Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

36

Nathaniel

Nowy semestr, nowe możliwości, więcej nauki i mniej czasu dla siebie. Sterta dokumentów niemal zawalała się na mnie, gdy leżałem znudzony na biurku. Ziewałem co chwilę, nie mogłem się powstrzymać. Czułem nieprzyjemny ciężar na ramionach, spowodowany nagłym zmęczeniem. Nie miałem na nic siły, a tym bardziej ochoty. Przez lekko zabrudzone szyby, wpadały słabe promienie słońca, które ledwo przebijały się przez czarne chmury. Nie bywam jakoś szczególnie przesądny, ale patrząc na swój stan, to nie jestem jakiejś dobrej myśli.
Ciemne chmury kłębiły się, nachodząc na siebie, a raz czasem rozchodząc. W momencie gdy ścisnęły się na tyle mocno, by zakryć każdy skrawek błękitnego nieba i uwięzić oznaki światła, spadł życiodajny deszcz.
Uniosłem głowę, przyglądając się jak zaskoczeni uczniowie, uciekają do szkoły. Potykali, przepychali się, jakby byli z cukru.
Dziedziniec szybko opustoszał, zostając sam na sam z żywiołem. Od kilku dni utrzymuje się taka pogoda. Silny, chłodny wiatr, który wdzierał się pod ciepłe ubranie, przyprawiając o dreszcze i zalążki grypy.
Wiedziony nie do końca jasną myślą, wstałem by otworzyć okno. Silny podmuch wdarł się do pomieszczenia, zwalając wszystkie papiery na podłogę. Skrzywiłem się, widząc niechciany efekt. Westchnąłem, chwytając za klamkę.
- Nie zamykaj ! – wysapał znajomy głos.
Zaskoczony spojrzałem na Kastiela, który właśnie wpychał się do pokoju przez okno.
- Nie mogłeś wejść przez drzwi? No wiesz, jak inni normalni ludzi ? – zapytałem, kiedy już wgramolił się i usiadł na parapecie.
Rzucił w moim kierunku przezroczystą reklamówką, w której znajdowały się dwie słodkie bułki i paczka papierosów.
- Mówiłem coś na ten temat – warknąłem, gdy z przemoczonej bluzy wyciągnął pogniecione pudełko, z jeszcze jedną fajką w środku.
- Nie mam pojęcia o czym mówisz – uśmiechnął się, wkładając upragniony tytoń do ust i zapalając go swoją ulubioną zapalniczką z kasyna.
Zirytowany odłożyłem jedzenie na biurko, by pozbierać kartki, które niefortunnie zrzucił wiatr.
- Nie pozwoliłem ci palić w tym pokoju.
- Wiem, dlatego w połowię siedzę na dworze – odparł, wychylając się mocniej za okno.
- Zaziębisz się – mruknąłem pod nosem, wkładając wszystkie dokumenty do szuflady mojego biurka, aby następny podmuch ich nie porwał w siną dal.
- Czyżbyś się martwił o mnie ? – zapytał chytrze, unosząc w rozbawieniu brwi.
- Po prostu nie chciałbym, aby Pani Dyrektor znowu zmusiła mnie do zaniesienia ci lekcji – wzdrygnąłem się, gdy poczułem jego mokry tors na swoich plecach.
Wyprostowałem się i powoli odwróciłem w jego kierunku, by odepchnąć go na bezpieczną odległość. Jednak nim to zrobiłem, objął mnie w pasie, wypełniając moje usta duszącym dymem.
- A sam to możesz palić? – prychnął, obdarowując mnie kolejną porcją – Pamiętaj, że ja zawsze wiem ile mam w paczce.
Pomimo panującego chłodu, poczułem jak robi mi się gorąco. Czerwonowłosy zaśmiał się, łącząc nasze usta w normalnym pocałunku. Ciepłe wargi chłopaka, rozchylały moje, by zaraz badać wnętrze mojej jamy ustnej gorącym językiem. Poczułem jak kolana uginają się pode mną, jednak silne ramię Kastiela utrzymywało mnie w pionie. Przyciskał mnie coraz mocniej do swojej mokrej postaci. Było mi zarówno gorąco i zimno. Zacisnąłem pięści na przemoczonej, ciemno-zielonej bluzie, z której woda spływała po moich nadgarstkach.
Lekko ocierałem się o jego spodnie, co działo się mimowolnie, a z pewnością bez mojej zgody. Pocałunek pogłębiał się wraz z temperaturą, która nie chciała przestać rosnąć w górę. Pomimo tego, właściciel szarych oczu nie wykonał żadnego znaczącego ruchu w moim kierunku, co powodowało moje skołowanie. W końcu odsunął się, kończąc swojego papierosa. Wpatrywałem się w niego, kiedy odwrócił się tyłem i opierając o parapet wypuścił ostatnie porcje dymu. Zgasił i wyrzucił przypalony filtr do jednej z wielu kałuż.
- Coś się stało ? – zapytał, zamykając już okno.
- Nie, raczej nic – mruknąłem, zaskoczony własną reakcją.
Kastiel przyglądał mi się chwilę, w końcu ściągając swoją przemoczoną bluzę.
- Dlaczego nie ubrałeś kurtki jak wychodziłeś ? – zmieniłem temat, starając się zachować twarz. Cokolwiek się tu wydarzyło, nie powinno mieć to na mnie większego znaczenia.
- Myślałem, że wyrobię się zanim zacznie padać – wzruszył ramionami, zdejmując też mokry podkoszulek, by ukazać moim oczom, jak zawsze świetnie wyrzeźbioną klatę.
Woda spływała strużkami, okalając jego niesamowite mięśnie. Tańczyła między nimi, z pewnością zadowolona z tej chwili – Chciałem przynieść ci coś do jedzenia.
Spojrzałem na reklamówkę, którą odłożyłem jakiś czas temu. Chwyciłem jedną z bułek, czując jak mój żołądek zaciska się z głodu, wydając przy tym dość głośny dźwięk.
- Tak myślałem – pokiwał głową, jakby przed chwilą wygrał jakiś spór.
Chwycił za drugie pieczywo, odchylając papierek, w które było owinięte. Skinął w moim kierunku, dając znać bym uczynił to samo.
Poczułem narastające zirytowanie. Gniewnie rozebrałem jedzenie, gryząc je z lekkim pomrukiem zadowolenia.
- Umiem o siebie zadbać – powiedziałem w końcu, gdy powoli kończyliśmy posiłek.
- Wiem to – odparł tylko, sprawdzając czy ubranie z wcześniej już wyschło.
Gorące grzejniki działały na jego korzyść i mógł już zakryć swoją pierś.
- Melanii dzisiaj ci nie pomaga ?
- Nie, przez jakiś czas jej nie będzie – wzruszyłem ramionami – Ponoć porządnie się rozchorowała.
Usiadłem na swoim stałym miejscu, by na powrót zająć się papierkową robotą.
- To nawet lepiej – prychnął zgryźliwie, nie ukrywając przy tym uśmiechu – Nie będzie nie potrzebnie kręcić mi się między nogami.
- Ktoś tu powinien popracować nad uprzejmością – powiedziałem dość obojętnie, nie zwracając już na niego większej uwagi, całkowicie pochłonięty zaległą pracą.
- A ty nad szczerością, ale jakoś ci tego nie wypominam – warknął, rozsiadając się na kanapie.
Zatrzymałem w górze długopis, czując niezręczną atmosferę. Spojrzałem na chłopaka, który powoli odpływał do krainy snów.
- Lekcje rozpoczną się niedługo, nie zasypiaj.
- Jebie mnie to, nie mam humoru, by męczyć się w klasie – syknął, przewracając się na bok – Usprawiedliwisz mnie.
- Nie ma takiej opcji – starałem się mówić stanowczo, głosem nieznoszącym sprzeciwu – Z tak słabą frekwencją i ocenami, nie wymigasz się od zajęć !
- Tak, tak – ziewnął lekceważąco.
Wkurzony jego postawą, chwyciłem pierwszy lepszy, dość ciężki tomik na moim stoliku. Rzuciłem nim, czując, że chłopakowi inaczej nie przemówię do rozumu.
- Słownik ortograficzny ? – zapytał, chwytając lecącą w jego kierunku książkę – I myślisz, że tym sposobem mnie przekonasz? Ostatnio słyszałem, że przemoc nie rozwiązuje wszystkich problemów – posłał mi kpiący uśmiech.
- Na takich idiotów jak ty czasem potrzeba mocniejszego argumentu – prychnąłem, podchodząc do niego – Przecież wiesz w jakiej sytuacji się znajdujesz, dlaczego chcesz tak ryzykować ? – zapytałem już trochę łagodniej, odbierając mu groźny przedmiot.
- Dobra, już pójdę – westchnął, rozciągając się – Ten jeden raz pójdę ci na rękę, ale następnym razem – nachylił się nade mną, szepcząc do ucha – nie będzie tak łatwo.
Dreszcz przeszedł przez mój kręgosłup, kiedy musnął wargami płatek mojego ucha. Przejechał delikatnie językiem po szyi, gryząc ją w pewnym momencie. Drgnąłem, czując jego dłonie przy swoim przyrodzeniu.
- Ostatnio łatwo się podniecasz – parsknął, kierując się w stronę wyjścia – Do zobaczenia na lekcji, Panie Przewodniczący.
- Goń się – warknąłem, poprawiając swój krawat.

Nie do końca zadowolony z obrotu sytuacji, usłyszałem wspomniany dzwonek na lekcje. Trochę zaczerwieniony zwróciłem uwagę na swój "mały" problem. Westchnąłem przeciągle, czując jak obrzmienie zaczyna mi dokuczać. Powolnym krokiem skierowałem się w stronę łazienki, modląc się w duchu, aby nikogo nie spotkać po drodze. Jednak to nie był mój szczęśliwy dzień, przede mną pojawiła się, jakby znikąd Kana, nowa uczennica. Ubrana w swoją dość przykrótką spódniczkę, posłała mi miły uśmiech.

- Nie idziesz na lekcję ? – zapytała dość niewinnie.

- Pójdę, ale mam teraz pilniejszą sprawę do załatwienia – odparłem, czując wypieki na twarzy.

- Właśnie widzę – zachichotała, zerkając na moje spodnie mało dyskretnie. Oparła dłonie na biodrach, przygryzając lekko wargę. – Jak chcesz, zawszę mogę pomóc ci pozbyć się „problemu" – wyszeptała

kokieteryjnie, nieznacznie przybliżając się do mnie.

- To nie czas i miejsce na takie pogaduszki – starałem się ją zbyć, w jakiś miły sposób, dać do zrozumienia aluzję.

- Czyli jednak to prawda? – zapytała, robiąc nadąsaną minę.

- To znaczy ? – odparłem lekko skołowany.

- To, że wolisz chłopców – uśmiechnęła się, ukazując mi swoje drobne ząbki.

- Skąd taka plotka ? – udałem zaskoczonego, jednak przerażony byłem naprawdę.

- To nie jest plotka, po prostu miałam do ciebie sprawę chwilę temu. I moim oczom objawiła się dość niecodzienna sytuacja – zaśmiała się, podchodząc jeszcze bliżej, bym mógł poczuć zapach jej różanych perfum.

Piwne oczy dziewczyny wwiercały się we mnie, wyczekując odpowiedzi.

- Przewidziało ci się – wycedziłem, próbując zachować zimną krew.

- Udowodnij mi.

- Nie widzę powodu, by dalej ciągnąć tą rozmowę – westchnąłem, przeczesując dłonią włosy.

- Ciekawe co Pegi powie na tą plotkę, jestem przekonana, że akurat ona wam nie odpuści – mruknęła, głaszcząc mój czerwony krawat.

- Co próbujesz osiągnąć ? – zmrużyłem na nią oczy, czując, że powoli stawia mnie pod murem.

- Nic szczególnego, wystarczy, że pozwolisz mi się zadowolić, a wtedy z pewnością nikt nie będzie miał wątpliwości co do twojej orientacji – uśmiechnęła się niewinnie, powoli ściągając mój krawat.

- To dość słabe, nie uważasz? Chcesz bym cię przeleciał jak zwykłą dziwkę ? – zapytałem twardo, czując jak jej dłonie jeżdżą po moim torsie.

- Jeśli tak to chcesz akurat nazwać. Chyba pragniesz, aby wasza „tajemnica" nie wyszła na jaw, co Panie Przewodniczący? – wyszeptała zmysłowo ostatnie słowa do mojego ucha, najwidoczniej starając się mnie uwieść.

- Chyba powinienem ci odmówić.

- Możesz zrobić co zechcesz, ale wiesz. Debra ostatnio nie próżnowała, chyba słabo zaspokajasz tego swojego kochanka – powiedziałaś dość zaczepnie, kradnąc mój krawat.

Spoglądałem na jej zręczne dłonie, gdy zawiła go sobie wokół nadgarstka. Oczy zabłyszczały pożądliwie, a biodra otarły się o moje. Zarzuciła mi dłonie na szyję, idealnie dopasowując się kształtem do mojej sylwetki.

- O czym ty mówisz? – dłonie za trzęsły mi się ze wściekłości, kiedy Kana trącała nosem moją szyję.

- Nie udawaj głupiego. Doskonale wiesz co mam na myśli, czyżbyś nie zauważył niczego dziwnego ? – zapytała, kąsając mój obojczyk – W końcu Kastiel jest facetem, a z Debrą łączą go całkiem zżyte stosunki – zakpiła lekko, nie przestając pracować biodrami.

Irytowała mnie ta bliskość, jednak jej słowa dawały mi do myślenia, co złościło mnie bardziej od jej osoby.

- To jak ?

Spojrzałem na nią chłodno. Wyglądała jak kotka w rui. Westchnąłem przeciągle, spuszczając gardę. Dziewczyna momentalnie to wykorzystała, łącząc nasze usta w pocałunku. W tym momencie nie interesowało mnie zbyt wiele. Mógłbym nawet to zrobić, gdyż mój wzwód się nie skończył, no bo jakby mógł, kiedy ktoś ciągle się o niego ociera.

Szatynka uśmiechnęła się do mnie, zaciągając do miejsca, w które zmierzałem od początku. Pchnęła mnie do jednej z kabin. Dosiadła mnie, zachowując się niczym drapieżnik, któremu udało się upolować swoją ofiarę. Szczerze nawet tak się poczułem, za każdym razem ktoś nade mną góruje, jednak w tym momencie nie miało to większego znaczenia. Dziewczyna zdjęła swój błękitny podkoszulek, ukazując mi biały, koronkowy stanik. Nie pasował jej. Biel oznacza niewinność, a ona z pewnością taka nie była. Jej piwne oczy uwodziły mnie swoją drapieżnością. Niemal zerwała moją koszulę, grzebiąc dłonią przy spodniach, które nie sprawiały większego problemu. Zręcznie ujęła moją męskość w dłoń, dając mi większą przyjemność niż bym się spodziewał. Ulokowałem ręce na zgrabnych pośladkach dziewczyny, zauważając, że majtek nie miała od początku.

- Tak jakoś wyszło – parsknęła, oddychając już ciężej przez niekończące się pocałunki.

Nie mam pojęcia czy planowała to od samego początku czy nie, ale w momencie gdy mnie dosiadła straciłem jakąkolwiek możliwość rozsądnego myślenia. Rozpiąłem jej biały biustonosz, czując w dłoni jej nagą pierś. Zjechałem ustami niżej, liżąc i przygryzając jej nabrzmiałego sutka. Dziewczyna mruknęła z aprobatą, nie przerywając swojej „robótki ręcznej". W końcu zadowolona odepchnęła mnie, by móc dobrze zasiąść na moim rycerzyku. Wolno unosiła się w górę, wracając do pocałunków pełnych namiętności.

Nagły trzask otwieranych drzwi, wyrwał nas ze zwierzęcego pożądania.

- Nat, jesteś tu ? – poczułem jak przechodzi mnie zimni dreszcz.

Kana nawet nie ukrywała swojego zadowolenia, nie przerywała nawet na chwilę pracy bioder. Uśmiechnęła się do mnie złośliwie, co momentalnie mnie uprzytomniło. Pokręciłem głową, mając nadzieję, że się mylę. Jednak ta zaśmiała się bezgłośnie, by po chwili wydać  podniecony odgłos.

- Mocniej – jęknęła, próbując opanować swoje prawdziwe emocje.

Kastiel zatrzymał się przy naszej kabinie. Błagałem w duchu aby odszedł, jednak tak się nie działo. Usłyszałem jak opiera się o drzwi  i wzdycha.

- Szybciej – powiedział beznamiętnie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro