Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

8.

- A pan do kogo? - w drzwiach przywitała go zaspana mama.

- Jeon Jungkook, komornik. Bardzo mi miło - potarł swędzące oczy, ledwo patrzył przez mikroskopijne szparki.

- Ty się ciesz, że za godzinę wychodzę do pracy. Jak wrócę to pogadamy.

Nie odpowiedział, tylko wyminął ją, wsuwając się w szparę między drzwiami, wreszcie zanurzając się w przyjemnym cieple. Pierwszym obranym kierunkiem był jego pokój i łóżko.

- Może najpierw się przebierzesz, a nie w brudnych ubraniach w pościel - od razu wyczuła jego zamiar.

- Czyste są.

- Na pewno, po całonocnym włóczeniu się. Do łazienki.

Jakimś cudem nie zasnął z głową ułożoną na pralce, ani w zlewie, tylko dotarł do łóżka przebrany w piżamę. Mógł zostać u Jina, ale wolał uniknąć sprzątania po imprezie i zmyć się, kiedy akurat on i Namjoon nie patrzyli. I tak byli zbyt pijani, by go zatrzymać. Zanim zamknął oczy, sprawdził jeszcze w kalendarzu, czy i o której ma dzisiaj trening. Okazało się, że spokojnie może spać do szesnastej. Z uśmiechem przytulił się do poduszki w marchewki i zasnął w niemalże sekundzie.

- Kook, zjesz coś? - obudził go przytłumiony głos. Musiało być późno, skoro tata martwił się i go budził.

- Która godzina? - mruknął sennie.

- Zaraz czternasta, nie masz dzisiaj treningu?

- Mam, zaraz wstanę.

- A co z jedzeniem?

- Zjem co masz.

Tata z pewnością nie będzie mu robił wyrzutów. Tak się składa, że z jego starszego był człowiek z duszą na ramieniu. Choćby waliło się i paliło zawsze starał się go zrozumieć, załagodzić spór, czy znaleźć odpowiednie rozwiązanie problemu. Kook wiele razy przekonał się, że ojciec jest jedyną osobą na świecie, której może zaufać w stu procentach i która przenigdy go nie skrzywdzi i choć czasami myślał, że byłyby cudownie zaufać tak samo mocno komuś nowemu, zawsze wracał do punktu wyjścia. Teraz dorósł i nauczył się, że jedna osoba, dla której jesteś najważniejszy, warta jest więcej niż dziesiątki pewnych tylko, gdy jest im to na rękę.

- Mama dzwoniła do ciebie w nocy - odezwał się, kiedy jedli razem spaghetti do starych odcinków Top gear.

- Musiałem nie słyszeć. Graliśmy w pingponga, było głośno.

- Wolałbyś nie słyszeć co tu pomstowała. Jakby nie miała zmiany, to pewnie zabroniłaby ci treningu. Nie możesz tak robić Kook, martwiliśmy się.

- Mówiłem, że będę całą noc u Jina.

- Wiesz, co ona myśli o Jinie. Z resztą on też nie odbierał. Dopiero Namjon to zrobił.

- Gadała z Namjoonem?

- Zapytała tylko, czy tam jesteś. Spokojnie, nie przesłuchiwała go.

- Namjoona akurat mogła, gorzej z Jinem. Nie dałby mi żyć potem.

- A z nim to wszystko w porządku?

- W sensie?

- Czasem zachowuje się jakby miał nie po kolei w głowie.

- Tato...

- No co? Tak tylko mówię, to co mi się wydaje.

- Ja tam go lubię. Dzięki niemu zdałem matmę.

- Jakoś nie chce mi się wierzyć, że to nie Namjoon przygotowywał cię na te wszystkie testy.

- Zmieniali się.

Oczywiście, że Namjoon, ale w końcu Jin musiał mieć jakieś plusy, choćby i stworzone na potrzebę sztucznej laurki. Trudno było go polubić, ale on z jakiegoś powodu za nim przepadał i nikomu nic do tego, nawet tacie. Czasami zastanawiał się, jakby wyglądała ich znajomość, gdyby nie reszta chłopaków. Może mogliby razem pić, palić mimo jego niepełnoletności, a może i nawet i coś więcej... gdyby nie Namjoon.

Po obiedzie wrzucił do sportowej torby korki i koszulkę na zmianę. Dzisiejszy trening pewnie spędzą na rozgrzewce i podawaniu sobie piłki, bo w okresie ferii mało komu chciało się przychodzić na zajęcia, albo w ogóle pojawiać się w obrębie szkoły. Dużo osób wyjeżdżało z miasta. W sumie mogli je odwołać, ale po co. Tylko tam miał okazję spotkać się z kumplami, bo jakoś poza szkołą wolał towarzystwo swojej gejowskiej grupki, a ci szkolni nie do końca akceptowali ich orientację, także wiecznie musiałby wybierać.

W szkole uznawano go za kolesia, z którym lepiej nie zadzierać. Bywał opryskliwy, czasem nawet wredny, zdawało mu się pakować w bójki, nie raz wracała do domu z przeciętą brwią, albo siniakiem na pół gęby. Wolał, żeby jego wizerunek się nie zmieniał, bo w szkolnych murach trudno było utrzymać się słabeuszom. Swoją szkołę nazwałby dżunglą, a klasy stadami małp, które walczą o najlepsze banany. A że on zawsze miał przy sobie najbardziej dorodną kiść, tak reszta małp wolała trzymać jego stronę.

- Już myślałem, że nie przyjdziesz - rzucił od wejścia do szatni Sungjae.

- A czy kiedykolwiek nie przychodzę?

- Podobno wczoraj imprezowałeś.

- Ale odespałem.

- Zawsze się zastanawiam jak wyglądają gejowskie imprezy. Macie jakąś orgię?

- No, taką jak u ciebie na każdej imprezie rodzinnej.

Hawon zarechotał, a Sungjae zamknął jadaczkę. Do szatni wszedł kapitan drużyny, jak zwykle gotowy na trening wcześniej niż wszyscy pozostali. Kiedyś Kook zastanawiał się, czy Cheng mieszka na terenie hali sportowej, czy jak. Teraz wiedział już jak bardzo starszy kocha piłkę i jak wiele zawdzięcza tej pasji, dlatego nie było mu do śmiechu, widząc go jak zwykle zwartego i gotowego do zwykłego treningu.

- Długo jeszcze? - zapytał.

- Gotowy kapitanie, tylko przypudruję nosek - oznajmił Miyun, udając, że używa pudru.

- Nie pudruj się, twój brzydki ryj zdezorientuje przeciwników - zaśmiał się Kook i na moment podniósł głowę znad zawiązywanych butów. Natychmiast powrócił jednak do wgapiania się w sznurówki, kiedy napotkał wzrok Chenga.

Po ostatnim wyjeździe coś się między nimi zmieniło. Nie wiedział do końca jak to określić, ale z totalnej obojętności, a czasem nawet irytacji na kapitana, jego uczucia przerodziły się w zainteresowanie i chęć poznania Chińczyka. Nie uważał, że ciągnie go do tego wysokiego chłopaka, ale ewidentnie coś do niego miał i dobrze wiedział, że to zainteresowanie jest odwzajemnione. Dlatego coraz trudniej było mu odbywać jakiekolwiek rozmowy, nawet zwykłe przekomarzanie, czy omawianie strategii przy chłopakach. Miał wrażenie, że wszystko widzą, oceniają i wyśmiewają. Mieć kumpli gejów, a samemu odczuwać takie zapędy, to coś zupełnie innego.

Z resztą sam nie wiedział, czy to zainteresowanie Chengiem ma taki charakter. Równie dobrze mogło mu się zdawać.

Trójka chłopaków wyszła z szatni, akurat kiedy przebierał koszulkę. W myślach prosił, żeby zostali jeszcze moment, bo Cheng jakoś nie zbierał się z nimi do wyjścia.

- Jak ferie? - zapytał jakby nigdy nic, gdy nasuwał na ciało czarny materiał. Zawsze kiedy był zawstydzony, robił się czerwony w okolicach klatki piersiowej, co zawsze bardzo go dziwiło. Lekarze wiecznie myśleli, że ma jakąś wysypkę, kiedy rozbierał się do badania, a mama tłumaczyła, że on się tak wstydzi. Kochana mama...

- W porządku. Mój komputer dawno nie był tak szczęśliwy, daję mu dużo uwagi.

- Pewnie się stęsknił - zaśmiał się cicho. Czy on mówił teraz o komputerze, czy o sobie?

- Zdecydowanie, nawet nie wiesz jaki gorący się przy mnie robi.

- Trudno mu się dziwić.

W tej chwili Jungkook mógłby przysiąc, że coś pali go w klatce piersiowej. To już było super jednoznaczne, nawet taki podlotek jak on potrafił to wychwycić.

- Ta, jest tak stary, że pamięta dyskietki.

- To już prehistoria.

- A jak twoje ferie?

- Jakoś leci, czekam ich końca.

Wyszli razem z szatni i od razu poczuł się lepiej. Przynajmniej owiało ich chłodne powietrze.

- Ból siedzenia w domu?

- Coś w tym rodzaju.

- Może wpadniesz dzisiaj do mnie? Matka ma dać mi kazanie za imprezę, a przy tobie się powstrzyma.

- Mam być zasłoną dymną?

- Tak tylko mówię - wzruszył ramionami. Już zaczął żałować, że w ogóle to zaproponował.

- Nie no spoko, dlaczego nie. Skoro obaj mamy na tym skorzystać.

- Zawsze musi być jakaś korzyść.

- Po co innego się spotykać?

Zrobiło się dziwnie. Nie wiadomo, kiedy kończyła się ironia, a kiedy zaczynała prawda. Tak właściwie, to Kook chciał spotkać się z Chengiem na osobności, miał do niego kilka pytań, których nie mógł zadać w szkole, to nie było miejsce do rozmawiania o poważnych sprawach.

- Ale przynosisz konsolę - powiedział zanim weszli na boisko.

- Mam taszczyć ją ze sobą?

- Chcesz grać na przedpotopowym kompie?

- To mnie przekonało.

Na boisku rozeszli się w swoje strony. Mimo tworzącej się zażyłości woleli pozostać w odrębnych światach.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro