Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

#4

Kastiel

- Ech, to chyba nie do końca miało tak wyglądać – westchnąłem przeciągle, rzucając przed siebie niezbyt płaskie kamyki. Uderzały one o wodę, jednak nie odbijały się tak jak wyobrażałem to sobie w głowie.
Chłodny wiatr przeczesywał moje włosy oraz chłostał wystawione na jego łaskę dłonie. Siedziałem na sporej wielkości głazie w parku naprzeciw mojego mieszkania. Powoli zmierzchało, pomimo że dochodziła ledwo czwarta... no cóż, takie uroki naszej pięknej jesieni. Chociaż nawet za dnia, mało osób się tu przewija. Ludzie jakoś zatracili potrzebę przebywania wśród roślinności, nawet jeśli raczej park ten nie grzeszył wielkością.
- Jesteś beznadziejny – zaśmiał się cicho Lysander, który siedział obok mnie z notesem w rękach. Na pewno nie usłyszał tego co mówiłem, a moje myśli raczej zachowałem dla siebie... ale trzeba mu przyznać, że komentarz pasował do obydwu sytuacji.
Pokiwałem twierdząco głową, oglądając jak tafla wody znów staje się wzburzona przez niewielki kamyk.
Nathaniel od trzech dni nie pojawiał się w szkole. Muszę przyznać, że jestem tym raczej zaskoczony, ponieważ chłopak zwykle odbierał nagrody za stu procentową obecność. Z tego co udało mi się dowiedzieć od Amber, miał zwolnienie lekarskie. Więcej nie była skora mi powiedzieć, ciekawiło mnie czy blondyn jej coś wspomniał ... o sytuacji pomiędzy nami. Jednak dziewczyna nie obdarzała mnie jakąś specjalną reakcją, poza względnej obojętności i zirytowania.
- Spadam do domu – mruknąłem, podnosząc się z zimnej ziemi.
Srebrnowłosy odpowiedział mi coś niezrozumiałego, znów odchodząc do swojego świata. Przyglądałem mu się przez chwilę, zdając sobie sprawę, że nie dostanę nic poza tą szczątkową reakcją. Nawet gdybym teraz kopnął go w plecy, to nie jestem przekonany, czy doczekałbym się czegoś poza stęknięciem... albo dźwięku łamanej kości.
Z uśmiechem na ustach oddaliłem się od przyjaciela, znów powracając myślami do swojej panienki. Czułem się nieswojo, gdy nie mogłem go zobaczyć... miałem ochotę znów go dotknąć. Melanii coś marudziła do mnie za każdym razem, gdy pojawiałem się w ich pokoju. Coś, że to niby moja wina, czy tam że mam przestać przyłazić ... babskie gadanie.
Zatrzymałem się, aby przysiąść chociaż na chwilę na ławce. Jedna z sześciu, nie wyróżniała się wyglądem, może jedynie innymi podpisami. Kreatywna młodzież przecież musi zniszczyć wszystko, po co miałoby wyglądać to ładnie ? Lepiej pierdolnąć swój podpis, oczywiście że to wszystkich interesuje.
Latarnie powoli zapalały się jedna za drugą, słońce już prawie całkowicie zniknęło za horyzontem, co dało odczuć się przez nagły spadek temperatury.
- Chciałbym go zobaczyć ... - wymruczałem nieznacznie, odchylając głowę do tyłu.
Można by powiedzieć, że to wszystko wydarzyło się z pewnego nieporozumienia. Byłem pijany i napalony... poza tym jakaś mało rozumna myśl nasunęła mi się na pierwszy plan. To że druga taka szansa może się nie pojawić... chociaż nie jestem tak do końca przekonany, czy to można nazwać szansą, czy też dobrym początkiem do odnowienia znajomości.
Pokręciłem głową, czując jak zbiera mi się na śmiech. Moja głupota raziła w oczy, jednak to też jego wina. Gdyby mnie nie odtrącał, to możliwe, że działoby się to stopniowo. Chciałem tylko, żeby zdał sobie sprawę z moich uczuć... a jednak tak po prostu go skrzywdziłem. Ale powiedzenie mu prawdy również go skrzywdzi.
Nie pokazuj ludziom prawdy, jeśli wolą żyć złudzeniem. Jednak ja chciałem czegoś więcej.
Myślami wciąż wracałem do tamtej nocy. Jego dość wymuszony uśmiech, którym mnie przywitał, gdy otworzyłem drzwi. Umysł miałem przyćmiony alkoholem, nie pamiętam co do mnie mówił, wiem tylko, że się zdenerwowałem. Chłopak próbował wcisnąć mi dokumenty, jednak ja siłą wciągnąłem go całego do środka. Przewrócił się. Wszędzie śmierdziało papierosami i procentami, a jednak pomiędzy tym wszystkim potrafiłem wyczuć jego słodki zapach wanilii. Krzyczał na mnie, gdy wyszarpywałem go z szarego płaszcza. Papiery walały się po podłodze, gdy przyciskałem do niej złotookiego. Szarpał się, mówił do mnie ... ale nie pamiętam co. Poruszał ustami, jednak do mnie nic nie docierało. Szumiało mi w uszach, dotyk jego miękkiej skóry rozpalał mnie, a jego wstydliwe reakcje podniecały do granic możliwości. Biała koszula nie stanowiła dla mnie żadnego przeciwnika. Chłopak szamotał się, w dalszym ciągu walcząc ze mną. Drażniło mnie to. Przeniosłem go na łóżku, jego głos drżał tak jak i całe ciało. Bał się mnie. Błagał abym przestał, kiedy przywiązywałem go do poręczy. Jego błękitny krawat idealnie pasował na opaskę. Zakryłem jego złote oczy, nie chcąc przyglądać się im. Przerażenie, które się w nich malowało otrzeźwiało co jakiś czas mój umysł.
- Podnieciłem się – zaśmiałem się pod nosem, zdając sobie sprawę z własnej bezduszności. Zabrałem mu jego niewinność, a jednak nawet teraz czułem pociąg do niego.

Nathaniel

- Dyrektorka o ciebie pytała ... w sumie tak jak wszyscy – pożaliła się Amber, usadawiając się obok mnie na skórzanej kanapie.
Telewizor brzęczał od kilku dobrych godzin, jednak nie zwracałem na niego jakiejś szczególnej uwagi. Znając życie leciał jakiś słaby program paradokumentalny, opowiadający o tym jakie życie jest złe i okropne, a wszystko za pomocą niedoświadczonych i niezbyt dobrych aktorów. Aż nabierało się ochotę, by zatruwać sobie tym wolny czas.
- Dadzą sobie radę, już niedługo wracam – mruknąłem, czując jak dziewczyna nie spuszcza ze mnie zawziętego wzroku.
Jej poirytowanie dało się wyczuć z kilometra, nie trzeba było na nią patrzeć.
- Ale mnie to denerwuje – nie dawała za wygraną – wszyscy, WSZYSCY o ciebie pytają. Nawet Kastiel próbował wyciągnąć ze mnie informacje – naburmuszyła się, krzyżując jak małe dziecko, ręce na piersi – A przecież wiesz, że zawsze czekam aż się do mnie odezwie... a nasza pierwsza rozmowa od dawna, była o tobie – pełen wyrzutu wzrok, przewiercał mnie na wylot.
- W dalszym ciągu go sobie nie odpuściłaś? – zapytałem z lekka rozbawiony.
- Coś sugerujesz braciszku ? Przecież to od razu widać, że czuje do mnie mięte – rozpromieniła się cała – w końcu od dziecka za mną ganiał.
Jak byliśmy dziećmi przyjaźniłem się z Kastielem, zawsze razem bawiliśmy się na placu zabaw czy na boisku. Wtedy jeszcze byłem okropny dla swojej siostry. Pewnego razu zepsułem jej ulubioną lalkę, strasznie płakała. Wtedy czerwonowłosy podszedł, naprawił ją i od tego czasu lata za nim jak głupia. Wiele zmieniło się od tamtej pory, jednak jej uczucia względem niego, nie gasły pomimo tak długiego czasu. To naprawdę zaskakujące, bo tak naprawdę nigdy ze sobą nie rozmawiali. Ciekawi mnie, czy gdyby poznali się bliżej .... Czy jest możliwość, aby i on się w niej zakochał?
Ta myśl uderzyła mnie, ponieważ to mogłoby być całkiem dobre rozwiązanie tej całej sytuacji.
Zaśmiałem się, zdając sobie sprawę, że jest to trochę irracjonalne.
- I z czego się śmiejesz? Jeszcze sam zobaczysz – warknęła, łapiąc za owoc z koszyka na stoliku do kawy.
- Są plastikowe – westchnąłem, widząc jak zabiera się do gryzienia.
Dziewczyna zmieniła kolor na mocno czerwony, odrzucając ozdobne jabłko w moją stronę.
- Dlaczego tu leżą plastikowe owoce? – burknęła zażenowana.
- Od zawsze tu są.
- W takim razie idź i kup prawdziwe – rozkazała, zadzierając nos.
Pomimo że jesteśmy już praktycznie dorośli, w dalszym ciągu widzę w niej tą samą małą dziewczynkę co lata temu. Prawdopodobnie przez zachowanie blondynki, ale to miło czuć do kogoś taki sentyment.
- Tak, tak jaśnie panienko – uśmiechnąłem się pobłażliwie, gdy dziecinnie nadymała policzki, by zaraz spokornieć.
- Chciałabym kiwi – mruknęła już ciszej, tracąc trochę na odwadze.
Kiwnąłem głową na znak, że zrozumiałem. Wyjście do sklepu wydawało mi się dobrym pomysłem, ponieważ od trzech dni byłem zabunkrowany w domu. Świeże powietrze dobrze mi zrobi. Założyłem zniszczone już czarne trampki oraz grubą bluzę na szary podkoszulek. Na dworze już było ciemno, latarnie systematycznie oświetlały drogę. Chłodny wiatr muskał moją już powoli rumieniącą się twarz. Niebo było zachmurzone, z czerni nie wyławiała się ani jedna gwiazda ... księżyca również nie było widać. Przyśpieszyłem kroku, szybko znajdując się w sklepie. Spożywczy sklep znajdował się niecałe dziesięć minut marszem, biegiem może z pięć. Wpakowałem parę jabłek, kiwi, bananów oraz brzoskwiń do koszyka. Kolejka nie była duża, dwie starsze panie, które zawzięcie dyskutowały pomiędzy sobą o jakiś sąsiadach, możliwe, że nawet o moich rodzicach. Któż wie co tak naprawdę siedzi w głowie starszych osób, z pewnością na pamięć znają mój grafik dnia. O której wstaje, wychodzę do szkoły, wracam oraz czy sprowadzam kogoś do domu. To tak zwany miejski monitoring. Nie potrzeba kamer, w razie gdyby ktoś mnie napadł, nie zadzwonią na policję, ale będą wstanie wskazać kto to zrobił. Pocieszające ...
Zapłaciłem za zakupy, gdy kobiety niezbyt dyskretnie skomentowały mój strój. Nie zawsze człowiek chodzi w eleganckiej koszuli. Założenie schodzonych dresów, nawet sprzyja pokonaniu depresji czy tam innych chorób umysłowych jak i fizycznych. Zachciało mi się śmiać, jednak gdy wychodziłem, uderzyłem w kogoś. Zaskoczony wypuściłem reklamówkę z dłoni, przez co owoce rozsypały się po ziemi.
- Panienko, może byś uważała jak chodzisz? – syknął znajomy głos.
Strach ścisnął mój żołądek. Nie chciałem go widzieć, nie chciałem go spotkać. Już zaczynałem się czuć dobrze, a nawet uwierzyłem, że mógłbym jutro na spokojnie wrócić do szkoły.
- C-co Ty tu robisz? – zapytałem lekko drżącym głosem, przeklinając się w duszy za to.
- To już nie wolno przyjść mi do sklepu ? Przecież mieszkam całkiem niedaleko, zapomniałeś już? – zakpił, schylając się po moje poturbowane owoce.
Chłopak nie spuszczał ze mnie wzroku, gdy zbierałem roztrzęsioną dłonią jabłka do torby. Chciałem już wrócić do domu, jednak teraz nie byłem pewien czy aby na pewno dam radę szybko od niego uciec. Jak na złość monitoring poszedł do domu, a młoda kasjerka wydała się całkowicie niezainteresowana nami, wbijając zafascynowane oczy w komórkę.
- Stresujesz się czymś? – zapytał muskając moją dłoń, gdy sięgałem po kiwi przy jego stopie.
- Nie wiem o co ci chodzi – zabrałem szybko rękę, umieszczając już wszystkie owoce w torbie.
- No właśnie widzę. Spokojnie, nie zrobię ci nic – zamyślił się – z pewnością nie w miejscu publicznym – posłał mi złośliwy uśmieszek.
- Dzięki – mruknąłem, gdy podał mi wcześniej nie zauważone banany.
Rzucając przelotne „cześć" wymknąłem się na zewnątrz, mając nadzieję, że za mną nie pójdzie.
- Nie uciekaj mi – warknął gniewnie, chwytając mnie za ramię, tuż przy drzwiach- chyba ... chyba musimy pogadać – w jego głos wdarła się nutka troski, gdybym go nie znał to pewnie bym tak pomyślał, jednak jak dla mnie to pewnie była jakaś dziwna ironia.
- O czym niby – syknąłem, wyrywając się spod jego uścisku. Chłopak puścił mnie, przyglądając mi się jak poprawiam materiał czarnej bluzy. Nie patrzyłem mu w oczy, bałem się to zrobić.
- O tym wszystkim – szepnął niemal niesłyszalnie, spuszczając pierwszy raz wzrok.
- I co chcesz mi powiedzieć ? – zaśmiałem się ironicznie – Że nienawidzisz mnie tak bardzo, że chcesz zniszczyć moje dotychczasowe życie ? Czy może, że masz do mnie jakiś niewyjaśniony żal i stwierdziłeś, że „och to może być zabawne" ?! Przecież wiesz, że to nie była moja wina ... Debra to wtedy wszystko uknuła ... - słowa ze mnie wypływały, a głos raz był silny a raz słaby, jakby płaczliwy.
- Wiem to – przerwał mi mój wywód, podchodząc trochę bliżej. Wyciągnął w moją stronę dłoń, ale ją odtrąciłem.
- To za co mnie tak nienawidzisz?! – nie wytrzymałem , odwróciłem się do niego wściekły – O co ci chodzi?! Nie wiem, może naprawdę kochasz Amber, jeśli tak, nie mam nic przeciwko, tylko po porostu przestań mi to robić – mimo woli pociekły mi łzy po policzkach – nie rób mi tego.
Stał tak naprzeciw mnie, z niezrozumiałym dla mnie wyrazem twarzy. Widziałem go, a zarazem jakby go tu nie było. Spokojnie stał i wysłuchiwał mojego żalu.
- No powiedz coś ! – krzyknąłem uderzając go w klatę.
- Nie nienawidzę cię.
- No to co z tobą jest ?! O co w tym wszystkim chodzi?! - głos mi się łamał od nadmiaru emocji. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro