58.
- No nie wiem - pokręcił nosem Kook.
- Wiem! To może wysuń ją ze spodni - zaproponował Cheng, opierając dłoń na podbródku.
- No tak, to już zupełna kaszana.
- No bo teraz jest cała wymięta.
- Nawet nie wyjdę z domu i będę wyglądał tak samo.
- Musisz na nią uważać.
- Idę się tam bawić, nie uważać na koszulę. Nie podoba mi się.
- Zaraz sobie pomyślę, że ty jednak chcesz się tam komuś podobać - oburzył się starszy.
- To chyba normalne, że chcę dobrze wyglądać?
- Nigdy wcześniej nie zwracałeś uwagi na strój.
- Mój styl jest niechlujny, ale dokładnie dobierany i przemyślany.
- Szczególnie ta czarna wyciągnięta koszulka z dziurą na kołnierzu i szare dresy. Szczyt elegancji. Na dworcu centralnym.
- Nie znasz się i tyle - burknął na swojego chłopaka i jeszcze raz przyłożył koszulę do swojego ciała - to się nazywa styl na ekskluzywnego dresa.
- Panie ekskluzywny dresie, 16 jest. Muszę się zbierać na trening.
- Jaki trening?
- Ziemia do Jungkooka. Trening szkolnej drużyny. Jeszcze jestem kapitanem.
- Ja tu mam poważny dylemat, a ty sobie na trening idziesz? - rozłożył ręce i zmiął koszulę w pięści jeszcze bardziej.
- Siedzę tu już dwie godziny. Może niech twoja partnerka ci podpowie, w końcu musicie do siebie pasować. Co ja mam do twojego balu końcowego?
- Jak to co masz do mojego balu końcowego? Nie chcesz, żeby twój chłopak zabójczo się prezentował?
- Co mi z tego skoro to nie przede mną będziesz się prezentował? - westchnął i sięgnął po leżącą na łóżku Jungkooka kurtkę - ja już powiedziałem ci swój typ, ciemna koszula i marynarka bez tych dziwnych świecących klap. Zrobisz jak uważasz.
- A buty? - wepchnął się między chłopaka, a drzwi, zasłaniając mu drogę wyjścia.
- Przecież masz tylko jedne eleganckie - odparł obojętnie.
- Aa bielizna? - spojrzał na niego z dołu.
- Twoja ulubiona, w biedronki - uśmiechnął się, wiedząc już, że Kook chce go po prostu zatrzymać. Wsunął rękę do kieszeni spodni a drugą oparł na drzwiach nad ramieniem chłopaka - spóźnię się na trening.
- Właśnie dostałem wiadomość od sił nadprzyrodzonych, że twój trening został odwołany.
- Od kiedy masz kontakt z siłami nadprzyrodzonymi?
- Od kiedy statek Tae zassał mnie promieniem i siedzący w środku kosmici zaznajomili mnie z tajemnicami wszechświata - odrzekło niewiniątko.
- No i jaka jest największa tajemnica wszechświata?
- Zakazali mi o tym mówić, ale jesteś mi bliski, więc ci powiem.
- Słucham.
To śmieszne, ale serce Chenga zabiło mocniej, jakby naprawdę miał za chwilę usłyszeć prawo rządzące kosmicznym bytem oraz sens istnienia całego wszechświata.
Spoglądał z góry na cwaniacki uśmieszek i zastanawiał się, czy może dać wodzić się za nos, przepchnąć tego złośliwego malucha z drogi i sobie iść, czy może jednak przekręcić klucz w drzwiach, o które się opierali, zapomnieć o treningu i pocałować wyszczekany usta.
- Największą tajemnicą jest to - zrobił dramatyczną pauzę i poważną minę, a Chińczyk prawie wybuchł śmiechem.
- Kook, nie mam całego dnia.
- Chcę ci powiedzieć, a ty mi przerywasz.
- Bo robisz za długą przerwę.
- Wprowadzam klimat.
- Klimat już jest, za to nie ma czasu.
- A może ty po prostu nie chcesz usłyszeć tej tajemnicy? I wolisz żyć w nieświadomości, grając sobie w piłkę.
- Nie mam do ciebie słów - pokręcił głową.
- Za to ja ich kilka dla ciebie mam. Ta tajemnica brzmi - znów zamilkł na moment, przygryzając wnętrze policzka - kto umie wystarczająco długo zatrzymywać drugą osobę w drzwiach, ten ma zapewniony cały dzień w jej towarzystwie.
- Brzmi jak jakieś ludowe porzekadło. Jesteś pewny, że nie porwały cię babcie z torbami na kółkach, w moherowych beretach?
- A ja się dziwiłem, czemu mają tylko po jednej antence! - świetnie zagrał zaskoczenie, jednak jego szeroko otwarte usta szybko dostały inne zajęcie.
Zarzucił ręce na wysokie ramiona i stanął delikatnie na palcach, żeby oddać pocałunek. Czasem było ciężko, przez to jak wielka różnica wzrostu dzieliła, lecz Kook twierdził, że ćwiczy sobie dzięki temu mięśnie karku i pleców. Teraz został przyciśnięty do drzwi, które zaskrzypiały lekko pod ciężarem obu ich ciał. Z pokoju obok słyszeli jak mama Kooka rozmawia przez telefon z koleżanką i opowiada właśnie jak szef kazał im robić nadgodziny w weekend, płynnie przechodząc do przepisu na ciasto z brzoskwiniami. Mówiła tak głośno, że pewnie słychać ją było na następnym piętrze.
Jungkook wyrzucił koszulę gdzieś w kąt pokoju i odepchnął od siebie wysokiego chłopaka, na dodatek mocno przygryzając mu wargę.
- Nie gryź - dotknął bolącej wargi i westchnął z pretensją - przez ciebie nie zdążę na trening.
- Ojej, ale mi przykro.
- To chociaż mi to jakoś wynagrodź - zrobił zbolałą minę.
- Zgłupiałeś? Mama jest za ścianą.
- Przynieś mi kawałek ciasta z brzoskwiniami i będziemy kwita.
Jungkook przewrócił oczami i wyszedł z pokoju, wracając po chwili z talerzykiem i małym widelczykiem.
- Smakuje ci, Cheng? - do pokoju weszła pani Jeon, z nadzieją w oczach i telefonem przy uchu.
- Jest pycha, proszę pani - powiedział zgodnie z prawdą.
Zadowolona kobieta pokiwała głową i cofnęła się z powrotem.
- Lizus - mruknął Junghyun przechodząc po korytarzu.
- Nie zaglądaj mi do pokoju, buraku pastewny! - ryknął za nim Kook i zamknął drzwi.
- A teraz wybierzemy skarpety.
...
Jungkook i Cheng od dwóch lat chodzili do osobnych liceów. Właśnie w tym roku kończyli szkołę, zbliżały się egzaminy, do których podchodzili zupełnie odwrotnie. Cheng praktycznie nie wychodził z pokoju, książkę zabierał nawet, gdy szli do kina, spotykali się z hyungami i pojawiał się na treningach. Kook za to uważał, że wszystko, czego miał się nauczyć przez te trzy lata, już się nauczył i teraz nie opłaca się kuć po nocach, bo i tak nic nie zapamięta na ostatnią chwilę. Jeonowi nie zależało specjalnie na wynikach szkolnych, nie wybierał się na studia. Swoje życiowe powołanie i zajęcie miał już wybrane i zapamiętywanie formułek, czytanie lektur, czy ćwiczenie równań matematycznych nie było mu do niczego potrzebne. Nie miał jednak pretensji do Chenga, że ma dla niego tak mało czasu. Rozumiał fascynację swojego chłopaka do nauki, może nie podzielał, ale rozumiał. Pokłócili się o to zaledwie dziesięć razy i zawsze starszy mu ustępował.
Kook był jak duże dziecko, ale nie pokroju Tae. Najbardziej cechowała go upartość. Kiedy coś sobie ustalił i zaplanował, tak miało być i koniec. A że Cheng dążył do kompromisu, tak w zdecydowanej większości sytuacji ustępował. Nie były to jakieś sprawy życia i śmierci, więc nie widział sensu w kłótniach o byle co. Cheng bardzo cenił sobie spokój, zaufanie i bezpieczeństwo swojego wybranka.
Nie przypadkowo akurat takie cechy, bo z Kookiem przeżywał różne ekscesy. A to kolejny tatuaż, złamana noga na desce, prawie spalone mieszkanie podpiętym do prądu i zostawionym żelazkiem, raz musiał go nawet odbierać z komisariatu. Zwinęli go, kiedy rysował Syungowi nowiutki motocykl gwoździem. Przyjechał na policję zziajany, przerażony, z mokrą głową, po wyjściu spod prysznica, a tu Jeon Jungkook siedzi sobie przy biurku z dwoma posterunkowymi oraz komendantem i rozchichotani piją koniak z plastikowych kubków. Wydawało mu się, że śni.
Okazało się, że komendant zna ojca Syunga i również ma z nim na pieńku. Żegnali się jak starzy przyjaciele, pogratulowali sobie "robieniem w chuja tych głupich chujów", Cheng miał wrażenie, że zaraz wręczą mu list gratulacyjny, ale pociągnął go sobą i przez całą drogę do domu tłumaczył mu, dlaczego źle postąpił i ma się nie bratać ze starymi facetami.
Ciężkie było życie Chenga, co nie znaczy, że na nie narzekał. Jungkook, choć niefrasobliwy, nieostrożny i wyszczekany był osobą, którą darzył wielkim uczuciem, a ono akurat nie przygasło. Lubił o niego dbać, słuchać jego szkolnych opowieści i sam wygadać się, kiedy miał gorszy, czy lepszy dzień, liczyć na jego pomoc, której nigdy nie odmawiał, a czasem wręcz nalegał, bo jakimś sposobem miał niezrozumiały radar na jego słabsze dni. Mieli podobne zainteresowania, ale zupełnie przeciwny temperament i to sprawiało, że bardzo się uzupełniali. Tylko przy Chengu, Kook umiał dostrzec swój błąd, przyznać się do niego i przeprosić. Jeszcze Jin hyung miał na niego taki wpływ, ale to było raczej jak posłuszeństwo i szacunek wobec starszego brata, Chengowi po prostu ufał i wiedział, że nie będzie go osądzał i wytykał co zrobił źle. Błędy same w sobie dawały nauczkę, nie potrzebował, aby mu je dodatkowo wypominać.
Byli razem prawie trzy lata i nie żałowali starych decyzji, żadnego dnia, ani tego, że zdecydowali się na związek wcześnie. Jakoś nie mieli ochoty na spotkania z kimś innym, randki i szybkie znajomości. W drugiej klasie liceum zrobili sobie miesięczną przerwę. Kook spotkał się wtedy z trzema dziewczynami i jednym chłopakiem. Z chłopakiem i jedną z dziewczyną gadało się miło i nic poza tym, do tej pory byli znajomymi, druga z dziewczyn na pierwszej randce proponowała mu seks, którego stanowczo odmówił, a z trzecią dzielił pocałunek. Był fajny, i tyle. Żadna z tych osób nie wzbudzała w nim takich emocji jak Cheng.
Nie miał ochoty gadać z nimi całymi nocami, drażnić się, po prostu siedzieć i przytulać się, nie patrzył na ich usta i myślał "chciałbym sprawdzić jak dzisiaj smakują".
Wrócili do siebie skruszeni i zawstydzeni kłótnią, która rozpoczęła to wszystko. Od tamtej pory nie w głowie im przerwy.
Za trzy dni odbywały się szkolne bale kończące edukację w liceum. Tak się złożyło, że oba przyjęcia odbywały się w tym samym momencie. Zdecydowali, że nie pójdą razem. W nowej szkole nikt nie wiedział o jego orientacji. Jakoś wolał przeżyć liceum bez kolejnej fali żartów, podszeptów i plotek. Do tej pory wiedzieli o tym tylko chłopaki z jednostki, wszyscy hyungowie i jego młodszy brat. Dowiedział się przez przypadek, gdy nakrył ich w dość jednoznacznej sytuacji. Na zorganizowanych mu później torturach obiecał, że nie powie rodzicom i słowa dotrzymał, bo mama nawet lubiła Chenga. Uważała, że ma na jej głupawego syna pozytywny wpływ.
Wyszło na to, że idą na bal osobno, a na zaproszenia nie musieli długo czekać. Cheng dostał kilka propozycji, a do Jungkooka ustawiła się kolejka. On jednak miał już partnerkę i była nią pierwsza dziewczyna, z którą umówił się na miesięcznej przerwie, jego dobra znajomi - Isso. Cheng stwierdził, że skoro już musi iść z kimś innym, to ona jest najmożliwszą opcją. Przynajmniej miał pewność, że nie będzie mu proponować laski w kiblu. Sam zaprosił najbardziej nieśmiałą dziewczynę w klasie. Miała na imię Sonia i wiele osób odwróciło się od niej, bo była Koreanką tylko w połowie. Ich liceum było okropnym miejscem, każdy go wyróżniał się choć odrobinę, miał przechlapane.
Sonia była niską brunetką, nie aż tak szczupłą jak jej azjatyckie koleżanki. Zawsze spinała włosy w ładny warkocz, była bardzo schludna, a jej nos zdobiło sporo piegów. Zainteresowaniami też nie zaskarbiła sobie serc klasowych znajomych. Grała na klarnecie, między lekcjami wyjmowała z plecaka zestaw satysfakcjonująco idealnie zastruganych kredek i pięknie kolorowała gotowe karty z wzorami, a na nudnych lekcjach pisała długie i staranne listy. Chengowi powiedziała, że to listy do siebie samej i poprosiła, żeby się z niej nie śmiał. Nie miał takiego zamiaru. Kilka dała mu nawet do przeczytania. Teksty były zaadresowane do jej głowy, aby przestała się wstydzić i zagadała do kogoś na przerwie, do serca, do niej z przyszłości, do jej przyszłego kota, którego miała zamiar sobie kupić, nawet do kręgosłupa, żeby przestał tak boleć. Wszystkie napisane przepięknym pismem i splecione w piękne zdania.
Była bardzo ciekawą i miłą osobą, przykro mu się robiło, że tak mało ludzi to dostrzega. Choć wolałby iść na końcowy bal z własnym chłopakiem, to w ostateczności Sonia była godnym jego zastępstwem.
Cheng pojawił się u Sonii w dniu balu. Niespecjalnie miał ochotę natknąć się przed przypadek z jej rodziną, ale nie chciał też spotkać się z nią pod budynkiem, gdzie zorganizowano bal końcowy dla najbliższych liceów. To byłoby nie miłe. Zaopatrzony w mały bukiet, przez całą drogę do jej domu rozmawiał przez telefon z Kookiem. Mówił, że już wychodzi i umówił się z Isso na mieście.
Jego partnerka nie wiedziała, że ma chłopaka, a ona sama jest tylko wyjściem awaryjnym. Oczywiście znała Jungkooka z pierwszego roku i wszystkie plotki, krążące na jego temat, lecz ona była raczej cichą stroną, która nie wtrącała się w tę sprawę. Ani nie pomogła, ani nie zaszkodziła, była neutralna jak Szwajcaria. W tej sytuacji to chyba akurat lepiej, przynajmniej nie zaogniała konfliktu na linii Kook - reszta szkoły.
- Cześć - powitała go z nikłym uśmiechem. Była już gotowa, ubrana w sukienkę w kolorze śliwkowym, z nieodłącznym warkoczem zakończonym tasiemką. Wyglądała bardzo ładnie. Na szczęście nie zapraszała go do środka, tylko od razu wyszła naszykowana i gotowa do drogi - Moja starsza siostra chciała cię poznać, ale wiedziałam, że to może być dla ciebie niekomfortowe - wytłumaczyła po odebraniu kwiatków i podziękowaniu za nie.
- Dzięki - powiedział nieśmiało. Nie chciał, żeby tak to wyglądało, ale przecież nie są parą i poznawanie jej rodziny nie miało za wiele sensu dla ich relacji.
Całą drogę gawędzili o zbliżających się egzaminów i ostatnich szkolnych wydarzeniach. Pytała zawody piłkarskie i zapewniła, że będzie im kibicować.
Dotarli do miejsca docelowego w dobrych nastrojach. Na miejscu zastali spore tłumy. Ludzie z ich klasy stali w jednym miejscu, ale nie mieli zamiaru podchodzić. Oboje pałali do nich taką samą niechęcią. Szukał wzrokiem Kooka, kiedy ludzie przepychali się obok niego, jedni delikatnie, drudzy trochę mniej.
- Cześć - przestraszył się, słysząc za uchem głos.
- Cześć - odparła nieśmiało Sonia do Kooka.
No cóż, partnerka Jeona wyglądała przy niej jak bogini. Azjatycka, filigranowa piękność o kocich oczach. Długa suknia w kolorze srebra opinała każdą jej krągłość i pasowała do długich kolczyków zakończonych brylancikami. Czarne włosy upięła w wysoki kok przyozdobiony błękitnym kwiatkiem, wyjętym prawdopodobnie z bukieciku. Sonia zgarbiła ramiona i schowała się odrobinę za Chengiem.
- Cześć - powiedział Chińczyk z zadowoleniem widząc, że Kook ubrał tę koszulę, którą on dla niego wybrał.
- No hej, czekacie aż wszyscy wejdą? - zapytała Isso. Cheng widział ją tylko na zdjęciach, jakoś nie mieli nigdy okazji, aby się spotkać, ale doskonale wiedziała, że Kook ma chłopaka i jest nim właśnie Cheng.
- Tak - odpowiedział Chińczyk.
- Dawno się nie widzieliśmy - Kook zagadał do Sonii - pamiętasz mnie jeszcze?
- Pamiętam - uśmiechnęła się bez śmiałości - bez ciebie jest za cicho.
- Kook, niszczyciel każdej lekcji - dodał Cheng.
- Chyba ty.
- Chodziliście razem do klasy? - zapytała zaskoczona Isso.
- Tak, we trójkę, ale z Sonią jakoś nie było nam dane pogadać i poznać się lepiej. Chenga za to znam bardzo dobrze.
- Rozumiem. Masz przepiękny warkocz, Soniu - uśmiechnęła się, widząc jak dziewczyna przekłada go przez ramię i zaczyna nerwowo się nim bawić.
- D- dziękuję - zarumieniła się jeszcze mocniej. Za dużo uwagi skupiało się na niej, chyba za mocno ją onieśmielali - ty masz piękną suknię i kolczyki i w sumie wszystko - oddała komplement po stokroć wzmocniony.
- Dziękuję - zaśmiała się miło Isso.
- Stary, wyglądasz dzisiaj bosko - podłapał okazję na przedrzeźnianie Kook, a Isso zaśmiała się jeszcze głośniej - prawie jak azjatycki Brad Pitt.
- Nie tak dobrze jak ty, nie dorównuję ci, ślicznotko.
Obie dziewczyny uśmiechnęły się do siebie, ale tylko jedna podejrzewała, że słowa wcale nie są żartem. Już zbliżając się do tej dwójki, spoglądała na Kook a i widziała tę iskrę w jego oczach. Nie kłamał , Cheng to prawdziwy przystojniak.
- Bardzo śmieszne, chodźcie, wejdźmy do środka - ukróciła ich zabawę Isso i przepchnęła całą trójkę w stronę przystrojonego wejścia do budynku.
Okazało się, że każda szkoła miała osobny stół i nie mieli szans, by usiąść obok siebie. To tylko początek, później i tak wszyscy się pomieszają.
Rozpoczęło się od wypowiedzi dyrektorów szkół, kilku nauczycielek, śmiesznych anegdot i życzeń powodzenia w końcowych egzaminach. Kiedy odbębnili wszystkie formalności, w końcu mogli zając się rozmowami i czekać, aż impreza się rozkręci.
- Zaprosił taką brzydulkę bidnulkę, żeby cię nie drażnić? - zapytała Isso, gdy zajadali deser.
- Bez przesady, nie jest brzydka - zaprzeczył Kook, wkładając do ust całą łyżkę bitej śmietany, brudząc się przy tym jak mały prosiaczek.
- No nie, ale przy nim wygląda niekorzystnie.
- Może jest miła, nie bądź taka.
- No sorki, ale ten twój Cheng, cud miód. Dopiero dzisiaj zrozumiałam, czemu wolałeś jego zamiast mnie.
- Ciszej...
- Głośno jest, nikt nie słyszy. Cukier zamroczył im mózgi. Kiedy będzie muzyka... mam ochotę potańczyć.
- To sobie już partnera szukaj.
- Siedzi obok mnie.
- Ja nie tańczę.
- Ta, schowaj te królicze zęby i zapchaj się. Musisz mieć siłę na taniec.
Kook przewrócił oczami i zabrał się za dalsze pochłanianie deseru. Stolik jego starego liceum był centralnie po drugiej stronie sali. Głowa Chenga wystawała poza innych uczniów, więc mógł go zobaczyć. Problem w tym, skraju stołu siedział Syung. Od kiedy widział go ostatnio spasł się i zapuścił brodę. Wyglądał jeszcze gorzej niż go zapamiętał. Dziewczyna obok niego musiała być jego szantażowaną kuzynką albo siostrą, nie było opcji, żeby jakakolwiek kobieta chciała pokazać się publicznie z tą gnidą. Raz spotkali się spojrzeniem, ale bez reakcji. Już myślał, że idiota będzie pokazywał mu środkowy palec, albo od razu rzuci się przez salę, ale najwyraźniej nie dowiedział się, kto porysował mu nowiutki motor. Komendant dotrzymał słowa. Swój człowiek. W końcu byli bratnią służbą.
Gdy wszyscy wypełnili brzuchy i jakoś tematy rozmów się skończyły, przyszła pora na atrakcję główną. Czyli alkohol, ale był też DJ i muzyka. Z początku na parkiet wyszli tylko tak zwani najodważniejsi, w tym i Kook, ciągnięty siłą przez Isoo. Jak miał tańczyć na trzeźwo? Przecież tak się nie da.
Jimin uczył go kiedyś jakiś podstawowych kroków, żeby nie wyglądał jak kaleka i okazało się, że ma nawet poczucie rytmu i smykałkę do tańca, ale co innego z Jiminem, a co innego z KOBIETĄ. W gadce był niezły, ale jak przyszło do dotykania dziewczyny, cofał się do okresu małego Kooka, którego dziewczynka zaatakowała kiedyś w piaskownicy łopatką i od tamtej pory bał się tych kreatur. Może przez to też ciągnęło go bardziej do chłopaków albo raczej do jednego chłopaka.
Posłał Chengowi błagalne spojrzenie krzyczące "Pomóż, bracie, zapłacę ci". Otrzymał tylko ładny uśmiech i kciuk w górze.
Nie było chłopaka na sali, który nie obejrzałby się za Isso. Ludzie z jego starego liceum przecierali oczy ze zdziwienia. To Jeon Jungkook nie przyszedł na bal z nauczycielem matmy, tylko super laską? No szacuneczek. Pluł na ich szacunek i to jak niektórzy próbowali do niego zagadać, nawet "koledzy" ze starej drużyny. Jego nowa drużyna była o niebo lepsza w technice i zgraniu, tylko kapitana nie mieli tak zajebistego.
Mijał czas i nawet Cheng wyszedł z Sonią na parkiet. Chyba jako jedyni z ich stolika nie pili, bo nikt nie częstował ich przemyconym alkoholem, a wcale nie prosili się o dostąpienie tego "zaszczytu". Dobrze bawili się i bez picia. Rozmawiali, a Sonia zaczęła się powoli otwierać.
Isso tańczyła z którymś z kolei chłopakiem ustawionym w kolejce do niej po taniec, a Kook pił z kolegami z klasy. Co jakiś czas spoglądał na Sonię i Chenga, a idiota Syung ciągle tam siedział i ciągle trafiał na jego wzrok. Zaczynało go to wkurzać. Dopił kolejny kieliszek soju i wstał od stołu. Zakręciło mu się w głowie, ale szybko minęło i stabilnie stanął na dwóch nogach. Ruszył do stolika na przeciwko, żeby wyciągnąć Chenga na zewnątrz "na papierosa" a wtedy Syung pewny, że idzie się z nim rozmówić, podniósł się równie zawiany.
- Zejdź mi z drogi, parówo - warknął na niego.
- Czego od nas chcesz? - zapytał Syung.
- Od ciebie? Nic. Nie chce mi się nawet na ciebie patrzeć - próbował go wyminąć, ale dłoń o serdelkowatych paluchach złapała go za ramię - nie dotykaj mnie! - wyrwał się i odszedł.
- Co tam? - przysiadł się blisko Chenga, który nawet nie zauważył sceny sprzed chwili.
- Rozmawiamy - uśmiechnął się do chłopaka i pomachał dłonią przed nosem, czując ostry zapach alkoholu z jego ust - nie przesadzasz z piciem?
- Nie, tato - oparł policzek na jego ramieniu, wtulając się w koszulę - czemu nie tańczycie? - skierował pytanie bardziej do Soni.
- Jakoś tak, wolimy porozmawiać - odparła, nadal onieśmielona tym, że ktoś taki jak Kook, chce z nią rozmawiać.
- Cheng, nie zajmujesz się damą tak jak trzeba! - zganił swojego chłopaka - w takim razie ja zapraszam panią do tańca - wstał i wyciągnął do niej dłoń.
- J-ja... nie wie..m - spoglądała od Chenga do Kooka i wydawało się, że za chwilę dostanie jakiegoś ataku paniki.
- Mogę porwać? - zapytał Chińczyka.
- Jeśli będzie chciała - uśmiechnął się pocieszająco do koleżanki.
Ostatecznie podniosła się z krzesła i poszła razem z Kookiem na parkiet. Akurat zagrali spokojniejszą piosenkę i par zostało mniej. Niedaleko Isso obściskiwała się z jakimś chłopakiem. Sonia spojrzała na nią przerażona, szukając na twarzy Jungjooka cienia zazdrości. Wydawał się trochę poważny, czyżby to o to chodziło?
- Podoba ci się Cheng? - zapytał wprost, lecz próbując brzmiąc jak najbardziej neutralnie.
Sonię pytanie praktycznie zwaliło z nóg. Przytrzymał ją mocniej, bo inaczej przewróciłaby się jak długa. Mógł trochę ostrożniej dobierać słowa.
- Jesteśmy znajomymi, ja...
- Spokojnie, nic mu nie powiem - uśmiechnął się - to mój przyjaciel, po prostu chciałem wiedzieć, czy ma jakąś adoratorkę.
- Ja... wolałabym ci o tym nie mówić.
Czyli jednak. W sumie było mu jej trochę szkoda. Może liczyła na coś więcej, dobrze im się rozmawiało, akceptowali się. Może powinien jej powiedzieć już teraz, żeby zawód był mniejszy. A co jeśli rozpowie? Powinien myśleć o sobie, czy o niej?
Piosenka się skończyła.
- Sorki za niewygodne pytania.
- Nic nie szkodzi - posłała mu uśmiech.
Odprowadził ją do stolika i po chwili wrócił z butelką po soku, wzbogaconą alkoholem.
- Napijecie się ze mną? Partnerka mnie opuściła - przysiadł się.
- Ja nie piję - od razu odmówiła Sonia.
- Jest bal, możesz sobie pozwolić na trochę.
Czas mijał, butelka została opróżniona, a Kook w wesołym nastroju poprosił Chenga, by ten wyszedł z nim na papierosa. Nie prosili Sonii, aby poszła z nimi, więc się nie narzucała. Wyszli przed budynek, był środek nocy. Żeby nikt nie przeszkadzał im w rozmowie przeszli na jego tył.
- I jak się bawisz Z Sonią? - zapytał, odpalając papierosa. Hobi hyung by go oskalpował.
- Gadamy, gadamy i w sumie gadamy. Jest całkiem fajna.
- Ty oczywiście wiesz, że jej się podobasz?
- A skąd ty masz takie wiadomości?
- Proszę cię, widać to po niej na kilometr.
- Ja nic takiego nie zauważyłem, a chodzę z nią do klasy od trzech lat.
- No widzisz mi wystarczyło kilka godzin, bo na pierwszym roku nawet nie zwracałem na nią uwagi.
- Przesadzasz.
- No jasne - wydmuchał szary dym z płuc - dobrze ci mówić.
- Kook, ty też przyszedłeś tu z dziewczyną i to taką, z którą byłeś na randce. Nie wiem, który z nas ma większe powody do zazdrości.
- W ogóle nie jestem zazdrosny.
- Ale z ciebie dziecko.
- Idź do Soni, z nią na pewno da się normalnie porozmawiać. Jak z dorosłym.
Chciał coś powiedzieć, ale powstrzymał się. Później by tego bardzo żałował, a Kook był teraz pijany i zły. Nie warto.
Odszedł, zostawiając chłopak samego z nie dopalonym papierosem. Już nawet nie chciało mu się go kończyć, ale szkoda fajki.
Co z tego, że przyszedł tu z Isso? I tak cały wieczór była zajęta innymi facetami. Za to oni siedzieli razem i nie odstępowali się na krok, ciągle rozmawiali, śmiali się, a Sonia zdradziła się, że lubi Chenga, bardziej niż powinna. Chyba miał prawo być trochę zły?
Nazywanie go dzieckiem zawsze działało mu na nerwy.
Wyrzucił papierosa i wracał powoli w stronę wejścia do sali. Nie zdążył zrobić kilku kroków, kiedy drogę zstąpił mu ten sam osobnik, który całą noc pokazywał mu groźne miny i chciał wszczynać kłótnię na środku sali. Wreszcie znalazł okazję.
- Nie mam na ciebie siły i czasu - burknął Kook do Syunga.
- Stój, Jeon.
- Gdzie masz goryli? Sam nie dasz mi rady, nawet tak spasiony.
- A ty? Jesteś pijany. Myślisz, że sam dasz radę?
- Tobie, zawsze. Raz dostałeś, chcesz powtórkę?
- Ledwo kopnięcie.
- Beczałeś jak baba.
- A ty uciekłeś ze szkoły, jak tchórz.
Równie dobrze mógł mówić o tamtym dniu, jak i jego odejściu z liceum. Może był tchórzem, a może jego psychika była za słaba, żeby znosić ubliżania, nawet od nauczycieli. Co to Syunga interesowało? W jego oczach był i będzie tchórzem, tak samo jak Syung to kretyn, niedorozwój i nietolerancyjny ćwok.
- To może się zastanów dlaczego.
- Zastanawiałem się.
Kook pierwszy raz podniósł głowę i zamienił spoglądanie w swoje buty na twarz chłopaka.
- I do jakich wniosków doszedłeś?
- Że w sumie trochę za mocno cię cisnęliśmy. Jakiś dzieciak z czwartej klasy słyszał jak Kim od matmy gada z kimś w klasie, wymienia twoje imię i mówi coś o pocałunku. Nienawidziłem cię wtedy i musiałem to wykorzystać.
Czy on mówił w czasie przeszłym? Co do chuja?
- Nigdy się nad tym specjalnie nie zastanawiałem, bo nie chciałem tracić na ciebie czasu, ale w sumie to nie wiem czemu aż tak bardzo mnie znienawidziłeś. To było na wyjeździe piłkarskim.
- Pamiętam. Nie domyślasz się? Spójrz na siebie i na mnie, przypomnij sobie jak grasz, a jak grałem ja, jaką miałeś pozycję w klasie i musiałem trzymać się ciebie jak kundel budy, żeby dostawać jedzenie.
- Z zazdrości...
- No. Chyba tak - wetchnął i wyjął papierosa - w sumie musiało minąć bardzo długo, żebym zgubił gdzieś po drodze tą głupią zawiść. Niedawno się zaręczyłem. Okazało się, że nie muszę być tobą, żeby znaleźć sobie kogoś wartościowego. Że nie muszę być nikim innym.
- Nie chciałbyś być mną, wcale nie jestem taki zajebisty, jak się niektórym wydaje. W przeciwieństwie do ciebie, ja w ogóle nie dojrzewam. Cały czas głupi bachor.
- Może nie spotkałeś jeszcze... Tego czegoś.
- Tego czegoś?
- Co pozwoli ci się zmienić. Ja poznałem Toyun.
- Chyba poznałem, ale nie umiem jeszcze tego wystarczająco docenić.
- Palisz? - wyciągnął paczkę papierosów.
- Dopiero jednego wyrzuciłem. Nie palę aż tyle.
- W każdym razie, to może nic nie znaczyć, ale będzie mnie męczyć, więc muszę to zrobić. Sorry Kook, za wszystko - schował paczkę i podał serdelkowatą dłoń.
Dużo przez niego stracił, ale dużo też zyskał. Bez tej lekcji nigdy nie zauważyłby uczucia między nim, a Chengiem, nie zmieniłby szkoły, a tam poznał super ludzi i świetną drużynę piłkarską, do tej pory bałby się przyznać do orientacji przed samym sobą.
Uścisnął dłoń.
- Wkurwiasz mnie, ale chyba pora przestać być dzieckiem.
- Hmmm... Najwyższy czas.
Wrócił na salę z ciężkim sercem. Cheng rozmawiał z jakimś chłopakiem, a Sonia siedziała przy stole z Isso. Nie wiedział do kogo podejść najpierw. Zdecydował się na dziewczyny.
- Sonia, możemy pogadać? - nachylił się nad jej krzesłem. Pokiwała głową na zgodę, wcześniej wymieniając spojrzenia z Isso. Ponownie wyszli na zewnątrz, nie wiedząc, że Cheng zauważył ich i odrobinę przestraszony podążył za nimi.
- Sonia, ja...
- Co tu robicie? - wtrącił się Cheng. Sonia Nie wiedziała na kogo ma patrzeć.
- Spokojnie, przyszedłem przeprosić za tamto prywatne pytanie, jestem głupi i bezpośredni, ale naprawdę nic do ciebie nie mam.
Dziewczyna uśmiechnęła się i chciała coś powiedzieć, ale przerwał jej Cheng.
- Zaczekaj... Powinienem powiedzieć ci od początku.
- Chcesz powiedzieć, że nie jesteś mną zainteresowany?
Kook i Cheng zamilkli wpatrzeni w nią jak w obrazek. Sonia zaśmiała się pod nosem.
- To nic, nie jest mi przykro. Z resztą, ja też nie jestem zainteresowana, jeśli bardzo chcecie to wiedzieć.
- O - zdziwił się Cheng i zarumienił. Zrobił z siebie idiotę, prawda? Totalnego kretyna. Za kogo on się ma? To, że Kook określił go w żartach jako Brada Pitta nie znaczy, że nim jest. Było mu potwornie wstyd - wybacz.
- Nie przepraszajcie mnie, bo czuję się jak ostatnia ofiara losu. Przyszliśmy tu jako przyjaciele, tak? Cała nasza trójka.
- Jasne - potwierdzili.
- I jest super. Miło mi, że mogę z wami spędzać ten wieczór, z wami i Isso. Myślałam, że będę musiała siedzieć w domu, albo iść sama, a tu nagle spadliście mi jak z nieba - uśmiechnęła się, co obaj odwzajemnili - a teraz wrócę do środka, bo troszkę mi zimno, a Isso opowiadała mi ciekawą historię.
Wrócili razem z nią i już do końca zabawy, praktycznie do rana bawili się bezproblemowo. Isso udało się wyciągnąć nawet Sonię na parkiet.
Na sam koniec odprowadzili Sonię pod dom, bo Isso pojechała na after party z nowymi znajomymi i wreszcie wracali do domu. Kook już bez butów, które cholernie obtarły mu palce. Właśnie dlatego wolał sportowy styl.
- Chyba zgubiłem gdzieś krawat?
- A po co ci krawat?
- Drogi był - zaskomlał Cheng.
- Kupię ci drugi.
- Nie jestem twoją utrzymanką.
- Cicho dostaniesz na urodziny, albo pod choinkę.
- Ale niech będzie taki jak tamten.
- A jaki był tamten?
- Nie przyjrzałeś się, kiedy kneblowałeś mi nim usta?
- Najlepszy dzień ever - rozmarzył się Kook.
- Zależy dla kogo.
- Dla twojego tyłka.
Policzki Chenga pokrył uroczy róż. Zapatrzył się na niego i prawie wszedł stopą w szyszkę.
- Uważaj - silne ramię odciągnęło go w bok - może lepiej załóż buty.
- Po co, kiedy o mnie dbasz?
- Teraz jestem też psem przewodnikiem?
- Nie, jesteś moim aniołem stróżem. Zaczekaj - zatrzymał go, gdy przechodzili obok zamkniętej kwiaciarni - chciałem cię przeprosić.
Za te pretensje o Sonię i głupią zazdrość.
- To nie było fajne, Kookie.
- Wiem. Ciągle sobie powtarzam, że od teraz będę poważny, odpowiedzialny i dojrzały, ale nie wychodzi - przeczesał włosy - cholernie bym chciał się zmienić, ale się nie da. Nie wiem co mam zrobić.
- Ty głupku. Nie chcę żebyś się zmieniał, po co miałbyś to robić? Chcę żebyś mi ufał i uważał na siebie, a wszystko inne jest nieważne.
- Ja wiem, że to ty jesteś moją zmianą, takim impulsem który pomoże mi wydorośleć, ale jestem w chuj oporny i idzie dużo wolniej niż szło by u kogoś innego.
- Mam gdzieś wszystkich innych. I nie potrzebuję, żebyś się zmieniał. Kocham cię i nigdy w życiu bym cię nie zdradził, nieważne jak świetna byłaby inna osoba, jak super by mi się z nią rozmawiało i jak bardzo bylibyśmy do siebie podobni. Choćby ktoś był ze złota, to i tak przy tobie zamienia się w zwykły kamień.
- Nie mam pojęcia dlaczego tak myślisz i co we mnie widzisz, ale wiem co ja widzę w tobie. I chyba każdy by się ze mną zgodził, że to kurewsko piękne coś.
- Chodź tu, zazdrośniku - przyciągnął go do siebie i złożył całusa na czubku jego głowy.
- Żałuję, że nie mogłem z tobą tańczyć i pocałować cię wtedy, kiedy miałem na to ochotę.
- Będzie jeszcze okazja.
- Oby, bo wszyscy mają wiedzieć, że jesteś mój i tylko mój.
Cheng uśmiechnął się i dalej szli już trzymając się za ręce. Po co mu dojrzały i spokojny Kook, kiedy mógł mieć tego kochanego łobuza?
. . .
Fioletuję Was 💜
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro