Heritage: The Forgotten | Recenzent: Elusive_Soul
♠️Autor(ka): Reiciak
♠️Tytuł: „Heritage: The Forgotten"
♠️Status: zakończone
♠️Gatunek: YA fantasy
♠️Recenzentka: Elusive_Soul
♠️Korekta: LegasowK
Kiedy zabierałam się za lekturę Heritage: The Forgotten, nie wiedziałam, czego się spodziewać. Nieczęsto sięgam po książki o tematyce wilków czy wilkołaków – a właśnie z tym mamy tutaj do czynienia. Mimo że nie jest to mój ulubiony trop, byłam naprawdę pełna nadziei, że może zmienię zdanie i docenię jego fenomen. Uczciwie przyznam, że tak się nie stało – z kilku powodów.
Zaznaczę, że Heritage, według mojej wiedzy, jest pierwszym opowiadaniem autorki. Dlatego też nie chcę oceniać go zbyt surowo. Przysłowiowa szuflada doskonale wie, jak okropne były moje początki. Całe szczęście większość tekstów nigdy nie ujrzała światła dziennego. Wiem jednak, że na pewno nie zdecydowałabym się zgłosić ich do recenzji, nawet jeśli trafiłabym na życzliwego recenzenta, który udzieliłby mi samych dobrych rad i podałby je w konstruktywnej, pozbawionej złośliwości formie.
Tym bardziej chciałabym, aby ta recenzja dała autorce motywację do rozwoju, do pracy nad ulepszaniem przede wszystkim swojego warsztatu, choćby przez poprawki Heritage – bo tekst, niestety, naprawdę ich potrzebuje.
PIERWSZE WRAŻENIE
Okładka mnie nie porwała, ale też ciężko powiedzieć, by nie pasowała do treści. Przedstawia dwa wilki – białego i czarnego, co samo w sobie stanowi świetne nawiązanie do akcji opowiadania. Obrazek wygląda na ilustrowany (albo wygenerowany przez AI). W obu przypadkach powinna pojawić się o tym wzmianka w opisie; w przypadku ilustracji przydałaby się również zgoda jej twórcy na wykorzystanie, nawet jeśli nie mówimy tutaj o celach komercyjnych.
Pod kątem estetycznym trudno coś okładce zarzucić; może przyczepiłabym się do średnio widocznego cytatu na samym dole. Właściwie bym go usunęła, bo niczego nie wnosi i jest – przepraszam – bardzo sztampowy oraz dramatyczny, a przy tym w ogóle nie oddaje tego, co znajduje się w środku.
O ile okładka wydała mi się poprawna, o tyle po samym opisie raczej ominęłabym tę pozycję. Został on bowiem zbudowany w bardzo schematyczny sposób; przeczytałam go raz i już wiedziałam, jak dokładnie będzie wyglądała fabuła. Bohaterka – niby zwykła, ale jednak nie – spotyka gburowatego, nieprzyjemnego (ale przystojnego!) chłopaka, po czym zmusza go do pokazania prawdziwych uczuć. Tymczasem opis powinien czytelnika zaciekawiać, nie podając jednocześnie wszystkiego na tacy.
Osobiście nie przepadam również za tajemniczymi, dramatycznymi pytaniami, które w rzeczywistości wcale takie nie są – właśnie dlatego, że odpowiedź na nie jest z góry znana. Podobny zabieg ma wielu zwolenników i jestem w stanie to zrozumieć; nie każdy opis musi przecież szokować oryginalnością. Uważam jednak, że w opowiadaniach takich jak to przydałoby się zrobić więcej, żeby jakkolwiek wyróżnić je na tle innych. Dlaczego czytelnik ma zajrzeć konkretnie tutaj, zamiast kliknąć w następną pozycję z niemalże identycznym blurbem?
Od siebie dodam również, że wątki romantyczne wydają mi się znacznie ciekawsze, kiedy mogę kibicować postaciom na podstawie ich chemii, a nie ze względu na to, że imperatyw narratorski od początku daje mi do zrozumienia, jak wygląda jedyny słuszny pairing. W związku z powyższym usunęłabym Nate'a z opisu. Skupiłabym się na Kayleen, na fabule, na przedstawieniu świata. Dodałabym ewentualnie jakąś wzmiankę o czekającym na bohaterkę romansie – i na tym bym poprzestała.
FABUŁA
Opowiadanie zaczyna się od prologu, przedstawiającego ucieczkę jakiejś kobiety przed wrogami. Pod postacią wilka stara się odciągnąć przeciwników od swojej watahy, co – jak mniemam – miało wyjaśnić, w jaki sposób doszło do przetrwania wyjątkowej odmiany białych wilków. Nie zmienia to faktu, że ta pierwsza odsłona skupiała się na powtarzalnych opisach tego, że bohaterka biegnie, ucieka, biegnie, ucieka, biegnie... W międzyczasie robi sobie kilka razy krzywdę, a narracja próbuje przekazać nam parę faktów na temat świata przedstawionego. Próbuje, ponieważ nie mogę powiedzieć, żebym lepiej rozumiała, dlaczego właściwie Dalia ucieka. Dowiedziałam się jedynie, że szarzy – czyli wataha wilków o właśnie takim umaszczeniu – chcą śmierci białych, wyróżniających się nie tylko kolorem futra, ale również zapachem.
Koniec końców Dalii nie udaje się uciec, ale mimo to nie wyjawia położenia swoich bliskich, dzięki czemu białe wilki przeżywają.
Pierwszy rozdział zaś przenosi mnie do zupełnie innych – współczesnych – czasów. Zapewne nie miałabym nic przeciwko prologowi w formie retrospekcji, ale sylwetka Dalii nie pojawia się już nigdy więcej, nawet jako wzmianka czy historyczna ciekawostka, a uważam, że zapewniłoby to lepszą spójność. Nie obraziłabym się również, gdyby prolog dał mi nieco więcej informacji o powodach całego zamieszania, bo te – mam wrażenie – aż do końca lektury pozostały dla mnie naprawdę mętne.
Wracając do pierwszego, właściwego rozdziału... Poznajemy w nim Kayleen, główną bohaterkę, która z powodu napadów niekontrolowanej agresji trafiła do: szkoły dla czubków. I tutaj pojawia się pierwsze pytanie: co to jest w ogóle za instytucja? Przypomina szkołę specjalną, ale w takim razie dlaczego znalazła się w niej Kay? Napady agresji, z tego co mi wiadomo, kwalifikują się raczej do terapii, być może leczenia farmakologicznego czy szpitalnego (albo nawet nadzoru kuratorskiego, jeśli dojdzie do poważnych incydentów), ale nie wydaje mi się, że umieszczanie takiej osoby z opóźnionymi w rozwoju dziećmi było dobrym pomysłem. Tym bardziej, że dziewczyna faktycznie zrobiła wcześniej komuś krzywdę.
Szkoła ma również psychiatrę, do którego od czasu do czasu przychodzi Kayleen. Nie do końca rozumiem, czy jest on odpowiedzialny za leczenie wszystkich uczniów, ale na pewno ma wpływ na przyszłość głównej bohaterki; to od niego zależy, czy Kay będzie mogła pójść do normalnego college'u. Dziewczyna w trakcie wizyty informuje, że napady złości już się jej nie zdarzają. Zapewnia również o przyjmowaniu leków, choć w rzeczywistości nie bierze ich od dłuższego czasu. Psychiatra wydaje jej więc zaświadczenie o zdolności do podjęcia dalszej nauki w każdym ośrodku oświaty.
Zasadniczo nie wiem, jak wyglądają takie kwestie w Stanach Zjednoczonych, choć tutaj również zdrowy rozsądek podpowiada mi, że żaden poważny lekarz nie wydałby zaświadczenia na podstawie dziesięciominutowego spotkania, w trakcie którego zadaje dosłownie dwa pytania. Dodatkowo chwilę po opuszczeniu gabinetu psychiatry, Kayleen doświadcza uderzenia gorąca, które zwykle zwiastowało u niej napad. Idzie na lekcję wychowania fizycznego, a po wejściu do sali jedna z dziewczyn zagrywa piłkę w jej stronę, co finalnie przelewa czarę. Kay wybiega ze szkoły, nie chcąc zrobić nikomu krzywdy.
Od razu zasiada do wyszukiwania potencjalnych college'ów, a w końcu wybiera ten w Ravenwood – nieco na chybił trafił. Kolejny rozdział zaczyna się właśnie od sceny, w której Kayleen wraz z rodzicami docierają do nowej szkoły.
Tylko... Dlaczego nikt nie zwrócił uwagi na to, że zwyczajnie wybiegła z lekcji? Dlaczego nie miała z tego tytułu żadnych nieprzyjemności czy nawet kolejnej wizyty u szkolnego psychiatry? Wiadomo, że wagarowanie się zdarza, ale dziewczyna wybiegła z trwającej lekcji. Który nauczyciel pozwoliłby na taką sytuację bez jakichś konsekwencji – tym bardziej w szkole specjalnej, gdzie dzieciaki powinny być pod ścisłą obserwacją ze względów bezpieczeństwa?
Sam wybór college'u na chybił trafił również budzi moje wątpliwości. Nawet jeśli Kay chciała uciec od dawnego środowiska, zwykle nie podejmuje się takich decyzji pod wpływem chwili. Niemniej dziewczyna trafia do Ravenwood i rozpoczyna naukę. Przez chwilę zastanawiałam się, czy autorka zrobiła research, aby dowiedzieć się, w jaki sposób właściwie wygląda edukacja w college'u. Moja wątpliwość wzięła się głównie z faktu, że nie widziałam praktycznie żadnej różnicy między liceum a college'em, jednak nie jestem specjalistką od systemu edukacji w Stanach Zjednoczonych. Autorce poleciłabym przyjrzenie się tej kwestii, bo pięć minut spędzonych w internecie pozwoliło mi ustalić, że college ma jednak swoje zasady i dobrze byłoby nie tyle wyjaśnić je czytelnikowi, co raczej pokazać ich znajomość.
Kay relatywnie szybko poznaje innych bohaterów. Z jakiegoś powodu to sama wicedyrektorka, Jasmine, wita ją w szkole (nawiasem mówiąc, nie wydaje mi się to standardową procedurą) i zleca swojej córce, Rachel, oprowadzenie nowej po kampusie. Rachel szybko okazuje się dość stereotypową, fałszywą i wredną osobą, którą od początku ciężko darzyć sympatią. Później Kay poznaje również Zoe, znacznie przyjemniejszą oraz milszą dziewczynę.
Najbardziej ekscytujące jest spotkanie Kayleen z Nate'em, chłopakiem z opisu. Chciałabym napisać o nim cokolwiek dobrego, ale, będąc szczerą, główni bohaterowie poznają się w tak sztampowy sposób, że mimowolnie wywróciłam oczami – a potem zazgrzytałam zębami ze złości, bo zachowanie Nate'a było co najmniej niesmaczne. Rozumiem, że mógł się zdenerwować (Kayleen wylała na niego sok pomarańczowy), ale sugerowanie dziewczynie, której się nie zna, że: „powinna zdjąć koszulkę, bo bez niej i tak będzie wyglądała lepiej" z automatu powinno całkowicie skreślić go z listy potencjalnych zainteresowań romantycznych jakiejkolwiek myślącej osoby.
Nate to typowy bad boy. Osobiście nawet na moment nie kupiłam tego, że pod maską gbura skrywa wrażliwość. Jego zachowanie od początku wywoływało we mnie zniesmaczenie i silną niechęć. Na miejscu Kayleen nie chciałabym mieć z nim nic wspólnego, nawet gdyby codziennie mnie przepraszał i błagał o wybaczenie. Do omówienia samych bohaterów przejdziemy jednak później, zanim zdążę się poważnie zdenerwować.
Podczas jednej z pierwszych nocy w college'u Kay nie może zasnąć ze względu na jakiś okropny smród, dobiegający – jak się okazuje – z głębi lasu, oddalonego o naprawdę spory dystans. Dziewczyna postanawia sprawdzić źródło zapachu, więc udaje się sama do miejsca, które jest zabronione dla uczniów, w szczególności po zmroku. Jej zachowanie przypominało mi typową bohaterkę horrorów, wchodzącą w sam środek niebezpieczeństwa, bo przecież cóż złego może się stać?
Ano właśnie coś faktycznie się dzieje, bo Kay zostaje zaatakowana przez wilka, a drugi, z jakiegoś powodu, ratuje ją od brutalnej śmierci. Bohaterka wraca do college'u, całkowicie zapominając o smrodzie, ale w drodze powrotnej spotyka... tak, oczywiście że Nate'a. Chłopak ponownie wygłasza swoje mądrości:
Wcale nie dziwiłam się Kayleen, że ponownie zapragnęła go uderzyć. Tym razem Nate się nie dał; chwycił dziewczynę za dłoń (dość brutalnie), po czym zaczął na nią wrzeszczeć. Kay protestuje, informuje go, że sprawia jej ból (!), ale on nie reaguje. Puszcza ją dopiero wtedy, gdy pojawia się kolejny bohater – Hayden, który dla odmiany nie jest wcale dupkiem.
Okazuje się, że Kayleen zraniła się w trakcie akcji z wilkami, więc Hayden zabiera ją do punktu medycznego i opatruje. Z jakiegoś powodu pełni funkcję medyka, choć jest uczniem college'u – czego też nie rozumiem. Nawet jeśli chłopak byłby w trakcie studiów medycznych (co, nawiasem mówiąc, nie jest do końca wykluczone, ale ciężko mi stwierdzić, na jakim etapie edukacji się znajduje), żadna uczelnia nie pozwoliłaby studentowi aktywnie i samodzielnie opatrywać innych studentów – a już na pewno nie po jakichkolwiek napaściach.
Hayden ma obowiązek poinformować dyrektora o zaistniałej sytuacji, przez co Kayleen w ramach kary musi uporządkować czytelnię. Wszystko byłoby w porządku, ale dziewczyna zostaje raz jeszcze zaatakowana – tym razem przez głównego, jak dowiadujemy się później, antybohatera opowieści, Cedrica.
Ratuje ją, oczywiście, Nate. Pomijając już losowość tego zdarzenia, dyrektor college'u, w celu zapewnienia Kayleen bezpieczeństwa, proponuje jej... zamieszkanie w jego domu.
Przyznam szczerze, że nie wyobrażam sobie jakiejkolwiek placówki, w której coś takiego mogłoby mieć miejsce, nawet jeśli mowa o małym college'u w niewielkiej miejscowości. Ponadto nie pojawiła się żadna wzmianka o interwencji policji, co także budzi moje wątpliwości. Osobiście, gdybym została napadnięta, chciałabym wiedzieć, że ktoś próbuje w ogóle złapać tego bandziora. Szczerze wolałabym również trafić do porządnego szpitala, zamiast do szkolnej lecznicy (gdzie głównym lekarzem jest nauczyciel biologii, ojciec Haydena).
Kayleen godzi się zamieszkać z dyrektorem. Okazuje się, że mieszkają z nim również Nate, Zoe, Rachel, a także kilka innych osób. Nate, który zawozi do nowego domu bohaterkę, jeździ jakimś wypasionym, szybkim samochodem, a sam budynek jest wielki i luksusowy, choć nie wiem, skąd dokładnie wzięło się bogactwo całej... rodziny? Technicznie rzecz biorąc, nie wszyscy są ze sobą spokrewnieni, jednak istnieje na to wyjaśnienie.
Jeśli komuś przyszła do głowy słynna wampirza rodzinka z poczytnej niegdyś serii – nie jesteście sami. Tutaj nie mamy do czynienia z wampirami, ale za to z wilkami – nie wilkołakami, jak w którymś momencie się dowiadujemy. Kayleen także okazuje się wilkiem; po dotknięciu starożytnego kamienia, znajdującego się w garażu, po raz pierwszy doświadcza przemiany.
Zakładam, że dla każdego człowieka podobna informacja okazałaby się szokująca. W końcu w jednej chwili Kay dowiedziała się nie tylko o istnieniu odrębnej rasy rodem z urban fantasy, ale także o tym, że jest jej przedstawicielką. Tymczasem dziewczyna w ogóle się nie przejmuje. Jej reakcja wydała mi się... przepraszam, ale żadna. Po prostu przechodzi nad tym do porządku dziennego, bez jakichkolwiek emocji czy refleksji.
Szczerze powiedziawszy mogłabym tutaj streścić całą fabułę, ale i tak streściłam już za dużo, a przecież nie o to w recenzji chodzi. Heritage jest jednak jednym z tych opowiadań, w których pojawia się tak wiele nieścisłości, dziur fabularnych, nielogicznych zachowań bohaterów, że ciężko mi się powstrzymać od wymienienia choć części – już bez fabularnego kontekstu.
Pierwsza sytuacja, o której chciałabym wspomnieć, to ta, gdy Nate postanawia udzielić lekcji Kayleen, więc wywozi dziewczynę w środek lasu i zostawia ją samą. Dzieje się to już po przeprowadzce do domu dyrekcji, a więc również po ataku na życie bohaterki. Jaki jest sens kazać Kay mieszkać z dyrektorem, jeśli zaledwie chwilę później zostaje – dosłownie – rzucona wilkom na pożarcie? Oczywiście Kayleen udaje się wrócić do domu, ale nie jestem w stanie zrozumieć, co myślał Nathan, kiedy planował tę cudowną lekcję. Jako przywódca watahy chyba powinien za wszelką cenę chronić jej członków, zamiast dawać tym złym kolejne okazje, by mogli ich skrzywdzić?
Skoro już napomknęłam o antagoniście w Heritage, pozwolę sobie nieco rozszerzyć jego wątek. Z jakiegoś powodu Cedric potrzebuje śmierci głównej bohaterki – białego wilka – by móc uzyskać nieśmiertelność. Przez wiele lat mu się to nie udawało, a to za sprawą babki Kay, która zdołała zamaskować jej zapach jakimś magicznym kamieniem. Skoro jednak w końcu udaje mu się odnaleźć zaginioną wilczycę, dlaczego nie zabija jej od razu? Dwukrotnie mu się nie udało, ale miał co najmniej drugie tyle okazji, aby faktycznie pozbawić dziewczynę życia; zamiast tego mówi do niej prawie pieszczotliwie i pozwala jej żyć. Swoje postępowanie tłumaczy to w następujący sposób:
Tylko ja zupełnie nie rozumiem, dlaczego chce się zemścić zanim uzyska nieśmiertelność. Wydaje się to kompletnie bezcelowe. Mało tego – brzmi to jak świetny sposób, żeby zepsuć własny plan, do którego dąży od początku swej kryminalnej działalności. Chyba nikogo nie zaskoczę, jeśli powiem, że właśnie tak się zresztą dzieje? Autorka zaznaczyła, że jest to pierwszy tom i nie każdy wątek zostanie w nim wyjaśniony, ale – patrząc po końcówce – akurat losy Cedrica wydały mi się dość przesądzone.
Wspomniana końcówka zostawiła mnie zaś w szoku – nie do końca pozytywnym, co stwierdzam z przykrością, bo doskonale rozumiem, że zamysł był zupełnie inny. Powodów ku temu jest kilka. Pierwszy – główna bohaterka w przypływie rozpaczy postanowiła odebrać sobie życie za pomocą... złamanego kija. Wbija go sobie, cytując: „prosto w serce", co nawet przy nadludzkiej sile nie byłoby wcale proste, bo serce jest akurat jednym z lepiej chronionych organów.
To, co stało się później, jest jednym z mniej lubianych przeze mnie motywów, bo zazwyczaj nie wypada on wiarygodnie. Tutaj także tak nie było; nie widziałam kompletnie żadnych przesłanek, że coś takiego mogłoby się wydarzyć. W obliczu tego, co Kay zrobiła z kijem, scena straciła na dramatyzmie, wpadając w niemalże komizm, który z całą pewnością nie był zamierzony. Zadziało się za dużo, zupełnie niepotrzebnie, bez jakiegokolwiek przygotowania.
Niestety większość osi fabularnej to właśnie takie zdarzenia – losowe, niesprawiające wrażenia przemyślanych. Zbiegi okoliczności zdają się prześladować bohaterów na każdym kroku. Całą opowieść można byłoby streścić w zaledwie kilku zdaniach, gdyby skupić się na analizie tych ważniejszych wydarzeń; znaczna część treści to nieistotne opisy pomieszczeń, ubiorów ludzi (często zresztą spowalniających akcję, która i tak nie toczy się szybko) oraz sceny zakupów czy innych zapychaczy.
W Heritage nie znalazłam nic zaskakującego. W dużej mierze opowieść bazuje na powielanych, popularnych motywach oraz schematach. Nie byłoby w tym niczego złego, gdyby nie wykonanie. Wspominałam, że jest to pierwsze podejście autorki do poważniejszego pisania, jednak nawet gdybym o tym nie wiedziała, doszłabym do podobnych wniosków, bo aż za dobrze pamiętam, jak wyglądały moje pierwsze teksty. Na ich tle Heritage wypada naprawdę przyzwoicie.
Na ten moment trudno mi znaleźć pozytywny punkt zaczepienia, na którym mogłabym się oprzeć w tej recenzji. I jest mi z tym naprawdę okropnie, bo absolutnie nie chciałabym, aby autorka zniechęciła się do pisania – wprost przeciwnie! Każdy z nas zaczynał dokładnie od tego – od nie najlepszych prac, w których niemalże nic nie było takie, jak powinno. Z czystym sumieniem mogę jednak powiedzieć, że im dalej w las, tym lepszy stawał się tekst pod kątem technicznym, pod kątem płynności. Gdyby nie końcówka, prawdopodobnie miałabym też inne wrażenie po ukończeniu lektury.
Ciężko mi ocenić Heritage jako kategorycznie złe, ponieważ zwyczajnie nie może znajdować się w tej samej kategorii, co teksty pisane przez bardziej doświadczonych twórców. Ciężko również stwierdzić, czy jest to praca, z której da się wycisnąć więcej – albo poprawić ją tak, by stała się przyzwoita. Z całą pewnością wymaga jednak gruntownej korekty, a nawet całkowitego remontu, ponieważ od początku bazuje na zbyt dużej losowości, w którą zwyczajnie nie da się uwierzyć. Niezależnie, czy mamy do czynienia z fantastyką, czy z powieściami osadzonymi w rzeczywistym świecie, logika w fabule jest absolutnie kluczowa.
Przykładowo: wybór college'u przez Kayleen to wybór przypadkowy. Dziwnym trafem pada jednak na szkołę, gdzie swoją „siedzibę" ma wataha wilków, na dodatek mająca za wroga dokładnie tego mężczyznę, który poluje na białe wilki od setek lat. Wiadomo, że z powodów dość oczywistych, dziewczyna musi się w tej szkole znaleźć. Co więc uczyniłoby tę sytuację bardziej wiarygodną? Po przeczytaniu całości mam co najmniej kilka propozycji. Kay ma w końcu babkę, która od lat powtarzała jej o przepowiedniach, o dziwnych rzeczach, pozornie szalonych. Ale co, jeśli ta babka przekonałaby bohaterkę do wybrania właśnie tej uczelni? Uważam, że dałoby się to zrobić, choć takie rozwiązanie musiałoby zostać poparte odpowiednim przygotowaniem.
Sęk w tym, że każda sytuacja opisana w tekście powinna wynikać z czegoś – niekoniecznie tylko z widzimisię autora. Nawet jeśli jakaś scena wydaje się ciekawa i interesująca – jak chociażby wspomniane wcześniej wywiezienie Kayleen do lasu przez Nate'a – nie może stać w sprzeczności z tym, co działo się wcześniej. Wszystkie wątki powinny się ze sobą splatać, zamiast egzystować obok siebie. Przy okazji dobrze by było, gdyby każdy wątek wnosił coś do fabuły, pchał ją do przodu czy w jakimkolwiek innym kierunku. Jednocześnie czytelnik nie może mieć wrażenia, jakby niektóre linie fabularne występowały tylko w celu uzasadnienia bądź umożliwienia innych.
Pisanie to naprawdę ciężka praca, bo nie wystarczy jedynie znać zasady poprawnej pisowni. To również analizowanie najmniejszych szczegółów pod kątem spójności. To długie godziny spędzone na obserwowaniu ludzi, na rozkładaniu ich charakterów na czynniki pierwsze i teoretyzowaniu, czy dana postać mogłaby się zachować w taki sposób.
Autorce poleciłabym przede wszystkim przyjrzenie się wydarzeniom w Heritage oraz zastanowienie się, czy coś podobnego (abstrahując od fantastycznego elementu historii) mogłoby wydarzyć się w życiu codziennym. Oczywiście nikt nie będzie kręcił nosem na jeden czy dwa zbiegi okoliczności – pod warunkiem, że cała reszta opiera się na spójności, na ciągu przyczynowo-skutkowym.
Podobnie ma się sprawa, jeśli chodzi o zachowania bohaterów i tworzące się między nimi relacje. Ale o tym za chwilę.
BOHATEROWIE
Kayleen, jak już pisałam, jest główną bohaterką, z perspektywy której śledzimy większość wydarzeń. Zasadniczo chciałabym napisać coś o jej charakterze, ale nie jest to łatwe zadanie, bo Kay – jak na główną bohaterkę – jest bardzo niewyraźna. Początkowo sądziłam, że będzie klasycznym przykładem tak zwanej „bad girl", która w każdej sytuacji potrafi odpyskować, jest twarda i generalnie dość przebojowa, natomiast po czasie zaczęłam raczej dostrzegać w niej pasywność na większość wydarzeń. Wspominałam już, że jej reakcja po przemianie była kompletnie żadna, ale pojawiło się dużo więcej momentów, gdy oczekiwałam od niej intensywniejszych emocji, a ich nie dostałam – i nie mam na myśli podejmowania konkretnych działań wobec innych postaci, a raczej szersze nakreślenie uczuć w samej narracji.
Nie wystarczy napisać, że ktoś czuł się jakoś – trzeba to jeszcze pokazać. Tymczasem uczucia Kay są bardzo powierzchownie zaznaczone. Przykładowo: kiedy Nate odzywa się do niej w paskudny sposób, denerwuje się i próbuje go uderzyć, ale nie idzie za tym żadne poczucie krzywdy. Nie wiem, co musiałby zrobić ten chłop, żeby bohaterka faktycznie go skreśliła, bo ich „sprzeczki" przypominają sprzeczki dzieci w piaskownicy, wykłócających się o to samo wiaderko czy łopatkę. Godzą się jednak jakby nigdy nic – tylko tutaj nie chodzi o zabawki, a raczej o często krzywdzące, według mnie niemalże przemocowe, zachowanie Nate'a.
Opis zapowiadał, że Nate to skrzywdzony, wrażliwy chłopak, który przywdziewa maskę obojętnego i nieczułego ze względu na swoją przeszłość. Tylko to nijak nie usprawiedliwia tego, w jaki sposób traktuje Kayleen. Jest momentami naprawdę wstrętny, a jedyną podstawą dla rozwoju romansu między nim a główną bohaterką jest fakt, że czasami zdarza mu się zrobić coś miłego. Naprawdę nie byłam w stanie w żadnym stopniu zrozumieć, dlaczego Kay go choćby toleruje, nie mówiąc już o jakimkolwiek głębszym uczuciu. Gdyby nie to, że od początku wiedziałam, z kim skończy dziewczyna, nie potrafiłabym powstrzymać zdumienia, czytając końcówkę.
Cytat z okładki głosi: „Dla ciebie byłabym gotowa umrzeć". Tylko po przeczytaniu całości nie mam pojęcia, dlaczego Kay miałaby umierać dla kogoś, kogo w zasadzie nawet nie lubi przez większość czasu. Miłość potrafi być toksyczna – i jest to akurat wątek, który ma szansę stać się niezwykle interesującym, jeśli się go dobrze poprowadzi. Jednak Kay zdaje się kompletnie nie dostrzegać tego, jak źle jest traktowana przez Nate'a. Zdarza jej się napomknąć, że nie rozumie, dlaczego raz zachowuje się tak, a potem inaczej. Być może padło nawet stwierdzenie: „jak można kochać kogoś, kogo się nienawidzi". Natomiast ja nie widziałam żadnej miłości ani też refleksji, że, niezależnie od ciężkiej przeszłości Nate'a, nie ma prawa wyżywać się na innych – a już w szczególności na dziewczynie, którą ponoć darzy uczuciem.
Jestem wyjątkowo uczulona na usprawiedliwianie toksycznych zachowań trudnym dzieciństwem czy jakimiś przejściami. To nie jest tak, że złe doświadczenia dają ludziom furtkę, by zachowywać się zwyczajnie paskudnie. Tymczasem sugerowanie osobie, którą się ledwie zna, że jest, za przeproszeniem, puszczalska, nie powinno być akceptowalne w żadnym wypadku. Nate nie zasługuje na miłość Kayleen. Nie jest wcale „zimny, ale wrażliwy"; nie kontroluje swojej złości, nie panuje nad reakcjami, postępuje jak narwany dzieciak. W niczym nie przypomina osoby odpowiedzialnej za całą grupę – w tym przypadku watahę.
Abstrahując już od zachowania Nate'a, sam wątek romantyczny zwyczajnie mnie nie przekonał. Między bohaterami nie było chemii, ich rozmowom brakowało jakiejkolwiek głębi. Jedyną poważniejszą dyskusją, jaką jestem w stanie sobie przypomnieć, była ta, w której chłopak wyjaśnia, dlaczego zachowuje się tak, a nie inaczej. Z tym, że „głęboka", to raczej kiepskie określenie, bo Kay była wtedy nietrzeźwa.
Monolog Nate'a doskonale podsumowuje, kim jest: osobą, która gnoi dziewczynę, bo jest dla niego ważna. Autorko – jeśli chcesz, żeby główny bohater nie wybrzmiewał jako toksyczny, niezrównoważony gówniarz, przyjrzyj się jego zachowaniom. Osoba wrażliwa nie zrobiłaby żadnej z tych rzeczy, które notorycznie wyprawia Nate. Osoba chowająca się pod maską drania bez uczuć byłaby raczej chłodna, wycofana. I owszem – mogłaby traktować Kayleen surowo, może nawet ostro, ale z całą pewnością nie wyglądałoby to tak jak obecnie.
Nie chcę się dłużej nad nim pastwić. Nie chcę się też dłużej pastwić nad relacją głównych bohaterów. Ani nad żadną inną, jeśli mam być szczera. Pozostałe postaci nie wnoszą do fabuły właściwie nic sensownego. Miałam wrażenie, że koleżanki Kayleen służą przede wszystkim temu, by wyciągać ją na zakupy, proponować babskie wyjścia i „robić ją na bóstwo". Za to nie jestem w stanie wskazać żadnej drugoplanowej postaci (poza Haydenem), która jakkolwiek zapadłaby mi w pamięć, bo każda wydawała się dokładnie taka sama.
Być może warto byłoby rozważyć dokładniejsze rozpisanie bohaterów? Osobiście nigdy nie korzystałam z takich pomocy, ale wiem, że niektórzy twórcy posiłkują się kartami postaci. Uważam to za całkiem dobry pomysł, by nadać im wstępny charakter albo chociażby wyjątkowe cechy, które wyróżniłyby je na tle innych. Sama spędzam bardzo dużo czasu na analizowaniu, jakimi ludźmi byliby moi protagoniści w prawdziwym życiu. Zastanawiam się, co ich motywuje, co ich drażni, a co lubią. Jakie mają poglądy? Jakie wartości są dla nich najważniejsze? Jakie cechy osobowości wybijają się na pierwszy plan? Czasami obserwuję ludzi w komunikacji miejskiej – patrzę na ich postawę czy na interakcje ze znajomymi, aby jak najlepiej wychwycić to, co czyni ludzi ludźmi.
To wszystko pomaga nie tylko stworzyć barwną postać, ale przede wszystkim umożliwia kreowanie naturalnych, żywych dialogów. Uchwycenie fizycznych reakcji, które u każdego będą przecież inne. Danie czytelnikowi wgląd w to, co dzieje się w głowach bohaterów. Uważam te aspekty za kluczowe dla stworzenia wciągającej, angażującej lektury.
JĘZYK
Powiem jedno – autorka ma przed sobą długą drogę, jeśli chodzi o wypracowanie warsztatu. Mogłabym zapewne wyprodukować kolejnych tyle słów, żeby opisać, jak wiele technicznych usterek znalazłam w tekście, ale nie widzę w tym sensu. Starałam się zresztą poprawiać większość błędów, które znalazłam (stąd też samo czytanie trwało znacznie dłużej niż zwykle). Z całą pewnością im dalej w las, tym mniej uwag miałam, choć nie jestem w stanie ocenić, czy wynikało to ze zmęczenia, czy z faktu, że zwyczajnie pojawiało się mniej problemów.
Całość wymaga remontu – albo raczej zburzenia i postawienia konstrukcji od nowa. Począwszy od zapisu dialogów, przez interpunkcję, na gramatyce skończywszy. Z tego wszystkiego dialogi będą na pewno najłatwiejsze do poprawienia. Podrzucam link do artykułu, świetnie wyjaśniającego, w jaki sposób zapisywać je poprawnie:
W artykule pojawia się też ustęp odnośnie do rozdzielania podmiotów – a to również stanowi dla autorki trudność.
Gubienie podmiotu zdarzało się tak często, że po czasie przestałam to nawet zauważać. Przyzwyczaiłam się do domyślania się, kto co zrobił i powiedział. Pierwszy z brzegu przykład, obrazujący właściwie dwie zmory w Heritage:
Konstrukcja zaznaczonego zdania sugeruje, że to okna wywiewały na zewnątrz firany. Ale pokazuje też nieprawidłowe użycie imiesłowu przysłówkowego. Końcówka -ąc oznacza równoczesność czynności. Można więc iść, myśląc o pogodzie. Ale nie można iść do przodu, cofając się jednocześnie.
Tutaj podobnie: wychodzi na to, że to zdjęcie rozkładało notatki, jednocześnie wypadając spomiędzy stron, podczas gdy podmiotem miała być Jasmine. Wystarczyłoby zapisać to w ten sposób: "Gdy rozkładała notatki (...), spomiędzy stron wypadło (...)".
Powyższe zdanie najbardziej zapadło mi w pamięć, jako przykład wszystkiego, co jest „nie tak" z językiem w Heritage. „W pewnym momencie las zamarł, ptaki przestały ćwierkać, a korony drzew przeciwstawiły się wiatrowi, nie wydając przy tym żadnego dźwięku".
Nieprawidłowe wykorzystywanie imiesłowów przysłówkowych to jedno. Ich nagromadzenie – drugie. Miałam wrażenie, że pełnią funkcję podstawowego budulca zdania, bez którego nie można się obejść. I choć ich powtarzanie nie do końca nazwałabym błędem, w zbyt dużej ilości dają wrażenie ubogiego języka. Warto byloby popracować nad urozmaicaniem zdań, oczywiście z zachowaniem ich prawidłowości.
Interpunkcja zaś żyje w opowiadaniu własnym życiem. Również wymaga korekty, ale o ile podstawy są raczej logiczne i proste do zrozumienia, o tyle ilość wyjątków od tychże zasad potrafi przyprawić o ból głowy. Powiedziałabym jednak, że nawet poprawienie podstaw dałoby w Heritage dużo. Raz jeszcze odniosę się w recenzji do narzędzi takich jak: ortograf.pl czy languagetool.org, gdzie można z dużym powodzeniem wyłapać właśnie najprostsze usterki. Czy to załatwia sprawę? Nie, ale na pewno oczyści tekst.
PODSUMOWANIE
Nawet biorąc pod uwagę wszystko, co napisałam, chciałabym zakończyć w nieco bardziej pozytywnym tonie. Czy poleciłabym Heritage? Nie. Czy jest to najgorszy tekst, jaki czytałam? Również nie. Raz jeszcze wspomnę moje początki, które stały na znacznie niższym poziomie. Rzecz w tym, że jak na pierwsze podejście do pisania, naprawdę nie jest najgorzej. Jestem w stanie wyobrazić sobie, że za kilka lat również autorka będzie patrzyła na swoje opowiadanie z sentymentem, ale też lekkim zażenowaniem, które zna spora część twórców, żeby nie powiedzieć większość.
Nie da się napisać arcydzieła od razu, a przynajmniej takie jest moje zdanie. Sam talent nie wystarcza, bo pisanie to nieustanny rozwój i praca. Jedyną sensowną radą, którą mogę udzielić autorce, jest po prostu pisać. Tworzyć. Uczyć się swojego stylu metodą prób i błędów. Analizować i czytać teksty innych, bardziej doświadczonych na polu bitwy. Przede wszystkim jednak czerpać przyjemność z tego, co wychodzi spod pióra, niezależnie od poprawności technicznej, ale z jednoczesnym staraniem, by ta poprawność stała na jak najwyższym poziomie.
To, czego nie mogę odmówić autorce, to chęć tworzenia czegoś ambitniejszego niż typowe kopiuj-wklej każdej opowieści YA. Oczywiście ciężko zaprzeczyć tutaj obecności znanych, utartych schematów. Ciężko też nazwać Heritage ambitnym, ale jestem pełna nadziei, że te nieliczne zwroty akcji, których byłam świadkiem, przełożą się w przyszłości na coś naprawdę dobrego, oryginalnego i nietuzinkowego.
Tego, droga autorko, bardzo Ci życzę. Jednocześnie mam nadzieję, że potraktujesz moją recenzję jako przystanek na drodze i wyciągniesz z niej najwięcej, jak to tylko możliwe.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro