie, stawiając przede mną kubek parującego naparu.
Napełniłem swoje płuca ziemisto-korzennym aromatem, odczuwając lekkie zawroty od jego intensywności. Zaburzyłem łyżeczką gładką powierzchnię herbaty, przyglądając się jak rdzawa woda wbrew sobie zatacza się wokół moich ruchów, niemal wylewając się zza kremowej porcelany.
- Wie Pani dlaczego liście tej herbaty są czerwone ? – zapytałem, nie przerywając mechanicznych czynności, czując lekkie zaintrygowanie.
Kobieta opadła na skórzany fotel, zakładając nogę na nogę. Nie musiałem się nawet jej przyglądać, by wiedzieć dlaczego akurat takie napary pije. Napój idealny dla osób tęższych, pomaga w lepszej przemianie materii jak i poprawia krążenie krwi.
Machnęła lekko spuchniętą dłonią, dając mi tym samym prawo głosu.
- To przez krótki proces fermentacji, któremu są poddawane. Takie świeżo zebrane liście są układane w koszach wiklinowych. Pozostawione na słońcu zaczynają proces więdnięcia, czyli po prostu fermentacje enzymatyczną. Ich boki są poszarpane, wręcz ostre, przez to że w pewnym momencie pracownicy zaczynają nimi potrząsać, a jako że one ocierają się o siebie, to najzwyczajniej w świecie zaczynają się wykruszać – mówiłem, zapominając na chwilę w jakiej sytuacji się znajduję.
Pokręciłem głową, w końcu upijając łyk i od razu się krzywiąc. Źle zaparzona herbata jest gorzka, nie dostarcza żadnej zmysłowej przyjemności.
- Interesujesz się tym ?
Zaprzeczyłem, uśmiechając się pod nosem.
- Ani odrobinę.
Dyrektorka zmierzyła mnie niepewnym spojrzeniem, jakby prosząc o rozwinięcie.
- Pewna osoba, którą znam od bardzo dawno, lubi herbaty, a w szczególności te magiczne z drobnymi kwiatkami w środku – złapałem się na tym, że uśmiecham się jak idiota na samo wspomnienie, jego sylwetki w kuchni.
Praktycznie zawsze pozbawiony koszulki, stał zaspany przy blacie, starannie zaparzając każde listki, dobierając je do chcianego nastroju, pożądanego efektu.
Dyrektorka ciężko się podniosła, zbierając pustą porcelanę i wolnym krokiem, składając je w zlewie.
- Jednak to nic nie zmienia – szum wody wypełnił pomieszczenie, narzucając między nami chwilową ciszę – Nie dopuszczę cię do wyborów – ciągnęła dalej, wycierając filiżanki zieloną szmatką – Rok szkolny dobiega końca, jak będzie trzeba, mogę nawet przypilnować by nikt ci nie przeszkadzał, jak to prosił twój ojciec –westchnęła, zamykając drzwiczki kredensu, który był pod kolor zastawy – Ja naprawdę nie chcę się mieszać w te sprawy... jednak twoje oceny naprawdę się pogorszyły.
Strzał, te słowa przeszyły mnie, wbijając rozżarzony koniec wprost w moją dumę. Nie dopuści mnie?
Wstałem, chwiejnym krokiem kierując się do wyjścia.
- Poprawię to, dalej będę przewodniczącym – powiedziałem, jakbym składał przysięgę,czując jak świat wokół mnie zawirował.
Korytarz był opustoszały, lekcje już dawno się rozpoczęły. Rzadko się pojawiałem na nich, nie musiałem i miałem na to przyzwolenie od dyrekcji, pod warunkiem, że moje oceny będą nieskazitelne. Jednak teraz wszystko się pieprzy, cała moja praca ... moje stanowisko, coś co należało tylko do mnie... ona nie może mi tego odebrać.
Zatrzymałem się pod salą numer trzy. Spojrzałem na proste drzwi, niewyróżniające się niczym. Najzwyklejsze, gówniane wejście do klasy gdzie znajduje się grono upierdliwych ludzi i zanudzające tematy.
- Jednak nie – prychnąłem, odchodząc od nich.
Plan jest prosty. To nie wagary, można uznać, że nadal jestem na tych samych zasadach. Krok pierwszy polegał na pożyczeniu sobie ławki i krzesełka, a było dość sporo wolnych, więc nie widziałem z tym problemu. Wystarczyło przejść się na klatkę schodową, schowane tuż obok przejścia do piwnicy, nie rzucały się w oczy. Przytarganie ich do klubu ogrodniczego było najtrudniejsze. Lekcja już zbliżała się do końca, kiedy mi nareszcie udało się przenieść dwa przedmioty. Zdyszany opadłem na lekko zabrudzoną ławkę, uwalniając się z butów i skarpet, by poczuć pod stopami przyjemną trawę. Słońce grzało moje plecy, co potęgowało zmęczenie. Znużony zerwałem krawat odrzucając go na pobliskie drzewko, podwijając rękawy irytującej koszuli. Rozpiąłem cztery pierwsze guziki, wyciągając się wygodnie na krześle, by zaraz uderzyć dłonią w mebel przede mną.
- Kurwa – syknąłem, opierając się łokciami na przed chwilą poszkodowany przedmiot, układając głowę na dłoniach – Twoje oceny się pogorszyły –powtarzałem słowa dyrektorki, kilka krotnie aby wyryć je w swojej pamięci.
W końcu nie wytrzymałem, kiedy przyczyna moich problemów znów się zjawiła...musiałem wybuchnąć.

Kastiel

Nie spojrzał na mnie. Stał po prawej stronie dyrektorki, nie rozglądając się na boki. Spojrzenie miał wbite w podłoże, co jakiś czas unosząc je w sztucznym uśmiechu i niby swobodnej odpowiedzi. Oglądając go z daleka widziałem jak jego dłonie lekko drżą... jestem pewny, że stojąc naprzeciw niego spostrzegłbym, że jest bliski łez.
Nie wyglądało to na złą rozmowę. Z perspektywy dowolnego ucznia, wydawałoby się to zwykłą pogawędką, chociaż mina kobiety wcale nie była taka przyjemna jak zwykle w towarzystwie blondyna. Zaczepiała po drodze paru nauczycieli, którzy również patrzyli na Natha z lekkim politowaniem, poklepując go raz za razem po plecach.
Czułem coś niedobrego w powietrzu, może to przez to, że przeczytałem notkę nie skierowaną do mnie ? Przez moją wścibskość? Nie nazwałbym tego tak,powiedziałbym, że jestem raczej troskliwy niż ciekawski.
Utrzymywałem sporą odległość, chcąc tylko na niego patrzeć. Wiedziałem, że jeśli usłyszę co mówią, to nie mógłbym się powstrzymać i wtrąciłbym się, jednak takie bezczynne siedzenie i oglądanie nie pasowało do mnie. Uderzałem ciężkim butem o podłogę, mając ochotę coś zrobić ... cokolwiek.
Ostatecznie i tak nie mogłem długo ich obserwować, bo schowali się w zaciszu gabinetu dyrektorki. Z przeciągłym westchnięciem, oparłem się o ścianę tuż przed wejściem. Nie powinienem tu stać, biorąc pod uwagę, że lekcje właśnie się zaczęły. Dzwonek zagłuszał wszystko, jakby los specjalnie starał się uniemożliwić mi przedsięwzięcie jakiekolwiek ruchu. Powstrzymując się przed uderzenie pięścią w ścianę, odepchnąłem się, ślamazarnym krokiem kierując się do klasy od biologii. '
Chciałem wiedzieć, tak strasznie chciałem wiedzieć co się tam dzieje. Co się wydarzyło, że pan idealny musiał spotkać się z dyrektorką? I dlaczego miał taką przygnębioną minę?
- Cholera – burknąłem, usadawiając się na końcu klasy, jak najdalej od irytujących ludzi.
Ta godzina dłużyła mi się jak nigdy w życiu.
Chcę go zobaczyć – nie potrafiłem myśleć o niczym innym. Nogi trzęsły mi się ze zdenerwowania, co jakiś czas przyciągając do mnie uwagę zniecierpliwionej już nauczycielki.
Zerwałem się z ławki, równo z upragnionym dźwiękiem i wybiegłem zanim ktokolwiek zwróciłby na mnie uwagę. Szybko dostałem się do pokoju gospodarzy, jednak znowu nikogo tam nie zastałem. Zbity z tropu wymaszerowałem na dziedziniec, w nikłej nadziei, że grzeje się gdzieś w blasku słońca.
Klub ogrodniczy pięknie dbał o nasz szkolny ogród, dopieszczając każdą roślinkę z osobna. Wyglądały zdumiewająco, a dopiero co rozpoczęła się wiosna. Wszystkie zaczynały rozkwitać, w pełni dumy ukazując swoje walory. O tej godzinie nikt zwykle się nie kręci wśród zieleni, jednak pewna czupryna zwróciła moją uwagę. Swobodnie rozsiadł się na krześle ukradzionym, z którejś z klas, opierając łokcie na ławce, która była w komplecie. Biała koszula była podciągnięta, a błękitny krawat powieszony na gałęzi najbliższego drzewa. Bez butów, z podwiniętymi nogawkami wpatrywał się w kolorowe kwiaty wokół niego. Wyglądał dziwnie, jak nie on. Kręcił głową, do rytmu melodii istniejącej tylko w jego świecie, mrużąc co jakiś czas oczy w akcie gniewu, by zaraz rozluźnić rysy twarzy i przybrać przykry kaprys. Poruszał ustami, szepcząc coś cicho, jednak dopóki nie podszedłem bliżej nie byłem wstanie usłyszeć:
„Twoje oceny się pogorszyły ... twoje oceny się pogorszyły..." – mamrotał jak mantrę, ignorując moją obecność.
Wyciągnąłem dłoń w jego kierunku, chcąc dodać mu odrobine otuchy swoją obecnością, jednak odtrącił mnie, posyłając mi wściekłe spojrzenie.
- To twoja wina – warknął, rozmasowując skronie opuszkami palców – Gdyby nie ty... Gdyby nie ty wszystko szło by swoim naturalnym rytmem – mówił spokojniej,jakby emocje zaczynały go tłamsić - Wszystko co do tej pory osiągnąłem ... to wszystko ... poszło się jebać! – wykrzyczał zarzut w moją twarz, unosząc się z niespecjalnie wygodnego krzesła, przy okazji przewracając je przez swój gwałtowny ruch.
Wpatrywałem się w osłupieniu na jego nagły wybuch. Chłopak widocznie zirytowany moim brakiem reakcji kopnął poszkodowane już wcześniej siedzenie, wykrzywiając swoją twarz w grymasie bólu. Nieważne jak ktoś jest twardy, ale jak się próbuje kopać kawałek żelastwa z drewnem na bosą stopę, to zawsze źle się skończy.
Blondyn krzyknął, upadając na trawę. Czerwień pokryła jego twarz, nie było to zawstydzenie, ale wściekłość na swoją bezradność i w tej chwili na pewna na głupotę. Ściskał zaczerwienioną stopę w bladych dłoniach, pocierając ją lekko.
Kucnąłem obok niego, kładąc rękę na opuchniętym już miejscu.
- Zaniosę cię do pielęgniarki – szepnąłem, siląc się na spokojny ton głosu.
- Odpieprz się – syknął do mnie, gdy spróbowałem go podnieść – Nie chcę cię teraz oglądać, przez ciebie prawdopodobnie nie będę mógł wziąć udziału w następnych wyborach – wiercił się, gdy unosiłem go w górę.
- Nie bądź idiotą – mruknąłem, sadzając go na ławce, nie byłbym wstanie go utrzymać, kiedy tak wściekle się miota – jeszcze coś na to poradzimy –uśmiechnąłem się niepewnie, chcąc załagodzić jakoś sytuacje.
Wiedziałem, że zabieram mu dużo czasu, a on przecież i tak praktycznie nigdy się nie uczył, prawda? Nigdy nie wiedziałem go z książką w ręce, to znaczy z podręcznikiem. Zawsze zajęty dokumentami, załatwianiem i organizowaniem imprez szkolnych ... tak to jest to co kochał. Nie potrafię sobie wyobrazić innego przewodniczącego, no bo co wtedy stanie się z Nathanielem? Oczywiście są zalety, miałby więcej czasu dla mnie... jednak to się nigdy nie wydarzy.
Nathaniel ciężko dyszał, próbując opanować swoje roztrzęsione ciało, mrużąc przy okazji na mnie oczy, gdy głaskałem go po wewnętrznej stronie uda. Przewróciłem oczami, wchodząc między nogi chłopaka i chwytając w obie dłonie jego twarz, głaszcząc kciukiem różowe wargi. Mimo protestu, wpiłem się w nie, dociskając blondyna mocniej do siebie. O wybuchowych emocjach wiem najlepiej, dlatego też wiedziałem w co się przemieniają. Kiedy odsunąłem się na chwilę, by spojrzeć na jego twarz, zobaczyłem to co chciałem. Rozpalenie w zaszklonych z podniecenia oczach. Gniew jest równie intensywny, dlatego nasze ciało odbieraje podobnie jak zwykłe pożądanie, nie żeby się jakoś specjalnie różniły w sposobie okazywania. Wściekać potrafimy się zazwyczaj na osoby, na których nam zależy, więc taka reakcja ze strony złotookiego bardzo mi odpowiadała.
Musnąłem kolanem nabrzmiałego członka Natha, nie ukrywając satysfakcji z widoku obfitego rumieńca na jego twarzy.
- Czyżbyś potrzebował mojej pomocy ? – szepnąłem mu do ucha, dobierając się bez pozwolenia do spodni, które nie toczyły ze mną walki jak to robił chłopak.
- N-nie waż się robić niczego nieprzyzwoitego – wyjęczał, gdy pocierałem szare bokserki, które momentalnie zwilgotniały.
- Szybki dziś jesteś – zaśmiałem się, zauważając, że jeden raz mu niewystarczył – I jak ja mam nie robić nieprzyzwoitych rzeczy, kiedy ty cały jesteś bezwstydny ? – zapytałem, przejeżdżając po praktycznie całym odkrytym torsie.
- N-nie tu –mruknął, próbując odepchnąć mnie od siebie – Ludzie nas zobaczą...
- I co ? Mam tak po prostu pozwolić ci pozostać ze swoim problemem? – uniosłem rozbawiony brwi, mając uniesione dłonie przez blondyna.
- Mną się nie przejmuj, a zajmij się sobą – warknął, gdy z całej siły starał się trzymać moje ręce z dala od swojego ciała.
Przyglądałem mu się, w końcu muskając jego usta i stając w luźnej postawie by bez problemu mógł mnie odsunąć. Romantyczna chwila jednak nie trwała zbyt długo, brzdęk upuszczony narzędzi natychmiast przywrócił nas do realności. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro