56.
Vmin
Czerwiec 2023
...
- Weź mnie nie ciągnij - zezłościł się wreszcie Namjoon. Ile można wytrzymać przyduszania własnym krawatem?
- Mam ci go zawiązać, czy nie? - wywrócił oczami Jin.
- Jak na razie, to go nie wiążesz, tylko zaciskasz. Chcesz mnie przedwcześnie zabić, czy co? Kto się zajmie naszymi dziećmi?
- Masz na myśli karaluchy pod zlewem? Przestań już, bo ja przed uroczystością, to muszę się tak wyciszyć - odetchnął starszy. Po wczorajszej imprezie bolała go jeszcze głowa - kurwa! Gdzie są moje spinki do mankietów!?
- Dlaczego na mnie patrzysz, przecież ci ich nie wziąłem - rozłożył ręce Nam i wyrwał się wreszcie z morderczego uścisku. Może sam nie był mistrzem wiązanka tego przeklętego kawałka materiału, ale hyung robił to tragicznie. To dlatego na żadnych szkolnych apelach, zakończeniach i rozpoczęciach roku nie miał go na szyi.
Będzie musiał poczekać na Yoongiego, bo przecież nie pokaże się ludziom z takim supłem na szyi.
- To pewnie Kook, mała glizda znowu podkrada mi rzeczy - zwęził powieki starszy Kim i oparł dłonie na biodrach - już ja mu dam.
- Widziałem go jak wychodził z Chengiem po kliszę do palaroidu.
- Jak to wychodził po kliszę? Jak on się tu z kimkolwiek dogada?
- Ale Cheng się dogada. Bez Chenga, to on by we własnym mieszkaniu zginął.
- Albo we własnej głowie. Tyle tam pustej przestrzeni.
- Nie bądź taki, hyung.
- Mam nie być sobą?
- Dzisiaj bądź tą troszkę milszą wersją siebie.
- Namjoon - westchnął Jin - jest 10:34. Za półtorej godziny zaczyna się ceremonia. Ja mam jeszcze nie nałożony makijaż, a ty nie zawiązany krawat, pani Park dzwoniła do mnie, że Jimin zatrzasnął się w łazience i musieli wzywać pomoc z hotelu, nie ma jeszcze urzędnika, a połowa moich ciastek się rozpuściła, bo ktoś nie włożył ich wczoraj do lodówki! Nie mogę być bardziej miły, przynajmniej dopóki wszystko się nie zacznie, tak jak miałem w planach, a na to się nie zanosi!
Namjoon stał przerażony i patrzył na wymierzony prosto w niego palec, bojąc się wziąć głębszy oddech. Dopiero, kiedy skończył się wywód, chciał coś powiedzieć, lecz zrezygnował. Za bardzo się bał.
- Przepraszam...
- Za co ty mnie przepraszasz?
- No nie wiem... Tak profilaktycznie.
- No... - Jin poprawił na sobie koszulę i zdmuchnął włosy z czoła - i prawidłowo. A teraz proszę opuścić ten pokój, bo muszę się skupić na makijażu. Rozpraszasz mnie.
Namjoon posłusznie zebrał z łóżka marynarkę i wyszedł z pomieszczenia, wykonując wcześniej ukłon w stronę swojej diwy.
- Powiedz, że zaraz przyjdę na dół! - krzyknął jeszcze zanim zamknął drzwi.
Zaraz w terminologii Seokjina mogło być równoznaczne z ,,wparuję na uroczystość na styk, żeby przyćmić swoim dramatycznym spóźnieniem, nawet parę młodą,,.
Otóż tak. Dzisiaj był wielki dzień. Dzień w którym kończył się świat, a kosmita i jego ziemska połówka postanowili zalegalizować swój związek na francuskiej ziemi, gdzie powietrze bagietką i turystami czuć. Wszyscy dostali zaproszenia z odnośnikiem, że koszt biletów do Francji każdy pokrywa sam, ponieważ i tu cytat z Taehyunga ,,nie jesteśmy miliarderami, żeby płacić takie grube hajsiwo za legalne ochajtanie się,,. Dlatego chcąc nie chcąc, całe sławne niesławne BTS musiało zrobić sobie przymusowe wakacje we Francji.
Namjoonowi to nie przeszkadzało. Po trzech latach w Londynie przywykł do europejskiego stylu życia, za to najgorzej pobyt tutaj znosił Jin. Narzekał, że ludzi za dużo i wszyscy jacyś tacy sami, w restauracji nie podają pałeczek i jak ona ma wyjadać makaron z zupy, powietrze śmierdzi spalinami (ale jakimiś innymi niż te koreańskie, pewnie bardziej trującymi), a kawę robią zbyt gorzką, choć sam zapomniał ją posłodzić.
Gdyby nie to, że Seokjin zdecydowanie był mężczyzną (co i bez trzech lat medycyny, raczej dałby radę stwierdzić), to Nam zaczynałby się martwić, czy czasem nie zaliczyli wpadki i za kilka miesięcy na świat przyjdzie Kimowe bobo.
Z drugiej strony rozumiał go i był w stanie to wybaczyć. Seokjin przyjechał tutaj ze świadomością, że zastępuje w jakiś sposób rodziców Tae, którzy odrzucili zaproszenia i musi zapewnić mu wsparcie, idealny ślub i jak najmniej smutku z powodu wyrodnych rodziców. Każdy na jego miejscu dostawałby bzika ze stresu.
- Nam! Widziałeś tu gdzieś Tae? - podszedł do niego rozczochrany Hoseok, z jednym butem w ręce, którego próbował zakładać w biegu.
- Nie, wyszedłem teraz z pokoju.
- Yoongi obudził się dzisiaj rano i go nie było, a na pewno jak wczoraj wróciliśmy, to położył się obok niego. Od tamtej pory nie możemy się dodzwonić.
Namjoon zmarszczył brwi i poprawił oprawki okularów na nosie.
- A Jimin?
- Ostatnie co wiem, to że zatrzasnął się w łazience.
- To jeszcze go nie wyciągnęli?
- Nie wiem!
- Dobra, nie denerwuj się. Poszukajmy go, bo jak nie znajdzie się do 12, to Seokjin zmieni się w Krakena.
Hoseok pokiwał głową, razem ruszyli holem i wspięli się na drugie piętro gdzie cała ich zgraja miała wynajęte pokoje. Najpierw zajrzeli do pokoju Hobiego i Yoongiego, czy może jednak odnalazł się schowany gdzieś pod łóżkiem.
- Znalazłeś go? - zapytał spokojnie Yoongi, zapinając ostatni guzik białej koszuli.
- Jeszcze nie, nie wrócił?
- A widzisz go tu?
- Na pewno tu spał? - zapytał Namjoon, przypatrując się na rozgardiasz w łóżku.
- Tylko jedna osoba wierzga nogami tak jak on i opowiada przez sen, że ustawił chryzantemy złociste w flaszce po soju, ale uschły bo nikt ich kurwa nie podlewał, dlatego nie ma wyboru i musi pozwolić swoim braciom na inwazję.
- Jak to wszystko zapamiętałeś?
- Zapisałem. Z jego snów mógłbym ułożyć już książkę.
- Nieważne... - wtrącił się Hoseok - spał tu, bo ja musiałem przez to spać na podłodze. Wstawałem o 5 na siku i jeszcze był.
- Idźcie do Jimina, tylko go nie denerwujcie, bo dzwonił do mnie już sześć razy i za każdym razem płakał.
- Dlaczego?
- A ja wiem? Nie rozumiem języka histerii.
- Idziemy, drogi Watsonie... Znaczy Jungu - rozkazał Namjoon i wyszedł jako pierwszy.
- Jungu?
- Idź za nim - westchnął Yoongi - jak zacznie sherlockować, to jeszcze sam się po drodze zgubi.
Hobi pokiwał głową i zasalutował starszemu. To już chyba tak z przyzwyczajenia. Po trzech latach w szkole policyjnej salutuje nawet swojej szczoteczce do zębów. Choroba zawodowa jak nic.
W pokoju Jimina zastali prawdziwą Sodomę z Gomorą, Tartarem i zagubionym Eldorado w jednym. Po środku tego chaosu siedziała załamana pani Park.
- Wszystko w porządku? - zapytał odrobinę przestraszony Hobi, zaglądając Namowi przez ramię.
- Zabierzcie mnie stąd, ja się poddaję - westchnęła kobieta.
- Ale o co chodzi?
Wtedy z łazienki wyleciał ubrany w poprutą na bocznym szwie koszulę Jimin. Na jego głowie zobaczyli niebiesko czarną masakrę, oczy miał zapłakane i czerwone, wargi popękane, a na stopach skarpety w zupełnie różnych kolorach. Obaj wytrzeszczyli oczy, jakby zobaczyli ufo.
- Co ci się stało?
Jimin widząc, że to oni, znowu zrobił zgorzkniałą minę, a z jego oczu popłynęły łzy, chociaż przez moment tliła się tam nadzieja.
- Dlaczego mi to zrobił? Dlaczego dzisiaj? - rzucił się na podłogę.
- Jimin, dziecko... - pani Park podniosła się z łóżka i chciała go przytulić, ale przeżywał zbyt wielką rozpacz, żeby to docenić.
- Powiedz nam, co się stało? - spróbował jeszcze raz dotrzeć do niego Hobi.
- Chłopcy, znajdźcie tego idiotę i kopnijcie go ode mnie z dupę.
- Uciekł?
- Nie wiem, wysłał jakiegoś dziwnego smsa i nie znalazłam go nigdzie w hotelu.
- Jakiego smsa? - wyrwał się przed szereg Namjoon.
Kobieta zostawiła na moment rozpaczającego syna i podała im jego telefon. Oczywiście miał pękniętą szybkę i ciężko było odczytać znaczenie słów, ale dużo dało się wyciągnąć z kontekstu.
Tae: Chimiś, nie wiem jak mogłem wcześniej tego nie zauważyć. Nie wiem, czy kiedykolwiek wybaczysz mi taki błąd i czy uda mi się go naprawić. Ale proszę spróbuj, wybacz moją najdroższa kluseczko, wiem jak musiało cię to zranić. Nienawidzę się za to co ci zrobiłem.
- Co on odwala? - zdenerwował się Hobi.
- Nic z tego nie rozumiem. Odszedłby w dzień ślubu? O jakim błędzie on mówi?
- Nie wiem i mnie to nie obchodzi. Do 12 ma tutaj być, bo inaczej nigdy więcej nie pozwolę mu zbliżyć się do mojego syna.
- Pani się nie martwi. Znajdziemy go - zapewnił ją zdeterminowany Namjoon - nie odpuścimy, dopóki nie padnie tu na kolana i nie przeprosi.
- Ja chcę mojego Tae - jęknął Jimin, siąkając zasmarkanym nosem.
Hobi poczuł jak rośnie w nim złość na tego przygłupa. Jak mógł wywinąć taki numer w dzień własnego ślubu i zranić tego małego, niczemu nie winnego aniołka? Czuł jak budzi się w nim ten wewnętrzny stróż prawa.
- Namjoon, idziemy. Czekajcie na nas.
- Od czego zaczynamy? - zapytał Namjoon.
- Recepcja. Musieli go widzieć, jeśli wychodził z hotelu.
- Tak. Świetny pomysł - pochwalił go Nam - jesteś zły?
- Na tego głupiego kosmitę.
- Może uda nam się przemówić mu do rozsądku.
- O ile go znajdziemy.
Podeszli do lady recepcji i grzecznie zaczekali na swoją kolej.
- Dzień dobry. Czy widziała pani wysokiego Azjatę z szarymi włosami? Wychodził może z hotelu?
- Widziałam jednego wysokiego blondyna i bruneta, wychodzili około godziny temu. I jednego starszego pana.
- A szare włosy?
- Nie przypominam sobie.
- Ja widziałam - odezwała się druga recepcjonistka z boku, o świdrujących zielonych oczach i przyjemnym głosie.
- Wychodził z hotelu?
- Tak, rozmawiał też z mężczyzną, który siedzi na ławce przed hotelowym placem. Może coś wie.
- A kiedy to było?
- Jakieś dwie godziny temu.
- Pewnie już go tam nie ma - zamyślił się Hobi.
- Jest, siedzi tam codziennie. Na pewno go panowie poznacie, jest bardzo charakterystyczny.
Przyjaciele spojrzeli po sobie, ale grzecznie podziękowali i wyszli przed hotel, gdzie podobno na jednej z ławek siedział bardzo charakterystyczny nieznajomy. Poznali go natychmiast. Mężczyzna miał na sobie różowy t-shirt z jednorożcem, jego falowane włosy sięgały ramion, a twarz szpecił obrzydliwy wąsik a'la koper. Tylko Tae mógł zagadać do takiego jegomościa.
Nie bez obaw, lecz zdeterminowani, aby pomóc Jiminowi podeszli bliżej.
- Myślisz, że zna angielski?
- Nie wiem, poza tym Tae też nie zna.
- Nie wierzę, że ten pan o słabo ukrywanym looku pedofila mówi po koreańsku. Jak jest po francusku ,,gdzie poszedł,, ? - zapytał Namjoon.
- A skąd mam wiedzieć.
- Czekaj, coś mi świta... Żelipapą?
- Papą to ty zamknij i daj mi działać - odchrząknął - dzień dobry - przywitał się Hobi po angielsku - możemy zająć panu chwilkę?
- Oczywiście, dzieci słońca - odezwał się nieznajomy równie płynnie.
- Yyy... Tak. Podobno rozmawiał pan dzisiaj z naszym przyjacielem. Taki...
- Nigdy nie zapomnę tych skośnych, zagubionych ocząt - westchnął - piękny kwiat lotosu, Leonardo DaKimci.
- To on - wybełkotał Namjoon.
- Wiem, że to on! - warknął pod nosem Jung - a mówił może ten kwiat lotosu gdzie się wybiera? Zgubił się, a dzisiaj ma ważny obowiązek do wykonania.
- Miał obowiązek, taak. Biedny nierozwinięty kwiat lotosu. Główka uciekała mu do słońca, gdy ze mną rozmawiał, a potem przygasł, schował się, ukrył i nie chciał okazać słoneczku swoich delikatnych listków - mężczyzna wzniósł ciemne oczy ku światłu słońca i poprawił wąsa.
- Naćpany jak nic - powiedział po koreańsku Namjoon.
- Cicho, to nasze jedyne źródło informacji - zmienił języki Hoseok - A mówił panu gdzie idzie?
- Idziecie tam gdzie kwiaty podobnie jak on, zamknięte są przed naszą największą gwiazdą, gdzie nie dosięgają ich jego promienie. Gdzie umierają.
Namjoon przełknął ślinę tak głośno, że udało się to usłyszeć jego przyjacielowi.
- A konkretniej?
- Nie da się już konkretniej mój przyjacielu.
- Da się, wystarczy podać adres - napomknął Namjoon.
- Może jeszcze współrzędne, skośnooka żabko. Znikajcie już, bo zakłócacie mi aurę.
- Chodź - zrezygnował Hoseok i odszedł w stronę hotelu.
- A przepraszam, jak pan się z nim dogadał? - zapytał go na odchodne Nam.
- Tajemnica, mój drogi. Mogę ci tylko zdradzić, że my dwaj nie pochodzimy z tej planety i wasze języki nie są nam potrzebne, żeby się porozumieć.
- I wszystko jasne.
Zdążyli tylko wejść na hol, kiedy po głównych schodach w dół zeszli Seokjin i Yoongi. Uszy starszego jarzyły się niezdrową czerwienią. Namjoon profilaktycznie schował się za plecami przyjaciela.
- Stój! Albo będę zmuszony użyć przymusu bezpośredniego! - powstrzymał ich Hoseok, przybierając ochronną pozę.
- Zaraz zasadzę ci bezpośredniego kopa w dupę! - warknął Seokjin - gdzie jest Tae? Powiedzcie mi, a powyrywam mu te tlenione kudły i zrobię sobie z nich szczotkę do czyszczenia dywanu.
Nawet Yoongi nie wyglądał na znudzonego, a raczej zmartwionego. Hobi natychmiast pożałował, że nie mają dobrych wieści.
- Jest źle. Rozmawiał z jakimś ćpunem sprzed hotelu - zaczął Kim.
- Z tym w koszulce z jednorożcem? - zapytał Min.
- Tym... Skąd wiesz?
- Widziałem go wczoraj jak wracaliśmy z kawalerskiego. Grał na banjo w fontannie. Nie zwróciliście na niego uwagi?
- Byłem tak nachlany, że ledwo widziałem swoje buty. Zdawało mi się, że to obce nogi i już miałem się drzeć, dlaczego ktoś za mną lezie - mruknął młodszy Kim.
- Co ten menel wam powiedział? - ukrócił wspominki Jin.
- Że powinniśmy go szukać tam gdzie kwiaty umierają i nie dosięgają do nich promienie, czy coś w tym stylu.
- W śmietniku? - rzucił pomysł Yoongi.
- W śmietniku to on wyląduje jak już go znajdę - pomstował Seokjin.
- Panowie! - zwróciła się do nich nich jedna ze sprzączek - obiło mi się o uszy, że szukacie przyjaciela. Widziałam niedawno jednego młodego Azjatę, jak szedł w stronę kasyna. Teraz jest zamknięte, więc raczej nic tam nie znajdzie.
- Jakie miał włosy? Szare?
- Tak, coś w tym stylu.
- Idziemy! - rozporządził najstarszy, a Hobi ładnie ukłonił się starszej pani za udzielenie informacji, ta tylko machnęła ręką z uśmiechem.
We czwórkę weszli do cichej części hotelu. Kasyno było zamknięte, rolety zasunięte, działały tylko maszyny a'la jednoręki bandyta, ale akurat nikt na nich nie grał. Z początku trochę nieśmiało przemaszerowali przez długi korytarz. Hobi wysunął się na przód, jak to na obrońcę przystało, chociaż nie wiadomo, czy istnieje siła, która w tej chwili zatrzymałaby Jina. Praktycznie para buchała mu uszami.
Nagle usłyszeli uderzenie, zatrzymali się, aby nadstawić słuchu. Szelest, mocniejszy oddech, właściwie to dwa oddechy. Dobiegały wyraźnie zza przymkniętych drzwi jednej z komórek.
Podeszli dwa kroki bliżej, zsynchronizowani jak jeden organizm. Nagle dotarł do nich chichot i cichy jęk. Tego było dla Seokjina za wiele.
- Ty kurwa zdrajco! Zdradzasz w dniu ślubu!?
Wściekły otworzył drzwi, a wszystkie cztery pary oczu napotkały zaróżowionych na twarzach, w pomiętych koszulach i z czerwonymi, przegryzionymi ustami, Kooka oraz Chenga we własnej osobie, w co najmniej nieprzyzwoitej sytuacji.
- Co tu się dzieje!?
Kook schował się za plecami Chińczyka, który niemrawo zasłaniał odkrytą część klatki piersiowej.
- To ja tu walczę z naćpanym menelem, grającym na banjo, krawatem Namjoona, który nie chce się zawiązać, szukam tej zaplutej gnidy, wszy niemytej Kima, a wy się miziacie w jakiejś obskurnej szafie!? Całe koszule pobrudzone! Jak to teraz zaprać!? I gdzie jest klisza do palaroidu!?
Chengowi stanęły w oczach łzy, kiedy przyjął na siebie całą serię krzyków.
- To gdzie jest Tae? - odezwał się cicho Namjoon.
...
- Dobra, ustalmy jakie są fakty - zaczął Jin wojskowym tonem. Wszyscy siedzieli przy okrągłym stole w pustej jadalni hotelowej. Tylko sprzątaczki przyglądały im się od czasu do czasu. Yoongi stał przy oknie i zza muślinowej firanki spoglądał na otoczenie - Taehyung zniknął. Prawdopodobnie uciekł. Nie możemy tego ustalić, bo nikt nie wie, co siedzi w głowie tego zjeba. Poszlaki jakie do tej pory udało się zdobyć są niewystarczające. Namjoon, raport.
- No więc, jedna z recepcjonistek powiedziała, że widziała jak rozmawia z człowiekiem przed hotelem. Sprawdziliśmy to, ale facet okazał się nie do końca poczytalny. Menel z banjo twierdzi, że mamy szukać tam gdzie umierają kwiaty. Sprzątaczka za to uważa, że widziała go jak wchodził do kasyna, ale uznajemy to za fałszywy trop, bo prawdopodobnie chodziło o Chenga.
Chińczyk zarumienił się ponownie po czubki uszu. Razem z Kookiem siedzieli potulnie jak dwa szczeniaki.
- Dziękuję. Czy ktoś ma coś jeszcze?
- Jest jeszcze wiadomość, ale równie dobrze mogłoby jej nie być. Napisał, że przeprasza, popełnił błąd i może Jimin mu to kiedyś wybaczy - dodał Hobi.
- A to chuj... - odezwał się Kook.
- Milczeć szeregowy! - uciszył go Jin - lepiej myśl, co to za miejsce, gdzie umierają kwiaty.
- A może... - odezwał się Cheng - kwiaciarnia. Dużo ciętych kwiatów tam usycha. Można powiedzieć, że umierają.
Wszyscy spojrzeli po nim, a w pomieszczeniu zapanowała cisza.
- Ale która? W Paryżu są tysiące kwiaciarni - zauważył Hoseok.
- W jakiej zamawiali kwiaty na ślub? - zapytał Yoongi.
- Ja zamawiałem, pani Park mnie o to prosiła - zgłosił się Jin - jedziemy tam. Namjoon, idziesz ze mną. Reszta ma ogarnąć Jimina i siebie - tutaj spojrzał na dwójkę najmłodszych.
Hobi i Yoongi skierowali się do pokoju Parka, a Kook razem z Chengiem wrócili do siebie.
- Zabij mnie - powiedział zdewastowany Chińczyk i upadł na łóżko.
- Niby dlaczego? - prychnął Kook i zaczął rozpinać koszulę.
- Żartujesz sobie?
- Przestań, nawet nie zdążyliśmy przejść do konkretów.
- Nie byłeś taki fifa rafa do przodu, kiedy hyung się na mnie wydzierał.
- Jesteś duży, nawet nie zdążyło ci dolecieć do pięt.
- Zaraz umrę z zażenowania. Po co dałem się namówić - dobił się, zasłaniając twarz rękoma.
- Bo nie mogłeś się oprzeć temu oto przystojniakowi.
- Tylko jedno ci w głowie - powiedział starszy, ale i tak uśmiechnął się, czując jak Kook wspina się po jego długich nogach, aż w końcu siada mu na biodrach. Nie miał na sobie koszuli, odsłaniając wszystkie tatuaże i nieskazitelne, gładkie ciało - nie przejmujesz się Tae?
- Tae to wariat, ale kocha Jimina na zabój. Cokolwiek miał znaczyć ta wiadomość, to na pewno nie to co myślą hyungowie, zobaczysz. Głupek i tak pojawi się na ślubie.
- Tak myślisz?
- Myślę teraz tylko o tym, że masz się mną zająć, dopóki hyung nie wróci - stwierdził z pretensją w głowie i zaczął odpinać guziki przybrudzonej koszuli starszego.
- Kooki, przestań - ledwo dawał radę powstrzymywać cisnący się na usta uśmiech Cheng - nie teraz.
- Ale ja chcę teraz - oderwał dłonie od rozpiętej koszuli Chińczyka i zbliżył się na odległość pocałunku.
- Ale z ciebie rozkapryszony dzieciak - prychnął Cheng, podnosząc się do siadu razem z Kookiem i zdejmując z ramion koszulę. Jego dłonie natychmiast ujęły wąskie biodra Jeona i przysunęły go bliżej, tak że klatki piersiowej przylgnęły do siebie. Ich usta połączyły się dość chaotycznie, swobodnie spotykając się w niedbałym pocałunku.
Wszystkie zbliżenia z Jungkookiem były jak próba nauki posłuszeństwa roszczeniowego dzieciaka, albo bardzo nadpobudliwe zwierzę. Nie mieli ustalonego układu, próbowali siebie nawzajem na różne sposoby, które z początku przyprawiały nieśmiałego Chenga o dreszcz przerażenia. Lecz gdy już zaczęli, ciężko było zaprzestać na próbie i zrezygnować.
Byli młodzi i pełni niezdrowej ciekawości. Jeden krok popychał do zrobienia kolejnego, dodatkowo postrzegając się nawzajem jako cudowne dopełnienie, idealnie współgrani i dopasowani. Mimo, że niekoniecznie o równym temperamencie, bo Jungkook mógłby nie wychodzić, w przenośni z łóżka, bo tak naprawdę był gotów rzucać się na swojego chłopaka absolutnie wszędzie, czego komórka obok kasyna, to jeden z klasycznych przykładów. Cheng jeszcze czekał, aż młodszy uspokoi się na tyle, by mogli zafundować sobie spokojny, bardziej nastawiony na czułość seks.
Nawet się nie obejrzał, kiedy zupełnie pomięte spodnie od garnituru Jeona wylądowały na podłodze i mógł bez żadnych przeszkód przyjrzeć się umięśnionym nogom, a co za tym idzie sporej bliźnie po poparzeniu. Kook nie był jeszcze pełnoprawnym strażakiem, a miał już za sobą kilka niebezpiecznych akcji, z których jedna zakończyła się dla niego sporą blizną poniżej lewego kolana.
Podczas jednej z akcji straż zabrała młodszych, dopiero uczących się kolegów ze sobą. Pożar był niewielki, jakiś starszy pan w domu pomocy społecznej spowodował podpalenie kuchenki gazowej w swoim pokoju. Kiedy dotarli na miejsce zgłoszony "niewielki ogień" rozrósł się do sporych rozmiarów, dlatego młodsi dostali zadanie zająć się poszkodowanymi. Wtedy jedna z pań zaczepiła Jungkooka, nie wiedząc, że nie jest jeszcze strażakiem i zaniepokojona powiedziała, że na zewnątrz nie ma jej koleżanki z pokoju obok. Nie mając komu tego zgłosić, sam udał się do wnętrza budynku i jak się okazało słusznie, bo starsza pani nie mogła się sama poruszać.
Zdeterminowany wziął ją na ręce i ostrożnie próbował omijać leżące na korytarzu żarzące się kawałki drewnianego stropu. Pech chciał, że nie zauważył jednego z nich i zahaczając butem, ledwo utrzymał równowagę. Udało mu się nie przewrócić razem ze staruszką, jedynie opadł na kolano, prosto w gorący materiał, który przepalił mu spodnie i skórę.
Kuśtykając wyszedł z budynku i jeszcze przez chwilę rozmawiał ze staruszką, która była w większej histerii z powodu jego rany, niż on sam. Ciemno zrobiło mu się przed oczami dopiero, gdy zobaczył skalę oparzenia, adrenalina zeszła z ciała i poczuł piekący, rozrywający skórę ból. Nadal jednak utrzymywał, że było warto, bo mały pożar zamienił się w całkiem spory i zaledwie kilka minut później dużo trudniej byłoby dostać się do uwięzionej na wózku staruszki.
Matka Kooka chciała pozywać straż za to, że narazili jej syna, nie dali mu bardziej odpowiedniego na akcję ubioru i pozwolili wejść do płonącego budynku, ale prawda jest taka, że to jego zawód i zawsze będzie narażony na ryzyko. Najpierw wydarła się na strażaków, potem na lekarza, na Jungkooka, a na sam koniec się popłakała. Trzy dni później stwierdziła, że jest z niego dumna i to był właściwie pierwszy raz w życiu, kiedy usłyszał to z jej ust. A pani Minyun to tak urocza staruszka, że kazała pielęgniarce szukać adresu tego "dzielnego strażaka" który ją uratował i co miesiąc przesyłała mu ręcznie haftowane robótki, albo słodycze. Odwiedził ją nawet kilka razy.
Satysfakcja, jaką czuł Jungkook z uratowania zdrowia, a może nawet życia kobiety była tym punktem, który zadecydował, że to jest właśnie to, czego w życiu chce i potrzebuje. Nie szkoły, studiów i tytułów naukowych. Chce pomagać i ratować innych ludzi. Skoro jego głupota ma się czemuś przysłużyć, to niech to będzie ślepa odwaga.
Cheng z początku patrzył na bliznę jak coś okropnego. Nie w sensie fizycznego obrzydzenia, lecz znaku - on nigdy nie będzie bezpieczny, a ta blizna to jedna z wielu, jakich może się nabawić. Z czasem jego nastawienie się zmieniało. Raczej nigdy do tego nie przywyknie i podobnie jak Yoongi hyung będzie się wiecznie martwił (o ile Kook będzie chciał dzielić z nim "wiecznie") ale próbował zrozumieć zafascynowanie młodszego. Może kiedyś poczuje rozpierającą pierś dumę i stabilizację związaną z zajęciem Jeona, na razie się przyzwyczajał.
- Cheng - szepnął mu do ucha - za dużo myślisz, nie mamy aż tyle czasu.
- Przepraszam.
Odpowiedział mu tylko cichy śmiech i zniecierpliwienie. Jego umysł szybko pochłonęła fizyczna przyjemność.
...
- Jimin, wyjdź - próbował po raz kolejny Yoongi - udusisz się tam.
Mama Park musiała wyjść, bo jej błagania nie miały na syna żadnego wpływu, a zostało kilka rzeczy do załatwienia, jej mąż dzwonił kilka razy, że ma zejść na dół. Za to Yoongi i Hobi zostali, próbując pozbierać jakoś niedoszłego pana młodego w jeden kawałek. Aktualnie siedział pod kołdrą, jak buddyjski mnich i zagroził, że nie wyjdzie, dopóki nie zjawi się Tae.
- I dobrze, po co mam żyć? - usłyszeli cichy głosik zagłuszony przez materiał kołdry.
- Chociażby po to, żeby mu zakopać jak już się znajdzie.
- Nie chcę go kopać, chcę go przytulić - załkał po raz kolejny. Że jeszcze nie wypłakał z siebie całego zapasu wody, to aż dziwne.
- No to go przytulisz, ale żeby to zrobić musisz wyjść - walczył dalej Yoongi.
Hobi w tym czasie przyglądał się rzeczom porozrzucanym po pokoju i "szukał poszlak". Jak na razie znalazł tylko papierki po słodyczach (w tym żadnego po niczym podejrzanym, co Tae mógłby dostać od menela z banjo), kosmetyki, ubrania, ręczniki i różne podstawowe szpargały, ale nic co naprowadziłoby go na jakiś trop. Gdzie Tae mógłby popełnić błąd, który chciałby naprawić? Bo nie sądził, aby chodziło o ucieczkę. Starał się myśleć tak jak on, do głowy przychodziły mu bardzo porąbane pomysły, lecz nic nie było na tyle wiarygodne.
Nagle zadzwonił jego telefon.
- Czy to Tae?! - zapytał Jimin, wysuwając głowę poza kołdrę, a Yoongi z przerażaniem odkrył jak blady jest.
- Jin hyung - poinformował ich Hoseok i odebrał telefon.
- O nie! - zatrzymał Parka Yoon, wyrywając mu kołdrę ze słabych rąk - ani się waż.
Zamiast pozwolić mu znowu dusić się w swojej pieczarze, usiadł obok i objął go ramieniem, z czego Jimin skorzystał.
- Tak?
- Nie... - usłyszał tylko pierwsze słowo nabuzowanego hyunga, ale resztę zagłuszył szum ulicy i trąbienie samochodu - co na mnie trąbisz łysa pało!? Mam się do ciebie pofatygować!
- Do kogo ty mówisz?
- Jakiś chuj na mnie trąbi. Ta, sam wchodzisz pod koła, nie denerwuj mnie!
- Hyung, mów tylko do mnie, bo ja nic nie rozumiem.
- Był w kwiaciarni. Kobieta, która tam pracuje jakaś nieogarnięta, ale powiedziała, że był Azjata i nie uwierzysz co kupił.
- No co? - serce łomotało mu w piersi.
- Wieniec pogrzebowy!
- Co?!
- Co się dzieje? - zapytał Yoongi, a Hobi pokręcił tylko głową.
- A pytałeś ją, czy coś mówił?
- Ta.. a...
- Hyung? Słyszysz mnie? Halo.
Połączenie zostało zerwane, a oni znowu zostali bez odpowiedzi i z kolejną, bardzo dziwną wskazówką.
- Mamy się o coś martwić?
- Nie, zaraz wracają - powiedział, żeby uspokoić Jimina. Tylko Min zobaczył w jego oczach cień strachu i wahania.
- Hyung, puść mnie, muszę do łazienki - powiedział Park i próbował wyrwać się z silnego uścisku, który nieświadomie sprezentował mu starszy.
- Ta, jasne - rozluźnił uchwyt i podążył wzrokiem za znikającym mężczyzną - i jak jest? - zapytał, gdy nie było go już w pokoju.
- Chodź, wyjdźmy lepiej.
Razem zeszli na dół, żeby poczekać na Jina i Namjoona, bo pani Park napisała, że już wraca do syna.
- Wieniec? A po cholerę mu wieniec? - zapytał zdezorientowany Min.
- Nie mam pojęcia, ale to robi się dziwne i podejrzane.
- Jest za dwadzieścia 12, jeśli ma zamiar wrócić to przydałoby się teraz.
- Nie myślałem, że tak będzie wyglądał ten dzień - westchnął Hobi. Usiedli na kanapie w dużym holu przy wyjściu.
- Nie martw się, może robimy z tego aferę, a tak naprawdę to tylko nieporozumienie.
- W sumie całkiem ciekawa sprawa, gdyby nie cierpienie Jimina.
- Zna go tyle lat i dalej wierzy, że mógłby go zostawić - zmęczony Yoongi potarł twarz, wczorajszy kawalerski wymęczył go tak, że dzisiejsza afera nie był mu do niczego potrzebna.
- A co jeśli naprawdę coś mu odbiło?
- To będziemy mieli wszyscy przekichane...
- Ta... - złapał głęboki wdech po raz wtóry i położył dłoń na udzie Yoongiego. Jego czarne spodnie miały przyjemny w dotyku materiał - ciekawe, czy Kook i Cheng się ogarnęli.
- Ja wolę do nich nie zaglądać.
- Myślisz?
Jak na zawołanie zobaczyli, schodzących z góry, przebranych chłopców, którzy rozmawiali w najlepsze. Hobi pomachał, żeby zauważyli gdzie są.
- I jak idzie? Znalazł się już? - zapytał Kook.
- Dzwonił do mnie hyung, ale nas rozłączyło. Podobno kupował w kwiaciarni wieniec.
- Ślubny?
- Pogrzebowy.
Przez moment milczeli całą czwórką, szukając odpowiednich słów.
- W sumie koreańskie wieńce gratulacyjne są podobne do europejskich pogrzebowych, może mu się pomyliło. Ale gratulowałby sam sobie? - zamyślił się Cheng.
- Ty jesteś na serio dobry - pochwalił go Hobi - coś w tym jest.
- Można tu palić? - zapytał Kook, jakby nie usłyszał, o czym toczy się dyskusja.
- Tylko spróbuj - zagroził mu Hoseok.
- O już są, szybko - zauważyli przy wejściu Jina i kroczącego za nim, bladego jak ściana Namjoona.
- Co wy tu wszyscy robicie? - zapytał najstarszy wytrzeszczając na nich oczy - kto pilnuje Jimina?
- Jego mama miała zaraz przyjść. Wyszliśmy, żeby porozmawiać i na was poczekać - wytłumaczył się Hobi - rozłączyłeś się i nie wiemy nadal o co chodzi.
- Nie rozłączyłem się, tylko straciłem zasięg! Mieliście go pilnować!
- Ale dlaczego? Co się dzieje? - zdenerwował się, tym razem Min. Miał już dość dziwnych tajemnic.
- Kwiaciarka powiedział, że Azjata kupował wieniec pogrzebowy. Zapytałem dla kogo.
- A ona co? - zapytali zniecierpliwieni.
- Że potrzebuje go na pogrzeb ukochanej osoby - odezwał się w końcu blady Namjoon.
...
Nie, to jeszcze nie koniec XD Ten rozdział będzie miał drugą część. Przepraszam, że zakończenie mi się rozwlekło, niechcący...
Postaram się dodać drugą część jutro i tam będzie już dużo więcej vmin...
Ale i reszty chłopców również
Ja lecę pisać magisterkę, a Wam życzę miłego wieczoru :3
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro