Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

47

Kastiel

Nic mnie nie interesowało, wszystko było mi obojętne, a przede wszystkim ... nużące.
- Wiedziałem, że tak będzie – mruknąłem, przeciągając się leniwie.
Leżałem rozwalony na swoim dość sporej wielkości łóżku, owinięty w granatową pościel. Obok mnie, pomiętolone miejsce było już puste i chłodne, co znaczyło, że dość dawno musiał się wymknąć.
Zirytowany zamknąłem na powrót swoje oczy, próbując uspokoić narastający gniew.
Ten cholerny dzieciak znowu ze mną pogrywa. Nigdy, cholera nigdy nie pozwala mi się niczym nacieszyć.
Powoli uniosłem się w górę, spoglądając na słabo przebijające się światło przez zasłonięte okno. W domu panowała absolutna cisza, przerywana co jakiś czas cichym tykaniem zegara z salonu, za to elektryczny w moim pokoju wskazywał równo szóstą nad ranem.
- Pan Przewodniczący spieprzył do swoich obowiązków ? – zapytałem Demona, nie mogąc powstrzymać się od ziewania.
Jakby mogło być inaczej ? Wspólny spacer do szkoły, to byłoby za wiele.
Wstałem, żwawo podchodząc do źródła światła, zbyt mocno ciągnąc za zasłony, przez co jedna się urwała. Wściekły odrzuciłem ją do tyłu, zrywając od razu drugą dla zachowania symetryczności. Uderzyłem ręką w parapet, poszukując jedynej rzeczy, która potrafi mnie uspokoić w takiej sytuacji.
- Kurwa – zakląłem pod nosem, gdy wyślizgnęła mi się z dłoni upragniona paczka papierosów.
Uderzyła o podłogę wzbudzając słabe zainteresowanie zwierzęcia. Westchnąłem kucają, niezdarnie sięgnąłem po opakowanie. Mimo, że znajdowało się tak blisko, nie potrafiłem zacisnąć na niej palców, co chwilę upuszczając ją na tą samą pozycje.
Niezadowolony z mojego głośnego zachowania, stwór zaszedł mnie od tyłu, trącając nosem i powarkując, aby sprowadzić mnie na ziemię.
Uderzyłem pośladkami o panele, biorąc głęboki wdech na uspokojenie. Już w lepszym stanie, ścisnąłem niebieski kartonik, wysuwając do ust fajkę.
Pies ułożył się przy moich stopach, gdy oparłem się plecami o chłodną ścianę. Wyciągnąłem z kieszeni swoich dresów jasno zieloną zapalniczkę, by uraczyć spragnione płuca dymem. Szary obłok tańczył wraz z porannym słońcem, zastępując miejsce potrzebnego tlenu.
Siedziałem w szczelnie zamkniętym pokoju, który powoli stawał się komorą. Nie miałem ochoty wstawać, jeszcze nie. Wciąż miałem czas. Dochodziła wpół do siódmej... jeszcze zdążę być przed wszystkimi i zamienić parę słów z Panienką, tylko czy mam na to ochotę?
Bez zastanowienia wystrzeliłem w górę, gasząc niedopałek w szklanej czaszce, wciągając na siebie w pośpiechu niezbędne części garderoby. Krwistoczerwona koszulka zawitała na mojej piersi, zakrywając skórzany pasek, przy zwężonych czarnych spodniach. Niemal wybiegłem z mieszkania, nakładając na ramiona swoją ulubioną skórzaną kurtkę.
Mój „lek" na uspokojenie niestety dziś nie zdziałał zbyt dużo, jednak grzecznie spoczywał w tylnej kieszeni moich spodni, więc w razie nieoczekiwanego zwrotu akcji może się przydać.
Do szkoły nie mam daleko, jednak wystarczająco by przemyśleć swoje bezsensowne zachowanie.
Zawahałem się przed drzwiami pokoju gospodarzy. Szkoła jeszcze świeciła pustkami, nikomu się nie śpieszyło na zajęcia, ale kto by się dziwił, ledwo po siódmej było.
Po chwili zastanowienia kopnąłem drzwi, nie zawracając sobie głowy tym co pomyślą nauczyciele.
- Co ty sobie wyo... - zacząłem, wchodząc do pomieszczenia, jednak szybko się przymknąłem, zdając sobie sprawę, że nikogo tu nie ma – Co do cholery? – zapytałem sam siebie, rozglądając się.
Okno było uchylone, wpuszczając świeże powietrze do środka, które przesuwało co jakiś czas samotne kartki. Dokumenty na biurku blondyna były nienaruszone, spięte w plik i odłożone na piętrzącą się kupkę. Uschnięte kwiaty obok drzwi gubiły swoje liście, zaśmiecając błyszczący parkiet. Z tablicy korkowej pozrywano wszystkie motywujące teksty, które wisiały przez cały rok, pozostawiając jedną, dość sporej rozmiaru informacje:

„Nathaniel, po przyjściu zgłoś się do gabinetu Pani Dyrektor"

Tekst nie był jakoś szczególnie rzucający się w oczy. Czcionka najzwyklejsza, czarna na beznadziejnie białej kartce, wydrukowana w pośpiechu z poszarpanymi brzegami, jakby zleceniodawca stoczył walkę z drukarką, która z jakiegoś powodu nie chciała dobrowolnie zwrócić powierzonej notatki.
- Czyżby Panienka miała kłopoty ? – szepnąłem, zdecydowanym ruchem zabierając podejrzane zdanie.
Wzdrygnąłem się słysząc skrzypienie drzwi, gdy akurat gniotłem kawałek arkusza. Zwróciłem się w tamtym kierunku, mrużąc oczy na nieoczekiwanego przybysza.
- To chyba nie jest miejsce, w którym mógłbyś przebywać – rzuciła oschle w moim kierunku, drobna szatynka o przeszywających błękitnych oczach.
- Tak, tak już uciekam – warknąłem, wymijając szybko dziewczynę.
Przez to, że tyle czasu była nieobecna, całkowicie zapomniałem, że również znajduje się w tej szkole. Wróciła i jestem przekonany, że nadal będzie kręciła się wokół Natha niczym natrętna mucha, brzęcząc tym swoim słodkim głosikiem jaki to on nie jest wspaniały.
Irytujące.
Nie wiedząc gdzie mam szukać chłopaka, pchnąłem pierwsze drzwi pod ręką, mając nadzieję, że go tam znajdę. Jednak to nie był szczęśliwy traf... kolejne dziesięć również nie było.
Szkoła powoli zapełniła się chichoczącymi mrówkami, które podlatywały do siebie krzycząc w niebogłosy „O ja cię, ale ja cię dawno nie widziałam, co tam u ciebie?".
- Dawno nie widziałam – przedrzeźniałem w duchu, robiąc kwaśną minę, gdy takie piski dobiegały tuż obok mojego ucha.
No tak, bardzo długo. To wcale nie tak, że nie widzieliście się może z dwa dni.
Kopnąłem ze złością, plastikowy, ledwo trzymający się w całości śmietnik na papiery. W przypływie silnych emocji, wyrzuciłem skradziony dokument wprost w czarną otchłań ściąg na fizykę.
- I żebyś smażyła się w piekle – zaśmiałem się cicho, czując jak mój nastrój diametralnie się poprawia.
Odwróciłem się od miejsca zbrodni, napotykając zaskoczone spojrzenie Lysandra, który akurat wyciągał swój notes z praktycznie pustej szafki szkolnej.
- Ściąga na fizykę – skłamałem, czując się winny usprawiedliwienia.
Srebrnowłosy uniósł brwi, zamykając niebieskie drzwiczki, nadal nie spuszczając ze mnie wzroku.
- Czyżby miała być jakaś kartkówka ? – zapytał lekko zaniepokojony tą myślą.
- No oczywiście, że tak – uśmiechnąłem się chytrze, wprowadzając przyjaciela w błąd – Specjalnie się do niego pofatygowałem z prośbą o przesunięcie na dzisiaj pracy – klepnąłem go po ramieniu, widząc jak robi się blady – A to wszystko za twe piękne słowa w stronę mojej matki.
- Ha? Przecież nie skłamałem – syknął, nagle wytrącony z równowagi.
- Przecież nie mówię, że mam ci za złe – wzruszyłem ramionami – Przynajmniej nie muszę się już tym przejmować. – Już miałem odejść, gdy uderzyła mnie pewna myśl – Wiesz może gdzie się podziewa Nathaniel ? – pytanie zawisło między nami, nie tworząc zbyt przyjemnej aury.
Lys nie wyglądał na ucieszonego, a zmrużone oczy z pewnością nie oznaczały miłości do całego świata.
- Widziałem go jak maszerował niczym piesek za dyrektorką – parsknął, machając mi na odchodne.
- Jestem idiotą – westchnąłem, przeczesując dłonią już przydługie włosy – Przecież to było oczywiste.

Nathaniel

Nie mogłem spać, cały czas kręciłem się z jednej strony na drugą w nadziei na znalezienie wygodnej pozycji. Kastiel już od dawna drzemał, nie przejmując się niczym, kiedy mnie zżerała niepewność. Co będzie dalej ? Co jeśli to się rozniesie?
Durne pytania krążyły wokół mnie, spędzając sen z moich powiek.
Nie mogłem już dłużej wytrzymać. Powoli wyślizgnąłem się z łóżka, uważając by nie zbudzić czerwonowłosego. Naciągnąłem na siebie użyczone, za duże ciuchy od chłopaka i już miałem wychodzić, gdy coś sporego za torowało moją drogę ucieczki. Demon wbijał we mnie ciemne, błyszczące ślepia, grożąc głośnym szczekaniem.
-Cii – miałem nadzieję, że zwierzę mnie zrozumie i nie zbudzi swojego właściciela ze snu, jednak ten zaczął już cicho powarkiwać i na pewno nie miał zamiaru mnie stąd wypuścić.
Patrzyłem na niego błagalnie, czując jak strach ściska mnie za gardło. Nie wiedziałem co zrobić, zwierzak szarookiego nigdy za mną specjalnie nie przepadał. Za każdym razem miałem wrażenie, że najchętniej to by mnie zjadł, pozbył się zbędnej konkurencji.
Spuściłem głowę, czując się zabawnie w tej sytuacji.
Zielone światło z elektrycznego zegarka wskazywało na czwartą rano. Nie mogłem dłużej tu zostać, musiałem nie postrzeżenie wrócić do domu.
Zbierając w sobie odwagę, wyciągnąłem dłoń w stronę pupila, bojąc się, że mi ją odgryzie.
„Psy czują strach" - przypomniały mi się słowa Kastiela, gdy już któryś raz z kolei tu byłem.
Wziąłem głęboki wdech, przytykając rękę do głowy zwierza. Czułem dość szorstkie futro, ale nic poza tym. Żadnych ostrych zębów, pazurów... po prostu krótkie, dość kujące odzienie psa.
Uśmiechnąłem się pod nosem, czując nie małą satysfakcję ze swojego dokonania.
Demon uciszył się, pozwalając na nieporadne głaskanie z mojej strony.
- Pozwolisz mi wyjść, prawda ? – zapytałem cicho, obdarowując go jednym z moich przećwiczonych uśmiechów.
Pies musnąłem zimny nosem moją dłoń, przyprawiając mnie o dreszcze i drobny zawał serca.
Próbując się uspokoić, uniosłem się, wymijając przeszkodę, która zajmował większą część drzwi.
Pazury towarzysza brzęczały na podłodze, gdy maszerował tuż za mną nie spuszczając ze mnie bacznego spojrzenia.
Zatrzymałem się w przedsionku, niepewny tego co mam zrobić. Pies nie wyglądał na złego, tylko nie byłem przekonany czy aby na pewno nie wydrze się jak tylko zamknę za sobą drzwi.
Obserwowałem go, kiedy w końcu zrozumiałem czego chce.
- Na dwór ? – zapytałem głupio, chwytając za niebieską smycz.
Zwierzak zbliżył się do mnie, pokazując gdzie mam ją przypiąć.
Zaskoczony zaczepiłem ją, plując sobie w brodę, że wpakowałem się w nocny spacer z pupilem swojego ... przyjaciela.
- Ta, przyjaciela – zakpiłem pod nosem, gdy już znalazłem się na pastwie chłodnego wiatru.
Do wschodu słońca zostały około półtorej godziny, niebo już było jaśniejsze niż w środku nocy. Gwiazdy zanikały, ustępując miejsca jaśniejszym skrawkom.
- Ale żeby nie było – zwróciłem się do stwora, który nie oddalał się ode mnie nawet o krok – Kastiel się o niczym nie dowie.
Nie musiałem długo czekać, aż wszystkie sprawy jakie miały być załatwione, zostały odhaczone i mogłem odprowadzić towarzysza do jego prawowitego miejsca.
- Tylko bądź cicho – mruknąłem, kiedy zamykałem za sobą drzwi.
Nie powiem, że nie odczułem ulgi. Odgrodzony od ciepła obcego mi mieszkania, poczułem się swobodniej... po prostu inaczej. Kiedy czerwonowłosy otacza mnie ramionami czuję się dziwnie zdenerwowany. Jest równocześnie moja oazą i powodem stresu. To bezsensu.
- I to bardzo – ziewnąłem przeciągle, kierując się po opustoszałym jeszcze parku.
Wszystko żyło swoim rytmem, oddając dość relaksujące dźwięki. Wsłuchiwałem się jak delikatny wiatr, wprawiał liście w niekończący się taniec, co jakiś czas odrywając pojedyncze od stada. Te frunęły swobodnie z dala od wszystkich ... nareszcie wolne. A może nie? Może właśnie uwięzione ? Co dla mnie może być wyzwoleniem, dla innych cierpieniem, najzwyklejszą samotnością.
- Czy liść w ogóle coś czuje ? – wymruczałem, czując powracające znużenie.
Nie potrafiłem odpowiedzieć na to pytanie. Jest to organ rośliny, swobodnie rosnąca zgodnie z jakimiś regułami. Nie może być inny do reszty, muszą być jak szablony, różniące się przede wszystkim wielkością, ale niespecjalnie wyglądem. Czy to może sprawiać, że czują się źle? Według ludzkiego myślenia, byłoby to bycie jednym z wielu, ale jeśli taki listek potrafiłby myśleć, to jestem przekonany, że wcale by tak nie wyglądało jego rozumowanie. Bycie innym boli, a samotność zawsze rani, nawet jeśli przeczymy temu.
- Albo i nie – ziewnąłem po raz kolejny, znowu gubiąc się wśród swoich myśli.
Po cichu zakradłem się do swojego mieszkania, zbierając z biurka wszystkie potrzebne mi rzeczy do dzisiejszego dnia i zmieniając przy okazji ubrania.
Już miałem wychodzić, gdy zawróciłem do biurka, by sięgnąć po srebrny zegarek. Zapiąłem go ostrożnie, sprawdzając przy tym godzinę. Było już po szóstej, nawet nie zauważyłem kiedy słońce zawitało na horyzoncie. Byłem tak pogrążony we własnych przemyśleniach, że wszystko dookoła straciło na ostrości.
- A wschody są takie piękne – mruknąłem z żalem, opierając się na chwilę o parapet.
Nie miałem na nic ochoty. Nie chciałem iść do szkoły, to zbyt męczące, ale co by sobie ludzie pomyśleli, gdyby wiedzieli, że ich przewodniczący ma takie nastawienie do swoich obowiązków?
- To i tak niedługo będzie bez znaczenia – zaśmiałem się, zabierając swoją teczkę i wychodząc już w stronę znienawidzonego ostatnim czasy miejsca. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro